<> II <>

Dzisiaj jest 1 września. Albo przynajmniej tak twierdzi ekran mojego srajfona, który świeci mi teraz po twarzy. O zgrozo. Ja nie chcę do tej durnej szkoły!

Jest szósta rano. Nie chce mi się wstać i iść do budy, ale trzeba. Wstaję z łóżka i podchodzę do szafy. Wyciągam z niej jakieś randomowe ciuchy na drewniane krzesło. Potem ścielam łóżko i idę do kuchni przygotować sobie śniadanie. Tradycyjnie owsianka. To nie willa, aby jeść bardziej wykwintnie. To mój dom, jedyna rzecz po rodzicach, których nie pamiętam. Dostałam go w spadku. Podobno zginęli w wypadku, kiedy byłam u ciotki. Podobno miałam wtedy dwa latka...

Mieszkam wraz z rodziną zastępczą, Danielem i Anną. Są oni małżeństwem, lecz Anna nie może mieć dzieci. Najlepsze w ich związku jest to, że Daniel przyjął to z godnością i zaopiekował się moją przybraną mamą zamiast odejść do innej, która mogłaby urodzić mu potomka. Uwielbiam ich i podziwiam zarazem, że chcieli zaadoptować kogoś takiego jak mnie. Nerda, nicponia, mola książkowego, grubasa, niskiego i z wygórowanymi ambicjami. Cud, że znajdują się na mnie ubrania. Oczywiście ciemne plus mroczny makijaż i pacyfki. Emo życiem.

Śniadanie zjedzone (czytaj: trzy łyżeczki owsianki plus odrobina mleka), czarne szpilki na nogach, "mała czarna" i pierścionek z pacyfką na palcu wskazującym są. Komplet gotowy, zostało tylko uczesać się i można wyjść. Szybkim krokiem idę po szczotkę (udaje mi się w szpilkach, już mam to opanowane), rozczesuję moje przetłuszczone, okropne włosy i wychodzę z domu. Zamykam go na klucz i patrzę na ekran telefonu. Siódma osiemnaście. No i świetnie. Rozpoczęcie roku szkolnego jest o równej ósmej, w sali gimnastycznej. Zdążę na czas. Do szkoły mam pół godziny drogi.

Mijam setki zakrętów, długich ulic i drobnych uliczek. Na lewo spoglądam, widzę urokliwe, stare kamienice. Obracam głowę o sto osiemdziesiąt stopni - zielony, pachnący świeżo skoszoną trawą park. Idę w jego stronę. Przeróżnej wielkości drzewa kłaniają się w moją stronę, inne zaś stoją prosto jak na warcie. Dominują dęby, buki i leszczyny, rzadziej spotykam brzozy.

Kwadrans minął. Ruch na ulicach się zwiększa. Za ok. dziesięć minut będą potworne korki. W końcu dzisiaj poniedziałek, pierwszy dzień września - zarówno dorośli jak i uczniowie mają dzisiaj swoje zajęcia. Nic więc dziwnego, że mijam przyszłych uczniów pierwszej klasy podstawówki, "awansujących" z zerówki, idących pod rękę wraz z rodzicami. Dzieciaki z zachwytem witają mnie i nadchodzący dzień. Ten młodzieńczy wigor wkrótce je opadnie, kiedy dowiedzą się czym jest chemia i fizyka. Ale niech się cieszą póki mogą. Nie będę im przeszkadzać. Mam własne sprawy na głowie.

Ruszam dalej. W oddali już widać wysokie drapacze chmur i centrum miasta. Jest tam mniej więcej dziewięć galerii handlowych, raj na ziemi! Najczęściej tam chodzę na wagary. Drugim miejscem jest park i biblioteka. Ostatnim - dom. Mój przytulny, jedyny dom, którym rzadko jest ktoś ze mną. Daniel i Anna często są w rozjazdach. No cóż, taka praca szkoleniowców. Prowadzą szkolenia, edukują dorosłych w zakresie ich pracy. jak to mówią - uczymy się przez całe życie. Dlatego sądzę, że odrobina odpoczynku od szkoły nie zaszkodzi. Waksy są spoko.

Zwiększam krok, bo zauważam budynek szkoły. Drzwi główne nie zamykają się, kolejki uczniów zmierzają do szkoły. I ja tam zmierzam. Ale nie mam zamiaru się przepychać, jak to robią obecnie.

Stoję już grzecznie w kolejce, co nie podobne do mnie, kiedy nagle ktoś wbija na chama i taranuje dwie trzecie kolejki. Upadam. I wtedy dzieje się coś zadziwiającego.

Poczułam, że kręci mi się w głowie. Musiałam nią uderzyć o bruk.

Widzę wejście do szkoły, nachylonych nade mną uczniów, niebo. Potem trochę bardziej rozmazany krajobraz nieba i kolorowe plamy. I nagle czuję, że ktoś podnosi moją klatkę piersiową, dwoma dłońmi obejmując mnie w żebrach, co powoduje, że siadam. Ta osoba kuca przede mną. I wtedy wydaje mi się, że widzę jej twarz. Tymczasowo parę plam, ale z czasem to się wyostrza. Zanim odzyskuję pełnię wzroku, słyszę jej głos:
- Bello, wszystko w porządku?
To głos mojej wychowawczyni i jednocześnie polonistki. Uwielbiam ją. Często mi pomaga w szkole.
- Bello?
- Tak, dobrze się czuję. Tylko przez tego ch... chłopaka upadłam i zaczęłam mieć mroczki przed oczami.
- Mroczki przed oczami? - powtórzyła z niedowierzaniem, po czym wyprostowała się i podała mi pomocną dłoń. Wstałam z jej pomocą.
- Dziękuję za pomoc. - odparłam bez zastanowienia, po czym podstanowiłam uspokoić swoją wychowawczynię. Było zauważalne na pierwszy rzut oka, że się o mnie martwi. - Tak, miałam mroczki przed oczami. Ale to nic poważnego. Zwykłe omdlenie.
- Omdelenie mówisz? - powiedziała moja wychowawczyni, a mnie zaczęło robić się słabo. Pani Zalewska pewnie to zauważyła, bowiem podeszła do mnie i położyła ręce na mych ramionach, próbując mnie podtrzymać. Po chwili krzyknęła:
- Dzwońcie po karetkę!

I tyle pamiętam z tamtego dnia...





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top