six

                Powrót do Stanford był smutny, żeby nie powiedzieć, że depresyjny. Smutek, rozczarowanie i zmęczenie towarzyszyły Arizonie przez cały styczeń i były na tyle intensywne, że skutecznie zniechęciły dziewczynę do dalszej nauki i jakiegokolwiek egzystowania. W końcu się pozbierała, bo przecież nie miała innego wyjścia, i powróciła do rutynowego planu dnia – do południa spędzała czas na zajęciach, by później biec do niewielkiego sklepu i odbębnić swoją zmianę, w międzyczasie plotkując z Gregiem o ostatnich wydarzeniach w życiu obojga. Chłopak pochwalił się niedawnymi zaręczynami, a ona słuchała w osłupieniu o planach weselnych, o wspólnym mieszkaniu. Zawsze sądziła, że Clairie i Greg skończą jako małżeństwo, ale nie, że tak szybko. Wieczorami wracała do pustego mieszkania z głową przeładowaną informacjami i zazwyczaj była wycieńczona do tego stopnia, że jedynie fundowała sobie szybki prysznic i padała do łóżka. Nie miała chwili żeby pomyśleć o Luke’u, a co dopiero do niego zadzwonić i pogadać. On także tego nie robił. Przez cały styczeń otrzymała tylko jedną wiadomość, na którą nawet nie odpisała.

                Za każdym razem po męczącym tygodniu lądowała w jednym ze stanfordzkich barów, by odpocząć, posłuchać beznadziejnej muzyki i spędzić trochę czasu z daleka od swoich myśli. Czasami z przyjaciółmi, czasami sama. Bary zawsze wypełnione były po brzegi, dym papierosowy unosił się w powietrzu i mieszał się z wonią alkoholu, który lał się litrami. Większości właścicieli nie obchodziło, ile osoba miała lat, dopóki płaciła i nie sprawiała problemów - była mile widziana.

                Myśli Arizony uciekały w stronę tamtego wieczoru w Londynie. Siedząc przy barze i sącząc kolejnego już drinka myślała o ciepłym uśmiechu blondyna i tym, jak wspaniałe to były dni. Dzięki temu wróciła do normalnego życia. Zastanawiała się, czy w ogóle by żyła, jeśli by się nie poznali.

                Pieprzony weekend majowy.

                Arizona była tak pogrążona we wspomnieniach, że nawet nie zauważyła, kiedy obok niej usiadł mężczyzna, uważnie lustrujący brunetkę wzrokiem. Od skupionej na kolorowym drinku twarzy, po nogi ukryte pod materiałem dopasowanych jeansów.

                - Co taka ślicznotka jak ty robi w takim miejscu? Na dodatek sama – zagaił, przybliżając twarz do ucha dziewczyny. Jego oddech – mieszanka odoru alkoholu i papierosów, zmieszany z mocnymi perfumami, dotarł do nozdrzy brunetki drażniąc jej zmysł powonienia.

                Nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Rzuciła mu jedynie pogardliwe spojrzenie i odsunęła na bezpieczną odległość.

                - Nie twój interes – syknęła, kończąc drinka jednym haustem. Skrzywiła się, zdecydowanie potrzebowała więcej alkoholu, żeby przetrwać wieczór.

                - Nie tak ostro, koleżanko, bo się jeszcze pokaleczysz. Chciałem tylko poprowadzić miłą pogawędkę, w przeciwieństwie do tamtego gościa pod ścianą. Gapi się na ciebie od bitej godziny – wyjaśnij, wskazując szklanką drugi koniec baru. Jej wzrok grzecznie powędrował w tamtym kierunku i zamarła.

                Mężczyzna stał sobie jak gdyby nigdy nic, lustrując ją uważnie wzrokiem. Popijał piwo z wielkiego kufla i napotykając jej wzrok pozdrowił gestem dłoni. Pewna nonszalancja jego ruchów nakazała jej cicho prychnąć, ale nic poza tym. Pewne rzeczy się nie zmieniały.

                Irracjonalny strach pojawił się znikąd i kazał uciekać. Racjonalna część kazała siedzieć na miejscu i udawać tak samo znudzoną, jak wcześniej. Ewentualnie zamówić kolejnego drinka. Udawać, że go nie widziała, że wszystko było w porządku. Ale oddech stał się płytszy, a ręce zaczęły się trząść. Nie umknęło to uwadze towarzysza Arizony.

                - Wszystko w porządku, laleczko? – spytał, kładąc jej dłoń na udzie. – Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.

                - Nie dotykaj mnie – syknęła, akcentując każde słowo.

                Wszystkie bodźce docierały do niej niczym zza zasłony. Dudniło jej w uszach do tego stopnia, że nawet nie była w stanie rozpoznać piosenki, która płynęła z głośników. Nienaturalny chłód doprowadził do tego, że szczelniej owinęła się koszulą. Pomimo tego, że było jej zimno i tak miała problem ze złapaniem głębszego oddechu. Mężczyzna działał na nią w sposób, którego nie potrafiła wyjaśnić. Rozum kazał uciekać. Najszybciej jak to było tylko możliwe. I wyjątkowo, raz w życiu postanowiła go posłuchać.

                Z otchłani torebki wyciągnęła telefon i wybrała numer do przyjaciela, błagając, żeby ją odebrał, bo to sprawa niecierpiąca zwłoki. Wszelkie pytania ucinała wymijającymi odpowiedziami, nie chcąc mówić o co chodziło. Sama chciała wierzyć, że to tylko koszmarny sen. Że wcale nie było tak źle. Że te wszystkie wydarzenia ostatniego miesiąca były marą senną, a ona obudzi się wtulona w ciepły bok Hemmingsa. Potrzebowała go w tamtej chwili bardziej niż potrzebowała tlenu.

                Greg pojawił się niemal natychmiast. Odebrał rozdygotaną przyjaciółkę z baru i nie zawiózł do jej mieszkania. Musiał dostać odpowiedzi, których dziewczyna nie chciała mu dać w drodze. Ta za to nie protestowała, nie miała na to siły ani chęci. Clairie widząc strach w oczach przyjaciółki od razu wiedziała. Od razu wiedziała, że to co miało nadejść wcale nie miało być dobre dla Arizony. A ona znowu wyjdzie z tego wszystkiego ze złamanym sercem i zaburzoną samooceną.

                Przyjaciele obserwowali jak brunetka skuliła się na kanapie i uparcie wpatrywała w beżową ścianę, szukając w niej jakiegokolwiek sensu. Starali się przy niej trwać, ale trudne było obserwowanie, jak niszczyła samą siebie, pozwalając ludziom zabierać z niej to, co najlepsze. Dla Grega Arizona była niczym młodsza siostra i obserwowanie jej cierpienia, sprawiało taki sam ból. Clairie wiele jej zawdzięczała. Między innymi Grega. Nigdy nie będzie w stanie wynagrodzić jej wszystkiego, co od niej dostała.

                W końcu podniosła wzrok i posłała im blady uśmiech.

                - A co jeśli wieczność nie jest dla mnie? Kto wtedy powie mi dobranoc?

                I zaczęła płakać.

                Kolejny tydzień spędziła na wracaniu do normalności. W końcu udało jej się zapomnieć o incydencie w barze, a i koszmary pojawiały się z dużo mniejszą częstotliwością. Nawet przestała płakać. Chodziła na zajęcia, pracowała, a wracając do domu zajmowała się notatkami, które chcąc nie chcąc musiała robić. Czasami łapała się na tym, że jej myśli uciekały w stronę Luke’a, znajdującego się po drugiej stronie globu. Zastanawiała się, co robił, gdzie był i czy czasami myślał o niej tak, jak ona myślała o nim. Czy w swoim zabieganym życiu miał dla niej chwilkę czasu? A może nie odzywał się bo znowu zgubił telefon i zapomniał jej numeru. A może zwyczajnie nie była mu już potrzebna…

                Zbliżały się walentynki – dzień, który powinien ją cieszyć. Święto zakochanych, a ona przecież była zakochana po uszy. Jeszcze nie wiedziała, jak powinna była to okazywać, ale czuła to. Jednak ten dzień przyprawiał ją o mdłości i smutek. Widząc zakochane pary spacerujące chodnikiem tuż przy jej oknie miała ochotę zagrzebać się w ciepłej pościeli i nie wyściubiać nosa poza bezpieczny obręb własnego łóżka. Ona spędzała walentynki samotnie. Powinna była zainwestować w kota, przynajmniej nie czułaby tej pustki, która pojawiła się znikąd.

                Już nawet nie płakała. Nie miała na to siły. Jedynie krążyła po mieszkaniu usilnie szukając sobie miejsca. Chciała ten dzień potraktować jako kolejną, normalną sobotę, ale nie mogła. Prawdziwe życie było do dupy. Chciała znowu żyć pod papierowym księżycem, schronić się przez niesprawiedliwym życiem. Na nowo poczuć się bezpieczna. Naprawdę nie chciała wiele od życia. Chciała, żeby w końcu było normalnie – tak jak powinno być zawsze.

                Towarzyszem jej niedoli był mężczyzna, który rozumiał każdy jej smutek. Jack naprawdę rozumiał i nie zadawał zbędnych pytań. Wydobyła go z szafki i nalała pełną szklankę. Potrzebowała tego. Potrzebowała ucieczki od dręczących myśli, pytań na które nie znała odpowiedzi. Terapia z Jackiem Danielsem była najlepsza.

                Libację przerwało uporczywe pukanie do drzwi. Niechętnie podniosła się z kanapy i otworzyła drzwi tajemniczemu przybyszowi.

                Nie dojrzała za swoimi drzwiami nikogo, ale wielki bukiet kwiatów, który zajmował całą powierzchnię drzwi. Uśmiechnęła się szeroko i odebrała podarunek, podpisując pokwitowanie. Bukiet był większy od brunetki i zmuszona była obejmować go ramionami. Była tylko jedna osoba na świecie gotowa zrobić taki prezent.  

                „Dla najpiękniejszej dziewczyny na świecie. Z wyrazami miłości, L.”

                Twarz dziewczyny rozjaśnił uśmiech. Pamiętał. Może to była drobnostka, ale z radością znalazła kwiatom honorowe miejsce na stoliku i wdychała ich piękny zapach, roznoszący się po mieszkaniu. Dzień nagle stał się dużo lepszy, zakochane pary widoczne z okna mniej irytujące, a alkohol mniej przydatny.

                Butelkę schowała z powrotem do szafki, a sama rozsiadła się wygodnie na kanapie z książką. Dzień z koszmarnego zamienił się w co najmniej przyzwoity. Spędzanie walentynek samotnie wcale nie musiało wiązać się z wylewaniem łez w poduszkę.

                Kiedy ponownie rozległo się pukanie do drzwi, poderwała się podekscytowana. Miała nadzieję ujrzeć w nich uśmiechniętego od ucha do ucha Luke’a. Wtedy ten dzień stałby się jeszcze piękniejszym.

                Otworzyła drzwi z rozmachem i już miała rzucać się na szyję chłopakowi, kiedy zobaczyła osobę, która za nimi stała. Whisky nagle zapragnęła się wydostać.

                - Cześć, Arizona.

                Słysząc dźwięk jego szorstkiego głosu, zamarła. Wszystkie mięśnie napięły się w nerwowym oczekiwaniu, a usta wygiął grymas bólu. Wszystkie wspomnienia, spychane w kąt świadomości, wróciły ze zdwojoną siłą. Wszystkie koszmary, które ją dręczyły uczepiły się jej pleców i delikatnie muskały płatek jej ucha. To nie mogło dziać się naprawdę. Myślała, że to tylko sen, z którego miała zaraz się obudzić. Ale on dalej tam stał, nonszalancko opierając się o framugę drzwi.

                - Brian. 

        a.n/ wszystko zaczyna się komplikować... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top