épilogue

            Arizona nie odzywała się do Luke’a od przeszło czterech godzin i zaczynało go to, delikatnie mówiąc, drażnić. Od kiedy wygramolili się z łóżka, szatynka postanowiła od tak nic nie mówić. A od wejścia do samolotu ignorowała go do tego stopnia, że wydawało mu się, że dla niej nie istnieje. Po czterech godzinach takiego traktowania miarka się przebrała.

            - Zamierzasz się do mnie odezwać? – syknął.

            - Nie.

            - Gdyż…

            - Hmm… zastanówmy się. Budzę się rano, kompletnie nie wiedząc gdzie się znajduję, ani też nie wiedząc co robiłam poprzedniej nocy i wiesz, co zauważam na serdecznym palcu lewej ręki? Tak, Lucas. Pieprzoną obrączkę. A wiesz co jest najśmieszniejsze? Do jasnej cholery nie pamiętam, abym zmieniała stan cywilny!

            Musiał przyznać, w nocy ich trochę poniosło. Zdecydowanie wypili za dużo alkoholu, Alex chciał wyruszyć na wyprawę, a Vegas to miejsce, w którym takie rzeczy były na porządku dziennym. Mężczyzna, udzielający im ślubu, wyglądał na takiego, który nie raz i nie dwa spotykał się z takimi przypadkami.

            - Nie wściekaj się o to na mnie, sam byłem zalany w trupa i nie byłem do końca świadom, co robię – wymamrotał, drapiąc się po karku.

            Arizona wywróciła teatralnie oczami. Ostatnim wydarzeniem, którą pamiętała z imprezy na zakończenie trasy był zakład z Hoodem, kto więcej wypije. Oczywiście wygrała ten zakład i rzeczą, którą miała w pamięci była wielka butelka Jacka Danielsa, którą postanowiła opróżnić zaraz po otrzymaniu, nie martwiąc się nawet o szklankę. A później obudziła się z Hemmingsem w hotelowym łóżku, a na jej palcu znajdowała się obrączka. To był ostatni raz, kiedy piła z tą bandą przygłupów i pozwalała blondynowi myśleć po pijanemu, chociaż znając ją i jej szalone pomysły, to ona była inicjatorką całego zdarzenia.

            Wydała z siebie ciche westchnienie i opróżniła do końca półlitrową butelkę wody, którą otworzyła zaledwie dwadzieścia minut wcześniej. Nie wiedziała kto był na tyle inteligentny, żeby zaraz po wielkiej imprezie lecieć do Australii. Błogosławiła prywatne samoloty, ale czuła, że jej wątroba do końca życia nie zapomni tej imprezy i nie zregeneruje się po dawce spożytego alkoholu.

            - Przynajmniej to pamiętasz – burknęła, krzyżując ramiona na wysokości piersi.

            Miała rację – pamiętał całkiem sporo, bo w przeciwieństwie do niej nie zakładał się z Hoodem, że wypije więcej od niego. I nie postanowił wypić półlitrowej butelki Jacka Danielsa na pięć łyków.

            - Zawsze mogę ci opowiedzieć…

            - Zamieniam się w słuch, mężusiu – rzuciła sarkastycznie, niebezpiecznie mrużąc oczy. Nie wiedział, czy to efekt panującej w samolocie jasności, czy faktycznie była tak wściekła.

            - Po skończeniu Jacka przykleiłaś się do mnie, mówiąc, że powinniśmy zrobić coś szalonego. Alex w różowym tutu cały czas ci przytakiwał, a ni stąd ni z owad pojawił się Barakat. Wyciągnęłaś nas z imprezy i jakimś cudem trafiliśmy do jednej z kaplic. Nie pytaj jak bo nie pamiętam. Może taksówką, może radiowozem, może na piechotę, a może na plecach Alexa. Stwierdziłaś, że koniecznie musisz za mnie wyjść, a przy okazji byłaś tak rozentuzjazmowana tym pomysłem, że dostaliśmy usługę od ręki. Znaleźli nam świadków, a właściwie z tymi świadkami to bardziej skomplikowana sprawa, a ślubu udzielał nam jakiś otyły księżulo ze skrzydłami kupidyna. Vegas i te sprawy. W sumie to by było na tyle, a przynajmniej tyle pamiętam…

            - Świadków?

            - No wiesz, ja miałem dwóch świadków, bo Jack i Alex nieomal się o to nie pobili, dlatego moimi świadkami był gościu w różowym tutu i drugi przebrany za Elvisa, a twoją świadkową była… - zawahał się.

            Nie był pewny, czy Arizona była w stanie przetrawić wiadomość, którą miał jej przekazać.

            - Luke?

            - Chyba była prostytutką – wymamrotał pod nosem tak cicho, nie chcąc, żeby brunetka to usłyszała. - Czekaj mam zdjęcie!

            Wyciągnął telefon z tylnej kieszeni spodni i odnalazł jedyne zdjęcie z ich ceremonii ślubnej. Arizona spojrzała na nie z politowaniem i zmarszczyła czoło. Widniało na nim pięć postaci, a głównym jej punktem był Elvis z blond pasemkami, a także Gaskarth, ubrany od stóp do głów na czarno, a jedynym kolorowych punktem było najbardziej oczojebne tutu, jakie można było znaleźć. I byli też oni – szczęśliwi, szczerzący się do aparatu, dumnie prezentujący obrączki. A prostytutka wcale nie wyglądała tak źle na tym zdjęciu, pomijając lateksową spódniczkę i bluzkę ledwie zasłaniającą piersi…

            Dziewczyna parsknęła psychotycznym śmiechem i ukryła twarz w zgłębieniu szyi Luke’a. To wszystko zdawało się być coraz bardziej niedorzeczne. Miała dwadzieścia lat na litość boską, a Luke dziewiętnaście – to nie mogło mieć prawa bytu, aczkolwiek w tym wypadku rozwód byłby głupotą, bo przecież go kochała i nie miałaby serca tego zrobić. Więc chyba pozostało jej tylko się cieszyć, że nie pamiętała nic z tej paradoksalnej ceremonii, a już na pewno tego, że jej świadkiem ślubu była pierwsza lepsza dziewczyna z ulicy, która lekko się prowadziła.

            - Zawsze marzyłam, żeby kurwa była moją świadkową. I zawsze marzyłam o ślubie w Vegas będąc zalaną do tego stopnia, że nic z niego nie zapamiętałam. Szczyt marzeń.

            Słysząc to wyznanie, Luke także parsknął śmiechem.

            - Będziesz już ze mną normalnie rozmawiać, żoneczko?

            - Jasne, mężusiu. O ile przyniesiesz mi wodę.

            - Jesteście obrzydliwi – wtrącił się Calum, odrywając się od wspaniałej gry na telefonie, która sprawiała, że chociaż na chwilę zapominał o rozrywającym bólu głowy.

            On wciąż odchorowywał skutki durnego zakładu. Kiedy oni postanowili się hajtać, on spędził resztę nocy na zimnych kafelkach w łazience, musząc mieć pod ręką muszlę klozetową, w wypadku gdyby jedzenie, które skonsumował postanowiło odzyskać należytą mu wolność. Nic takiego się nie przydarzyło, ale słyszał o około ośmiu filmikach z nim w roli głównej, nakręconych przez Michaela, jak ten twierdził – dla potomnych. To przecież nie była jego wina, że padł po dziesięciu magicznych drinkach, kiedy to brunetka postanowiła strzelić kolejne dwa, wciąż trzymając się na nogach, kiedy to on leżał pod stołem. Poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej nie tknie alkoholu, a już na pewno nie będzie zasiadał przy jednym stole z Arizoną… Hemmings.

            - To smutne, że nawet nie było żadnego porządnego wesela – westchnął Michael, odrzucając woreczek z lodem. – Napiłbym się. A poza tym nie myśl sobie, że nie jesteśmy wściekli, że nas tam nie było…

            Calum prychnął niezadowolony, wyrażając pełną dezaprobatę dla pomysłu Clifforda. Alkohol był złem w najczystszej postaci. I tego skutki odczuwał cały samolot przelatujący nad Pacyfikiem. Szczególnie Ashton, który nie wydawał znaku życia, rozkładając się na wielkim fotelu z okularami na nosie i cichutko pochrapując. Zasnął, biedaczek.

            - Wszystko można nadrobić.

            Pomysł przylotu do Australii był chyba najgłupszym na jaki wpadł jej ‘mąż’. Zastanawiała się, jak miał zamiar przekazać rodzicom, że przypadkiem zmienił stan cywilny pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu, podczas pobytu w jakimś parku narodowym, który wcześniej wcisnął swojej matce. Miała nadzieję, że nie wpadnie na głupi pomysł uzasadnienia tego ślubu dzieckiem, którego tak naprawdę nie było, nie chcąc mówić, że zdecydowanie przeholowali z alkoholem. Że w jakikolwiek sposób Luke miał styczność z alkoholem.

            Arizona ukryła twarz w zgłębieniu pomiędzy szyją a obojczykiem chłopaka, nie chcąc nawet myśleć o konfrontacji z jego matką, o której tak wiele słyszała. Żołądek zwinął się w węzeł, a najchętniej uciekłaby gdzieś daleko. Gdyby nie to, że naprawdę kochała Hemmingsa siedziałaby w samolocie powrotnym do Stanów.

            - Powiedzmy, że jesteś w ciąży – zaproponował, obejmując dziewczynę w talii. Jęknęła cichutko, wiedząc, że prędzej czy później usłyszy tą propozycję.

            - To głupie, Hemmings – wymamrotała, tłumiąc ziewnięcie. Długa podróż dała im się we znaki, a mieli jeszcze chwilę dla siebie zanim czarny van odstawi ich pod wskazany adres.

            - Nie mów do mnie po nazwisku – obruszył się.

            - To głupie, dzieciaku – poprawiła się złośliwie.

            Luke wywrócił teatralnie oczami, powodując wybuch śmiechu Arizony. Im bliżej było do jego domu rodzinnego tym bardziej się denerwował. Zawsze sądził, że najpierw przedstawi im swoją dziewczynę, a nie będzie zmuszony od razu przedstawiać im małżonkę. A wytłumaczenie tego alkoholem mogło skutkować w szlabanie do końca życia. I jego matka wcale nie uznałaby argumentu, że był przecież dorosłym człowiekiem.

            W końcu czarny van stanął pod domkiem państwa Hemmings, a żołądki obojga zamieniły się w ciężkie kamienie. Uporali się z wielkimi walizkami i patrząc na siebie nawzajem z grobowymi minami wpadli do wnętrza mieszkania.

            - Będzie dobrze – szepnął jej do ucha, całując jeszcze w czoło.

            Początkowo Arizona czuła się niczym na tureckim kazaniu, Luke przywitał się z całą rodziną, przedstawiając ją jako swoją dziewczynę. Doszedł do wniosku, że poczeka z obwieszczeniem na nieco lepszą okazję. Liz Hemmings okazała się bardzo miłą kobietą, która wcale nie była taka, jak wynikało to z opowieści Ashtona. Zaczynała podejrzewać, że zrobił to wszystko tylko po to, żeby ją nastraszyć. Ojciec blondyna był jeszcze milszym człowiekiem i zaczynała myśleć, że przecież nie powinno być tak źle.

            Luke, popisując się gracją słonia w składzie porcelany, ogłosił to chyba w najgorszym momencie, w jakim mógł to zrobić – podczas kolacji.

            - Mamo, tato… bo musimy wam coś powiedzieć – zaczął niepewnie, drapiąc się po karku. – Bo my tak przypadkiem…

            Arizona przymknęła powieki. Wyszła za kretyna.

            - Bo my tak przypadkiem wzięliśmy ślub.

            Ojciec chłopaka omal nie zakrztusił się jedzonym kawałkiem kurczaka, a oczy Liz zwiększyły swoją powierzchnię dwukrotnie. Spoglądała to na zawstydzoną brunetkę, to na przerażonego chłopaka, nie mogąc wydusić z siebie słowa. W końcu po zaczerpnięciu głębokie oddechu i otrząśnięciu się z głębokiego szoku, postanowiła zadać podstawowe pytanie.

            - Jesteś w ciąży, Arizono?

            W tym samym czasie, w którym ona zaprzeczyła rzekomą ciążę, Luke postanowił ją potwierdzić. Naprawdę wyszła za kretyna.

            - Chcecie najpierw ustalić wspólną wersję zdarzeń? – zaproponował ojciec chłopaka, uśmiechając się ciepło.

            - Nie jestem w ciąży – powtórzyła, kopiąc Luke’a w kostkę zanim ten wydobył z siebie kolejny dźwięk.

            - Cóż… Jak do tego doszło?

            - Świetnie by było jakbym wiedziała – wymamrotała pod nosem, przez co Luke kopnął ją w kostkę pod stołem.

            - Taki impuls – pośpieszył z wyjaśnieniami, a kobieta wciąż nie wyglądała na przekonaną.

            Ojciec natomiast przytaknął, nie mogąc opanować wybuchu śmiechu – miny dzieciaków były niemal bezcenne, kiedy tak spoglądali na nich z przestrachem. Szczególnie jego syn, który nie wiedział jak powinien uzasadnić całą zaistniałą sytuację. Dobrze, że wcześniej zadzwonił do niego chłopak Hoodów i sprzedał wszystko.

            I zawsze sądził, że to, co się wydarzyło w Vegas na zawsze powinno zostać w Vegas. 

        a.n/ dotarliście, brawo. chyba nikt się tego nie spodziewał, co? anyway, chcę wam podziękować - za gwiazdki, za komentarze, za wyświetlenia - jesteście świetni! do zobaczenia pod pozostałymi opowiadaniami! :) x 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top