deux

                Luke nie spodziewał się niczego ze strony Arizony, a już na pewno nie spodziewał się ujrzenia brunetki w przebieralni tuż przed pierwszym koncertem w Pasadenie. Już wchodząc do pomieszczenia poczuł jej drobne ręce owijające się dookoła jego talii i akompaniamentujący temu śmiech dziewczyny. Hemmings nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo za tym tęsknił. Za jej śmiechem, zapachem, dotykiem. Za wszystkim, co bezpośrednio wiązało się z drobną brunetką.

                Pozostała część zespołu jedynie przywitała się z Arizoną i zniknęli w czeluściach innych pomieszczeń. Nie będąc zbyt spostrzegawczym mógł zauważyć ten uśmiech posłany przez brunetkę w stronę Ashtona i Michaela – obaj musieli maczać palce w jej tajemniczym pojawieniu się w Pasadenie. Calum zaśmiał się ironicznie, chwycił butelkę wody mineralnej i także zniknął, trzaskając przy tym drzwiami. Nie lubił dziewczyny Luke’a i nawet nie próbował tego w jakikolwiek sposób ukryć. Wiedzieli o tym wszyscy. Nawet sama Arizona zdawała sobie z tego sprawę.

                - Tęskniłam za tobą – wyszeptała, wspinając się na palce, żeby delikatnie musnąć wargi blondyna.

                - Wiem, Ari. Ja za tobą też – odparł, opierając swoje czoło o czoło dziewczyny. Związki na odległość, kolokwialnie mówiąc, były kurewsko bolesne. Może i ich związek trwał ledwie ponad pięć miesięcy, ale Luke czuł się, jakby znał Arizonę dużo dłużej.

                Zanim zawołali blondyna do siebie, przypominając mu o koncercie, który miał się rozpocząć w przeciągu następnych trzydziestu minut, nie zdołali zbyt wiele porozmawiać. Właściwie milczeli przez większość czasu, taksując się nawzajem wzrokiem. Luke chłonął wygląd brunetki niczym gąbka. Czarne, błyszczące w świetle sztucznej lampy, oczy okolone wachlarzem rzęs pokrytych ulubionym tuszem dziewczyny. Zauważył również nieznacznie podcięte włosy, które tym razem ledwie opadały na ramiona. Przypomniał sobie, jak mówiła o tym, że długie włosy były jedynie poczuciem przykrego obowiązku, na który ona nie miała czasu. I uśmiech. Szeroki, a przede wszystkim szczery, co najbardziej w niej cenił. Nigdy nie udawała, że było dobrze, kiedy nie było. Mówiła bez ogródek, co myślała i często wpadała przez to w kłopoty. Dlatego jednym z jej tatuaży było malutkie trouble na boku palca wskazującego.

                - Wrócę za godzinkę – obiecał, całując Amerykankę w czoło. Odpowiedziała bladym uśmiechem i na dobre rozgościła się w przebieralni.

                Nie kłamał – dokładnie godzinę później przytulało ją do siebie spocone ciało Hemmingsa, który najwidoczniej miał z tego niezłą zabawę. Ona potrafiła go jedynie głośno wyzwać i parsknąć przy tym śmiechem. Luke kochał dźwięk śmiechu Arizony – słodki, dźwięczny, niemal dziecięcy. Wiele razy na przestrzeni miesięcy, spędzonych z daleka od niej, brakowało mu tego śmiechu w jego pokręconym życiu. W końcu Arizonie udało się wyswobodzić z jego objęć i odsunąć na bezpieczną odległość. Tym samym kazała mu się wynosić pod prysznic, grożąc, że inaczej nie będzie tolerować jego obecności.

                Luke nie chciał się rozstawać z Arizoną nawet na krótką chwilę. Dopiero co ją odzyskał po długiej rozłące i nawet kilkuminutowy prysznic był dla niego pewnego rodzaju karą. Brunetka budziła w nim mnóstwo uczuć, o których nawet nie miał bladego pojęcia przed jej poznaniem.

                - Mówię całkowicie poważnie, dzieciaku. Idź pod prysznic – wymamrotała, marszcząc przy tym nos. Luke wywrócił teatralnie oczami, przecież nie mogło być tak źle. Znaczy się mogło, ale on nie chciał wierzyć w tę wersję.

                - Chodź ze mną – zaproponował, a w jego oczach pojawiły się ogniki, których Arizona wcale nie lubiła bo mogły oznaczać tylko jedno. I ta historyjka wcale nie kończyła się dla niej dobrze.

                - Nie zbliżaj się, Hemmings. Nawet się nie waż! – pisnęła i odruchowo rzuciła się do ucieczki, co okazało się najgorszą decyzją, którą mogła podjąć.

                Nie chodziło nawet o to, że nogi Luke’a były niemal tak długie jak ona w całości, ale jak się okazało, ilość miejsc, w które mogłaby uciec ograniczała się do zamkniętego pokoju, czyli była prawie zerowa. Przez to stała się łatwym celem dla Hemmingsa, który postanowił przerzucić ją sobie przez ramię i w akompaniamencie jej krzyków i wyzwisk, które z ust drobnej brunetki brzmiały wręcz paradoksalnie, dotrzeć do łazienki.

                Początkowy plan, by wrzucić dziewczynę pod strumień lodowatej wody, szybko poskutkował zimną kąpielą dla obojga. Pod wpływem impulsu i lodowatej wody, której strumień oblewał ich ciała, zaczęli zdzierać z siebie nawzajem ubrania i w międzyczasie obdarowywali się słodkimi pocałunkami, by po dziesięciu minutach namiętnych doznań suszyć ubrania, owinięci jedynie w puchowe ręczniki. Towarzyszył im głośny śmiech Arizony i kilka przekleństw wydobywających się z ust Hemmingsa, kiedy kolejna suszarka postanowiła odmówić współpracy. Ten kątem oka mógł bezkarnie obserwować jej przedramiona, które pokryte były czarnym tuszem, układającym się w zawiłe tatuaże, których znaczenia nie znał, i wystające obojczyki, które uważał za najbardziej pociągającą rzecz w fizycznym wyglądzie dziewczyny.

                Dziewczyna ze śmiechem odebrała mu suszarkę, potrząsnęła i ta nagle zaczęła działać.

                - Złośliwość rzeczy martwych – wymamrotał, drapiąc się po karku. – W sumie to nie musisz się z tym męczyć, mogę ci dać swoje ubrania.

                - Te z koncertu? Podziękuję – odparła, nie odwracając wzroku od swojej czarnej koszulki.

                - Dziewczyny przed stadionem zabiłyby się za taką koszulkę – rzucił z przekąsem.

                - To niech się zabijają – mruknęła.

                To był chyba jedyny drażliwy punkt Arizony. Jej zazdrość o fanki, które niekiedy były przepiękne, a widząc zdjęcia Luke’a z taką jedną, czy drugą, bo przecież co ona miała, czego one nie miały. W momentach takich jak ten miała ochotę uświadomić Luke’owi jak bardzo ten temat ją bolał. Z drugiej strony dla chłopaka jej chorobliwa zazdrość była wręcz zabawna. Nie widział świata poza Arizoną i wcale nie zamierzał tego faktu zmieniać.

                - Nie wściekaj się, Ari. Naprawdę nie masz najmniejszych powodów do zmartwień – szepnął wprost do jej ucha, delikatnie muskając jego płatek.

                Nie odpowiedziała, jedynie ubrała bieliznę i opuściła małe pomieszczenie.

                Luke wyczuł kłótnię wiszącą w powietrzu. A ponowne zgubienie Arizony była ostatnią rzeczą, której chciał.

                Pod osłoną nocy Arizona doszła do jednego wniosku – zdecydowanie za dużo myślała. Już dawno powinna oddać się w objęcia boga snu, ale kotłujące się w jej głowie myśli skutecznie jej to utrudniały.  Przewracała się z boku na bok, obserwowała spokojny sen Luke’a i absolutnie nie mogła sobie znaleźć miejsca. W końcu zirytowana swoją bezsennością wymknęła się z łóżka, narzuciła na siebie ubrania i wybrała na krótki spacer po hotelu. Jakimś cudem trafiła na jego dach i mogła raczyć się widokiem zalanej ciemnością Pasadeny. Niewielkie miasto miało swój urok, szczególnie nocą, kiedy oświetlone było jedynie przez kilkanaście lamp ulicznych i światła wydobywające się z okien mieszkań.

                Oparta o barierkę, chłonęła ten krajobraz niczym zaczarowana.

                - Nie możesz spać? – usłyszała za sobą ciepły głos Hemmingsa. Zaraz ten pojawił się obok niej, obejmując w talii. – Słyszałem jak wstawałaś.

                - Przepraszam. Nie chciałam cię budzić. Chyba potrzebowałam nieco świeżego powietrza – wytłumaczyła, posyłając mu uśmiech, którego i tak nie mógł zobaczyć w panującej ciemności. – Wasz fanki wciąż czatują pod hotelem.

                Wskazała na niewielką grupkę dziewczyn, które siedziały i obserwowały ludzi wchodzących i wychodzących z hotelu. Miały niewielkie namioty, śpiwory i wyglądały na znużone, ale przecież nie mogły przegapić momentu, w którym zespół wychodziłby z hotelu.

                Luke wzruszył ramionami – to był dla niego normalny stan rzeczy. Kompletny brak prywatności, wszechogarniający tłum fanek, który był wszędzie, gdzie tylko się pojawiali. Może nie do końca do tego przywykł –nastolatki, które były w stanie zerwać z nich wszystko, pozostawiając w samej bieliźnie i skarpetkach nie były rzeczą do której można było się przyzwyczaić. Całe szczęście, że takie fanki były jedynie w Paryżu, w pozostałych częściach świata można było się jakoś przecisnąć, pozostając w jednym kawałku.

                W końcu Arizona ułożyła głowę na jego ramieniu, wciąż wpatrując się w odległy punkt. Wydawała się nieobecna. Często zastanawiał się, co siedziało w jej głowie, kiedy tak nagle milkła i uważnie się nad czymś zastanawiała.

                - Kocham cię, wiesz? Nie potrafię sobie wyobrazić, co bym bez ciebie zrobił – wymamrotał, całując dziewczynę w czubek głowy.

                Nie odpowiedziała. Czuł jedynie, jak mięśnie dziewczyny się spinają, a jej oddech stał się bardziej nierówny, jakby nieco płytszy. Czasami naprawdę chciała to zrobić, powiedzieć te dwa głupie słowa, ale gula rosnąca w jej gardle skutecznie to utrudniała. Nienawidziła, kiedy przeszłość wkradała się do teraźniejszości skutecznie ją burząc.

                - Luke, ja… - wyjąkała, unosząc wzrok. Słowa utknęły w gardle.

                - Wiem, Ari. Wiem.

                Bo z ‘kocham cię’ sprawa nie zawsze była taka prosta, jak mogłoby się zdawać. Czasami była nieco bardziej skomplikowana, czasami nieco łatwiejsza. Trzeba było być po prostu uważnym słuchaczem. Bo wyznanie miłości to nie zawsze te dwa banalne słowa, które zna każdy. Czasami to może być ukryte pod kolejnym wyrzutem o mokry ręcznik, pozostawiony na podłodze łazienki, czy też informacja, gdzie znajdował się jego telefon. Przynosiło to dużo więcej uśmiechu niż usłyszenie tych słów.

                - Masz jutro koncert, wiesz? Powinieneś się wyspać – przypomniała mu, chcąc jak najszybciej zejść z grząskiego gruntu.

                - Po powrocie do pokoju chyba będziemy mieli ciekawsze rzeczy do roboty niż spanie – zauważył.

                - Jesteś okropny, dzieciaku! 

        a.n/ cóż mogę powiedzieć - mam jedynie nadzieję, że ta historia przypadnie wam do gustu i nie będziecie zrażeni długością rozdziałów (ten jest jednym z najkrótszych, swoją drogą), co do częstotliwości - wciąż będą pojawiać się raz w tygodniu (zazwyczaj będzie to piątek, ewentualnie sobota). życzę miłego weekendu ;) x 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top