3.2 Zagubione Dusze

– Po co tam poszliśmy? Po co prostować sprawy, które i tak nie mają znaczenia? Akurat on możliwe, że okazał się życzliwy, choć tak naprawdę nie znamy całej prawdy, więc po co cała ta maskarada?

Morgana idąc za usatysfakcjonowanym Donovanem, nie mogła pogodzić się z prawdą, choć ona ukazała szlachetność chłopczyka. Minęli rynek, gdzie Holl zakupił żywność dla sierot. Goniec ponownie pognał traktem, niemal przewracając matkę z dzieckiem w ramionach. Donovan wrzasnął za nim i zapytał kobiety, czy wszystko w porządku.

– Mówię do ciebie! – syknęła czarodziejka i szarpnęła jego ramię, aby spojrzał na nią. – Holl wiedział od samego początku, że go śledzimy, więc tylko i wyłącznie dlatego im pomógł, aby nas zmylić.

– Holl to dobry dzieciak.

– Może nie. – Wzruszyła ramionami, jakby wcale jej to nie obchodziło, choć tak naprawdę wrzała od tłumionych od dawna emocji.

– Zapytałaś mnie, czemu tam poszliśmy. – Poprawił szelki plecaka i spojrzał na drobną kobietę. Ta przekrzywiła głowę ciekawa, co mężczyzna ma do powiedzenia. – Ostatnie wydarzenia zniszczyły mój pogląd na świat. Zawsze uważałem, że to bagno, że jest mało dobrych ludzi i niewielu z nas tak naprawdę niesie ze sobą światło, ale teraz...

– Przestań pieprzyć niczym poeta, tylko mów prosto z mostu. – Zmarszczyła czerwony nos i potarła ramię. Była zmęczona i zirytowana z jakiegoś powodu, którego Donovan nie rozumiał. A gdyby znał prawdę, odwróciłby się od niej i nigdy za siebie nie obejrzał, choćby go zaklinała, choćby błagała go o pomoc, leżąc w kałuży krwi, nie pomógłby jej.

– Coś w środku kazało mi wyjaśnić tę sprawę. I ten szósty zmysł sprawił, że na nowo zacząłem wierzyć w ten świat.

– Nie przyzwyczajaj się. Ludzie mają fetysz niszczenia optymistów. – Machnęła na niego ręką i wznowiła chód.

Błotnista droga poprowadziła ich ku karczmie, gdzie się zatrzymali. Między Piersiami już nie kwitło w pijanych, rozbijających butelki mężczyzn i chętnych na rozdawanie rozkoszy kobiet, a trwało w błogiej ciszy, która niedługo miała zostać rozwiana. Zbliżał się czas obiadu, ludzie łakomie zerkali na drzwi szynku, oczekując wieczora, kiedy to rzucą swoje obowiązki na rzecz szczerbatych dziewek i goryczy piwska.

– Czemu jesteś aż tak zgorzkniała?

– Nie myl zgorzknienia ze świadomością, jaki jest świat.

– To ty mieszasz się i mylisz, co do świata. On rani, ale i koi. Tylko pozwól mu na to.

Morgana roześmiała się, zatrzymała się przed drzwiami do szynku i spojrzała na kompana.

– I mam uwierzyć w to facetowi, który niczym opętany broni swojej kurewskiej żony? Podziękuję – mruknęła i weszła do środka, gdzie zastał ich zapach gotowanego obiadu i kręcącej się za barem kobiety. Płukała w wodzie kufle i cynowe kubki, a jej syn wtoczył do środka beczkę.

– Najwidoczniej nigdy nie kochałaś. Twoja strata.

Prychnęła.

– Raczej szczęście.

– Czy ty w ogóle masz serce? – Przemierzył za Morganą długość sali i dogonił ją przy schodach na górę.

– Jak to ujął nasz rozsypany w proch Bothan. Serce mam w dupie i czkam odbytem, czy coś w tym stylu.

Wpadła do pokoju i od razu zaczęła szperać w swojej torbie, skąd wyjęła butelkę wina.

– Może i miał rację, jest w tobie coś niespotykanego.

– Masz na myśli moją twarz? – Zachichotała z własnego żartu, jednak Donovan nie zareagował rozbawieniem. Spoważniał. Przyjrzał się uważniej twarzy towarzyszki, kiedy to zapijała nieudany poranek. Linie wyblakłych blizn, paraliż i ten smutek w szarych oczach. Mógłby określić epicentrum jej nieszczęścia i opisać ją w najckliwszy sposób, na jaki było go stać.

– Nie mówiłaś, kto ci to zrobił.

– Aby rozpocząć ten temat, potrzebujemy więcej alkoholu i możliwe, że czegoś mocniejszego niż wino. – Machnęła butelką, tak że szkarłatny płyn przyjemnie zachlupotał w środku.

– To proste pytanie.

– A jednak tak cholernie pokręcone. W końcu, co cię to obchodzi i czemu miałabym ci to powiedzieć? – Opadła na materac w jednej ręce dzierżąc moc zapomnienia zaklętą w szklanej butelce, a drugą starając się odpiąć guziki jagodowego płaszcza. – To, że ty zwierzyłeś mi się ze swojego żałosnego życia, nie oznacza, że jestem ci winna to samo. Poza tym to głupia historia.

– Mój ulubiony rodzaj – odparł i usiadł naprzeciwko Morgany na swoim łóżku. Patrzył na czarodziejkę z czułością i troską. Nie kochanka, a drugiego człowieka. Był pełen niewyobrażalnej ilości empatii, której Morgana nie potrafiła pojąć i jej zaakceptować.

Kobieta westchnęła, po czym upiła kolejny łyk wina. Spojrzała w drewniany sufit i sama do siebie pokiwała głową, jakby gdzieś w słojach drewna ujrzała odpowiedź i zgodziła się z nią.

– Mąż mnie zbił. – Wzruszyła ramionami i pokręciła głową. – Nic dodać, nic ująć. Cholerny bokser i tyle.

– I tyle? – mruknął zaskoczony Donovan. – Przykro mi. Może i masz cięty język, ale ja bym za to cię nie uderzył.

Roześmiała się i wystawiła dłoń z butelką, oferując łyka.

– Wypijmy za to, abym nigdy więcej nie musiała na niego patrzeć.

– Z chęcią za to wypiję. – Odebrał butelkę i uniósł ją w toaście. – Abyś nigdy więcej nie trafiła na taką świnię.

– Och! – Znowu pokręciła głową. – Na to już za późno. Trafiłam na ciebie.

Zachichotał i potarł wąsa pod nosem.

– A więc, aby po mnie nie napatoczył się kolejny.



W wynajętym w gospodzie pokoju panował półmrok. Świat na zewnątrz zaczęła spowijać noc. Nadchodziła wielkimi krokami, rozkładając wszędzie mgielne zasłony i przyprószając szronem drzewa i ziemię. Na oknach malowała obrazy, inspirując pisarzy i zachwycając dzieci.

Z parteru szynku dochodziły przytłumione odgłosy śmiechów i krzyków. Trubadura nie było słychać, zamiast tego jakaś dziewka swoim piskliwym głosem śpiewała ludową piosenkę. Wazon łupnął niedaleko pokoju gryzipiórka i czarodziejki, roztrzaskując się w drobne kawałki. Po chwili do drzwi zaczął walić niezapowiedziany gość.

Morgana mruknęła coś przez sen i mocniej wtuliła swój czerwony nos w poduszkę. Donovan przekręcił się na drugi bok i schował głowę pod pierzynę, oczekując, że jegomość odejdzie. Tak się nie stało. Łomotanie nie ustało. Żołnierz niechętnie i z gniewnymi pomrukami wstał w posłania i podszedł do drzwi. Odsunął zasuwę i wpuścił do środka pomarańczowe światło zapalonych na korytarzu świec.

– My tam się łajdaczymy, jak na mężczyzn przystało, a ty słodko śpisz. Jednak nic się nie zmieniłeś, Świętoszku. – Torro klepnął przyjaciela po ramieniu i wszedł do środka. Przystanął w miejscu na widok leżącej w pościeli kobiety. Spod pierzyny wystawała jej naga łydka i drobna stopa, a roztrzepane blond włosy otaczały jej smukłą twarz niczym aureola. – Już rozumiem, czemu do nas nie dołączyłeś.

– Proszę, wyjdź.

– Nie przedstawiłeś mnie takiej piękności?

– Nie...

– Spadaj stąd, wypierdku, albo obleje cię kwasem – odezwała się kobieta, podnosząc się do siadu. Kołdra opadła na jej kolana, odkrywając skryte za białą koszulą drobne ciało.

– Od zawsze miałeś słabość do ostrych kobiet – skomentował Torro, bez zażenowania wpatrując się w ukrytą w cieniu czarodziejkę.

– Skoro już wiesz, z kim masz do czynienia, to nie obawiasz się, że wydrapię ci oczy? – Przekrzywiła głowę na bok tak, że światło z korytarza oświetliło jej zmasakrowane lico. Torro nie zdołał ukryć zaskoczenia tym widokiem, czym rozbawił czarodziejkę.

– Jestem zwinny, pani – odparł i na nowo poklepał Donovana po ramieniu. – Chodź ze mną. Napijemy się przed jutrzejszą wyprawą. – Pociągnął go za sobą.

– Poczekaj. Muszę się ubrać. – Wskazał na bose stopy i pogniecione ubrania, w których spał.

– Kurtyzanom w niczym to nie przeszkodzi, abyś tylko machnął przed nimi sakiewką. Chodź.

– Daj mi tylko założyć buty – odparł i schylił się po nie, a Torro w tym samym czasie pociągnął go za sobą.

Wyszli z pokoju. Torro z szerokim uśmiechem, a Donovan ze śpiochami w oczach i w podskokach, próbując wsunąć na nogi wojskowe buty. Kiedy to mu się udało, pospiesznie wkasał białą koszulę w ciemne spodnie i schodząc po schodach, zaczął ją wygładzać. W tym samym czasie starając się ulizać włosy i wąsa pod nosem.

Karczma obfitowało w czerwonych na twarzy mężczyzn otoczonych odorem potu i piwska oraz mało dziewiczych ramion. Pewnych siebie i gdyby głębiej się nad tym zastanowić, zakończonych szponami harpii. Pochylały się nad swoimi ofiarami, chętne, aby wsunąć dłoń pod troki spodni, w kieszeń, ale i jakby było trzeba, zacisnęłyby się na twoim gardle, aby uzyskać to, po co przyszły. Egoistyczne, zachłanne, bezwzględne.

– Tej twojej towarzyszce to ktoś kwas wylał na twarz? – Z tymi słowy Torro wskazał na swoją przystojne lico z bokobrodami i delikatną brodą wzdłuż jej linii.

– Lepiej mi powiedz, jak daleko znajdujemy się od brodu. Nie będę tracić więcej czasu i energii na błądzenie.

Usiedli przy stoliku, gdzie znajdował się jedynie Shamar. Jego nijaka twarz nie wyrażała żadnych emocji, kiedy to zerknął na nich tylko po to, aby zaraz powrócić do zapijania swoich myśli. Nawet nic nie odpowiedział na powitanie.

– Bród znajduje się niecałe pół dnia drogi od wioski, niedaleko wymarłego miasteczka Naruh. Wytłumaczysz mi, czemu tam idziemy? Chcesz usypać świniopasce grób, czy jak? – Zamoczył usta w piwie i rozejrzał się po sali.

– Nie zrozumiesz tego.

– Bo to nie ma sensu, Świętoszku. Allison nie żyje, a my powinniśmy powędrować w przyjemniejsze miejsce. Na południe stąd znajduje się najlepszy szynk pod przeklętym słońcem...

– Tam znajdziemy moją żonę?

- Ona nie żyje, Constantinie. Szukasz ducha, czy jak?

– Nie zostawię jej bez pożegnania.

– Idiota...

– Ten, kto zostawia za sobą żywe trupy i przerwane w połowie uśmiechy, nie zrozumie tego, kto pragnie utulić do snu łzy i zagrzebać ból – odezwał się Shamar i spojrzał na towarzyszy z mądrością, która przypominała Donovanowi Shunę. Nie spodobało mu się to, ale nic nie powiedział. Mężczyzna miał rację.

– Przeszłość to przeszłość i tyle, tym bardziej tak zdradziecka, jak Allison – ostatnie słowa wymruczał w kufel, krzywiąc się z odrazy na samą myśl o kobiecie.

– Whisky, o miła pani, i do tego dwa talerze tego, co dziś gotowałaś oraz butelkę waszego najlepszego wina. – Donovan zatrzymał przechodzącą obok karczmarkę w kremowym fartuchu. Ta uśmiechnęła się kilkoma pozostałymi zębami.

– Już niosę!

– I kolejną rundę dla nas – dodał Torro i stuknął kuflem o stół, zaraz po tym pojawiło się kilka dziewek, jakby jego gest był magiczną sztuczką. Stuk i kobiety wychodzą z cienia. Mają na sobie jedynie obcisłe i krótsze niż tego wymaga etykieta sukienki, pochylają się, abyś mógł podziwiać ich krągłości i szepczą ci do ucha wyuczone na pamięć słodkie obietnice tego, co miała przynieść nadchodząca noc. – Jakie masz plany po wyprawie nad bród?

– Zmierzam na wschód. Komuś coś obiecałem. – Posłał uśmiech do siedzącej obok niego dziewki.

– Brzmi, jak ciekawa historia – podjęła temat kurtyzana, zakręcając ciemny lok na palec. Zaskakująco śliczna, jak na małą wioskę Sheepy Wench. Nie brakowało jej zębów ani jej policzki nie porastały krosty, zamiast tego sama bogini posypała jej alabastrowe lico wdzięcznymi piegami.

– Jest zwyczajna, ale bliska memu sercu – odparł i podziękował karczmarce za misy z jagnięciną i kaszą oraz alkohol.

– Tak samo, jak bród? – mruknął ponuro Torro i przysunął do siebie jedną z mis.

– Opowiedz mi o tym – mruknęła kusząco kurtyzana. – I o sobie waleczny wojaku. – Z tymi słowy wskazała na buty Donovana, które jako jedyne wskazywały na jego zajęcie.

– A co jeśli je ukradłem?

– Tak samo, jak blizny oparzeń na karku, mężny woju? – odparła i przesunęła drobnymi palcami po wspomnianym, odsłoniętym kawałku skóry. Constantine aż drgnął. Nie tylko od delikatnego dotyku, ale i został porażony wspomnieniem. Nagle coś przysłoniło słońce nad jego głową, usłyszał przeraźliwy skrzek niby demona, niby ptaka, a po nim zalała go fala gorąca. Niewyobrażalnego wręcz agonalnego gorąca, spalającego wszystko i wszystkich na swojej drodze. Wrzask braci wibrował w jego uszach, uciszając piskliwy głos kobiet śpiewającej kolejną z ludowych pieśni.

– Może jego żona oblała go zupą, albo to zemsta za cudzołożenie z kobietą kowala? – wtrącił druh żołnierza i przysunął bliżej siebie drugą z dziewek, która wynurzyła się z ciemności.

– Niegrzeczny z ciebie, pan – sapnęła kurtyzana Torra, po czym ten uszczypnął ją w bok. – Ale z ciebie jeszcze bardziej. – Przysunęła się bliżej niego i złapała za kufel piwa. – Masz ochotę? A może ja mam. – Przysunęła naczynie do jego ust, aby je odsunąć i samej upić łyk. Piana została tuż nad jej pełną górną wargą. Mężczyzna zlizał ją, po czym wczepił palce w roztrzepane rude włosy.

– Ja będę niegrzeczny, ale ty bądź grzeczna, bo inaczej źle się to skończy – powiedział to niby półżartem, ale niebezpieczne iskierki błyszczały w jego ciemnych oczach.

– Oczywiście, panie. Będę grzeczna, jak ośmiolatka w jeziorze.

Zaczęli szeptać między sobą sprośne żarty i obietnice.

– Jak ci na imię? – zagadała ciemnowłosa kurtyzana.

– Donovan Willow, a pani? – Nalał jej cynowy kubek wina i podał, za co podziękowała słodkim uśmiechem.

– Isla, ale zwą mnie Czarnulką.

Shamar warknął coś podniesionym głosem, w ten sposób przeganiając natrętną dziewkę, która przeszkadzała mu w milczeniu nad winem.

– Przeklęte dziewki chcą wyssać z nas całe życie – mruknął, po czym zamoczył usta w trunku, na nowo zatapiając się we własnych myślach.

– Opowiesz mi o wschodzie, o walce, o sobie? – Czarnulka oparła brodę na dłoniach, przekrzywiając głowę na bok, tak że jej czarne loki odsłoniły jej alabastrową szyję. Donovan przesunął spojrzeniem niżej na niezbyt głębokie, ale wdzięczne wycięcie w fioletowej sukni.

– Walczyłem na zachodzie wieki temu, teraz czeka mnie spokój na wschodzie.

– Żona na ciebie czeka?

– Żona przestała na mnie czekać, ale czeka kto inny.

– Jak jej na imię?

– Willow.

– A więc ktoś z rodziny? – zgadywała na podstawie podanego przez niego nazwiska. – Kto? – Pogładziła wierzch jego dłoni, którą położył na stole i spojrzała na niego swoim wielkimi, zielonymi oczyma.

– A czy to ważne jeśli jestem tu i teraz, obok ciebie? – Pogładził jej policzek, na co odparła z niewinny uśmiechem:

– Masz rację. Nie ważne. Wypijmy za to. – Uniosła kieliszek do góry w toaście. Wypili po łyku. – Za co także być chciał wypić? – mruknęła i przesunęła palcem po cynowym kubku Donovana. – Za dzisiejszą noc?

– Zdecydowanie. – Przysunął się bliżej kurtyzany, zaciągając się zapachem kwiatowego mydła i wina. – Oraz za twoje zjawiskowe oczy. – Wypili i za to i za kolejnych kilka nieistotnych, ale romantycznych bądź wyuzdanych pragnień, patrząc sobie w oczy i sunąc palcami po odsłoniętej skórze nadgarstków, skrytych za suknem kolan i policzków rumianych od gorąca gospody i krążącego w ciałach alkoholu.

– Ja tutaj siedzę. Znikaj – warknęła Morgana, wybudzając kochanków z oparów pożądania. Obydwoje spojrzeli na czarodziejkę w tym samym czasie. Kurtyzana zirytowana, a Donovan zdezorientowany.

– Nie sądzę.

– A jednak – odepchnęła dziewkę od żołnierza, tak że ta zatoczyła się na obmacującego drugą z kobiet Torra.

– Także masz ochotę na niegrzecznego Torra? – mruknął i objął Czarnulkę ramieniem. Ta posłała mu słodki uśmiech i odparła, że zaraz wróci, tylko się przewietrzy. Nie wróciła.

– Nawet jej nie zapłaciłem – mruknął idiotyczne wyznanie Constantine. Nie mógł oderwać wzroku od Isly, od jej drobnego ciała zakrytego fioletową suknią. Szła przez salę, przepychając się przez pijanych mężczyzn. Taka słodka i czarująca, zniknęła za drzwiami, wychodząc na ciemną noc.

– Jeśli wróci, to jej zapłacisz – odparła markotnie Morgana i nie przejmując się, że kurtyzana piła z cynowego kubka, opróżniła go jednym haustem i nalała kolejny.

Donovan zmartwił się, czy Czarnulka jest bezpieczna. Już miał wstać i zaproponować jej swoje towarzystwo, kiedy to obok rechoczącego pijaczka ujrzał zjawę. Tą samą, co zwykle. W białej sukni i rękawach zbyt długich i przypominających ostrza. Swoją wypraną z emocji twarz miała zwróconą w jego kierunku. Poruszyła ustami, ale nie mógł usłyszeć, co mówi. Mógł się jedynie domyśleć. Dreszcz przeszedł mu po plecach od spojrzenia jej martwych oczu. Odwrócił się do niej plecami i opróżnił swój kubek.

– Czemu ją przegoniłaś?

– Jeszcze mi podziękujesz – odparła zagadkowo, stukając paznokciem o szklaną butelkę. Nie miała na sobie odwiecznego jagodowego płaszcza, zamiast tego jej szczupłe ciało skrywała tego samego koloru sukienka. Opięty gorset i rękawy oraz luźniejsze pasma sukna spływające od talii.

Donovan przypomniał sobie dzień, kiedy to spotkał ją po raz pierwszy i zwątpił w jej kobiecość, obawiając się węża schowanego pod sukienką.

– Przegoniłaś piękną Czarnulkę? – zainteresował się Torro i klapnął w tyłek odchodzącą rudą dziewkę. – Wróć do mnie z piwem i kolejną michą jagnięciny – zawołał za nią. – To jak to było? Mówcie!

– Nie twój interes, zajmij się swoją kurtyzaną i piwem.

– Kobiecie, której brakuje ogłady i kształtów, nie powinno się wypuszczać z domu. Ani popatrzeć, ani posłuchać.

– Uważaj, co mówisz, wypierdku.

– Co mi zrobisz, kobietko?

– Przestańcie, proszę – wtrącił się Donovan i potarł twarz dłońmi. – Jutro razem wyruszamy do Naruh.

– Razem? – zapytali w tym samym czasie, po czym spojrzeli po sobie z mordem w oczach.

– Tego nie było w planach.

– Obawiasz się kobiecego towarzystwa? – zakpiła Morgana, posyłając Torrowi półuśmiech, kiedy to połowa jej twarzy trwała w groteskowym bezruchu. Mężczyzna skrzywił się na ten widok i odparł:

– Boli mnie serce, kiedy kobieta porzuca powabność i słodycz swojej natury na rzecz siły i władzy, które należą do mężczyzn.

– I mówi to mężczyzna, który przytula kurtyzanę. Kobietę, która ma władzę, gdyż za maską słodkich słów i uśmiechów, pozbawia go pieniędzy i godności.

Torro roześmiał się tak głośno, że pijaczki i kurtyzany ze stolików wokół zwrócili oczy ku nim, zainteresowani rozwijającą się sytuacją. Ich zmęczone, brudne twarze łaknęły dramatu, kolejnej bójki kochanków bądź łzawej awantury.

– Jestem świadom jej natury i pozwalam jej na to, na co mam ochotę – powiedział nieco ciszej, po czym kontynuował konspiracyjnym szeptem, nachylając się ku Morganie, jakby miał czule wyznać jej miłość: – Poza tym kurwy to już nie kobiety. – Morgana spięła się na te słowa. – Powiedz mi, kim ty jesteś? Kurwą, kobietą, a może czymś pomiędzy?

Ona uśmiechnęła się, czym zaskoczyła Torra. Spodziewał się złości bądź konsternacji, ale zapomniał, że przecież siedzącej naprzeciwko niego czarodziejce daleko było do powabnej panny, a bliżej do buńczucznej baby. Nieprzewidywalna, ale i niebezpieczna, czego właśnie miał się dowiedzieć.

– Naiwny głupcze. – Złapała za cynowy kubek i sama przysunęła się bliżej mężczyzny, niemal stykając się z nim nosem. – Uważaj, co pijesz. Uważaj, co jesz i gdzie się kąpiesz, a zwłaszcza czyje usta są tuż obok twoich, gdyż moje wzbudzają w tobie odrazę, ale i są śmiercionośne, ponieważ pochodzę z rodziny Berrycloth.

Nagle odsunął się na długość ramienia i nerwowo poprawił na siedzeniu.

– Tak już lepiej. Znaj swoje miejsce. – Na nowo posłała mu uśmiech, którym zakończyła rozmowę. Wyprostowała się i upiła łyk wina z gracją godną samej królowej.

Torro widząc nadchodzącą rudą dziewkę z michą kaszy z mięsem oraz piwem dla niego, wstał od stołu.

– Widzimy się jutro o świcie.

Odszedł na drugi kraniec gospody, gdzie dołączył do grających w karty mężczyzn. Gdy tylko machnął sakwą, przywitali go z szeroko rozwartymi ramionami i łakomymi uśmiechami.

– Rozumiem, że nasza współpraca nie będzie należała do łatwych.

– To zależy od twojego druha. Ja będę grzeczna, póki zostawi dla siebie swoje seksistowskie ideologie.

– Torro kiedyś taki nie był...

– Wyruszamy teraz, nie kilka lat wstecz – wtrąciła się Morgana, nie dając Donovanowi tłumaczyć przyjaciela. – Czemu zawsze w ludziach widzisz więcej dobra, zamiast przejrzeć ułudę?

– A ty zakładasz najgorsze?

– Prawda zawsze jest gorsza, niż nam się wydaje, więc lepiej od razu do niej przejść niż na marne się łudzić.

– Morgano – mruknął znużony i oparł brodę na dłoni. Świece nad ich głowami nadawały jego twarzy ciepłego odcienia, dzięki czemu nie wydawał się taki blady, ale wciąż tak bardzo zmęczony. – Od samego początku rzucałaś w niego obelgami, więc czego oczekiwałaś w zamian? Komplementów i kwiatów?

– Dzięki temu wiem, z kim mam do czynienia.

– Znasz jego złą stronę, a to nie cała prawda.

– Ja jestem realistką, ty infantylnym optymistą, więc zakończmy tę jałową dyskusję i wypijmy za nadchodzą wyprawę. Za odkrycie innych prawda, o wiele ważniejszych, niż natura twojego druha.

– Na imię mu Torro.

Wzruszyła ramionami.

– A mi Morgana. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

Donovan zapatrzył się w smutne, szare oczy i na nowo zapragnął usiąść i pisać. Pisać całą noc, sunąc myślami wokół jej postaci, jej kształtów i cieni rzucanych przez księżyc. Co pokazywała jej przeszłość, która ukształtowała jej charakter i zostawiła na jej licu blizny o wiele wyraźniejsze niż one same, jak i bezwład mięśni policzka? Łaknął zagłębić się we wnętrzu Morgany, ale nie dosłownie, a jak najbardziej poetycko i sensualnie, jak tylko potrafił.

Morgana mruknęła jakieś przekleństwo, wybudzając go z artystycznych rozmyślań, i rzekła:

– Przestań patrzeć na mnie, jak na tę czarną kurtyzanę kilka chwil temu i zamów mi obiecaną kolację.

Skinął głową i spojrzał w miejsce, gdzie wcześniej ujrzał zjawę. Ucieszył się z braku jej obecności. Posłał kobiecie uśmiech i spełnił jej życzenie.

Tego wieczora pili i jedli w początkowym milczeniu zagubieni we własnych myślach, które przerodziło się w przekomarzanie i żarty, uśmiechy skrywające o wiele więcej niż radość, a samą kwintesencję samotności. Uśmiechy stanowiące zaproszenie, zgodę, ale i niepewność.

Donovan powiedział mniej niż zwykle, ale wypił o więcej niż zazwyczaj, przez co noc zaczęła się zlewać ze sobą, mieszać niczym jagnięcina z whisky w jego żołądku, tworząc galimatias nie tylko kolorów i smaków, ale i zmysłów.

Żołnierz znowu ujrzał zjawę. Stała niedaleko i patrzyła. Tym razem nie bez wyrazu. Coś tkwiło w jej spojrzeniu, coś, czego nie był w stanie pojąć. Nie bał się jej. Tak naprawdę w tamtym momencie nie miała ona żadnego znaczenia.

Wstał od stołu, a zaraz za nim Morgana. Zachwiali się, oparli się o siebie, spojrzeli w oczy i wiedzieli, co miało nadejść.

Donovan aż do dnia swojej śmierci pamiętał ciepło ciała Morgany. A nawet tuż przed końcem przywołał wspomnienie jej szarych oczu, które tamtej nocy zdawały się płynąć niczym górska rzeka. Kiedy przemykali korytarzem, czarodziejka całowała zręcznie, choć jej dłonie zdawały się nie wiedzieć, co czynią.

Co więcej, pamiętał z tej nocy, prócz parzącego pożądania i drobnego ciała kobiety? Niewiele pamiętał z pokoju, jedynie czułość kobiety, kiedy sunęła palcami po bliznach jego poparzeń, jak z namaszczeniem złożyła pocałunek na jego karku, aż nim wstrząsnęło, przyciągnął ją bliżej i zakrył kołdrą.

Pragnął ukryć ją przed wszelkim złem, które widziała wokół siebie i zarazem pragnął od niej uciec.

Kurtyzana nie odciągnęłaby go od jego planu a Morgana, choć na pierwszy rzut oka wydawała się wyblakła i smutna niczym śmierć, tkwiło w niej coś z życia. Iskierka, którą odkrył, ale nie rozumiał. Właśnie owa iskierka sprawiła, że obietnica podróży na wschód wydała mu się idiotyczna.

Tej nocy zapomniał na chwilę o przeszłości i zwątpił w nadchodzącą przyszłość.



Rozdział nieco krótszy, ale zawiera to, co powinien. Zamknięty tak, jak powinien... Zapraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top