Rozdział szósty: Czemu ty nie szukałaś, ze mną kontaktu?


— Tu jesteś — głos Luke'a rozbrzmiał tuż przy moim boku, gdy wyciągałam z paczki kolejnego papierosa.

— Musiałam się przewietrzyć — powiedziałam, siadając na drewnianej palecie, przy której Luke postawił kolejną pustą skrzynkę po piwie.

— Potrzebuję jakiś piętnastu minut — zrównał ze mną tęczówki uprzednio zerkając na zegarek na nadgarstku — Będziemy gdzieś iść, czy na spokojnie?

Wypuściłam dym spomiędzy warg. Chciałam się napić, ale nie koniecznie spędzać noc w tłumie ludzi.
Dziś jakoś szczególnie mi przeszkadzali.

— Możemy posiedzieć u Ciebie — uśmiechnęłam się lekko strzepując papierosa — Poczekam tutaj.

Luke skinął głową, znikając w drzwiach pubu, a ja wlepiłam wzrok w betonową ścianę, zaciągając się mocno.
Bardzo starałam się nie myśleć o rozmowie z Sharon sprzed dosłownie kilku minut. Skoro ona i Luke znali Ethan'a, to zapewne cała reszta również.
Prawie się zaśmiałam, na myśl, że los tak pokierował moim życiem, że jego nieobecność wypełniłam ludźmi, z jego życia nawet o tym, nie wiedząc.

Ironia. Żart. Cyrk na kółkach, w których byłam klaunem numer jeden.

Zaciągnęłam się tak cholernie mocno, że pieczenie w płucach stało się niemal bolesne. Odchyliłam głowę, by wypuścić dym spomiędzy warg, gdy gdzieś z boku mignęła mi znajoma sylwetka. Zmrużyłam oczy.
Och...oczywiście, że i tu musiał za mną pójść.
Zadarłam brodę, by zrównać spojrzenie z jego ciemnymi tęczówkami.

— Co tu robisz? — zapytałam, wsuwając papierosa między wargi.

Spojrzenie Ethan'a przeszyło wszystko, co tworzyło moją fizyczność.
Zabrzmi to dziwne, ale bolało mnie samo patrzenie na niego. Chociaż bolało również, kiedy nie widziałam go przez te dziewięć miesięcy i kiedy o nim myślałam oraz starałam się nie myśleć.

— Chcę porozmawiać — powiedział.

Mruknęłam pod nosem, zaciągając się kolejnym papierosem, którego właśnie zapaliłam. To była moja reakcja na każdego rodzaju nieprzyjemną niespodziankę.
Skoro nie miałam butelki whisky pod ręką tytoń stawał się kołem ratunkowym.

— Chcesz porozmawiać? — powtórzyłam, przerywając swój wewnętrzny monolog, w którym zdążyłam już wymyślić odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania.

— Wolałbym, żebyś nie paliła — spojrzał na mnie karcąco.

Parsknęłam, kręcąc głową z rozbawieniem.

— Słyszałam, że papierosy dodają wdzięku — odparłam z uśmiechem, zaciągając się mocno — A ja nie mogę pozwolić sobie na to, żeby stracić urok osobisty, prawda?

Westchnął cicho.

— Naprawdę powinnaś przestać palić — powtórzył, ale już zdecydowanie łagodniej.

Gdyby ta rozmowa miała miejsce rok temu Ethan nie pozostawiłby bez odpowiedzi na moje zaczepne pytanie. Rzuciłby jakimś kąśliwym tekstem, chcąc mnie podburzyć, a następnie bawiłby się moją złością.
Teraz jednak stał spokojny i opanowany, pozwalając mi wylewać na siebie fale sarkazmu i frustracji, a to... to złościło mnie chyba jeszcze bardziej.

— Dziękuję za cenną radę, jeśli chciałeś porozmawiać o moim nałogu, to temat możemy uznać za skończony — mruknęłam, skinając głową.

Ethan zrobił krok w przód, przez co musiałam zadrzeć głowę jeszcze bardziej. Jego bliskość nie była mi obojętna i karciłam się w myślach, za to, że gdzieś głęboko pragnęłam, by wziął mnie w ramiona i przytulił.
To było głupie i naiwne, ale przecież taka właśnie się stałam po jego odejściu. Głupia i naiwna.

A może zawsze taka byłam?

— Zostaję w Nowym Jorku na trochę — powiedział, patrząc uważnie na moją reakcję na te słowa.

Nie miałam pojęcia, na co liczy albo czego się spodziewał, ale chyba nie tego, że udam, iż mnie to nie poruszyło. Poniekąd chyba zdawałam sobie sprawę, że jego powrót miał jakiś powód, i zdecydowanie nie byłam nim ja.
Jakbym mogła... przecież nic dla niego nie znaczyłam.

— I po co mi ta informacja? — przechyliłam głowę, ściągając lekko brwi.

— Uznałem, że powinnaś wiedzieć.

Zacisnęłam usta w wąska linie, biorąc parę głębszych wdechów.
Rozmowa z nim przypominała rozdrapywanie ledwo co powstałego strupa na ranie. Człowiek wiedział, że postępuje idiotycznie, lecz mimo wszystko odczuwał wewnętrzny przymus, by kaleczyć się dalej.

— To tyle? — zapytałam, wstając z palet.

Nie mogłam uwierzyć, że od spędzania razem nocy i poranków przeszliśmy do braku kontaktu przez niemal rok, a następnie do takich rozmów.
Może, gdyby moje życie potoczyło się inaczej nie ruszyłoby mnie, to aż tak bardzo, jednak gdy wszystko wokół wydawało mi się beznadziejną beznadzieją jego powrót w tym momencie był niczym gwóźdź do trumny.

— Tyle — skinął głową, robiąc krok w tył.

— Świetnie — zrównałam z nim spojrzenie na dosłownie kilka sekund, po czym minęłam go.

Zanim, jednak zdążyłam odejść na tyle, daleko, by nie czuć zapachu jego perfum wsunęłam dłoń do kieszeni i przystanęłam, gdy zamiast telefonu moje palce musnęły metalowy płaski przedmiot.
Zacisnęłam usta w wąską linie. Ten cholerny klucz w mojej kieszeni stał się tym, czym narkotyk dla uzależnionego. Nie zliczę, ile razy chciałam go wyrzucić, ale coś zawsze mnie powstrzymywało.

Obróciłam się i znów znalazłam się naprzeciw Ethan'a który stał z rękoma włożonymi do kieszeni swoich czarnych spodni. Nie ruszył się na nawet o krok.
Wyciągnęłam klucz w jego stronę, starając się, by nie dostrzegł drżenia mojej ręki. Ethan nie wyciągnął dłoni, aby odebrać swoją własność.

— Nosiłaś go przy sobie cały czas? — zapytał, spoglądając na mnie z lekkim zainteresowaniem, ale jednocześnie zachowując dystans.

Zignorowałam jego pytanie, zaciskając usta jeszcze mocniej.

— Weź go — powiedziałam w końcu, wyciągając rękę z kluczem jeszcze bardziej w jego kierunku.

Przeniósł na niego wzrok, po czym znów spojrzał mi w oczy.

— Możesz go zatrzymać.

Odruchowo pokręciłam głową. Nie chciałam tego; nie chciałam mieć przy sobie symbolu naszej przeszłości.

— Nie — odpowiedziałam stanowczo — Nie chcę. Weź go Ethan.

Chciałam, żeby ten klucz zniknął z mojego życia, żeby nie przypominał mi o tym, co było wcześniej.
Po chwili wahania, w końcu wziął go z mojej dłoni i schował do kieszeni swojej kurtki. Odetchnęłam z dziwną ulgą, po czym wsunęłam dłoń do pustej kieszeni. Stałam jeszcze chwilę, zrównując z nim spojrzenie, nie wiedząc, czemu, ale ostatecznie po prostu odwróciłam się i poszłam w swoją stronę.
Nie chciałam myśleć, o tym, że zapewne jeszcze nie raz na niego wpadnę. Tak, jak na początku naszej znajomości tak i teraz nasze spotkania zapewne będą przypadkowe i z całą pewnością nieplanowane, więc jedyne, co mi zostało to zaakceptowanie tego, że jakaś siła wyższa spłatała nasze życia zbyt często.

Stanęłam bliżej chodnika, gasząc niedopałek w pobliskim koszu. Wypaliłam chyba trzy papierosy w ciągu dziesięciu minut i czułam, jakbym miała zaraz się porzygać. Możliwe, też, że to z emocji po ponownym spotkaniu z Ethanem pieprzonym Colmanem.
Minęło jeszcze kilka minut, nim z pubu wyszedł Luke ze sportową torbą w dłoni i uśmiechem na twarzy.

— Sharon nie idzie? — zapytałam, szukając wzrokiem czarnowłosej.

Pokręcił głową, zaprzeczając.

— Jesteśmy tylko my — oznajmił, wyciągając z kieszeni kluczyki do auta.

Jego żółte Camaro stało tuż przy chodniku, wyróżniając się na tle szarych i czarnych aut.
Złapałam za klamkę, słysząc charakterystyczny dźwięk otwierania blokady w samochodzie, ale zanim, chociaż przełożyłam nogę przez próg zerknęłam przez ramię w kierunku ciemnej uliczki z pustymi paletami. Przeklęłam, kiedy dostrzegłam, że on nadal tam stał.
Może nawet nieco bliżej, bo teraz jego sylwetkę oświetlała smuga świtała pobliskiej lampy i neonów. Nasze tęczówki znów się zrównały. Oczywiście, że patrzył.

— Znasz go? — pytanie Luke'a rozbrzmiało za moimi plecami.

Zacisnęłam dłoń na ramie drzwi, obracając się do niego przodem. Chciałam zaprzeczyć, ale nie potrafiłam ukryć wyrazu twarzy, który powiedział mu wszystko bez użycia słów.
Luke wyprostował się, jak struna na kilka chwil, przenosząc wzrok na sprawcę całego zamieszania. Uśmiech z jego twarzy nagle zniknął, przyćmiony czymś, czego nie mogłam albo nie potrafiłam odczytać.

— To on prawda? — zapytał, przenosząc na mnie swoje piwne tęczówki.

Moje usta automatycznie zacisnęły się w wąską linię, z trudem, powstrzymując gwałtowną falę emocji, która zalewała mnie od wewnątrz. Nie chciałam ani potwierdzić, ani zaprzeczyć jego pytaniu. Odpowiedź, która wydawała się tak prosta, stała się teraz nie do udźwignięcia.
Byłam pewna, że nie raz w stanie upojenia alkoholowego lub odurzona trawką mówiłam mu o ciemnookim chłopaku, który wywrócił moje życie do góry nogami i przypomniał mi, że miałam serce, łamiąc je na tysiąc kawałków.
Nie pamiętam jednak żebym zdradziła mu jego imię.

— Kurwa — rzucił, zaciskając szczękę — Przepraszam Scar.

Ściągnęłam lekko brwi, widząc skruchę w jego spojrzeniu.

— Nie przepraszaj. Przecież nie mogłeś wiedzieć — odpowiedziałam, obracając wzrok, by raz jeszcze spojrzeć na znikającą w oddali sylwetkę.

Musiałam się upić. Na trzeźwo nie dało się znieść tego koszmaru, jakim było moje życie.

***

Znów nastał jeden z tych idiotycznych dni, kiedy nie działo się nic naprawdę złego, ale też nic dobrego. Oczywiście był niedzielny wieczór, przez co wszystko stało się jeszcze bardziej kretyńskie. I nie wiem, dlaczego, ale odczuwałam lęk albo cierpiałam na depresje, czy może coś innego, co sprawiało, że miałam ochotę tylko wpełznąć z powrotem do łóżka i nakryć głowę poduszką.

Siedziałam na podłodze w stosie papierów, ucząc się do zaliczania. Obok mnie stał dzbanek gorącej świeżo zaparzonej kawy. Dochodziła godzina dziesiąta wieczorem, a ja piłam kawę, żeby jakoś pobudzić swój mózg.
Podkreślając notatki, z prawa biznesu, w których znajdował się sam prawniczy bełkot rozległ się głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Wykopałam się spod sterty kartek, wlepiając wzrok w drzwi wejściowe. Nie oczekiwałam nikogo, jednak nieraz zdarzyło się, że dostawca z chińskiej restauracji znajdującej się na rogu pomylił numery mieszkań.
W końcu zawieszony na moich drzwiach metalowy numerek dziewięć od jakiegoś czasu wisiał do góry nogami, wzbudzając wiele zamieszania.

Podniosłam się z dywanu, przechodząc do niewielkiego przedpokoju, w którym stała jedynie szafka na buty i wieszak zawalony różnymi rzeczami. Nie wiele, myśląc złapałam za klamkę, przekręcając uprzednio zamek i otworzyłam drzwi niemal na całą szerokość.
Gdy tylko mój wzrok napotkał tęczówki osoby stojącej w progu mojego mieszkania przeklęłam w myślach, że nie zdecydowałam się jednak spojrzeć przez wizjer. Przecież powinno się tak robić. Mieszkająca samotnie kobieta nie powinnam otwierać drzwi o dziesiątej wieczorem bez sprawdzenia, co czeka ją za nimi.

Wiele dziwnych scenariuszy i pytań przetoczyło się przez moje myśli, patrząc na Ethan'a, ale jedno wydawało mi się najważniejsze;

— Co tu robisz? — zacisnęłam dłoń na klamce, nie odrywając wzroku od jego ciemnych tęczówek, które w słabym świetle migającej na korytarzu lampy wydawały się jarzyć jak żarówki.

Ethan uchylił usta, ale zanim zdążył się odezwać przerwał mu pijacki bełkot, który znałam i słyszałam, aż za często.

— Zgubiłem kluc... — Luke czknął — Klucze do mieszkania.

Wychyliłam się przez próg, obracając głowę w prawo, gdzie pijany chłopak ledwo trzymał się w pionie. Stał, a raczej niemal przylepiał się do ściany, patrząc na mnie kompletnie nieobecnym wzorkiem.

— Chryste — jęknęłam, puszczając drzwi i robiąc kilka kroków, by stanąć przy nim.

Luke niemal od razu przerzucił rękę przez moje ramię. Musiałam złapać się ściany, by się nie przewrócić pod jego ciężarem.

— Upiłem się — mruknął, zataczając się w tył.

— Widzę — pokręciłam głową — Chodź położymy Cię — powiedziałam, zrównując oczy z jego piwnymi tęczówkami, które wlepione były w moją twarz, jak obrazek.

Luke skinął głową, po czym zrobił krok w przód niemal od razu, tracąc równowagę. Był cholernie ciężki.

— Pomożesz? — spojrzałam na Ethan'a przypominając sobie o jego obecności.

Brunet stał czas stał obok, nie odzywając się słowem. Przyglądał się jedynie naszej dwójce, a jego twarz przybrała dziwny wyraz. Jakby te kilka chwil, kiedy patrzyłam Lukowi w oczy, a on musiał przyglądać się temu z boku były dla niego uciążliwe.
W końcu, jednak skinął głową i zrobił krok w naszym kierunku, przejmując ode mnie szatyna, który był w takim stanie, że nawet pewnie nie zauważył tej zmiany.
Weszłam do mieszkania, wskazując dłonią uchylone drzwi mojej sypialni. Ethan skierował się tam, podtrzymując Luke'a który ledwie poruszyła nogami. Nie miałam pojęcia co pił ani brał, ale zdecydowanie przesadził. Kiedy szatyn pozbył się swoich butów i kurtki opadł na materac, jak kłoda, mrucząc coś pod nosem. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby chociaż spróbować nakłonić go do wzięcia prysznica, żeby moja świeżo wyprana pościel nie śmierdziała jutro, jak gorzelnia.

Zamknęłam drzwi, po czym ruszyłam w stronę salonu. Przechodząc obok wyspy kuchennej przeklęłam pod nosem dyskretnie, przesuwając puste butelki alkoholu zza róg.

— Widziałem je już od wejścia — głos Ethan'a rozległ się za mną, przez co lekko się wzdrygłam.

— Dobrze wiedzieć — mruknęłam pod nosem, obracając się w jego stronę — Odprowadzić Cię do wyjścia? — zapytałam, wyjmując butelkę wody z lodówki, którą zamierzałam zanieść Lukowi.

— Będziesz z nim spała? — podszedł bliżej kładąc dłoń na blacie wyspy — Razem? W jednym łóżku? — zapytał z wyraźnym zainteresowaniem w głosie.

Uniosłam brew szczerze zaskoczona.

— A gdzie niby bym miała spać? — zapytałam, przechylając lekko głowę.

Ethan nie odpowiedział. Przekręcił głowę, sunąc wzrokiem po moim mieszkaniu, zatrzymał na chwilę wzrok na kolorowych kartkach na dywanie, czyli namacalnym dowodzie tego, że jeszcze nie do końca straciłam ambicję, a następnie znów zrównał ze mną spojrzenie.

— Nie zapytasz, skąd się znamy? — przysunął się jeszcze bardziej, przez co musiałam zadrzeć głowę.

Czy on nie słyszał o czymś, takim jak przestrzeń osobista?

— Nie obchodzi mnie to — pokręciłam głową — Więc możesz już iść.

Ethan westchnął, zaciskając na chwilę szczękę.

— Możemy zachowywać się, jak dorośli ludzie? — zapytał a w jego głosie wyczułam nutkę znajomej irytacji — Za każdym razem jak chcę z tobą porozmawiać nie dajesz mi na to szansy.

— Kolejna rozmowa? — westchnęłam ciężko ściągając brwi — Po co znów chcesz rozmawiać?

Przyjrzałam się mu uważniej, odczuwając wewnętrzne napięcie.

— Bo nie mogę pozwolić Ci tak żyć — oznajmił zdecydowanie, a jego słowa brzmiały jak zarzut.

— Nie możesz? — prychnęłam złośliwie — Wróciłeś po dziewięciu miesiącach, w ciągu których nie wysłałeś mi nawet głupiej wiadomości i postanowiłeś, że wiesz, co jest dla mnie dobre?

Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie, a w nim dostrzegłam powagę, którą wcześniej rzadko udawało mu się ukazać.

— A dlaczego ty nie wysłałaś mi żadnej wiadomości Scarlett? — jego głos stał się nieco ostrzejszy — Czemu ty nie szukałaś ze mną kontaktu?

Zaśmiałam się robiąc krok w tył, by zwiększyć między nami dystans.

— Jeszcze nie upadłam tak nisko, żeby szukać kontaktu z kimś, kto uciekł, próbując mi przy tym wmówić, że to dla mojego dobra — odpowiedziałam, patrząc na niego pobłażliwie — Więc idź już Ethan. Mam co robić — wskazałam na książki i notatki rozłożone na dywanie.

Ku mojemu zdziwieniu po chwili milczenia zaczął kierować się do drzwi. Ruszyłam za nim, by zamknąć je na wszystkie możliwe sposoby po tym, jak wyjdzie.
Zanim, jednak wyszedł stanął w progu, zaciskając dłoń na framudze drzwi, uniemożliwiając mi ich trzaśnięcie bez połamania mu kilku kości i nachylił się w moją stronę.

— Nie ruszę się z Nowego Jorku póki nie ogarniesz swojego życia Scarlett — powiedział stanowczo kładąc nacisk na każde słowo opuszczające jego usta — Chcesz się złościć, to złość się, ale kiedy skończysz, ja wciąż tu będę. Rozumiesz?

Jego bliskość wzbudziła we mnie mieszane uczucia: po jednej stronie pragnienie, a po drugiej gniew i zawód. Przypomniałam sobie, jak bardzo pragnęłam go w swoim życiu, jednak, zaraz potem przypomniałam sobie również to, jak bardzo zawiódł mnie, kiedy potrzebowałam go najbardziej.
Chciałam nienawidzić go za to, co zrobił, ale wiedziałam, że sama przyczyniłam się do tego, że stał się dla mnie narkotykiem, bez którego nie potrafiłam funkcjonować.

— Bądź sobie — powiedziałam w końcu — Byle z dala ode mnie Ethan — zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem, ignorując nieprzyjemny skręt żołądka.

Część mnie pragnęła, aby został i pokazał mi jak mogę rozwiązać swoje problemy, ale druga część była zdeterminowana, żeby poradzić sobie sama, nawet jeśli nie byłam w stanie.

   
XX

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top