Rozdział czwarty; Znałam ten głos.
Stałam przed lustrem w łazience, starając się zakryć pod warstwą korektora cienie pod oczami, oraz ślady placów i zębów na mojej szyi.
Aiden nie powstrzymywał się wczorajszej nocy.
Weszłam z powrotem do sypialnia owinięta jedynie ręcznikiem, napotykając mężczyznę, który właśnie ubierał na siebie pomiętą koszulę. Była niedziela, co oznaczało, że nie miał pracy, ale na moje szczęście miał zapełniony grafik nawet na ten dzień, więc jego obecność w moim mieszkaniu była chwilowa.
Moje małe mieszkanie stało się świątynią, której nie chciałam wypełniać męskim ego i testosteronem.
— W przyszłym tygodniu mój szef organizuje dużą imprezę z okazji owocnego roku — odezwał się nagle, zapinając ostatni guzik koszuli — Pójdziesz ze mną.
Ściągnęłam brwi, wycierając wilgotne kosmyki włosów ręcznikiem.
— Dlaczego? — zapytałam całkiem poważnie — Nie umawialiśmy się na takie rzeczy.
Aiden westchnął i spojrzał na mnie z pobłażaniem, jakby mówił do dzieciaka. Były momenty, kiedy różnica dwunastu lat między nami wcale nie była odczuwalna, ale później obdarzał mnie właśnie tym spojrzeniem i dostrzegałam prawdę. A prawda była taka, że głupia nastolatka, którą byłam nie powinna przystawać z mężczyzną takim, jak on.
— To tylko kolejna impreza myszko — rzucił rozbawiony moją reakcją — Tyle, że w lepszym lokalu i z lepszym alkoholem.
Skrzywiłam się nieznacznie, gdy z jego ust wybrzmiało pierwsze zdanie, a raczej słowo, jakim się do mnie zwrócił. Nienawidziłam, gdy próbował stworzyć między nami relacje inną niż, ta, na którą się zgodziłam. Już raz popełniłam ten błąd i nie zamierzałam zrobić tego ponownie. A już na pewno nie z facetem, takim jak on, bo wiedziałam, że nie był dla mnie dobry. Jednak po prostu był... a to o właśnie samej obecności pragnęłam bardziej niż czegokolwiek innego.
Lgnęłam do tej namiastki ciepła i bliskości, niczym ćma do lampy mimo świadomości, że mogę i zapewne szybciej czy później sparzę się poprzez swoje naiwne nadzieje.
— Nie będę tam pasować Aiden — odparłam, siadając na łóżku i skrzyżowałam z nim spojrzenie — Na pewno masz inny wybór.
Mężczyzna wsunął swoje garniturowe spodnie, po czym zmniejszył między nami odległość i stanął tuż przy łóżku, górując nade mną postawą. Złapał moją brodę i zadarł, tak żebym nie przerwała kontraktu wzrokowego.
Jego usta wyciągały się w pokazowym uśmiechu.
— Gdybym miał to bym Cię nie brał myszko.
Zacisnęłam usta w wąska linie, czując nieprzyjemne ukłucie w klatce. Takie słowa nie powinny mnie ruszać. Nie z ust mężczyzny, takiego jak on, a jednak.
Czasami miałam wrażenie, że czerpał przyjemność z tego, iż sprawiał mi przykrość. Jakby za każdym razem musiał podkreślać, że był ode mnie lepszy; że więcej osiągnął i powinnam docenić, to że zwrócił na mnie uwagę.
— Kto tam będzie? — zapytałam, przełykając ciężko ślinę.
— Koledzy z pracy, z innych firm i mój szef. Kilku już poznałaś, pamiętasz? — przejechał kciukiem po moich wargach, na co skinęłam lekko — I nie martw się będą też inne dziewczyny. Na Wall Street lubimy się dobrze zabawić — puścił mi oczko, po czym odszedł, podnosząc z ziemi resztę swoich ubrań — Potrzebujesz pieniędzy na sukienkę?
Pokręciłam energicznie głową, czując mdłości na samą myśl, żebym miała wziąć od niego pieniądze. Wiedziałam, że mu, by to nie przeszkadzało; a wręcz przeciwnie chciałbym, żebym to robiła, bo wtedy miałby jeszcze większe poczucie wartości.
W takich chwilach, kiedy traktował mnie jak przysłowiową kurwę i nawet się z tym nie krył powtarzałam sobie w myślach, że to zakończę. Wiedziałam doskonalone, że ta relacja była zła, pokręcona i nie miała prawa bytu. Te przebłyski zdrowego rozsądku zdarzały mi się dość często i nawet już raz byłam bliska temu, żeby postąpić słusznie; ignorowałam jego wiadomości i unikałam miejsc, do którzy chodził.
Byłam tak blisko tego, żeby spełnić daną Lukowi prośbę i nie widywać się z nim już nigdy więcej, ale wtedy przyszedł gorszy dzień i wróciłam do Aidena niemal na kolanach, prosząc o to, żeby pozwolił mi na chwilę wytchnienia.
— Będę musiała coś tam robić? — zapytałam, zdrapując resztki lakieru z paznokci — Nie znam się na giełdzie ani polityce.
Aiden zaśmiał się, gdy tylko to zdanie opuściło moje usta. Ostatnie firmowe imprezy, na których byłam to te z rodzicami, gdzie właśnie o takich tematach toczyło się kilkugodzinne rozmowy.
Jednak reakcja mężczyzny jednoznacznie wskazywała, że ta nie będzie do nich należała.
— Po prostu będziesz stać i ładnie wyglądać — odpowiedział, zakładając granatową marynarkę — Z tym dasz sobie radę.
***
Jeśli miałabym wskazać jedną rzecz, która nie zmieniła się w ciągu ostatnich miesięcy to zdecydowanie był to mój stosunek do zakupów. Nienawidziłam ich równie mocno, a momentami nawet i bardziej niż wtedy.
Mieszkanie samej miało swoje plusy, jak i minusy, którymi właśnie był ten okropny fakt, że sama musiałam zaopatrywać swoją lodówkę, żeby nie umrzeć z głodu.
Stałam w kolejce, opierając łokcie o poręcz wózka wypchanego po brzegi paczkami makaronu, ryżu, sosów i wszystkiego, czego przyrządzenie nie zajmowało dłużej niż kilkunastu minut. Jako postanowienie noworoczne chciałam znaleźć jakieś zajęcie, coś w rodzaju hobby, które mogłoby umilić czas i oderwać od własnych myśli; jednak gotowanie zdecydowanie, nim nie zostanie.
Nowy rok trwał dopiero niespełna trzy tygodnie, więc miałam jeszcze czas i nadzieje.
Przesunęłam się dwa kroki w przód, gdy mężczyzna przede mną zaczął wykładać swoje zakupy na taśmę. Znużona oparłam brodę na dłoni, gdy ktoś perfidnie wjechał mi w tyłek wózkiem. Prawie wybiłam sobie zęby o poręcz swojego.
— Och przepraszam bardzo! — piskliwy kobiecy głos za moimi plecami przyprawił mnie o grymas.
Wyprostowałam się obracając, a kiedy przed oczyma mignęła mi znajoma twarz niemal nie jęknęłam żałośnie.
Pieprzona Ava Thompson, który w liceum przyprawiała mnie o zawrót głowy na lekcjach angielskiego stała dumnie w swojej dopasowanej garsonce z wysoko zadartą brodą.
Zdecydowanie nie wjechała we mnie przypadkiem.
— Scarlett O'Hara — uśmiechnęła się przerażająco szeroko.
— Cześć Ava — mruknęłam, nie udając, że cieszy mnie jej widok.
Nigdy jej nie lubiłam i nigdy tego nie ukrywałam.
— Cóż, za spotkanie — oparła dłoń na biodrze — Ile to minęło? Z pół roku?
— Coś koło tego — potwierdziłam.
— Nie powinnaś być przypadkiem w Bostonie? — uniosła brew — Harvard chyba ma ferie dopiero w lutym.
— Możliwe — wzruszyłam ramionami — Ale nie poszłam na Harvard.
Ava uchyliła usta, patrząc na mnie, jakby niepewna, czy mówiłam szczerze. Przechyliłam lekko głowę szczerze rozbawiona jej reakcją.
Minęło wystarczająco dużo czasu, żebym pogodziła się już z faktem, że byłam niewystarczająca na te uczelnie.
— Och... to dość zaskakujące. Zrobiłaś sobie rok przerwy, tak? — zapytała, ale nawet nie dała mi możliwości odpowiedzenia, gdy kontynuowała z przejęciem — Wiem, że nasze relacje w liceum nie były najlepsze, ale trzymałam za Ciebie kciuki. Przerwa źle wpływa na ludzi Scarlett. Mój kuzyn też zrobił sobie rok przerwy i wiesz co? — zrobiła teatralną pauzę, nachylając się w moją stronę — Kilka miesięcy temu zamknęli go za narkotyki. Mówię Ci nadmiar wolnego czasu źle wpływa na ludzi.
Zamknęłam na moment oczy, obracając głowę w bok.
— Mnie zaraz zamkną za morderstwo — mruknęłam pod nosem.
— Słucham?
— Nie nic — pokręciłam głową ponownie, zrównując z nią spojrzenie — Mówiłam, że miło było Cię spotkać, ale przypomniałam sobie, że coś jeszcze muszę kupić — rzuciłam, popychając wózek w stronę alejek.
Ponowny bezsensowny slalom między półkami sklepu był lepszy niż spędzenie z Avą, chociaż minuty dłużej. Chryste, czy naprawdę ze wszystkich osób, które mogłam tu spotkać musiało paść na nią?
Zdecydowanie los się mną bawił.
Po kilkunastu minutach udawania, że czegoś szukam i upewnienia się, że Ava zdążyła już wyjść ze sklepu ponownie ruszyłam w stronę kasy. Szybko uporałam się z pakowaniem zakupów i uregulowaniem rachunku.
Na dworze zdążyło się już ściemnić, przez co i temperatura spadła o kilka stopni, sprawiając, że nieprzyjazny dreszcze przebieg mi po plecach, gdy tylko wyszłam na parking.
Na dzisiejszy wieczór miałam ambitny plan, a mianowicie chciałam uzupełnić notatki z wykładów, które odkładałam już zbyt długo. Wyjechałam na zakorkowane ulice, podłączając telefon do głośników. Przyjemna melodia piosenki Lany Del Rey „Ultraviolnece" wypełniła wnętrze mojego auta grająca w zapętleniu od godziny.
Przesunęłam dłoń na środek kierowcy, a mój wzrok padł na bladego siniaka na moim nadgarstku. Niemal od razu naciągnęłam na niego rękaw bluzy, zakrywając pozostałości ostatniej spędzonej nocy z Aidenem. Nie rozumiałam jego dziwnego fetyszu chęci pozostawiania na moim ciele śladów.
Przejeżdżając przez dzielnice Belmont nie potrafiłam zapanować nad pokusą, by obrać kierunek inny niż na most Macombs Dam, przez który biegła najszybsza droga do mojego mieszkania. Pod wpływem niezrozumiałego impulsu skręciłam w lewo, by po dwudziestu pięciu minutach wjechać na pogrążona w ciszy i ciemności ulicę Tremont.
Był czwartek, więc nie miałam w planach wizyty tutaj, ale po prostu poczułam, że powinnam tu przyjechać. To było jak przeczucie, którego nie sposób opisać ani się wyzbyć. Nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić. Może wybuch pożar albo ktoś się włamał, a ja jako jedyna wiedziałam o tym miejscu i miałam do niego klucz.
To było dziwne uczucie.
Stanęłam przy chodniku, korzystając z wolnego miejsca i zgasiłam silnik. Nie zamierzałam tu spędzać zbyt wiele czasu — nie dziś — po prostu chciałam się upewnić, że wszystko było w porządku.
Wysiadłam z auta, stając kilkanaście kroków od ciemnych drzwi. Były zamknięte. Omiotłam wzrokiem okna i drzwi garażowe. Nic nie wyglądało, tak żeby znudzić we mnie niepokój, który nadal odczuwałam. Stałam jeszcze chwilę na chodniku, wpatrując się bezsensu w drzwi, gdy zdałam sobie sprawę, że wszystko wyglądało nadzwyczajnie normalnie.
Nie sądziłam, że normalność zacznie wzbudzać we mnie jakieś emocje.
Westchnęłam ciężko uświadamiając sobie, że chyba podświadomie szukałam czegoś co mogłoby odciągnąć mnie od nauki. Jednak bezsensowna wycieczka do Tremont była zdecydowaną przesadą, nawet jak na mnie w tym przypadku.
Zacisnęłam kluczki w dłoni gotowa obrócił się w stronę auta, gdy kątem oka dostrzegłam jak coś mignęło w oknie domu. Bardzo chciałam przekonać siebie samą, że było to światło pobliskiej latarni, ale szybko doszło do mnie, że żadna z nich nie działała. Zamarłam w bezruchu, czując, jak serce pochodzi mi do gardła. Mrugnęłam kilka razy, po czym zamknęłam oczy i znów je otworzyłam, chcąc się upewnić, że to nie wyobraźnia płatała mi figle.
Światło dobiegające zza uchylnej ciemnej zasłony w salonie niemal raziło mnie w oczy, mimo że było niemal niedostrzegalne. Natłok myśli w moje głowie sprawił, że nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiłam kilka kroków w przód, stając niemal przy samych drzwiach.
Wyciągnęłam dłoń w kierunku klamki tak cholernie powoli i ostrożnie, jakby miała mnie oparzyć, czy porazić prądem. Zanim, jednak, chociaż musnęłam ją opuszkami placów cały chaos w mojej głowie ucichł za sprawą głębokiego głosu, który rozbrzmiał tuż przy mnie. Głosu przepełnionego rozczarowaniem i tak przerażającym smutkiem, że wstrząsnął mną do szpiku kości.
— Miałaś wyjechać Scarlett.
To jedno zdanie sprawiło, że przypływ świadomości zalał mnie jak lodowata woda z wiadra. Znałam ten głos. Znałam go zbyt dobrze, aby zapomnieć jego brzmienie nawet po tak długim czasie.
Wszystko wokół mnie zaczęło poruszać się z inną prędkością. Świat nie istniał, ucichł, pociemniał i znikł, w czasie, gdy tysiące chwil przepływały przeze mnie. Stałam tam, nie czując niczego innego niż przenikające mnie spojrzenie mężczyzny, który powinien nigdy nie wracać.
A może nigdy mnie nie zostawiać?
Podniosłam zamglony wzrok, czując, jak krew odeszła mi z twarzy, gdy rozmazany obraz raz po raz wyostrzał się pozwalając mi go dostrzec. Serce zaczęło walić w mojej piersi tak gwałtownie, że aż bolało sprawiając, że pociemniało mi przed oczyma. Zakołysałam się próbując złapać równowagę, ale to zdało się na nic. Straciłam przytomność, wiedząc, że to, co widziałam, było zbyt realne, by być jedynie wytworem mojej wyobraźni.
Nawet ja nie byłam dla siebie tak okrutna.
XX
Do następnego ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top