Rozdział trzydziesty; Pieprzyć los

  Głośny śmiech Aiden'a dźwięczał przez słuchawkę, wywołując w moim wnętrzu spiralę emocji. Strach wypełnił każdą komórkę mojego ciała, a niepokój skrępował mięśnie. Jednak to bezsilność najbardziej mnie przygniotła; ta świadomość, że to właśnie on trzyma w rękach wszystkie karty.
    Kiedy połączenie zostało przerwane poczułam, jak telefon wyślizguje mi się z dłoni i opada na miękki materiał kołdry. Ta zadziwiająco krótka rozmowa wydobyła na powierzchnię emocje, które jeszcze chwilę temu dawały mi odrobienie oddechu.

    W tej bezdźwięcznej chwili, zawieszona między strachem a złością, pozwoliłam by mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę ciemnych tęczówek.
   Zupełnie, jakby działały na mnie, jak magnes.
   W oczach Ethan'a dostrzegałam nie tylko złość, ale także troskę, która w tamtym momencie sprawiła, że tama, która trzymała w ryzach wszystkie moje emocje runęła. Zebrane pod powiekami łzy popłynęły po moich policzkach, a z ust wyrwał się żałosny jęk przeszywający powietrze.

    Wszystko wymykało się spod kontroli.

      — Przepraszam — wyszeptałam, pozwalając by łzy spływały po mojej twarzy kaskadami — Tak bardzo Cię przepraszam.

    Na moje słowa Ethan niemal od razu wciągnął mnie na swoje kolana i otoczył silnymi ramionami. Próbowałam złapać oddech i uspokoić się, ale nie potrafiłam.
    Tego, co działo się w moim życiu w ostatnich tygodniach było zbyt wiele.

       — Nie płacz — szepnął, całując czubek mojej głowy — Nie jestem wart twoich łez Scar.

    Wyprostowałam się gwałtownie, a moje spojrzenie pochwyciło ciemne tęczówki.

       — Żartujesz? — zapytałam, a mój głos zadrżał — Czy to w ogóle masz pojęcie, jak ważny dla mnie jesteś i w jakie gówno Cię wpakowałam? — zacisnęłam dłonie w pięści, obserwując spokój malujący się na jego twarzy, którego w ogóle nie rozumiałam.

    Czy on chciał do cholery umrzeć?

    — Scar...

    — Przestań — warknęłam, nie dając mu dokończyć — Nie mów, że wszystko będzie dobrze. Przecież wiem, że nie chcesz wracać na ten ring Ethan. Tym bardziej żeby walczyć pod czyjeś dyktando — zsunęłam się z jego kolan, klękając na materacu.

    Jego spojrzenie utkwiło we mnie, a cisza między nami stała się tak gęsta, że można było ją dotknąć. Brązowe tęczówki wypełniły się gamą różnych uczuć, ale jego milczenie było równie głośne, co wcześniejszy śmiech Aiden'a.

       — Co mam, więc powiedzieć? — zapytał cicho, po czym przerwał twarz dłonią.

     Uchyliłam usta gotowa odpowiedzieć, jednak szybko znów je zamknęłam, zdając sobie, sprawę, że nie miałam pojęcia co.

        — Dlaczego się nie złościsz? — zapytałam, patrząc wciąż w ciemne tęczówki.

        — Bo jestem tym zmęczony — westchnął, po czym usiadł na krańcu materaca tyłem do mnie, pochylając się w przód — Całe życie złościłem się na wszystko i wszystkich. W końcu chciałbym odpuścić.

        — Więc odpuść — skinęłam głową, przesuwając się nieco bliżej — Nie wchodź na ten ring. Nie daj wygrać Aidenowi.

       Ethan pokręcił głową, wlepiając spojrzenie w okno, za którym rozciągał się pogrążony w ciemności park.

        — Potrzebuję spokoju Scar, ale nie twoim kosztem. Wejdę jutro na ring — jego głos nawet na moment się nie zawahał — Przegram, wygram, zrobię, cokolwiek, co będzie trzeba, byle to się skończyło.

      Zacisnęłam usta i zbliżyłam się jeszcze bardziej siadając tuż obok niego. Nasze ramiona niemal się stykały, a palce dłoni zaciśniętych na krańcu materac muskały niemal niewyczuwalnie.

       — Odpuść — szepnęłam i ignorując pulsujący ból w sercu spojrzałam mu w oczy — Nie musisz tego robić. Nie dla mnie — pokręciłam głową — Idealizujesz mnie. Nie dopuszczasz do siebie słów Gabriela, mimo że wiesz, iż są prawdą. Ja naprawdę jestem źródłem problemów. I zawsze nim byłam — przełknęłam ciężko ślinę, starając się zapanować nad ściskiem w gardle — Coś jest ze mną nie tak Ethan. Kiedy wyjechałeś powinnam wziąć się w garść i spróbować coś zaplanować; powinnam poradzić sobie z życiem, a nie upadać na samo dno — mówiłam nawet na moment, nie odrywając spojrzenia od jego oczu — Omal nie zginęłam kilka tygodniu temu, a nawet się tym nie przejęłam. Powinnam iść do psychologa. Tak chyba robią normalni ludzie, którzy zmierzyli się z czymś takim prawda? — zaśmiałam się nerwowo przełykając gorycz prawdy — Nie mogę pozwolić, żebyś wszedł ze mną w kolejne gówno tylko dlatego, że nie potrafiłam sobie poradzić w życiu — spuściłam wzrok, czując, jak drży mi warga od nadmiaru emocji — Nie możesz naprawiać moich błędów.

      Cisza z jego strony trwała znacznie krócej, niż się spodziewałam.

        — Spójrz na mnie... — ujął moją twarz w dłonie i zmusił do spojrzenia w jego oczy ponownie. Brązowe tęczówki niemal płonęły irytacją. Nie miałam pojęcia, czy był zły na mnie, czy na to w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, ale to nie miało teraz znaczenia — Nigdy więcej tak nie mów. Uważasz, że to nie jest normalne, ale powiedz mi co jest na tym popieprzonym świecie? — zapytał, przywierając swoim czołem do mojego — Gdzie jest granica normalności?

       Uchyliłam usta, wpatrując się w jego oczy. Nie znałam odpowiedzi na jego pytania. Obawiałam się, że mało kto je znał.
      Wpatrując w jego oczy starałam się zrozumieć, co kierowało nim w tamtej chwili, ale moje własne myśli i łomot serca utrudniał mi zdrowy osąd.

        — Boję się... — szepnęłam, czując zbierające pod powiekami łzy.

      Ethan przyciągnął mnie do siebie, a nasze ciała splotły się, jakby, próbując zatrzeć granice między nami.

        — Ja też — jego palce delikatnie przesunęły się po mojej twarzy, łagodząc nieci napięcie — Ale dużo razem już przeszliśmy i wiem, że z tym też damy sobie radę.

      Jego dotyk sprawił, że na chwilę zapomniałam o całym chaosie wokół. To był zaledwie ułamek sekundy, w której skupiłam się wyłącznie na biciu jego serca i ciepłym oddechu.

        — Może los chce nam powiedzieć, że nie powinniśmy być razem — szepnęłam, pociągając nosem i oplotłam dłońmi jego kark.

      W tamtej chwili naprawdę przeszło mi przez myśl, że to wszystko było błędem. Że my nim byliśmy.
    I, mimo że nie chciałam powiedzieć tego na głos, to gdybym miała pewność, że osobno zaznalibyśmy tego cholernego spokoju, i chociaż namiastki szczęścia, które odczuwaliśmy, będąc razem możliwe, że bym się na to zdecydowała. Podjęłabym tę decyzję, żeby on nie musiał; i tym razem to ja byłabym, tą która odeszła. Ale on by to zrozumiał.
    Może nie od razu, ale w końcu pojąłby, że tak jest lepiej.

        — Więc pieprzyć go. Pieprzyć los — powiedział twardo odgarniając moje włosy z twarzy i uśmiechnął się delikatnie — Sami zdecydujemy o tym, jak skończy się nasza historia, a skończy się dobrze, obiecuję Ci to — szepnął, a jego słowa spłynęły prosto w moje uchylone wargi.

       Nie odezwałam się. Nie byłam w stanie. Przywarłam do jego usta skupiona na jego słowach i nadziei, że tak, jak, jak wielu poprzednich złożonych mi obietnic i tej uda mu się dotrzymać. Musiało. Nie widziałam innego wyjścia.

***

     Pierwszym moim spostrzeżeniem, gdy tylko stanęłam przed opustoszałym budynkiem zgodnie ze wskazówkami Aidena było, że Brownsville różniło się od Bronxu.
      Zadziwiająco czyste ulice, choć tonęły w ciemności, były zadbane i pogrążone w dziwnej nawet nieco przerażającej ciszy. W odległości słychać było tylko dźwięki samochodów, a światła lamp odbijały się od szyb, tworząc smugi na murach pobliskich budynków. Do godziny zero, jak nazwalam moment, kiedy Ethan wejdzie na ring zostało piętnaście minut. Nie było to zbyt wiele czasu na przygotowanie się, a co dopiero na wymyślenie planu B.

      Zostało więc tylko mieć nadzieję, że Aiden wykaże się choć odrobiną człowieczeństwa i kiedy zacznie się robić niebezpiecznie wycofa się.

         — Jest przygotowany prawda? — zapytałam cicho zerkając na stojącego tuż obok mnie Gabriela.

      Nasza trójka plus Luke i Colton stała w pomieszczeniu przypominającym szatnie, jaką widuję się w klubach sportowych. Słowa Aidena o tym, że walki na Brownsville różnią się od tych na Bronxie sprawdziły się już od zejścia do cholernych podziemi pustostanu.
    Nic tutaj nie przypominało tego, co sobie wyobrażałam.
    Wielka otwarta hala oświetlona była wielkimi reflektorami, a stojący na środku ring zdawał się lśnić nowością. Unoszący się w powietrzu zapach był mieszanką perfum, potu i tytoniu. Nie wyczułam nawet nutki stęchlizny, czy gryzącego w nozdrzach smrodu krwi. To miejsce wyglądało jakby ktoś o nie dbał. I świadomość, że jakiś szaleniec wydawał zapewne niemałe pieniądze, aby utrzymywać takie miejsce przerażała mnie chyba bardziej niż wspomnienie opuszczonej fabryki.
    Nigdy bym nie pomyślała, że zatęsknię za tamtym metalowym pudłem.

      Gabriel spojrzał na mnie, odrywając spojrzenie od rozgrzewającego się Ethan'a.

       — Jest przygotowany do walki — skinął głową — Ale nie mam pojęcia, czy do przegranej.

      Zacisnęłam dłonie w pięści, starając się nie świrować. Nikomu teraz nie pomogłoby moje szaleństwo.
     Utkwiłam wzrok w brunecie, który stał kilka kroków ode mnie w czarnych spodenkach do kolan, owijając teraz palce dłoni jakąś taśmą. Wszyscy inni stali rozstawieni po kątach pomieszczenia, nie starając się nawet rozluźniać atmosfery. Jedynie dźwięki głośnej muzyki dobiegające zza drzwi sprawiły, że nie staliśmy tam w grobowej ciszy.
    Ethan od rana był skupiony. Nie rozmawialiśmy nawet za dużo, a odkąd pojawiliśmy się na Brownsville nie zamieniliśmy nawet słowa. Domyślałam się, że może w taki sposób przygotował się do walki; odcinał się od rzeczywistości i skupiał na tym, co zaraz miało się stać.

      Dwanaście minut.

      Brunet podniósł powoli głowę, jakby, wyczuwając utkwione w nim moje spojrzenie i zrównał ze mną tęczówki, które zdawały się ciemniejsze niż zazwyczaj.
Zacisnęłam dłoń na stoliku, o który się opierałam, nie chcąc zdradzać swoich emocji. Ostatnim co teraz chciałam by robił to martwił się o mnie.
     Gdy dostrzegłam, jak jego usta uchylają się niemal niezauważanie w pomieszczeniu rozległ się dźwięk otwieranych z impetem drzwi. Wszystkie pary oczu łącznie z moimi skierowały się w ich stronę.

          — Znów razem się bawimy, jak za starych, dobrych czasów co? — głos Aidena odbił się od ścian, sprawiając, że po moim ciele przeszedł dreszcz.

       Stanął na środku szatni z rękoma w kieszeni swoich garniturowych spodni i przesunął wzrokiem od Luke'a, po Gabriela, aż dotarł do mnie.
       Błysk w jego ciemnych tęczówkach był wręcz szalony.

       — Nigdy się razem nie bawiliśmy — warknął Luke, zmniejszając dystans pomiędzy nim a czarnowłosym.

    Kącik jego ust uniósł się ku górze.

          — Z kimś tutaj z całą pewnością się bawiłem — jego spojrzenie ponownie przeniosło się na mnie — Prawda myszko?

       Żółć podeszła mi do gardła. Fakt, że zwrócił się do mnie, tak przy nich był niemal, tak sam poniżający, jak gdyby wyświetlił teraz, to nagranie przed ich oczami.

        — Pierdolony psychol — splunął Luke, doskakując do mężczyzny.

        — Spokojnie dzieciaku — zaśmiał się Aiden, unosząc dłonie — Na twoim miejscu nie robiłbym nic głupiego.

        Nikt prócz Gabriela, który wyrwał się naprzód nie zareagował.

         — Luke — upominał go podchodząc jeszcze bliżej.

       Hayes przez jeszcze moment mierzył morderczym spojrzeniem Aidena, po czym posłusznie zrobił krok w tył.
       Na jego twarzy, tak samo, jak na twarzy Gabriela i Coltona, który w międzyczasie również podszedł bliżej zmalowało się napięcie.

        — Nie miałem okazji powiedzieć, że niezmiernie mnie ucieszyła twoja decyzja — zwrócił się do Ethan'a który do tej pory jedynie wlepiał w niego spojrzenie.

      Nie mógł pozwolić by Aiden wyprowadził go z równowagi tuż przed walką.

          — Do rzeczy — mruknął beznamiętnie, patrząc na niego wręcz zblazowanym wzrokiem — Co mam robić?

        Kącik ust Rowana znów uniosły się w tym cwanym uśmieszku, który miałam ochotę zetrzeć z jego gęby za każdym razem.

           — Na razie wygrywać — oznajmił, poprawiając mankiety swoje śnieżnobiałej koszuli — Potem przy finale pomyślimy, co mi się bardziej opłaci. Nie muszę chyba przypominać, że nie radzę działać na własną rękę? — zapytał, a jego spojrzenie znów uciekło w moją stronę.

           — Nie musisz — odpowiedział Ethan, po czym zrobił krok w przód, zmniejszając odległość między nim a Aidenem — Ale możesz być pewny, że kiedy to się skończy zadbam o to, żebyś pożałował tego, co zrobiłeś. Nie myśl, że Ci odpuszczę.

       Aiden zaśmiał się, ignorując groźby Ethan'a, a atmosfera w szatni stężała.

        — Jeśli — poprawił go czarnowłosy z tym sadystycznym zadowoleniem w głosie — „Jeśli" jest lepszym słowem w tym przypadku wierz mi — powiedział, po czym tak po prostu obrócił się i wyszedł, zostawiając nas samych.

       Z mocno bijącym w piersi sercem spojrzałam na zawieszony nad drzwiami zegar. Osiem minut do walki.

        — Ja pierdolę zajebie go, jak matkę kocham typ skończy w piachu — warknął Luke chodząc w te i z powrotem, jakby dopiero teraz doszła do niego powaga sytuacji.

         — Uspokój się — mruknął Gabriel, kładąc mu dłoń na ramieniu.

        — Uspokój? — skrzywił się szatyn — Przecież to jebany wyrok śmie...

         — Zostawcie nas — głęboki wręcz rozkazujący głos Ethan'a przerwał wypowiedź szatyna.

    Zarówno Luke, jak i Gabriel spojrzeli na niego z lekkim zawahaniem na twarzy. Zupełnie, jakby obawiali się zostawiać nas samych. Mogłam coś zepsuć? Nie miałam pojęcia, jak wyglądały ostatnie minuty przed jego dotychczasowymi walkami. Nie miałam pojęcia co mogłam robić, mówić albo o czym unikać mówienia.
    Najlepiej będzie, jeśli nic nie powiem. Nie był to w końcu odpowiedni czas ani miejsce na rozmowy.

        Mimo wyraźniej chęci sprzeciwu ze strony Gabriela wypisanej na jego twarzy zgodnie z prośbą Ethan'a wyszedł z pomieszania z Lukiem przy boku, zamykając za sobą drzwi.
    Cisza, jaka zawisła w przestrzeni między mną a chłopakiem była niedopisania. Zrównałam z nim spojrzenie, a jego tęczówki zdawały się przenikać moje myśli. Czekałam na jakiekolwiek słowo z jego ust, które przerwie tę ciszę, jednak on się nie odzywał. Bez słowa poszedł do mnie złapał mnie w tali i posadził na stoliku, o który do tej pory się opierałam, stając między moimi udami. Wlepiłam oczy w jego próbując znaleźć tam odpowiedzi na pytania, których nawet nie zdążyłam zadać.
    Pozostałe minuty do walki mijały zbyt szybko.
    Wiedziałam, że nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że coś może pójść nie tak. Musiałam trzymać nerwy na wodzy, tak jak robił to on.

    Ethan ujął moją twarz, po czym pogładził rozpalone policzki. Z łomoczącym w piersi sercem obserwowałam, jak pochyla się i muska moje wargi, składając na nich delikatny pocałunek. Na ten gest moje usta wyciągnęły się w delikatnym uśmiechu, jednak ten znikł, gdy tylko brunet zdecydował się przerwać ciszę.

        — Gdyby coś poszło nie tak załatw mi tulipany na pochówku.

    Zamarłam w bezruchu, mając wrażenie, że na moment nawet moje serce przestało bić. Pochówek. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym i dopiero po chwili, gdy w brązowych tęczówkach dostrzegłam nutkę rozbawienia zdałam sobie sprawę co on właśnie zrobił. Zażartował sobie. To był żart. Jebany żart o pogrzebie przed walką, na której może zginąć.
Chryste.

      — Jesteś nienormalny — wydusiłam z siebie w końcu, odzyskując oddech i pacnęłam go dłonią w pierś — Jak mogłeś powiedzieć coś takiego?

       — Chciałem rozluźnić atmosferę — uśmiechnął się znów, gładząc mój policzek.

       Przewróciłam oczami, ale zdecydowałam się kontynuować temat rozmowy. Może właśnie tego właśnie potrzebował. Odrobiny humoru nawet tak nieodpowiedniego, jak ten.

       — Ale tulipany? — uniosłam brew, krzywiąc się lekko — Naprawdę?

       Wzruszył ramionami, a kącik jego ust drgnął.

         — Pierwsze co mi przyszło na myśl. Myślisz, że to zły wybór?

       Spuściłam na moment wzrok z jego oczu, a moje spojrzenie padło na bransoletkę na moim nadgarstku. Nie ściągnęłam jej od dnia, w którym mi ją podarował.
       Mieliśmy na swoim koncie kilka naprawdę szczęśliwych chwil.

          — Piwonie lepiej pasują do marmuru nie uważasz? — zapytałam, starając się utrzymać lekki ton rozmowy.

    Ethan zaśmiał się krótko, po czym skinął głową.

         — Pewnie masz rację.

     Uśmiechnęłam się, gdy ujął w palce moją brodę i przesunął palcem po ustach. Nie patrzyłam już na zegar, ale wiedziałam, że zostało niewiele czasu.
Może z cztery minuty.

        — Musisz mi coś obiecać — szepnął, a ton jego głosu nagle stał się inny. Był taki, jak za każdym razem, gdy szeptaliśmy do siebie w sypialni pod osłoną nocy wtuleni w swoje nagie ciała.

        — Wszystko — odpowiedziałam równie cicho, na co jego usta wyciągnęły się w uśmiechu.

        — Obiecaj mi, że cokolwiek stanie się tym ringu nie spojrzysz na mnie inaczej — pochylił się opierając swoje czoło o moje — Nie zrezygnujesz ze mnie.

        — Obiecuję — zapewniłam go niemal od razu, nie wiedząc, czemu pomyślał, że mogłoby się tak stać.

       Zbyt dużo razem przeszliśmy.
       Ethan przyciągnął mnie do siebie, sprawiając, że reszta  świata na chwilę zniknęła. Jego ramiona oplotły moje ciało, a moje uda zacisnęły się na jego biodrach. Wtuliłam twarz w jego pierś, wsłuchując się w bicie serca. W przeciwieństwie do mojego nie szalało w piersi, a biło równomiernym spokojnym rytmem.
    Trwaliśmy w takim uścisku jeszcze kilka chwil, aż dobiegło do nas głośne uderzenie w metalową powierzchnię drzwi i głos Gabriela;

        — Dwie minuty!

        Ethan odsunął mnie lekko od siebie, po czym złączył nasze usta, w delikatnym pocałunku. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym go już więcej nie pocałować.

          — Obiecaj, że wrócisz do mnie w jednym kawałku — wyszeptałam, kiedy tylko oderwaliśmy się od siebie.

         — Obiecuję — skinął głową, po czym ostatni raz przesunął palcami po mojej twarzy. Zupełnie, jakby chciał zapamiętać jej rysy.

      Wyszliśmy z szatni na ciemny korytarz, gdzie uderzył nas gwar licznej publiczności i głośnej muzyki. Spojrzałam na Ethan'a raz jeszcze, zanim razem z Gabrielem ruszył w przeciwną stronę.
      Gdyby nie dłoń Luke'a na moim ramieniu stałabym tam w bezruchu, wpatrując się w jego oddalającą się sylwetkę.

   Minuta.

      Zmusiłam się do ruchu i po kilkunastu krokach stanęłam przy jednym z narożników ringu, gdzie czekała Sharon, Eva i nawet Layla, która zarzekała się, że nie da mi przechodzić przez to samej.
      Żadna z dziewczyn nie odważyła się odezwać.

    Wokół samego ringu nie było aż tak tłoczno jak mi się zdawało na początku. Większość gapiów zajęła miejsca na górnej platformie. Tam też dostrzegłam sylwetkę Aidena.
    Nie chciałam dać mu satysfakcji, pokazując strach na mojej twarzy, więc odwróciłam szybko wzrok i wlepiłam go w Ethan'a który właśnie stanął na ringu.
    Mimo że stałam kilka kroków od niego nie słyszałam ani słowa, które wypowiadał w jego kierunku Gabriel. Zawiesiłam wzrok na opuszczonej w dół twarzy bruneta, który jedynie kiwał głową na wszystko, co mówił czarnowłosy. Nawet na sekundę nie skoncentrowałam się na drugim zawodniku, kiedy stanęli na środku ringu naprzeciw siebie. W ułamku sekundy stuknęli się rękawicami, po czym rozbrzmiał krótki dzwonek.
    Zaczęło się.
    Tłum zawył, a ja zacisnęłam dłonie w pięść, oddychając głośno. Pierwszy zaatakował jego rywal; wysoki blondyn podobnej postury do Ethan'a, z przerażającą blizną przecinającą jego twarz w poprzek. Brunet przyjął cios w bok, ale nie pozostał mu dłużny i niemal od razu oddał mu z nawiązką. Zamachnął się i wymierzył cios w szczękę blondyna, sprawiając, że ten zatoczył się do tyłu. Tłum zaczął gwizdać i skandować głośniej, kiedy po serii kolejnych ciosów krew chlusnęła z łuku brwiowego jego przeciwnika, a czerwona ciecz zalała białą matę ringu.
Na ten widok przypomniałam sobie słowa Gabriela, które sprzed dwóch dni, kiedy udało nam się wrócić na przyjacielskie tory.
      Powiedział mi wtedy, że prawdziwa walka zacznie się od pierwszej krwi. I już po chwili wiedziałam, że się nie mylił.

      Zacisnęłam pięści, widząc, z jaką szybkością blondyn  pokonał dzielącą ich odległość i zamachnął się uderzając w bok bruneta. Prosto w żebra. Na twarz Ethan'a wpłynął grymas bólu, a ja odwróciłam wzrok, nie mogąc znieść tego widoku. Po tym ciosie wszystko działo się jak w przyspieszonym tempie. Mężczyźni wymieniali się uderzeniami, a pot na ich twarzach mieszał się z krwią. Nie było wiadomo, który z nich krwawił mocniej. Tłum oszalał. Krzyki były tak głośne, że miałam wrażenie, iż zaraz pękną mi bębenki.
   Nieświadomie zrobiłam krok w przód, przeciskając się pomiędzy Lukiem a Coltonem, którzy stali w pierwszym rzędzie tuż za Gabrielem i mężczyzną z podręczną apteczką, którego nie znałam.

      Z zapartym tchem obserwowałam, jak na ringu pojawia się coraz więcej plam krwi, a ciosy mężczyzn stają się bardziej chaotyczne. Wystarczyło kilka sekund uważnej obserwacji, żebym dostrzegła, że coś było nie tak.
   Ethan nie walczył, tak jak potrafił.
   Oglądałam filmiki z jego walk na Bronxie i, mimo że minęło trochę czasu wierzyłam, że nie stracił tych umiejętności. Byłam wręcz pewna, że mógł wygrać tę walkę, więc dlaczego się powstrzymywał?
   Podeszłam bliżej, gdy blondyn zamachnął się mocno wydając z siebie niemal zwierzęcy ryk i uderzył Ethan'a w szczękę. Wszyscy zamilkli, a ja zamarłam w bezruchu, gdy brunet runął na ziemię z głośnym hukiem, uderzając potylicą o ring.

     Echo uderzenia rozniosło się po hali, a ja pod wpływem impulsu wyrwałam się do przodu, zaciskając dłonie na czerwonych linkach ringu.
     Zamglony wzrok brązowych tęczówek odnalazł mnie niemal od razu, gdy tylko udało mu się podnieść głowę.
Zacisnęłam palce wokół liny, czując, że staje się ona jedyną podporą, która trzyma mnie w pionie. Tłum zaczął odliczać od dziesięciu w dół. Widok posiniaczonej twarzy Ethan'a sprawił, że poczułam, jak jakiś wstrząs przechodzi przez całe moje ciało. I wtedy kliknęło. Wiedziałam, dlaczego nie walczył, tak jak potrafił. Bał się, że odejdę; że zrezygnuje, gdy zobaczę, do czego jest zdolny.

        — Nie hamuj się — krzyknęłam do niego nawet na moment, nie odwracając wzroku od jego oczu — Nie zrezygnuje z Ciebie. Nie odejdę przez to, co tu się stanie. Słyszysz?!

       Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszał wszystko, co powiedziałam, ale już po chwili pomimo wyraźnego bólu na twarzy, zebrał siły i zaczął się podnosić. Luke odciągnął mnie od ringu, oplatając ramiona wokół mojego ciała. Nie sprzeciwiłam się. Gdyby ktoś mnie teraz nie trzymał zapewne bym się przewróciła.
      Widownia oszalała jeszcze bardziej, gdy Ethan dźwignął się i starł krew spływającą mu z rozcięte wargi. Byłam pewna, że nadal odczuwał skutki uderzenia, ale to nie powstrzymało go by już chwilę po tym, jak stanął na nogi przyparł blondyna do narożnika i wymierzył serię mocnych uderzeń, ciężko dysząc. Krew rozlała się wszędzie. W akompaniamencie głośnych basów utworu Skillet „Monster" Colman wymierzył kilka kolejnych ciosów w przeciwnika, który ostatecznie padł, jak kłoda, zalewając się jeszcze większą ilością krwi. Tłum znów zaczął odliczać, ale tym razem powalony na ring nie wstał.
      Nawet nie próbował.
      Gdy rozległ się dźwięk kończący walkę brunet odsunął się od przeciwnika, a jego spojrzenie niemal natychmiast spotkało się z moim. Wygrał. Jednak to była dopiero pierwsza z wielu walk tej nocy.

       Luke zabrał ramiona zaciśnięcie dookoła mojego ciała, ale ja nie poruszyłam się nawet o cal. Wokół ringu zebrała się masa ludzi, którzy zeszli z góry chcąc pogratulować walki. Ethna bez słowa zszedł z ringu, a oklaskując go tłum robił mu miejsce, gdy szedł w moim kierunku. Czułam pulsujący gorąc, adrenalinę i zdrętwienie mięśni jakbyśmy byli na tym ringu razem.
    Brunet zdawał się ignorować ból, choć jego kroki świadczyły, że ledwie stał o własnych siłach. Mijając Gabriela, który wyciągał w jego stronę ręcznik i skaczącego wokół niego mężczyznę z apteczką podszedł do mnie i objął mnie ramieniem, przyciskając do swojej rozpalonej piersi. Nie miałam pojęcia, jakie odniósł obrażenia, więc oplotłam swoje ramiona wokół niego najdelikatniej, jak potrafiłam.
    Jego ciałem wstrząsnął dreszcz i byłam pewna, że gdyby nie moje ramiona padłby na kolana. Objęłam go nieco mocnej i zadarłam głowę by spojrzeć mu w oczy. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie miał siły. Wewnętrzny ogień zgasł, ustępując miejsca wyczerpaniu.

       Gdyby dwa lata temu, kiedy to wszystko się zaczęło ktoś powiedział mi, że przyjdzie dzień, kiedy będę się cieszyć z tego, co stało się przed sekundą wyśmiałabym tę osobę. Bo jak mogłam się cieszyć widokiem leżącego na ziemi zalanego krwią mężczyzny, który nic mi przecież nie zrobił. Nawet nie znałam jego imienia.
    To nie było normalne. I żadne słowa nie usprawiedliwiały tego, co teraz czułam.

    Jednak nic, co działo się tamtej nocy nie należało do normalności, a zarówno, ja, jak i Ethan już dawno przekroczyliśmy granice tego, co właściwe i moralne.   
    Teraz pytanie było, jak daleko będziemy w stanie się posunąć.

***

       Z każdym kolejnym starciem Ethan opadał coraz bardziej na siłach, co widział każdy z obecnych na hali oraz jego przeciwnicy. Kilkuminutowe przerwy pomiędzy walkami nie wystarczały na opatrzenie jego ran, a co dopiero chwilę odpoczynku. Nie miałam pojęcia, ile jeszcze wytrzyma na ringu, walcząc tak, jak dyrygował mu Aiden, ale każda kolejna runda była gorsza od poprzedniej.
     Bardziej brutalna. Bardziej krwawa. Bardziej niebezpieczna.

      W czasie przedostatniej walki tej nocy miałam wrażanie, że tłum buczał najgłośniej. Niektórzy całkiem oszaleli i zaczęli wieszać się na linach ringu, dopingując swojego faworyta. Unoszący się w powietrzu zapach krwi, potu i innych substancji sprawiał, że wręcz powstrzymywałam wymioty. Mimo wszystko nie mogłam oderwać wzroku od Ethan'a. Uważnie obserwowałam, jak starał się utrzymać na nogach i wymieniać ciosy z przeciwnikiem, a każdy ruch, każde zderzenie sprawiało, że moje serce zamierało ze strachu. Dawał z siebie wszystko, niezależnie od tego, jak bardzo bolało go ciało.   
      Kiedy już myślałam, że ta walka będzie trwać w nieskończoność Ethan zadał przeciwnikowi potężne uderzenie, które powaliło go na ziemię i wykorzystał chwilę, by złapać oddech. Stałam na tyle blisko, że widziałam, jak z każdym wdechem jego ciało, wydawało się coraz bardziej wyczerpane. Dostrzegłam, jak raz po raz tracił ostrość w oczach, a rany na jego twarzy sprawiały, że ledwie widział to, co działo się wokół.
      Mimo tego nie poddawał się.

      Widząc, że przeciwnik powoli podnosi się z maty z determinacją ruszył w jego stronę, gotowy do kolejnego starcia. Tłum, który wcześniej oszalał, teraz wydawał się wstrzymywać oddech, oczekując z niecierpliwością, na to, co się wydarzy. Następna wymiana ciosów była jeszcze bardziej brutalna. Ethan unikał uderzeń, ale było widać, jak każdy ruch sprawiał mu ogromny ból. Jego przeciwnik był zdeterminowany odwrócić losy walki, ale w swoim szale wymierzania ciosów stracił równowagę i upadł, uderzając głową o ziemię z głośnym hukiem.
    Kolejne sekundy na ringu zdawały się trwać wieczność. Ethan trzymał się na nogach z czystej siły woli, bo siły fizycznej nie miał w sobie już za grosz. Tłum, zafascynowany jego determinacją, dopingował go coraz głośniej. Sędzia, który wkroczył na ring dopiero w tej rundzie zaczął liczyć, a gdy wreszcie osiągnięto wyczekiwaną dziesiątkę i przeciwnik nie zdołał się podnieść moje serce znów zaczęło bić.
    Wygrał. Po raz kolejny.

    Ethan opadł na kolana, próbując złapać oddech. Na jego wykrzywionej wyczerpaniem i bólem twarzy była chyba setka siniaków i rozcięć. Rozpychając się łokciami przecisnęłam się między ludźmi i stanęłam przy narożniku, kiedy akurat podnosił się z trudem, wykorzystując linę ringu jako podpórkę. Nawet nie próbowałam mu pomóc, bo wiedziałam, że nie dam rady podtrzymywać ciężaru jego ciała.
    Chciałam, żeby wiedział jednak, że byłam obok.
    Gabriel i Luke wskoczyli na ring i zarzucając ramiona chłopaka na swoje pomogli mu go opuścić. Idąc tuż za nimi widziałam, jak jego nogi uginały się pod ciężarem zmęczenia.
    Ściskając w dłoni jego rękawice, które zdjął mu Luke, bo sam nie był w stanie tego zrobić zerknęłam przez ramię, czując na swoich plecach wręcz palące spojrzenie. Zrównałam wzrok z ciemnymi tęczówkami Aidena, który obserwował to całe starcie z boku. Nie wyglądał na zaskoczonego wynikiem walki.
    Jakby to wszystko również było częścią jego planu.

      Kiedy tylko weszliśmy do szatni, Ethan stracił ostatnie siły. Oparł plecy o ścianę i pomimo sprzeciwu Gabriela osunął się na podłogę z głośnym jękiem. Starając się zachować spokój, klęknęłam tuż obok i przytrzymałam go za ramię.
    Wiedziałam, że było z nim źle. Gorzej niż, kiedykolwiek wcześniej.

    — Pójdę po Patricka — oznajmił Gabriel, mając na myśli mężczyznę, który do tej pory opatrywał Ethan'a po każdej z rundzie.

    Skinęłam głową i bez słów, zaczęłam zdejmować z jego palców zakrwawione taśmy. Zbierające się pod moimi powiekami łzy co jakiś czas wydostawały się na powierzchnie, ale ścierałam je szybko wierzchem dłoni by nikt ich nie dostrzegł.
    Luke podał mi butelkę wodą, a ja namoczyłam nią ręcznik, który następnie przyłożyłam do rozpalonego czoła bruneta, ścierając z niego krew. Ethan westchnął cicho i przymknął powieki, opierając potylice o ścianę.

    — Nie wygląda to zbyt dobrze — szepnął Luke, kucając obok ze wzrokiem utkwionym w zmasakrowanym ciele mężczyzny.

    — Wiem — odparłam równie cicho zerkając kątem oka na resztę stojącą w kącie po drugiej stronie.

    Nikt z nich nie odważył się odezwać. Nawet Sharon, która zdawało mi się, że zawsze wie, co powiedzieć stała w milczeniu pomiędzy Evą i Laylą z bezsilnością wymalowaną na twarzy.
    W pogrążonej ciszą szatni przez chwilę nie było słychać niczego, poza szmerem dochodzącym zza ścian i ciężkim oddechem Ethan'a. Gabriel wrócił z Patrickiem, który od razu klęknął tuż obok, odganiając na bok ruchem ręki Luke'a. Odsunęłam się nieco chcąc dać mu lepszy dostęp do bruneta, ale wtedy słaby chwyt jego dłoni powstrzymał mnie przed zwiększeniem odległości. Zrównałam spojrzenie z jego brązowymi tęczówkami, a moje serce ścisnęło się boleśnie w piersi. Jego twarz przypominała zlepek ran i siniaków, które ciągle puchły i na nowo krwawiły.
    Oplotłam jego dłoń, nie odsuwając się już nawet o cal.

    — Musimy to szybko ogarnąć. Mamy jakieś dwadzieścia minut — powiedział Patrick, koncentrując się na obrażeniach, po czym mruknął znacznie ciszej pod nosem — Chłopie, nie mam pojęcia, jak ty jeszcze oddychasz.

    Ethan nie odpowiedział. Jego wzrok utkwił gdzieś w dali, jakby, próbując oderwać się od bólu. Zacisnął szczękę i moją dłoń, gdy Patrick zaczął opatrywać jego najbardziej dotknięte miejsce, czyli okolice żeber. Szatnie wypełniły stłumiony jęk mężczyzny, a uścisk jego dłoni na mojej nabierał na sile. Podczas gdy mężczyzna sprawdzał stłuczone żebra i zranione miejsca na ciele Ethan'a, czułam się bezsilna, jak nigdy. Nie mogłam nic zrobić, by złagodzić jego ból.

    Gabriel przysunął się bliżej, obserwując całą sytuację z powagą.

    — To jest zbyt ryzykowane — szepnął Patrick, rzucając na podłogę kolejny zakrwawiony wacik — Nie dasz rady w kolejnej walce

    — Daj mi coś na ból — mruknął Ethan, a jego głos był tak słaby, że zabrzmiał jak szmer wiatru.

    — Masz najprawdopodobniej połamane żebra dzieciaku i masę innych stłuczeń, nie wspominając już o pewnym wstrząsu mózgu po upadku z pierwszej walki — kontynuował, ale Ethan przerwał mu, unosząc rękę w geście protestu.

    — Wystarczy — jego głos był chropowaty, ale stanowczy — Masz fentanyl?

    Na te słowa Gabriel, który do tej pory stał z boku, włączył się do rozmowy.

    — Nie ma kurwa opcji — warknął, wlepiając wręcz mordercze spojrzenie w Patricka — To gówno uzależnia i nie pomoże w złamanym żebrze, a jedynie znieczuli, kiedy przy kolejnym uderzeniu przebije Ci płuco.

    — To tylko jedna walka... — odpowiedział mu jedynie, jakby nie był na siłach uargumentować tego lepiej.

    — Masz w ogóle świadomość, z kim chcesz stanąć do walki? — zapytał Patrick, trzymając w dłoniach fiolkę jakiegoś płynu.

    Ethan patrzył na niego przez chwilę, po czym skrzywił się, próbując się nieco podnieść. Nie miał jednak nawet sił, żeby oderwać plecy od ściany.

    — Z kim? — zapytał, próbując przybrać nonszalancki ton, ale jego głos niekontrolowanie zadrżał.

        Zanim mężczyzna odpowiedział sam się skrzywił, jakby coś go zabolało, a wszyscy inni zamarli, jakby, wyczuwając, że te słowa miały ogromną wagę.

    — Z tym psycholem, który wykończył swojego rywala i wyleciał z federacji boksu. Podobno chciał urządzić sobie rzeź na Bronxie, zanim fabryka spłonęła. Zwinęli go w czasie pożaru, ale ktoś go wyciągnął zza krat zaledwie kilka dni temu. Jak mu tam było... — westchnął ciężko pocierając palcami brodę — Maddox.

    Zamrugałam powoli. Musiało minąć kilka chwil, zanim zrozumiałam co właśnie powiedział Patrick, ale kiedy do mojej świadomości doszło co miało stać się za kilkanaście minut zamarłam ze wzrokiem utkwionym w brązowych tęczówkach, w których pierwszy raz tej nocy dostrzegłam niepewność. W ciągu kolejnych sekund wszystko zaczęło się klarować, choć wciąż mgliste i niejasne; niebędący w stanie podnieść się z ziemi Ethan miał stanąć na ringu w finałowej walce z mężczyzną, z którym nie dokończył walki na Bronxie.
    Tym, który już raz odebrał komuś życie swoimi pięściami.

    W tamtej chwili wszystko, co dawało mi nawiną nadzieję, że jeszcze będzie dobrze przepadło. Los śmiał mi się prosto w twarz, a przeszłość ożyła na nowo, jak niezagojona rana.
    I, mimo że do tej pory wiele razy myślałam, że traciłam rozum to właśnie tamtej nocy zostały przekroczone wszelkie granice. To wtedy rozpadłam się na tysiąc malutkich kawałeczków i tonęłam we własnym strachu, nie mając już, czego się chwycić by utrzymać na powierzchni.
    Chłonął mnie m r o k. Nie było już ratunku. Nie dla mnie... ale zanim miałam skończyć na dnie nieodwracalnie i doszczętnie zniszczona musiałam zrobić to, co obiecałam sobie nie tak dawno temu, mając księżyc, gwiazdy i bezkresną ciemność nieba nad sobą za świadków.

    Zamierzałam uratować Ethan'a. Za wszelką cenę. Bez względu na konsekwencje.

XX

🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top