Rozdział jedenasty; Świat jest mały.


  Głęboka cisza, która zapadła nad nami niczym radioaktywna chmura sprawiła, że żołądek skręcił mi się w supeł. Ciemne tęczówki Ethan'a nie odpuszczały moich nawet na ułamek sekundy zupełnie, jakby chciał powiedzieć mi coś bez użycia słów tutaj przy wszystkich.    
Wstrzymałam oddech, gdy tylko dostrzegłam jak podobne było spojrzenie jego oczu te kilka miesięcy temu, gdy byliśmy ze sobą tak blisko.
   To było coś więcej niż tylko fizyczna obecność. To spojrzenie wywoływało we mnie poczucie bezpieczeństwa, jakbym znów była w stanie zrozumieć i przyjąć wszystko, co miał mi do przekazania.
    Nie miałam pojęcia, ile wpatrywałam się w jego oczy, mając wrażenie, że czas wokół nas się zatrzymał. Zdawało się, że trwało to całą wieczność, a w rzeczywistości mogło to być zaledwie kilka sekund.

    — To wy się znacie? — zdławiony szczerym zaskoczeniem głos Evy wyrwał mnie z chwilowego letargu spowodowanego brązowymi tęczówkami mężczyzny z naprzeciwka.

    Powoli obróciłam głowę w jej stronę. Brunetka patrzyła na nas swoimi ciekawskimi oczami, które bezceremonialnie przesuwały się między nami w poszukiwaniu odpowiedzi.

   — Cóż...— odpowiedziałam, jednocześnie poprawiając kosmyk włosów, który opadł mi na twarz. Czułam, jak ciepło oblewa moje policzki — Tak trochę.

    Eva parsknęła pod nosem, wydając się przekonana, że to zdecydowanie więcej niż tylko "trochę". Jej uśmiech rozjaśnił jej twarz, a spojrzenie skierowało się w stronę Coltona.

   — Świat jest mały co? — rzuciła pytająco, nadal uśmiechając się szeroko.

    Przez moment nawinie wierzyłam, że uda nam się obejść ten temat i wrócimy do gry lub zajmiemy się czymkolwiek innym. Niestety, gdy tylko oderwałam wzrok od brunetki para ciemnym tęczówek siedzącej tuż obok mnie czarnowłosej niemal wypalała we mnie dziury.

   — Może powiesz coś więcej? — pochyliła się nieznacznie — Ja chętnie posłucham.

   Ściągnęłam lekko brwi, nie wiedząc o co jej tak naprawdę chodzi. Dostała już to czego chciała i wszyscy dowiedzieli się, że mnie i Ethan'a coś łączyło.
   Myślałam, że tylko tego chciała.

— Sharon... — mruknął Gabriel, posyłając siostrze karcące spojrzenie.

Jego próba załagodzenia jej niezrozumiałego gniewu nic nie dała. Czarnowłosa prychnęła pod nosem, po czym oderwała ode mnie wzrok i omiotła siedzących znajomych, jakby, szukając ich poparcia. Jednak zarówno niemal zasypiający na siedząco Luke, jak i Colton, czy Eva milczeli, gdy ona zdawała się kipieć z emocji.

— Mam dość tego, że zachowujecie się, jakby nic się nie stało — warknęła, zrywając się z miejsca na równe nogi — Zapomnieliście, że zostawił nas bez słowa? — zapytała, wlepiając wzrok w Ethan'a, którego szczęka na te słowa zacisnęła się nieznacznie.

Zamrugałam kilkukrotnie, zdając sobie sprawę, że jej wybuch raczej nie miał już nic wspólnego ze mną.
Ja byłam po prostu zapalnikiem.

— Może dla was jego wyjazd był w jakiś sposób zrozumiały, ale ja myślałam, że zasługiwaliśmy na wyjaśnienia, a chociażby głupie pożegnanie, zwłaszcza po tym, co zarazem przeżyliśmy — kontynuowała, a jej głos zadrżał pod koniec.

— Sharon nie wracajmy do tego — szepnęła Eva, podnosząc się z podłogi i wyciągając dłonie w stronę dziewczyny, jakby próbując ją uspokoić.

  — Późno już — dodał Colton również podnoszą się z miejsca, ale zrobił to na tyle nieudolnie, że zawadził o stolik i rozlał zawartość kilku kieliszków — Cholera — mruknął, sięgając po przewrócone szkło.

  — Pójdę po ścierkę — zaproponowałam szybko wstając z podłogi i ruszyłam w kierunku kuchni, która znajdowała się tuż za ścianą w jadalni.

   Przeklinając pod nosem odnalazłam jakiś materiał przypominający szmatkę i ruszyłam z powrotem do salonu, mimo iż wolałabym zamknąć się w sypialni i nie wychodzić z niej do końcu wyjazdu.
   Gdybym wiedziała, że odpowiedź na to jedno głupie pytanie rozpęta jakąś kłótnię nigdy nie sięgnęłabym po kieliszek.

   — To nie jest dobry moment Sharon... — usłyszałam słowa Gabriela, gdy tylko stanęłam kilka kroków od nich.

   W czasie mojej chwilowej nieobecności wszyscy już zdążyli wstać. Wszyscy prócz Luke'a, który na pół leżąco zajmował kanapę, wydając się zupełnie obojętnym na wyczuwalne w powietrzu napięcie.
  Zrobiłam jeszcze jeden krok, chcą podejść do stoika, ale wtedy całkiem przypadkiem skrzyżowałam spojrzenie z Sharon.

  — Moim zdaniem jest idealny. Pieprzyliście się przed, czy po tym, jak zniknął na cztery lata, nie dając pieprzonego znaku życia? — wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, a ja uchyliłam usta, czując, jak cały alkohol, który miałam w żyłach wyparowuje — A może po tym, jak nagle wrócił i później znów zniknął na prawie rok?

   Milczałam, zaciskając palce na materiale ścierki, nie mając pojęcia co odpowiedzieć.
    Wolałabym już nic nie mówić.

    Zanim odważyłam się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk stanowczy głos Ethan'a mnie w tym ubiegł.

    — Jeśli masz mi coś za złe, to powiedz to mi, a nie mieszasz w to Scarlett — ton jego głosu sprawił, że chyba każdy obecny w pokoju przeniósł na niego spojrzenie — Ona nic Ci nie zrobiła — podkreślił, nie odrywając wzorku od czarnowłosej — I to, co było między nami nie jest twoją pieprzoną sprawą.

    Znów uchyliłam usta. Wiem, że nie powinnam była skupiać się na tym, co powiedział, zwłaszcza teraz, kiedy znaleźliśmy się w centrum jakieś kłótni, która dotyczyła spraw sprzed lat, ale pierwszy raz przyznał, że coś nas łączyło. Pierwszy raz, takimi właśnie słowami i akurat w takim momencie.
   Zapragnęłam zdzielić go tą ścierką w łeb. Mocno.

   — Nie moja sprawa — zaśmiała się pod nosem — Liam chciałby, żebyśmy trzymali się razem, a ty nas zostawiłeś Ethan — głos już całkowicie jej się załamał, a warga zadrżała — Zostawiłeś jakbyśmy byli dla Ciebie nikim.

   Znajome imię wybrzmiewające z jej ust sprawiło, że zamarłam w ułamku sekundy, łącząc wszystkie fakty.

   — Widzisz? Nawet nie zaprzeczysz — powiedziała, patrząc na niego z wyraźnym bólem w oczach, po czym wyswobodziła się z chwytu Evy, która nie starała się jej powstrzymać.

    Sharon wyminęła mnie, nie szczędząc sobie lekkiego szturchnięcia w bark i skierowała się do sypialni tuż za schodami. Trzask drzwi sprawił, że wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz.
    Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, pozwalając, by ta niezręczna cisza wypełniona jedynie jakąś melodią z głośnika trwała zbyt długo.
    Niepewnie spojrzałam na Ethan'a który obrócił się do okna, opierając dłonie o parapet ze spuszczoną lekko głową. Gabriel stał przy jego boku, wyglądając, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Bez słowa podeszłam do stolika i nachyliłam się ścierając rozlany alkohol powolnymi ruchami. Nie mogłam uwierzyć, jak gra, która miała przecież być tylko zabawą doprowadziła do czegoś takiego.
    Naprawdę plułam sobie w brodę, że zdecydowałam się sięgnąć po ten kieliszek.

   — Porozmawiam z nią — rzuciła w końcu Eva, gotowa do ruszenia śladami Sharon, ale zanim to zrobiła Colton złapał ją za dłoń.

   — Może daj jej ochłonąć — powiedział, zerkając na mnie ukosem — Alkohol nie pomaga w rozmowach.

    Starłam całą rozlaną ciecz, po czym z mokrą ścierką w dłoniach ruszyłam w stronę kuchni. Stanęłam nad zlewem, wyciskając materiał i wypłukałam go ciepłą wodą.
     Czułam się fatalnie z faktem, że w jakimś stopniu doprowadziłam do kłótni w grupie ludzi, którzy znali się od lat. Powinnam była tu nie przyjeżdżać, bo najwidoczniej, nawet jeśli nie chce, to niszczę wszystko wokół.

    Oparłam dłonie o zlew i pochyliłam się zamykając powieki. Przez moje gardło przetoczył się nieprzyjemny uścisk, który do tej pory łagodziłam alkoholem.
     Widocznie tym razem, też tak musiało być.

    — To nie twoja wina — niski męski głos rozbrzmiał tuż przy moim uchu, sprawiając, że podskoczyłam, otwierając szeroko powieki.

    Obróciłam głowę i ku mojemu zdziwieniu zrównałam spojrzenie z Gabrielem. Był chyba ostatnią osobą, którą podejrzewała bym się zobaczyć.
    Opierał się o szafki kuchenne, sprawiając, że w tej jakże ciasnej kuchni nie było już miejsca na nikogo innego.

     — Uwierz mi, że nikogo nie obchodzi, czy coś cię łączyło z Ethan'em, czy nie. To powinna być tylko wasza sprawa — kontynuował, widząc zapewne moje zamieszanie jego towarzystwem.

    — Ją chyba jednak obchodzi — mruknęłam, wycierając mokre dłonie w spodnie.

   — Sharon ma z nim niedokończone sprawy, a ty znalazłaś się na polu rażenia... — westchnął, krzyżując ramiona na piersi — Myślałem, że odpuści, ale, jak widać, zbyt długo, to w sobie trzymała. Mocno przeżyła śmierć Liama... — spuścił wzrok, wbijając go w przybrudzone szare kafelki — Chyba kochała go nieco bardziej niż przyjaciela.

    Razem z tymi słowami zrobiło mi się jej żal, ale zaraz po tym skupiłam się na fakcie, iż Gabriel mówił o tym w taki sposób, jakby uważał, że znam te historie.
    Jakby wiedział, że Ethan mi o nim opowiadał.

    — Porozmawiam z nią zaraz — zwrócił się do mnie po chwili ciszy — Spróbuje załagodzić sytuacje.

     — Nie — rzuciłam niemal od razu, na co ściągnął ciemne brwi — Ja z nią porozmawiam. W końcu dzielimy sypialnie.

     Gabriel nie krył zaskoczenia, ale nie próbował mnie powstrzymać. Przesunął się w przejściu niemal, zapraszając mnie do działania.
    Zanim, jednak wyszłam z kuchni zerknęłam raz jeszcze w stronę Gabriela, który przyglądał mi się spod wachlarza czarnych rzęs.

    — Myślałam, że mnie nie lubisz — rzuciłam, dostrzegając, jak kącik jego ust drga lekko.

   — Nie nie lubię Cię Scar — odparł, krzyżując nogi w kostkach — Ja w ogóle nie przepadam za ludźmi. Nawet tymi w miarę ładnymi.

    Parsknęłam śmiechem. Nigdy nie sądziłam, że Gabriel Davis mnie rozśmieszy.

    Niezauważona przeszłam korytarzem, zerkając w stronę salonu, gdzie na kanapie siedział Luke i Eva. Chyba o czymś rozmawiali, ale przez nadal grającą muzykę nie mogłam usłyszeć ich rozmowy. Colton i Ethan'a musieli wyjść na dwór lub zniknąć na górze, bo nie dostrzegłam nigdzie ich sylwetek.
    Kilka kroków później stanęłam przed drzwi sypialni, którą miałam dzielić z Sharon przez następne dwie noce i chwyciłam za klamkę uprzednio pukając w drewnianą powierzchnie.
   Nie miałam tak naprawdę żadnego planu tej rozmowy, ale po prostu chciałam w jakimś stopniu załagodzić sytuacje, chociażby z powodu tego, że musiałyśmy razem spać. Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju gotowa na konfrontację z dziewczyną dostrzegłam ją siedzącą na łóżku z nogami podciągniętymi do piersi. Całe moje bojowe nastawienie do tego, by powiedzieć jej, że nie miała prawa potraktować mnie, jakbym była odpowiedzialna za całe zło tego świata znikło, gdy tylko skrzyżowałam z nią spojrzenie.
   Jej ciemne tęczówki błyszczały od łez, które spływały po jej policzkach, tworząc mokre strumienie. Totalnie zaskoczona tym, co zastałam zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do łóżka, które zajmowało niemal całą sypialnie.

    Usiadłam niepewnie na jego krańcu i zadałam chyba najgłupsze pytanie, jakie można zadać osobie zalewającej się łzami.

    — Wszystko w porządku?

    Sharon starła dłońmi łzy, po czym przełknęła ślinę, kręcąc głową.

    — Nie — rzuciła, po czym spuściła wzrok na splecione na kolanach dłonie — Nic nie jest w porządku. Przepraszam za swoje zachowanie — zerknęła na mnie ze skruchą — Ethan miał rację i nie powinnam była cię mieszać w nasze sprzeczki.

    Oparłam się wygodnie o ramę łóżka, starając się dać jej przestrzeń.
    Przez długi moment unikała kontaktu wzrokowego, a jej dłonie wciąż trzęsły się lekko.

    — Nic się nie stało — zapewniłam ją, posyłając lekki uśmiech — Chcesz porozmawiać? — zapytałam sama, dziwiąc się swoim podejściem — Podobno umiem słuchać — dodałam, zachęcając ją.

    Sharon wydawała się nie mniej zaskoczona, ale po chwili niepewnie skinęła głową.
    Chyba tego potrzebowała.

      — Od czego, by tu zacząć... — westchnęła, mrugając szybko, by odgonić łzy z oczu — Wiesz już pewnie, że chodziliśmy razem do liceum? — spojrzała na mnie, a ja skinęłam głową — Gabriel, Ethan, ja i Liam chodziliśmy do jednej klasy, a Eva i Colton klasę niżej. Nawet nie pamiętam, kiedy zaczęliśmy wspólnie wychodzić, ale szybko staliśmy się dość zgraną grupą. Ethan i Liam zżyli się chyba najszybciej. Możliwe, że przez to, że mieli podobne sytuacje w domu... — zamilkła chyba niepewna, czy znam relacje chłopaka z rodzicami.

    — Mówił mi o tym — zapewniłam ją co nie obeszło się bez lekkiego zdziwienia.

   Chyba właśnie dałam jej do zrozumienia, że łączyło nas coś więcej niż przygoda na jedną noc.

   — Pod koniec liceum Liam wpadł w złe towarzystwo i zaczął brać co popadnie. Ani Ethan, ani ja, czy pozostali nie potrafili do niego przemówić — odwróciła wzrok, wbijając go w zasłonięte do połowy zasłoną okno — W tę Wigilię minęło pięć lat od jego śmierci. Głupi wypadek samochodowy na haju — zaśmiała się bez cienia wesołości — Ethan był z nim. Spędził kilka dni w szpitalu, ale poza tym nic mu nie było. Wszyscy przeżywaliśmy śmierć Liama, ale trzymaliśmy się razem co bardzo pomagało. Aż jednego dnia Ethan po prostu wyjechał z Nowego Jorku bez słowa. Wiedziałam, że nie był duszą towarzyską i trzymał się tylko z Liamem, a później moim bratem, ale sądziłam, że po niemal trzech latach znajomości zasługiwaliśmy na jakieś pożegnanie — spojrzała na mnie, jakby, upewniając się, czy jej słucham — Naprawdę chciałabym zrozumieć co pchnęło go do wyjazdu i zerwania kontaktu na cztery pieprzone lata.

    Odwróciłam wzrok w stronę okna. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale za szybą zapadła już kompletna ciemność, która zdawała się odcinać nas od świata zewnętrznego. Zmęczenie podróżą, dawka alkoholu i emocji dawała mi się we znaki, ale jeszcze nie na tyle, by skończyć rozmowę.
     Miałam jeszcze dużo do powiedzenia.

     — Poczucie winy — odpowiedziałam znów, krzyżując spojrzenie z Sharon — Ethan obwiniał się o śmierć Liama. Dlatego wyjechał. A wierz mi, że to uczucie potrafi popchnąć człowieka do różnych głupich czy absurdalnych rzeczy.

    Uchyliła lekko usta. Chyba nie spodziewała się mojej odpowiedzi na jej zapewne retoryczne pytanie.

    — Czyli... o nim też Ci mówił? — zmrużyła lekko oczy, jakby nagle świtało świecącej nad nami lampy zaczęło jej przeszkadzać. Odpowiedziałam jej skinieniem głowy — Jakoś w ogóle dużo ci mówił — zauważyła, a przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu.

   — Był czas, kiedy spędzaliśmy ze sobą naprawdę dużo czasu — wyjaśniłam, mając nadzieje, że tyle na razie jej wystarczy — Wiem, że nie powinnam go bronić czy tłumaczyć, ale niektórzy radzą sobie z emocjami w inny sposób, niż byśmy tego chcieli i nie możemy ich za to winić.

    — Mam wrażenie, że problem w tym, że on sobie nie radzi — mruknęła pod nosem.

   — Jest to też jakieś wyjaśnienie — skinęłam głową — Porozmawiaj z nim, a na pewno Ci wyjaśni, dlaczego wyjechał.

    — Wiesz, co jest najgorsze? — nachyliła się — Że po tych czterech latach nawet się nie odezwał i gdyby nie to, że Gabriel wpadł na niego w jakiejś knajpie na Long Island możliwe, że byśmy się nie dowiedzieli, że wrócił. Jakby nie chciał, żebyśmy wiedzieli — skrzywiła się lekko — A gdy już myślałam, że w miarę się ułożyło i znów będzie dobrze wyjechał po raz drugi. Znów bez słowa i uprzedzenia. Kto normalny tak robi?

   — Normalny nikt, ale to Ethan — rzuciłam, na co Sharon parsknęła pod nosem.

   — Chyba naprawdę dobrze go poznałaś — spojrzała na mnie, prostując nogi — Zaskoczysz mnie dziś czymś jeszcze Scarlett O'Haro?

    — Znam brata Liam'a. 

    Oczy Sharon otworzyły się szerzej.

     — Aarona? — zapytała, na co skinęłam głową — Skąd?

     — Od jakiegoś roku spotyka się z moją siostrą — wyjaśniałam.

     — Czekaj... — wyprostowała się siadając po turecku — Naomi to twoja siostra?

Tym razem to ja ściągnęłam brwi.

    — Poznałaś ją?

   — Kilka razy z nią rozmawiałam — Sharon wzruszyła ramionami — Zanim zdążyłam ją lepiej poznać wyjechała z rodzicami do Kaliforn... — urwała, widząc, jak śmieje się pod nosem — No tak, wiesz to przecież — skomentowała i również wyciągnęła usta w uśmiechu. Po łzach w jej oczach nie było już śladu.

    — Eva miała rację — podsumowałam, opadając na materac i wlepiłam wzrok w sufit — Świat jest mały.

    — A Nowy Jork wcale nie taki duży — dopowiedziała czarnowłosa, kładąc się tuż obok.

    Chwilę leżałyśmy tak w ciszy, wpatrując się w odchodzącą na suficie farbę. Sen wydawał się teraz najlepszą z opcji, ale nie miałam siły, by znów się podnieść i poszukać w swojej walizce czegoś na przebranie.

    — Mogę o coś zapytać? — głos Sharon tuż przy moim uchu sprawił, że obróciłam twarz w jej kierunku. Jej ciemne tęczówki znów wpatrywały się we mnie z ciekawością, jednak tym razem nie było w nich ani śladu złowrogiej złośliwości. Skinęłam głową, układając się na boku — To, co was łączyło... było poważne?

    — Było prawdziwe — uśmiechnęłam się mimowolnie— Ale spotkaliśmy się w złym miejscu życia, żeby mogło być trwałe.

***

   Mimo cholernego zmęczenia po nieprzespanej nocy, dużej dawce alkoholu oraz nadmiaru przeróżnych emocji, jak na złość nie mogłam zasnąć. Nie miałam pojęcia, czy to przez to, że łóżko skrzypiało z każdym, chociażby najmniejszym ruchem, faktem, że byłam w obcym miejscu, czy tym, że Sharon rozłożyła się na całym materacu, spychając mnie niemal na podłogę.

    Wstałam po cichu, starając się, by sprężyny nie wydały z siebie zbyt głośnego dźwięku i wsunęłam leżące przy łóżku puchate kapcie. Sharon mruknęła coś pod nosem, gdy tylko podłoga zaskrzypiała pod moimi stopami i przewróciła się na drugi bok. Nie zapalając świata wymacałam leżący na krześle przy drzwiach jakiś materiał, który okazał się być dodatkowym prześcieradłem i owinęłam się, nim jak kocem, wchodząc z sypialni.
    Pogrążony w ciemności domek wyglądał na jeszcze bardziej przerażający niż za dnia, ale potrzeba dawki nikotyny była silniejsza niż strach. Na palcach przeszłam korytarz omal nie potykając się o leżącego w przejściu psa, który cały dzień spędził na zewnątrz, ganiając za biednymi wiewiórkami i odszukałam swoją torebkę przy wejściu.
Gdy tylko chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi chłodny wiatr owiał moje ciało sprawiając, że przeszedł mnie dreszcz.

    Zaciskając dłonie na paczce papierosów stanęłam na werandzie przed domkiem w słabym świetle lampki, która zapaliła się pod wpływem mojego ruchu. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się mocno, czując jakiś rodzaj ulgi, którą ostatnio tylko on potrafił mi dostarczyć. Wewnątrz domku panowała martwa cisza, a jedynym dźwiękiem roznoszący się wokół był szelest liści unoszących się na wietrze. Na tle nocnego nieba, gwiazdy migotały swoimi światłami, które ledwie dostrzegłam przez wysokie sosny i ich gałęzie.
    Zamknęłam na moment oczy, wypuszczając dym spomiędzy warg. Mimo niskiej temperatury mróz nie był nie do zniesienia.
     Było nawet przyjemnie.
     Razem z myślą, o tym, że otaczający mnie las nie był taki przerażający dobiegł mnie delikatny, ledwie słyszalny dźwięk – jakby stukanie lub czyjeś kroki z odległości. Przez chwilę zastygłam w bezruchu, z nadzieją, że to tylko moja wyobraźnia. Próbowałam uspokoić nerwy, wmawiając sobie, że może to tylko echo moich własnych kroków na drewnianych deskach werandy, ale wtedy dźwięk rozległ się znacznie bliżej. Zgasiłam szybko niedopałek w stojącej na drewnianej poręczy popielniczce chcą jak najszybciej wejść do domku. Nie zamierzałam zachowywać się, jak typowa blondynka w horrorach i iść sprawdzić ten tajemniczy dźwięk w nadziei, że jakiś potwór wyłaniający się z ciemności mnie nie pożre.
     Nie chciałam umierać. Nie dziś. 

     Obróciłam się gwałtownie pod wpływem solidnej dawki strachu gotowa wbiec do domku, ale zanim zrobiłam, chociaż krok zderzyłam się z czymś twardym. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia i gotowa krzyknąć uchyliłam usta, ale wtedy razem z podmuchem wiatru owiał mnie znajomy zapach. Zadarłam brodę, natrafiając na ciemne tęczówki Ethan'a. Cóż, nie był to potwór.
     Przynajmniej nie taki, którego się bałam.
     Brunet wpatrywał się we mnie, tak jakby zobaczył ducha. Mogłam przysiądź, że poruszył delikatnie ustami, ale żadne słowa nie wyszły z jego gardła.

   — Chcesz mnie do piachu wpędzić? — trzepnęłam go w ramię, gdy tylko udało mi się zapłać oddech, który mimowolnie wstrzymałam.

    — Ja? — zapytał oburzony, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem — To ty stoisz tu owinięta cholernym prześcieradłem. Omal na zawał nie zszedłem.

    Ściągnęłam lekko brwi, po czym spuściłam wzrok, lustrując swoją sylwetkę owiniętą białym materiałem ciągnącym się aż do drewnianych desek werandy.    Rzeczywiście, musiałam wyglądać dość komicznie, owinięta w prześcieradło niczym duch z horroru.
    Uniosłam spojrzenie znów, krzyżując oczy z Ethan'em i, mimo że wciąż drżałam ze strachu, nie mogłam się powstrzymać przed wybuchem śmiechu.

    — Cieszę się, że moja przedwczesna śmierć cię tak bawi — mruknął, przewracając oczyma i skrzyżował ramiona na piersi — Co tu robisz w środku nocy?

   — Nie mogłam zasnąć i wyszłam zapalić — wyjaśniłam.

    — Sama? W środku nocy? — zapytał, unosząc brew — Mogłaś mnie obudzić.

    — Nic się przecież nie stało — wzruszyłam lekko ramionami — A teraz przesuń się, bo robi się zimno.

   — Było trzeba nie wychodzić z gołym tyłkiem na mróz — mruknął, przepuszczając mnie w drzwiach.

    Przewróciłam oczami na jego słowa, wchodząc do środka. Ciepło z niedawno co ugaszonego kominka przyjemnie mnie ogrzało. Ethan wszedł zaraz za mną, zamykając drzwi na klucz, po czym skierował się w stronę salonu. Nie wiedząc, czemu zamiast ruszyć w stronę sypialni przystanęłam w przedpokoju, wlepiając wzrok w mężczyznę.
    Kolejna słabo świecąca żarówka małej nocnej lampki na stoliku oświetlała umięśniony tors chłopaka, który właśnie pozbywał się koszulki, by znów położyć się na rozłożonej kanapie. Jego tatuaże wydawały się ożywać w świetle lampki, nadając mu pewien przyciągający magnetyzm. Umięśniony tors, ramiona, barki i precyzyjnie wykonane tatuaże tworzyły niesamowite połączenie, które sprawiało, że nie mogłam oderwać od niego wzroku.
    Możliwe, że to wina alkoholu, który zapewne nadal płynął w moich żyłach.

    Ethan oczywiście spostrzegł moje spojrzenie i uśmiechnął się lekko, odkrywając rzędy białych zębów.

    — Potrzebujesz czegoś? — zapytał, a jego głos był przesycony pewnością siebie — Może zdjęcia na później?

     — Nie dodawaj sobie — rzuciłam, robiąc krok w jego stronę — Patrzę, czy masz jakieś nowe bazgroły na ciele.

     Spojrzał na mnie, mrużąc oczy.

    — Bazgroły? Myślałem, że kręcą cię moje tatuaże — pochylił się nad kanapą, opierając dłonie na jej zagłówku, przez co znacznie się do mnie zbliżył — I tak, mam nowy.

     Ściągnęłam brwi, sunąc raz jeszcze po jego malunkach na ciele.

    — Gdzie? — zapytałam, nie mogąc doszukać się niczego nowego. To jak dobrze zapamiętałam jego ciało było przerażające.

   — Tajemnica — uśmiechnął się cwanie.

    Przewróciłam oczami.

   — Mam teraz przed oczami bardzo nieprzyzwoite miejsca, w których mogłeś sobie coś wytatuować — odpowiedziałam, na co Ethan spojrzał na mnie z wyrazem zuchwałego uśmiechu na twarzy, a jego oczy tajemniczo się zaiskrzyły.

    — Może właśnie o to mi chodziło — szepnął — Jak będziesz grzeczna, to ci pokaże.

   Uniosłam brew i przewróciłam oczami, zacierając śmiech.

    — Myślałam, że kręcą cię niegrzeczne dziewczynki — mruknęłam, unosząc kącik ust w kpiącym uśmiechu.

    — To zależy — odparł, pozwalając na chwilę zawieszenia, aby moja ciekawość wzrosła.

    — Od czego? — zapytałam zaciekawiona.

     Ethan patrzył na mnie przez chwilę, studiując moją twarz, a potem uśmiechnął się lekko.

     — Od tego, jaką ty chcesz być.

    Wydęłam wargi rozbawiona. Widocznie nie tylko ja jeszcze nie do końca wytrzeźwiałam. Na pewno, gdy jutro wytrzeźwiejemy oboje będziemy skręcać się z zażenowania na tę wymianę zdań.
     Przynamniej miałam tego świadomość.

     Obróciłam głowę, zerkając na drzwi sypialni za schodami. Na myśl o tym, że miałam tam wrócić i spędzić kolejną bezsenną noc skrzywiłam się nieznacznie. Mimo załagodzenia sporu z Sharon nie zanosiło się to, żebym dziś znużyła obok niej oko.

     — Ethan? — zwróciłam się do mężczyzny, który nadal nie oderwał ode mnie spojrzenia — Mogę spać z Tobą?

    Nie starał się już nawet ukryć uśmiechu.

     — Maya znów zajęła Ci miejsce? — zapytał, nawiązując do tej jednej nocy w jego domu sprzed roku.

      Przygryzłam wnętrze policzka nie chcą pokazać, jak fakt, że pamiętał, takie drobne rzeczy mnie ruszał i raz jeszcze spojrzałam w stronę sypialni i leżącego na korytarzu w tej samej pozycji co wcześniej psa.

    — Można tak powiedzieć — skinęłam głową.

   — Prawa strona jest moja — rzucił, na co mój uśmiech poszerzył się.

    Szybkim krokiem obeszłam kanapę, pozbywając się owiniętego wokół ciała prześcieradła. Rzuciłam je na fotel i wpełzam pod kołdrę, a następnie położyłam się po jej lewej stronie kanapy. Może i nie była najwygodniejsza, ale coś mówiło mi, że będzie spać mi się tu znacznie lepiej niż w sypialni razem z Sharon.
    Ethan zgasił światło, po czym położył się obok.

    — Ciasno — mruknął, gdy tylko zakrył się kołdrą.

    — Możesz się trochę przysunąć — odparłam cicho wlepiając wzrok w sufit, który w ciemności zdawał się niekończącą się mroczną otchłanią.

    — Na pewno? — zapytał niepewnie.

    — Tak — odparłam od razu sama, dziwiąc się swoją śmiałością.

    Alkohol. Wszystkiemu winien był alkohol.

   Ethan przysunął się do mojego boku, po czym przełożył lewe ramię przez moje ciało. Jego bliskość sprawiła, że serce zabiło mi szybciej co zapewne mógł wyczuć. Zacisnęłam ręce w pięści, starając się opanować to, co we mnie wrzało. Nie chciałam pozwolić, aby te nieokiełznane i trzymane od tylu miesięcy emocje wzięły nade mną górę, ale wtedy mężczyzna bez zapowiedzi, przesunął delikatnie rękę po moim ramieniu, sprowadzając ją do dłoni. Moje palce automatycznie złączyły się z jego.
    Cholera.
    Wpatrywałam się w sufit, próbując utrzymać pewien dystans emocjonalny, ale w mojej głowie pojawiały się myśli, które nieodmiennie prowadziły mnie w niebezpieczne rejony.

    — Przepraszam, jeśli to nieodpowiednie — wyszeptał Ethan, delikatnie, ściskając moją dłoń.

     — Nie przepraszaj — odparłam, cicho wydając z siebie oddech, który zdradzał moje zdenerwowanie — Miałeś tego nie robić.

     Może przytulanie się do niego w tej chwili było nieodpowiednie, ale naprawdę nie wiedziałam, jak powinnam zareagować.
    Tylko w jednym byłam pewna — nie chciałam, żeby to się skończyło, bo pragnienie czegoś więcej było zbyt silne.

     — Scarlett — wypowiedział moje imię delikatnym szeptem po chwili ciszy.

     Odruchowo obróciłam wzrok w jego kierunku i spojrzałam mu głęboko w oczy.
    Miałam wrażenie, że znałam je już na tyle dobrze, że nawet jeśli nie do końca dostrzegłam te brązowe tęczówki mogłam sobie je wyobrazić.

    — Tak?

     — Pewnie mi nie uwierzysz, ale tęskniłem za Tobą — wyszeptał, chowając twarz w moich włosach — Kurewsko mocno.

     Moje oczy rozszerzyły się zaskoczeniem, a usta uniosły się w delikatnym uśmiechu. Czułam, jak całe moje ciało rozpływa się w ciepłych falach emocji, ale nie odezwałam się słowem. Pozwoliłam rozluźnić się swojemu ciału w jego ramionach, tak jak robiłam to kiedyś.
     Zamknęłam oczy i znów znalazłam się w Tremont za zamkniętymi drzwiami jego sypialni, gdzie chowaliśmy się przed całym światem w nadziei, że otaczająca nas ciemność uchroni nas przed tym, co nadchodziło.

   Znów byliśmy tylko my. Chociaż przez chwilę.

***

    Drugi dzień naszego pobytu w Hillview Reservoir minął znacznie spokojniej. Przez krzątanie się po salonie Mai z samego rana razem z Ethan'em obudziliśmy się jako pierwsi, przez co nikt nie zastał nas wtulonych w siebie na kanapie. Poniekąd mnie to ucieszyło i, mimo że Sharon chyba domyślała się, że nie spędziłam nocy w naszej sypialni nie pytała.
    Zdawało się, że wszyscy przez noc zapomnieli o emocjonującym wieczorze i skupili się na wykorzystaniu pogody, która tego dnia była wyjątkowo ładna. Colton, czując się naczelnym organizatorem wyjazdu uznał, że spacer dookoła jeziora dobrze wszystkim zrobi na kaca.
Mimo że krążyliśmy po obsypanych śniegiem dzikich ścieżkach omal dwa razy, nie gubiąc się w lesie naprawdę było przyjemnie. Całą drogę szłam ramię w ramię z Sharon i Evą co jakiś czas, zerkając w stronę naszych męskich towarzyszy podążających za nami w ciszy.
    Starałam się nie pokazywać, że wczorajszej nocy pozwoliłam Ethan'owi po raz kolejny zakraść się w zakamarki mojego umysłu i zasiać małe ziarenko naiwnej nadziei, na to, że może tym razem naprawdę nam się uda być dla siebie kimś więcej.

     Do samego południa krążyliśmy po lesie, zaliczając pobliski sklep, by uzupełnić zapasy alkoholu na kolejny wieczór. Mimo że pub, do którego mieliśmy się wybrać wczoraj, dziś był otwarty wspólnie stwierdziliśmy, że nikt nie miał ochoty się tam wybierać. Spędziliśmy za to kolejny wieczór w salonie przy kominku z muzyką w tle i grą, która nie miała doprowadzić do żadnych kłótni. W połowie drugiej rundy monopoli doszło do nas, że chyba i tym razem dokonaliśmy złego wyboru, bo Colton i Luke omal się nie pobili o kasyno w Vegas.
    Alkohol i pieniądze nie były dobrym połączeniem. Nawet te fałszywe.

    Tamtego wieczoru, gdy wszyscy poszli spać znów niezauważalnie wymknęłam się z sypialni i ruszyłam w stronę salonu. Ethan wcale się nie zdziwił, gdy wsunęłam się pod kołdrę tuż obok niego przywierając do jego boku, jak rzep do psiego ogona. Co więcej chyba mu się to podobało.
    Rano znów nikt nie wstał przed nami co wykorzystałam, biorąc długi gorący prysznic przed drogą powrotną. Tym razem spędziłam ją w aucie Gabriela razem z Sharon i Lukiem. O dziwo Maya wskoczyła do auta Ethan'a gdy ten tylko otworzył drzwi i nie miała zamiaru się ruszyć.

     — Podrzucisz mi ją później? — zapytał, zerkając na bruneta, który wkładał właśnie swoją torbę do bagażnika.

    — Zastanowię się — odpowiedział mu z uśmiechem — Widać, że woli mnie.

   — Nie ciesz się tak. Ten pies zawsze był dziwny — mruknął Gabriel, po czym spojrzał na dobermana, który jedynie pomerdał ogonem na jego widok.

   — To widzimy się w walentynki, tak? — rzuciła Eva, podchodząc do uchylonych drzwi czarnego Camaro.

  — Pewnie tak — skinął Luke, stając tuż obok mnie.

   — Świetnie, a teraz wybaczcie, ale pęka mi łeb — skrzywiła się zajmując miejsce na tylnej kanapie auta.

    Gdy wszyscy umiejscowili się w obydwóch autach, czekając, aż Colton upewni się, że pozamykał wszystkie okna i drzwi mój wzrok uciekł w stronę stojącego przy czerwony jeepie czarnego camaro.
    Nie miałam pojęcia, czy to przypadek, czy jakaś dziwna więź, ale Ethan również obrócił głowę w moją stronę. Krzyżując z nim spojrzenie nie mogłam powstrzymać się od głupiego uśmiechu, który oczywiście nie uszedł uwadze siedzącemu obok Lukowi.

   — Chyba musisz mi sporo wyjaśnić — mruknął cicho sprawiając, że trudno było mi wyczuć co kryło się za tonem jego głosu.

  — Wyjaśnię — skinęłam głową niemal od razu, posyłając lekki uśmiech — Obiecuję.

   Chwilę później ruszyliśmy w drogę, a ja oparłam głowę o szybę, przymykając powieki. Wspomnienie o walentynkach przywiodło mi na myśl, tylko jedną rzecz — urodziny.
Zupełnie nie czułam upływu czasu zamyślona, zastanawiając się, jak to możliwe, że znowu zbliżają się moje urodziny. Czas płynął tak szybko, że nie zdążyłam nawet zauważyć, jak minął kolejny rok. W głębi mojej duszy narastała nutka niepokoju i niepewności. Czy w wieku dziewiętnastu lat powinnam już wiedzieć, czego chcę od życia? Czy powinnam już podjąć jakiekolwiek decyzje dotyczące mojej przyszłości? W myślach przechodziły mi różne scenariusze. Studia, praca, podróże... Wszystko wydawało się tak dalekie i nieuchwytne.
    Oderwałam głowę od szyby, dopiero gdy dostrzegałam znajomą okolicę. Kiedy Gabriel zatrzymał się przed moim mieszkaniem wciąż zamyślona, wyszłam z auta i pożegnałam się krótko wyciągając z bagażnika swoją walizkę. Wklepałam kod do domofonu, otwierając drzwi wejściowe, po czym ciągnąc za sobą bagaż wdrapałam się na trzecie piętro.
Oparłam torbę na kolanie, starając się odnaleźć klucze do drzwi, ale nagłe wyczerpanie weekendem sprawiało, że każda czynność stawała się trudniejsza. Gdy zdawało mi się, że musnęłam opuszkami palców metalowy przedmiot w otchłani mojej torebki mój wzrok przypadkowo padł na coś znajdującego się tuż pod moimi stopami i zastygłam w miejscu, czując, jak niepokój wypełnia każdą komórkę mojego ciała.

    Tuż pod drzwiami mojego mieszkania, na czarnej wycieraczce, leżał bukiet białych róż. Bez żadnego liściku, wskazówki czy wiadomości.
Były tylko one. Białe róże przewiązane czarną wstęgą.

XX

Do następnego 🫣🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top