Rozdział dwudziesty ósmy; Asy w rękawie.


— Jesteś pewna? — pytanie Layli przerwało ciszę w jej aucie, gdy zatrzymałyśmy się przed nowojorskim komisariatem policji.

    Kiedy tylko dzisiejszego poranka Ethan wyszedł z mojego mieszkania wiedziałam, że pomimo jego wyraźnego sprzeciwu zrealizuje swój plan.
A chociaż spróbuje.

  — Nie — odpowiedziałam zupełnie szczerze, zrównując spojrzenie z jej tęczówkami — Ale muszę to zrobić.

  Szatynka zgasiła silnik, po czym wlepiła wzrok w szybę przed sobą.
   Całą noc myślałam, czy powiedzieć jej o tym całym syfie, w który się wpakowałam i ostatecznie uznałam, iż powinna wiedzieć. Może nie zawsze nasza przyjaźń wyglądała, tak jak ta pokazywana na filmach, czy opisywana w książkach, ale zawsze wiedziałam, że mogłam jej zaufać. Bo, mimo że Layla często nie rozumiała moich decyzji to nigdy ich nie oceniała. Nie osądzała mnie. Nawet gdy dzisiejszego poranka przyjechałam do niej wyznając, jakie okropności robiłam przez ten czas, gdy jej nie było.

   — Gdybym nie wyjechała...

   — Nie — przerwałam jej wiedząc, do czego zmierzała — Nigdy bym Ci nie pozwoliła zrezygnować z marzeń, by zostać tu ze mną i użalać się nad tym, że nie dostałam się na Harvard.

    Westchnęła ciężko odwracając głowę w moim kierunku.

    — Mam ochotę skopać Lukowi dupę za to, że Cię poznał z tym całym Aidenem — skrzywiła się samo imię mężczyzny, którego nawet nie znała.

    — To nie jego wina — pokręciłam głową, unosząc lekko kącik ust — Sama w to weszłam.

— Wiesz, jakie to wszystko popieprzone prawda? — podsumowała, chwytając za klamkę drzwi.

— "Popieprzone" to ostatnio definicja mojego życia — mruknęłam, idąc w jej ślady.

    Chłodny wiatr owiał moje policzki, gdy tylko stanęłam na chodniku przed samiutkim wejściem do budynku.
   Bez słowa i dalszej zwłoki ruszyłyśmy do środka, pokonując uprzednio recepcje, gdzie zapach tuszu drukarki mieszał się z aromatem kawy.
    Szłam za Layl'ą, która jako córka jednego z kapitanów NYPD znała te miejsc niemal, jak własną kieszeń.

  Z każdym krokiem moje serce biło mocnej i mniej równomiernie. Niepewność mąciła mi myśli, ale wiedziałam, że muszę stawić czoła konsekwencją swoich decyzji.
   Wyszłyśmy z windy na drugim piętrze, przystając przy czymś w rodzaju poczekalni.

— Gabinet mojego taty jest na końcu korytarza. Mam iść z Tobą?

Zerknęłam na Laylę, po czym przesunęłam spojrzeniem dookoła. Otwarta przestrzeń, kilkanaście biurek i tyle samo ubranych w mundury osób tworzyło scenerię rodem wyjętą z amerykańskich seriali.

— Chyba tak — skinęłam w końcu głową, przenosząc spojrzenie na wspominane przez dziewczynę drzwi.

   W połowie drogi do biura Brysona Reynoldsa, jego drzwi niespodziewanie się otworzyły. Zatrzymałam się odruchowo te kilkanaście kroków od nich i zamarłam, czując, jak krew zastyga mi w żyłach.
     W progu pomieszczenia co prawda stał Pan Reynolds, ale to nie on sprawił, że poczułam jak miękną mi nogi, a jego towarzysz. W tej jednej sekundzie, gdy moje spojrzenie padło na czarnowłosego mężczyznę w garniturze doszło do mnie coś bardzo ważnego. Moje życie nie było już popieprzone, bo to słowo było zbyt delikatne, żeby je określić. Było popierdolone. Istna karuzela popierdolenia.

     Kiedy Aiden uścisnął dłoń ojca Layli i obdarzył go takim uśmiechem, jakby znali się od lat kolana omal się pode mną nie ugięły.

— Dobrze było Cię widzieć — zwrócił się do niego Pan Reynolds, klepiąc przyjacielsko po plecach — Twój ojciec ostatnio narzekał, że rzadko go odwiedzasz.

— Miałem urwanie głowy w pracy — westchnął w odpowiedzi Aiden, a jego głos sprawił, że po moim kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

— Rozumiem — skinął głową ojciec Layli, po czym stanął na korytarzu — Wall Street to nie przelewki.

    Zacisnęłam usta w wąską linie, starając się uciszyć myśli w mojej głowie, ale było ich zbyt dużo. Naprzemiennie męczyły mnie myśli, obrazki i wspomnienia, jego głosu, ciała i dotyku. To było zbyt wiele w tamtym momencie.
Zbyt wiele chaosu.
   A kiedy myślałam, że widok Aidena i dźwięk jego głosu był już i tak wystarczająco przytłaczający jego ciemne tęczówki skrzyżowały się z moimi, jakbym je przyciągnęła niczym cholerny magnes.

  — Cóż, czasami zdarza się zabawić — wypowiedział te słowa, wpatrując się we mnie z triumfalnym uśmiechem.

    Nie miałam pojęcia, ile tak stałam jak sparaliżowana, ale wzrok Aidena przenikający moją skórę sprawił, że ostatnie wspomnienie, jakie z nim wiązałam ożyło. Jakimś sposobem czułam na swoim ciele dotyk jego dłoni w miejscach, które tak chętnie mu oddałam na tym cholernym filmiku.
   Dopiero, gdy poczułam lekkie szturchnięcie w ramię dostrzegłam wlepione we mnie pytające spojrzenie Layli. Nie zdołałam jednak nic z siebie wydusić, bo jakiekolwiek słowa utknęły mi w gardle.

   Już wtedy wiedziałam, że mój plan spalił na panewce.

    Aiden pożegnał się z kapitanem Reynoldsem i ruszył w naszą stronę pewnym siebie krokiem. Wiedziałam, już, że był popieprzony, więc nawet nie starałam się przewidzieć co mógł zrobić.
   Mimo wszystkich złych scenariuszy on po prostu przeszedł obok, omijając mnie szerokim łukiem. Jego spojrzenie, w którym kryła się czysta złośliwość spotkało się z moim na ułamek sekundy, po której zniknął w korytarzu, pozostawiając mnie z przytłaczającym poczuciem porażki.

     Minęło kilka chwil, zanim odzyskałam zdolność do poruszania się.

  — Layla? — Pan Reynolds spojrzał na córkę pytająco pokonując dzielący nas dystans — Coś się stało?

— Och nie — pokręciła głową i znów zerknęła w moją stronę, jakby, wyczuwając, że mężczyzna, który minął nas przed momentem nie był mi obcy — Kto to był? — machnęła dłonią w miejsce, gdzie skierował się czarnowłosy.

— Aiden. Syn Harveya — odpowiedział, na co dziewczyna otworzyła szerzej oczy.

— Harveya Rowana? — zapytała, a ton jej głosu sprawił, że mój niepokój tylko wzrósł. Jej ojciec skinął głową — Szefa departamentu policji?

  Pan Reynolds ściągnął brwi.

— Chyba nie przyszłaś tu rozmawiać o nim? — zapytał, patrząc na córkę badawczo.

   Layla zerknęła na mnie, a ja w ułamku sekundy przetworzyłam najnowsze informacje.
Syn szefa policji. Syn pieprzonego szefa policji.
   Kurwa.

   Ignorując palący ból w gardle zacisnęłam palce na pendrive'ie w kieszenie w mojej kurtce i niemal niezauważalnie pokręciłam głową. To nie miało sensu.
   Byłam na przegranej pozycji.

— Nie no co ty — zaśmiała się szatynka, poprawiając torebkę na ramieniu — Przechodziłyśmy obok i pomyślałam, że masz może przerwę na lunch.

— Dopiero za godzinę — odpowiedział, zerkając uprzednio na zegarek na nadgarstku — Wiesz, że mogłaś napisać mi SMS-a? — jego brew znów poderwała się do góry.

Layla przewróciła oczami.

— Padł mi telefon Panie glino. I skoro jesteśmy  umówieni, to wpadnę za godzinę — uśmiechnęła się szeroko odwracając tym samym zapewne emanujące ode mnie rozgoryczenie.

  Zanim jej tata coś odpowiedział złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę wind.

— Scarlett — jego głos zatrzymał nas po kilku krokach.

Odwróciłam się powoli, rozmyślając nad wszystkimi  okropnymi rzeczami, jakie mógł mu powiedzieć Aiden. Może to był jego plan? Może naprawdę chciał mi zniszczyć życie.
   Ciemne tęczówki kapitan Reynoldsa skrzyżowały się z moimi, sprawiając, że nawiedziła mnie kolejna fala nieprzyjemnych myśli.

   — Dobrze Cię znów widzieć — uśmiechnął się po czym odszedł z powrotem w stronę swojego biura.

Gdyby nie chwyt dłoni Layli na moim ramieniu chyba nie traciłabym sama do wyjścia z komisariatu.
    To, co się właśnie stało było jak pieprzony koszmar.

   Wyszłyśmy z budynku, a mocny powiew wiatru sprawił, że moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Chciałabym powiedzieć, że miałam plan B, ale tak nie było.
    Nie miałam nic innego.
    Po dłuższej chwili milczenia Layla spojrzała na mnie z wyrazem zaniepokojenia i westchnęła, przeczesując dłonią włosy.

— Oby Ethan miał jakiś plan, bo wojna na noże z synem szefa policji może być złym pomysłem — wlepiła we mnie spojrzenie — Ma jakiś prawda?

   Zacisnęłam dłoń w pięść, czując, jak paznokcie przecinają mi skórę.
    Miał plan... stanąć na tym pieprzonym ringu i dać się zmasakrować.

      Zanim zdążyłam uraczyć ją odpowiedzią rozproszył mnie dźwięk mojej komórki. Z nadal szybko bijącym w piersi serem i ściśniętym od emocji gardłem wyciągnęłam z kieszeni swój telefon i wlepiłam wzrok w nową wiadomość na ekranie.

Od Aiden:
   Lepiej niczego nie próbuj myszko. Ja też mam asy w rękawie.

    Zacisnęłam dłoń na komórce z taką siłą, że krew odpłynęła z moich palców.
    Teraz już nie miałam wątpliwości co do tego, że Aiden chciał zniszczyć mi życie. Tylko co ja do cholery mu takiego zrobiłam, żeby aż tak pragnął mojego upadku?
Czy byłam aż tak złym człowiekiem, że nawet nie zauważyłam, że robię cię złego?

    Może nie zasługiwałam na szczęście, które miałam w zasięgu ręki, a Aiden miał mi tylko tym przypomnieć.

***

   Weszłam na siłownię na Long Island, nad której drzwiami w końcu zawisnął szyld z jakże chwytliwą nazwą „Redemption". Co prawda, gdyby nie czerwony neon rękawic bokserskich przy napisie pokusiłabym się na myśl, iż wchodzę do klubu nocnego, a nie miejsca z bieżniami, ciężarami i innymi sprzętami do ćwiczeń.
   Mimo wszystko rozumiałam, dlaczego Ethan wybrał właśnie taką nazwę.

     Przeszłam bokiem sali pomiędzy kilkoma mężczyznami, których ciekawskie spojrzenie zlustrowało moją sylwetkę i stanęłam kilka kroków od ringu.
  Ethan stał tyłem do mnie lekko pochylony, przygotowując się do ciosu, który wymierzał właśnie Gabriel. Jego spojrzenie, który wychwyciłam w odbiciu lustrzanym było w pełni skoncentrowane na czarnowłosym, a każdy ruch, który wykonywał, by zablokować nadchodzące ciosy wydawał się płynny i precyzyjny.
   Głośna intensywna muzyka, podkreślała każdy ich ruch, sprawiając, że nie mogłam oderwać od nich spojrzenia. Obaj patrzyli na siebie z mordem oczach, jakby nadal żaden z nich nie ochłoną po wczorajszej wymianie zdań.

Odsłonięte przez Ethan'a wytatuowane plecy napinały się i rozluźniały z każdym ruchem, dając wrażenie, iż malunki na jego skórze ożywały.
    Mężczyźni wymienili jeszcze kilka serii ciosów, a gdy plecy Gabriela spotkały się z twardą podłogą ringu, roznosząc echem huk uderzenia Ethan spojrzał w moją stronę, uśmiechając się z pewnym triumfem.

— Podobało Ci się? — zapytał, a w jego spojrzeniu błysnęło coś, czego nie do końca potrafiłam zdefiniować.

  Odpowiedziałam mu uśmiechem, zerkając, w stronę Gabriela, który zaczął powoli podnosić się z maty.
   Jego wypowiedziane wczoraj do mnie słowa nadal dźwięczały mi z tyłu głowy, sprawiając, że gdy tylko zrównał ze mną tęczówki mimowolnie odwróciłam spojrzenie i skoncentrowałam się na Ethanie, który zszedł z ringu, schładzając się ręcznikiem.

Podszedł do mnie, a zapach jego potu i moich perfum zmieszał się w powietrzu.

     — Nie ćwiczyłbym z nim po wczorajszym, ale jako jedyny ma jakieś pojęcia o boksie — rzucił, patrząc mi głęboko w oczy, po czym zerknął przez ramię w stronę Gabriela, który stał już po drugiej stronie ringu.

— Nie wracajmy do tego — odpowiedziałam jedynie, starając się wyzbyć tych wszystkich negatywnych emocji po mojej jakże nieudolnej próbie działania na własną rękę.

   Ethan skinął głową, jednak w jego spojrzeniu nadal była namiastka tej złości i rozgoryczenia co wczoraj, gdy Gabriel niemal wypluł mi w twarz co o mnie sądził.

— Jutro o tej samej porze — mruknął Gabriel, przechodząc obok, jakby wcale mnie tam nie było — Musisz poćwiczyć przyjmowanie ciosów, skoro to ty masz leżeć na macie.

Ethan zacisnął usta na jego widocznie podsycany  uszczypliwością ton, ale nie skomentował tych słów w żaden sposób.

— O tej samej porze — skinął głową, przewieszając ręcznik przez kark.

   Gabriel spojrzał raz spojrzał na mnie z wyraźną dezaprobatą w oczach, po czym opuścił siłownię.
    Ethan, natomiast zbliżył się do mnie, odgarniając moje włosy z twarzy.

     — Nie przejmuj się nim — powiedział z lekkim uśmiechem — Czasami zachowuje się jak skończony kretyn.

Kiwnęłam głową, starając się zrzucić z siebie napięcie.

— Masz rzeczy na zmianę, jak pisałem? — zapytał, zerkając na torebkę przewieszoną przez moje ramię.

— Tak — skinęłam głową — Zdradzisz mi teraz, po co mi one?

Kącik jest ust uniósł się sprawiając, że mocne rysy zdobiące jego twarz do tej pory stopniowo łagodniały.

— Zrobimy sobie mały sparing — powiedział, przeczesując dłonią lekko wilgotne kosmyki ciemnych włosów.

— Co takiego? — ściągnęłam brwi, nie odrywając spojrzenia od pulsujących adrenaliną ciemnych tęczówek.

— Już raz weszłaś ze mną na ring. Uznałem, że miło by było to powtórzyć — jego usta wyciągnęły się w szczerym uśmiechu, który tak bardzo lubiłam.

— Mówisz serio? — upewniłam się.

— Tak — skinął głową, chwytając za czarną koszulkę — Tylko tym razem mnie nie gryz.

Zaśmiałam się czując, jak całe napięcie z mojego ciała zaczyna się ulatniać.

— Nic nie obiecuje — przechyliłam lekko głowę, patrząc na mnie z rozbawieniem — Gdzie mogę się przebrać?

— Damska szatnia jest jeszcze w czasie wykończenia, tak że musisz skorzystać z męskiej — oznajmił, siadając na ławce.

Mój wzrok momentalnie uciekł w kierunku ćwiczących po drugiej stronie sali mężczyzn.

  — A jak ktoś wejdzie?

Ethan chwycił moją rękę, przesuwając palcami po zewnętrznej stronie mojej dłoni.

  — Nie wejdzie — zapewnił mnie, a jego pewność siebie była wyczuwalna nawet w delikatnym dotyku — Wierz mi.

***

     Po czterdziestu minutach intensywnego wyprowadzania ciosów pulsująca we mnie energia sprawiła, że moje myśli zdawały się dać mi na moment spokój. Nie miałam pojęcia, czy tak to właśnie działało, czy to był wyjątkowy przypadek, ale w tamtym momencie był tylko ring i Ethan, który wręcz prowokacyjnie unikał moich uderzeń.
       Gdy zaczęliśmy zwalniać tempo, Ethan spojrzał na mnie z uznaniem, jakby, doceniając moje szczere starania. Wiedziałam, że moje wyczyny w żadnym stopniu nie pomogą mu za pięć dni na ringu, ale chociaż przez moment zapomnieliśmy o tym całym syfie i naprawdę dobrze się bawiliśmy.

  — Naprawdę dobrze Ci szło — powiedział, wycierając pot z czoła i usiadł przy jednym z narożników, prostując nogi — Myślę, że z czasem mogłabyś być całkiem niezła.

Usiadłam między jego nogami, pociągając kolana do piersi.

  — Doceniam komplement, ale to pewnie tylko dlatego, że nie chciałeś mnie zbytnio uszkodzić — uśmiechnęłam się

Ethan spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach, podając mu butelkę wody.

— Po prostu nie chcę, żebyś miała potem problem z utrzymaniem równowagi na nogach.

— A co? — zapytałam zaczepnie — Masz jakieś plany na później?

    Brunet oderwał plecy od narożnika i pochylił się kładąc dłonie na moich nogach. Jego palce przesunęły się wzdłuż moich łydek i kolan, zatrzymując na udach, a brązowe tęczówki zabłysnęły intensywnie.

— Nic, co by Ci się nie spodobało — mruknął, zbliżając twarz do mojej.

    Uśmiechnęłam się, gdy jego ciężki oddech musnął moją twarz.
   Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w takiej pozycji, patrząc na siebie, jakby świat poza gumowymi linami ringu nie istniał. Ciszę, przerwały jedynie odgłosy różnego rodzaju maszyn i dźwięki piosenki Imagine Dragons — Bad Liar

   Ethan'owi przez cały ten czas, gdy milczeliśmy nie uciekał z twarzy uśmiech, a malujący się w jego oczach spokój podsunął mi myśl, że może w te kilka godzin, w ciągu których się nie widzieliśmy wpadł na jakiś pomysł.
   Cokolwiek co mogło powstrzymać go przed wyjściem na ring w Brownsville.

— Nic Cię nie przekona, żebyś zrezygnował? — zapytałam niepewnie, chcąc jakoś zacząć ten niewygodny temat — Naprawdę mam gdzieś, czy ten filmik wypłynie. Jestem tym wszystkim już zmęczona — westchnęłam ciężko przecierając twarz dłonią.

Naprawdę byłam zmęczona tym ciągłym stresem. Spojrzałam na Ethana, a w jego oczach dostrzegłam pewnego rodzaju determinację. To było coś, co mnie w nim ostatnio zaskakiwało — zdolność utrzymania spokoju nawet w tak poparanych sytuacjach.

— Nie zrezygnuje — pokręcił głową, zaciskając lekko dłonie na moich udach.

   Wewnętrzny niepokój sprawił, że nie mogłam odpuścić.

  — Dlaczego? — zapytałam, a Ethan spojrzał na mnie z nutą zrozumienia, ale także uporu.

Nachylił się jeszcze bardziej omal nie opierając swojego czoła o moje i przesunął dłońmi po skórze moich nóg.

  — Pamiętasz, jak zapytałaś czy jestem z Tobą szczęśliwy, tak jak byłem z nią i odpowiedziałem, że tak? — zapytał cicho całkowicie, zbijając mnie z tropu.

Zmarszczyłam lekko brwi jednak skinęłam głową w potwierdzeniu, na co kącik jego ust drgnął.

— Pamiętam.

— Skłamałem — szepnął — Jestem z Tobą, szczęśliwszy niż, kiedykolwiek wcześniejsze.

Szczerość w jego głosie wstrząsnęła mną, sprawiając, że zaniemówiłam, wpatrując się w jego oczy. Jestem z Tobą, szczęśliwszy niż, kiedykolwiek wcześniejsze. Musiałam powtórzyć te słowa w głowie, żeby uwierzyć, że naprawdę je wypowiedział.
   Nie chodziło o to, że nie mogłam uwierzyć, iż stałam się dla niego aż tak ważna, a fakt, że stałam się ważniejsza od niej. Od kogoś, kogo mówił, że kochał. I może było to cholernie egoistyczne, ale poczucie, że to mi się udało sprawiło, że czułam się wystarczająca. Bo skoro był ze mną aż tak szczęśliwy musiałam taka być.
Musiałam być wystarczająca.

— Nawet po tym wszystkim? — zapytałam, przełykając gulę emocji w gardle.

Spojrzenie Ethan'a utkwiło we mnie, a uścisk dłoni stawał się coraz bardziej pewny.

— Zwłaszcza po tym wszystkim — ujął bok mojej twarzy, przesuwając kciukiem po policzku — Mówiłem, że już się mnie nie pozbędziesz.

Jego słowa odbiły się echem w mojej głowie. Była to deklaracja, której nawet nie wiedziałam, iż potrzebowałam.
    Westchnęłam głęboko odchylając nieco głowę, gdy przyjemne uczucie spokoju ogarnęło moje ciało. Ethan'owi jak zawsze udało się dotknąć najgłębszych zakamarków mojej duszy, sprawiając, że zapominałam o tym, że świat wokół był pełny chaosu.

— Ivy zawsze będzie ważną częścią mojego życia, ale ty jesteś dla mnie wyjątkowa... — przyciągnął mnie do siebie bardziej — Przy niej nigdy nie byłem w stu procentach sobą. Nigdy nie pokazałem jej swoich słabości i wad w obawie, że odejdzie. Dopiero przy tobie poczułem, że mogę to zrobić bez strachu, że mnie zostawisz. Nigdy nie musiałaś konkurować z jej wspomnieniem, bo jesteś dla mnie czymś zupełnie innym. Jesteś spokojem, którego szukałem przez wiele lat — złapał mój podbródek, nie pozwalając mi odwrócić wzorku — I jeśli miałbym pewność, że spotkam Cię w swoim życiu to mógłbym przeżyć to wszystko raz jeszcze.

  Serce w mojej piersi załomotało z taką siłą, że niemal poczułam jego uderzenie na żebrach. Jego wyznanie sprawiło, że poczułam jak łzy napływają mi do oczu, ale o dziwo zapanowałam nad emocjami.
  Nie chciałam się teraz tutaj rozbeczeć.

  — Naprawdę to wszystko było tego warte? — zapytałam, a uścisk jego dłoni na mojej twarzy wzmocnił się jeszcze.

— Ty jesteś tego warta. I nigdy w to nie wątp — szepnął, zamykając mi usta pocałunkiem, który sprawił, że te słowa odcisnęły się głęboko w moim sercu.

Wiedziałam, że to było coś więcej niż tylko chwila.
  I, że po tych słowach pozwolenie mu na wejście na ten pieprzony ring stało się jeszcze trudniejsze. Niemal niemożliwe.

XX

Cisza przed burzą....🤐🫣

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top