0.4

-Dzwoniła do mnie twoja mama, Luke. - powiedziała na wejściu Margaret, siadając naprzeciwko blondyna - Martwi się o ciebie.

Niebieskooki znieruchomiał. Jak dużo już wiedziała?

-W jakiej sprawie?

-Mówiła, że masz omamy prześladowcze. Czy wcześniej one również się zdarzały?

-Czasem - opowiedział szybko - Czy…czy moja mama mówiła coś jeszcze?

-Nie. A powinna?

-Nie, nie. - zaczął bawić się swoimi palcami, wyginając je na różne strony

Skłamałby, gdyby powiedział, że nie poczuł ulgi. Bo poczuł i to ogromną. Cieszył się, że Margaret nic nie wie o rzekomym koledze, u którego ostatnio nocował. Wiedział, że kobieta chciałaby się dowiedzieć za wszelką cenę, kto nim jest i przeprowadzić z tą osobą rozmowę. Niestety nie da się rozmawiać z kimś, kto nie istnieje. A przynajmniej zdrowi ludzie tego nie potrafią. Tylko dlaczego mama nie powiedziała o tym? Czyżby miała ukryte zamiary? Może chciała najpierw poznać tego kolegę? Zastanawiał się Luke w myślach.

Krótko odpowiadał na pytania Margaret. Nie wysilał się, by składać całe zdania. Nie napomknął nic ani o łące, ani o Michaelu. To wciąż miało zostać tajemnicą. Regularnie chłopcy spotykali się w ich tajnym miejscu. Czasem rozmawiali, a czasem po prostu patrzyli w niebo. Nie potrzeba było im wiele, by rozumieć siebie nawzajem.

-Niedługo rozpoczyna się szkoła. Jakie ci towarzyszą uczucia tej myśli?

To była prawda. Wakacje dobiegły końca. Luke’owi towarzyszyło całe mnóstwo emocji z tego powodu. Nie mógł nic poradzić na to, że niestety były one negatywne. Kiedy myślał długim siedzeniu na krześle, od którego zawsze bolał go tyłek, o samotnie spędzonych przerwach, osobach, które się nad nim znęcały, o głupich komentarzach, które leciały w jego stronę, o nietolerancji i tych wszystkich upokorzeniach, nie marzył o niczym innym jak o skoku z urwiska. Nie chciał tam wracać. Nikt nie reagował na ciche prośby blondyna. Pedagodzy, nauczyciele i inni pracownicy placówki nie interweniowali, a jedynie upominali. Tamci czuli się bezkarni. Blondynowi nie pozostawało nic więcej jak modlić się o koniec.

-Jestem pozytywnie nastawiony. - odpowiedział

Luke nigdy nie był wylewną osobą i to, że Margaret kazała mu mówić o swoich uczuciach tak otwarcie wcale mu się nie podobało.

Po tym spotkaniu mama Luke’a czekała przed budynkiem. Niebieskooki miał założony kaptur bluzy na głowę i patrzył pod nogi. Niemal wszedł pod koła samochodu, ale kierowca w porę zdążył się zatrzymać. Tamten, jednak dalej szedł. Czuł się pusty. Na tym spotkaniu dowiedział się, że Margaret razem z jego mamą ustaliły dwa spotkania tygodniowo oraz, że leki dla niego zostały zmienione. Miał serdecznie dosyć. Po co to wszystko? Zadawał sobie wciąż to pytanie.

-Luke? - mama wychyliła głowę za szybę, gdy jej syn przeszedł obok ich samochodu

Opowiedział językiem głuchoniemych, że wróci późno, nie będąc pewnym czy zrozumiała. Po prostu szedł przed siebie, a jego nogi prowadziły go tylko w jednym kierunku. Po drodze mijał wiele ludzi, ale nikomu nawet nie spojrzał w oczy. Gdy usłyszał chichoczącą grupkę mężczyzn, jedynie przyspieszył kroku. Nie chciał się z nimi spotkać.

Łąka była oblana w popołudniowym słońcu. Dzisiaj było naprawdę ciepło, jednak to nie przeszkadzało blondynowi w założeniu długich spodni i bluzy z długim rękawem. Bez słowa usiadł pośrodku wielkiego obszaru. Zamknął oczy i nasłuchiwał. Był tam sam. Promyki słońca przyjemnie łaskotały jego twarz. Pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech, który poszerzył się, gdy usłyszał coraz szelest trawy. Wiedział, że to Michael. Nikt więcej tu nie przychodził. Blondyn nie otwierał oczu, dlatego jego zmysł słuchu się wyostrzył. Słyszał jak chłopak usiadł obok niego, jednak nie przywitał się. Luke powoli otworzył jedno oko, a następnie drugie. Michael opierał się za sobą rękami o trawę. Na jego ustach widniał uśmiech. Niebieskooki zauważył, że nigdy on nie schodzi z jego twarzy. Nawet, kiedy intensywnie o czymś myślał to i tak kąciki ust unosiły się delikatnie do góry. Ubrany był w neonowy różowy tank top i jaśniejsze spodnie. Luke poczuł się głupio, patrząc na swój czarny strój.

-Gapisz się. - mruknął Mike, nie otwierając oczu

-Może. - wzruszył ramionami - Wiesz co zauważyłem?

-Co takiego? - spojrzał na blondyna

-Że ciągle się uśmiechasz. Nie bolą cię od tego policzki czy coś?

Mike zaśmiał się, odpowiadając tym samym, że on może tak cały czas.

-Jesteś dziwny. - stwierdził Luke

-Hmm, chyba wezmę to za komplement. Ty też jesteś dziwny.

Niebieskooki parsknął śmiechem, odchylając głowę do tyłu przez co kaptur spadł mu z głowy, ukazując zmierzwione włosy.

-Dzięki. Chyba jesteśmy siebie warci.

-Tak, chyba tak.

Nagle chłopak wstał i wyciągnął rękę w stronę blondyna. Luke spojrzał na niego spod ściągniętych brwi.

-No chodź. Będzie fajnie.

Niebieskooki niepewnie podał mu rękę i pozwolił się podnieść. Mike posłał mu szeroki uśmiech i pociągnął w stronę wyjścia. Luke, jednak zatrzymał się gwałtownie przed ostatnią gałęzią. Tylko ona oddzielała go od normalnego świata. Poza nią nie było żadnych barier, a jego choroba miała pełne pole do popisu. Bał się, że dzisiaj wszystko się wyda, a on sam straci Michaela. Liliowowłosy zauważył jego wahanie i lekko ścianą dłoń chłopaka. Niebieskooki był wdzięczny, że tamten o nic nie zapytał. Biegli wzdłuż chodnika, omijając przechodniów, którzy dziwacznie się na nich patrzyli. Cóż, różowy chłopiec rzeczywiście mógł stwarzać pewne kontrowersje, ale to się nie liczyło. Śmiali się i przepychali, zapominając o trwogach i zasadach panujących na jezdni. Zatrzymali dopiero przy budce z lodami. Starszy pan przywitał ich bezzębnym uśmiechem i nałożył im kopiaste porcje. Zapłacili i tym razem już spokojnie szli przed siebie w ciszy, jedząc. Przystanek zrobili dopiero po zmierzchu w pobliskim parku na placu zabaw. Dopadli dwie huśtawki i zrobili konkurs, kto będzie się huśtał wyżej. Wygrał Luke, choć Mike się kłócił, że to przez to, iż jest żyrafą i jego głowa po prostu sięgała wyżej. Hemmings zapomniał o rzeczach którymi się przejmował. Nie myślał o nich. Nie chciał o nich myśleć. Nie słyszał ani też nie zauważył nic niepokojącego. Zupełnie, jakby wciąż był poza granicami choroby.

Michael odprowadził go pod klatkę i zniknął zanim Luke zdążył wpisać kod. To było dziwne i dawało do myślenia, jednak blondyn na to nie zważał, bo po raz pierwszy od dawien dawna wrócił do domu szczęśliwy.

Ten rozdział to jeden wielki zapychacz. Pewnie nawet nie jest zbyt ciekawy, ale prawda jest taka, że ostatnio nie mogę sklecić żadnego sensownego zdania.

Chciałabym was zaprosić do mojej nowej opowieści  "Fuckboy in McDonald's". A nóż wam się spodoba ;)

No i to tyle. Życzę wam miłej końcówki weekendu, a xPineTreex dodatkowo zdrowia.

Love u all 💕

P.S. NIE ZAPOMNIJ ZOSTAWIĆ GWIAZDKI I KOMENTARZA

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top