0.2
Noce dla Luke’a były wyjątkowo straszne i w większości nieprzespane. Towarzyszyły mu złe sny, gdzie często ponosił śmierć. Po za tym słyszał w głowie dziwne szumy, które nie sposób było uciszyć. Ciemność również nie była jego przyjaciółką. Skrywała w sobie mnóstwo niebezpieczeństw przez co trudno było jej zaufać. W mroku skrywały się potwory z dzieciństwa, ale także niezidentyfikowane postacie, które nie chciały pokazać swej twarzy. Kiedy był odrobinę młodszy uciekał z płaczem do pokoju rodziców. Ojciec blondyna wówczas był zmuszony spać na kanapie w salonie, jako że łóżka nie były trzyosobowe. Wtedy jego mama zamontowała diodę podłączoną do kontaktu obok łóżka blondyna, jednak ona rozświetlała tylko część pokoju. Co z resztą?
Po tym jak chłopak wrócił do domu z łąki, czekali już na niego rodzice. Obydwoje byli zmartwieni, gdyż żadne nie miało pojęcia, gdzie mógł się znajdować ich syn. Oni nie wiedzieli o łące. Luke nie powiedziałem o niej także Margaret. To było tylko i wyłącznie jego miejsce. Cóż, teraz jego i Michaela, choć i tak wątpił, że liliowowłosy pojawi się tam po raz kolejny. A nawet, jeśli to i tak pewnie ucieknie, kiedy dowie się o nim prawdy. Wszyscy tak robią. Luke był pewny, że i rodzice, kiedy dowiedzieli się o jego chorobie również mieli ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie, ale z jakiegoś powodu zostali i go wspierali jak tylko mogli. Był im bardzo wdzięczny.
Ojciec Luke’a wykonał z nim męską rozmowę, gdzie dość dosadnie powiedział mu, żeby wziął się w garść i czasem przezwyciężył swoje lęki. Jeśli chciał wyzdrowieć, musiał słuchać kogoś, kto wie trochę więcej, Margaret.
Patrzył się w sufit pogrążony w grobowej ciszy. Jego myśli błądziły krętymi ścieżkami i tak mijały mu minuty, kwadranse, godziny. Nagle usłyszał pukanie w okno. Momentalnie znieruchomiał i ostrożnie przekręcił głowę w tamtym kierunku, bojąc się tego co tam zobaczy. Ku jemu zdziwieniu nie było tam nic prócz ciemnego nieba usłanego gwiazdami. Ponownie wrócił do rozmyślania. Czasem miło było się po prostu zatrzymać i rozpamiętywać stare czasy, kiedy jeszcze nie był chory. Kiedy wiedział dokąd zmierza. Narzucił sobie jedną drogę i szedł według jej drogowskazów. Nie spodziewał się, jednak ślepego zaułka, w którym aktualnie się znajdował. Właśnie tym była dla niego ta choroba - końcem. Nagle ponownie usłyszał ten dźwięk. Teraz już nie było mowy o żadnym przesłyszeniu. Wstał z łóżka i wzdrygnął się z powodu zimnej podłogi. Podszedł do okna po czym oparł czoło o chłodną szybę. Nikogo nie dostrzegł. Mało prawdopodobne było, że ktoś w nie czymś rzucił. Luke mieszkał w bloku na ostatnim, siódmym piętrze. Wokoło też nie było żadnych drzew. Nie było żadnego racjonalnego wytłumaczenia. To znaczy pewnie zdrowa osoba by go nie znalazła, ale Luke sądził, że to ten, który go śledził. Przecież mordercy mają swoje sprzęty. Zrobią wszystko, żeby zabić swoją ofiarę. Hemmings cofnął się od okna i zasłonił firanki. Nie mógł uwierzyć, że ten człowiek nachodził go nawet w domu. Natychmiast skierował się do pokoju rodziców. Stanął przy ich łóżku i szturchnął mamę.
-Mamo, mamo.
Rodzicielka spojrzała na syna nieprzytomnym wzrokiem.
-Znowu masz złe sny? - zapytała szeptem
-Nie, to nie to. Sądzę, że jestem w niebezpieczeństwie. - przygryzł wargę
-O czym ty mówisz?
-Od jakiegoś czasu czuję się obserwowany. Jestem pewien, że ktoś mnie śledzi. Przed chwilą pukał w okno i…
-Luke - przerwała mu. Chciała powiedzieć to co by powiedział każdy, ale wiedziała, że to wcale nie pomoże - No dobrze, chodźmy to sprawdzić.
Pani Hemmings wzięła szlafrok i założyła na nogi puchate kapcie, czego Luke zapomniał i już miała go za to zbesztać, bo nie chciała, żeby się przeziębił, ale stwierdziła, że to i tak bez sensu. Wskazała ręką kierunek wyjścia i we dwójkę podreptali na przedpokój, a stamtąd do pokoju blondyna. Następnie obeszli wszystkie pomieszczenia i nie znaleźli nic, co by wyglądało jakkolwiek podejrzanie. Na końcu usiedli w salonie. Niebieskookiemu ponownie zrobiło się głupio tak samo jak w gabinecie Margaret. Ponownie choroba wygrała i dała mu powody do bania się. I pomyśleć, że obiecał ojcu, że się nie da, że będzie dzielny. W myślach wyzywał się od tchórzy i kłamców. Już nawet sobie nie ufał. Oparł łokcie na kolanach, a twarz ukrył w dłoniach. Czuł się przegrany.
-Przepraszam, że cię bez potrzeby obudziłem.
-Nic się nie stało. - położyła mu dłoń na ramieniu - Pamiętaj, że jesteśmy z tobą i możesz nam mówić o wszystkim
-Wiem, dziękuję. - uśmiechnął się do niej lekko
-Chodźmy spać. Położysz się dzisiaj ze mną, a ojca wygonimy na kanapę. - wstała, trzymając go za rękę
-Ja tu chyba zostanę. Przynajmniej będę pewny, że nikt się nie włamie przez drzwi wejściowe.
-Zostać tu z tobą?
-Nie. Idź.
Kobieta ścisnęła mocniej rękę blondyna, dając mu jeszcze raz do zrozumienia, że nie jest sam. On dobrze o tym wiedział, ale nie mógł nic na to poradzić, że jego wewnętrzne ja mówiło mu co innego.
W końcu odważył się wyjść na balkon. Wycieczka z mamą po domu dodała mu trochę odwagi.
Noc była ciepła. Niebo bezchmurne i pełne gwiazd odbijało się w oczach Hemmingsa. Lubił na nie patrzeć. W jakiś sposób go uspokajały. Często też układały się w zabawne wzory. Luke lubił łączyć je ze sobą w wyobraźni niewidzialnymi kreskami. Stworzył jednorożca, słonia, banana goniącego jabłko oraz małe serduszko. Czasem jego wyobraźnia działała w tą dobrą stronę. Rzadko, ale się zdarzało.
-Hej, Ty. Tam na górze. - powiedział nagle patrząc w niebo - O ile w ogóle istniejesz i nie mówię tego całkiem do siebie, chociaż w moim przypadku pewnie nie byłby to wcale takie dziwne. Coś tam kiedyś o Tobie słyszałem na lekcjach religii. Oczywiście przed tym zanim przestałem na nie chodzić. Wybacz, ale jakoś nie miałem potrzeby uczyć się o Twoim życiu. Chwilę później miałem wystarczająco dość swojego. Pewnie o tym wiesz, bo najprawdopodobniej siedzisz sobie gdzieś na chmurce i obserwujesz tych dobrych i złych. Trochę jak święty Mikołaj. Też posiadasz taką czarną listę? Jestem chyba całkiem dobrym człowiekiem, więc mam nadzieję, że mnie na niej nie ma. - zamilkł na chwilę, żeby zastanowić się co dalej - Nie do końca wiem co mam teraz powiedzieć i dlaczego w ogóle cokolwiek mówię. Chyba po prostu potrzebuję się wygadać komuś, kto jest bezstronny. Boję się. Naprawdę bardzo się boję. Skoro to co słyszę dzieje się tylko w mojej głowie, to boję się swojej osoby. Możesz tego nie pojąć, ale jestem ryzykiem dla samego siebie. Jak mam się uratować? Dasz mi jakąś radę czy coś? Czuję, że ta choroba mnie wykańcza. Chodź fizycznie jestem zdolny do przenoszenia gór, to psychicznie mam dość. Męczy mnie ciągłe branie leków, spotkania z Margaret, a nawet śniadanie z własną rodziną, która patrzy na mnie jak na głupca. Wiem, że już nigdy nie będę normalny. Już zawsze będą mnie brali za czubka. Wpadłem w głęboki dół i trudno mi się z niego wydostać. Mam łopatę i chociaż mogę podsypywać sobie piach pod nogi, jedynie pogłębiam dziurę. Sprawiam tym przykrość moim rodzicom, ale oni nie wiedzą co czuję. Nikt o tym nie może wiedzieć oprócz mnie. Nawet Ty, Wszechwiedzący. Jeśli masz dla mnie jakiś plan to mi po prostu o nim powiedz, bądź napisz SMSa, będzie szybciej, bo raczej prędko to my się nie spotkamy. Nie lubię żyć w niepewności. Tak czy inaczej dzięki za wysłuchanie. Słońce wschodzi. Może uda mi się złapać trochę snu.
Udał się do swojego pokoju. Czuł, jakby jakiś ciężar spadł mu z ramion. Potrzebował wypowiedzieć to wszystko na głos. Jego słowa uniósł poranny wiatr wysoko nad wieżowce tak aby nikt ich nie usłyszał, prócz tego do kogo były one skierowane.
⭐
Powinnam się właśnie szykować do wyjścia, podczas gdy wstawiam kolejny rozdział.
Miłego dnia słoneczka 😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top