Rozdział XIX

Dawno nie byłem w tak wyśmienitym humorze.

Mój dobry nastrój utrzymywał się od trzech dni, mimo że między nami nie dochodziło już do żadnych miłosnych aktów, poza kilkoma naprawdę obiecującymi pocałunkami — jednak w ostatnim momencie Yoongi dystansował się i znajdował nam inne, równie ciekawe zajęcia. Nie przejmowałem się tym, uznałem to za wahania nastrojów, które często sam miewałem i nie pozwalałem, aby taka głupota psuła moją radość.

Wpatrywałem się w moje splecione palce, które obejmowały kubek ze słodko-kwaśnym napojem z pomarańczy i uśmiechałem się szeroko na widok pierścionka z przesypującymi się w oczku płatkami śniegu. Śnieg był zjawiskiem, które pokochałem niemal tak jak Yoongiego. Mieniące się, drobne, białe gwiazdeczki, z całego Egiptu ukazane jedynie mi, udowodniały, iż zostałem stworzony do czegoś wielkiego, dlatego doszedłem też do wniosku, że w żadnym wypadku nie powinienem przejmować się protestami. To ja byłem władcą, zdołałem przywołać boga i stworzyć z nim szczęśliwy związek z nadzieją na coś więcej, a wszystko wskazywało na to, że Min byłby w stanie uczynić mnie półbogiem, jeśli tylko poprosiłbym go o to. W swojej wyobraźni popłynąłem nawet dalej, wymarzając nam wspólną świątynię i naród oddający cześć najznamienitszej boskiej parze.

Zaśmiałem się, kręcąc głową. Kiedy humor mi dopisywał, czasem czułem się jak po kilku kieliszkach wina, stąd brały się w mojej głowie takie myśli. Na razie wystarczyło mi to, że mamy z Yoongim siebie nawzajem, tutaj, na ziemi, a łaknący mojego upadku poddani byli wyłącznie nieistotną kwestią.

— Co cię tak bawi, skarbie? — zapytał mój ukochany, opierając podbródek na dłoni, z kolei łokciami opierając się o blat stołu.

Siedzieliśmy w jadalni, sporo mniejszej od tej mojej. Brakowało mi typowych odgłosów z kuchni oraz pospiesznie biegającej służby, upewniającej się, czy wszystko mi smakuje, jednak po czasie tu spędzonym już zdążyłem się przyzwyczaić i po prostu cieszyłem się, że jesteśmy tylko we dwóch.

Spojrzałem w kocie oczy Mina, w których nie dostrzegłem typowego dla niego rozbawienia i błysku. Dopiero teraz napłynęły do mnie negatywne myśli oraz przeświadczenie, że nasz seks jednak mu się nie podobał.

— Już nic... — odpowiedziałem, a dobry humor wyparował. Poczułem lekkie wyrzuty sumienia, które wciąż były dla mnie obcym uczuciem. Może oczekiwał, że zapytam go, czy ma się w porządku, czy coś go nie trapi? Wątpiłem w to, ponieważ był bogiem, a bogowie raczej nie mają żadnych trosk, poza tym, kim byłem, aby dopytywać się o przyczynę jego zachowania. Powiedziałby mi sam, gdyby było to istotne. — Jestem beznadziejny w łożu?

— Nie, nie, nie — zaprzeczył od razu. — Ta mgła była oznaką tego, że, jakby to królewsko ująć, byłem na wyżynach przyjemności. — Odgarnął połowę falowanej grzywki i zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się, czy wyznać mi to, co go gnębiło. — Przepraszam, jeśli dałem ci powody, abyś tak myślał. Pewne boskie sprawy się pokomplikowały i nie jest to coś, czym musiałbyś się martwić — stwierdził, posyłając mi dziąsłowy uśmiech.

— W porządku, rozumiem — westchnąłem z ulgą, ciesząc się, że w żadnym stopniu nie zawiodłem go swoim ciałem.

Wyciągnąłem rękę i pogładziłem jego przedramię, chcąc dodać mu w ten sposób otuchy. Zauważyłem, że wzbudzał we mnie uczucia, które wcześniej były mi obce, a z każdym kolejnym dniem coraz mniej z nimi walczyłem. Zacząłem akceptować to, że stawałem się mniej okrutny, i chociaż nigdy się za takiego nie uważałem, to ostatnie wydarzenia pokazały mi, że inni w taki sposób mnie widzą. Okrutny i bezduszny władca, myślący tylko o sobie — to byłem cały ja.

— Kocham cię, Jimin — powiedział bardzo cicho Yoongi, pochylając się w moją stronę. — I uważam, że moja odezwa na twoje przywołanie była najlepszą decyzją w moim życiu, a żyję naprawdę długo.

— Wiem, tak długo, że już sam pogubiłeś się w liczeniu. — Zaśmiałem się, puściłem jego rękę i podniosłem kubek do ust, aby móc się napić.

Wziąłem sporego łyka, a napój przyjemnie ochłodził mój przełyk, choć na moment pozwalając zapomnieć o upale, który towarzyszył nam nieustannie. Chociaż wiedziałem doskonale, że Yoongi mógłby wpłynąć na wysokość temperatury, to zawsze twierdził, iż nie zamierza niepotrzebnie ingerować w naturę. Podrzędny bożek! Po co w takim razie był bogiem żywiołów?!

— Te kubki specjalnie stworzyłem tak, aby nie działał na nie upał i żeby zawartość nie ogrzewała się przez wysoką temperaturę tutaj panującą.

— Jesteś cudowny — mruknąłem między kolejnymi łykami.

Yoongi kiwnął głową, uśmiechając się pod nosem na moje słowa. Wstał ze swojego krzesła, a następnie obszedł stół i usiadł obok mnie, co odpowiadało mi bardziej, niż kiedy siedział naprzeciwko. Teraz miałem większą swobodę w dotykaniu go, mogłem się w niego wygodnie wtulić i przymknąć oczy, dając się otulić boskiemu zapachowi i uczuciu domu oraz bezpieczeństwa, które mi przy nim towarzyszyły.

Objął mnie, po czym lekko podniósł i posadził bokiem na swoich udach, odgarnął mi włosy za ucho i cmoknął jego płatek, wywołując tym ciche sapnięcie z moich ust.

— Wiesz, ile czasu już tutaj jesteśmy?

Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jego pytaniem. Zacząłem liczyć w myślach dni, jednak przez dość nieregularny sposób spędzania czasu, czyli częste dzienne drzemki i nieprzespane, zajęte noce, wszystko mi się zlewało, dlatego miałem trudność z ustaleniem długości naszego pobytu poza moim pałacem.

— Czy powinniśmy już wracać? — zapytałem i przymknąłem oczy, czekając na dalsze pieszczoty, które jednak nie nadeszły, co odrobinę mnie zawiodło. Uchyliłem powieki i spojrzałem na Yoongiego, oczekując od niego odpowiedzi.

— To wyłącznie twoja decyzja, skarbie — westchnął i zacisnął usta w cienką linię. Zdecydowanie coś go gnębiło, jednak, zamiast dociekać, o co chodziło, musnąłem ustami pieprzyk na jego policzku, dodający mu uroku, mimo to nie naruszający bijącej od niego boskiej aury.

— Myślę, że... — zacząłem ostrożnie, nie będąc pewnym swoich słów. — Najwyższa pora wrócić, sytuacja może się pogorszyć, jeśli nazwą mnie tchórzem lub uznają za zaginionego.

— W takiej sytuacji na pewno by się cieszyli. — Zachichotał, na co delikatnie uderzyłem go w ramię. Yoongi zrobił obrażoną minę, zrzucając mnie ze swoich nóg, ale w ostatnim momencie przytrzymał moje ciało i z powrotem posadził je we wcześniejszej pozycji. — Jesteś pewny, że chcesz wrócić?

— Tak — skłamałem. Nie byłem pewny, czy chcę, jednak coś podpowiadało mi, że koniec ucieczki jest rozsądnym rozwiązaniem.

Min wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, nim westchnął i pokiwał głową.

— W takim razie wrócimy dzisiaj. Powiedz, kiedy będziesz gotowy.

— Jestem — wyszeptałem i objąłem jego szyję, zaciskając mocno powieki. — Ale obiecaj, że tutaj wrócimy. Czułem się doskonale bez żadnej presji otoczenia i tylko z tobą.

— W każdej chwili będziemy mogli wracać, wystarczy tylko twoje słowo — odpowiedział, przeczesując moje włosy.

Otworzyłem oczy, czując, że leżymy na czymś twardym i irytująco małym. Podniosłem się, opierając dłońmi za plecami i rozejrzałem się, kątem oka zauważając, że Yoongi przeciąga się, pomrukując przy tym jak kot, po czym zdałem sobie sprawę, że jesteśmy w mojej sypialni.

— Szkoda, że nie mogę wszędzie przemieszczać się takim środkiem transportu — stwierdziłem. — Ile czasu zaoszczędziłbym na takim sposobie podróżowania zamiast lektyki, a przy okazji odciążyłbym niewolników od pracy, co poddani mogliby uznać za rzecz działającą na moją korzyść.

— Jimin, tutaj czas leciał wolniej niż u nas — rzekł ostrzegawczym tonem Yoongi, schodząc z łóżka. — Minął najwyżej dzień lub dwa od naszej ucieczki, więc nie wydaje mi się, aby przyjęli cię z otwartymi ramionami, dlatego to nie pora na żarty. — Podszedł do okna i wyjrzał przez nie na ogród, a po jego minie wywnioskowałem, że to piękne, moje ulubione miejsce, zostało spustoszone. — Teraz zostaniesz wystawiony na próbę, skarbie. Albo poddasz się im, albo postawisz na swoim, jednocząc się z ludem i wspólnie walcząc przeciwko boskim mocom.

Oderwałem od niego wzrok i przeniosłem spojrzenie na ścianę przedstawiającą niebo; był ładny, słoneczny dzień, który wzbudził we mnie pewność, że dzisiaj nic mnie nie złamie, cokolwiek się stanie.

— Chcę przesłuchać Hyejin — oznajmiłem i wstałem z niewygodnego łoża. — Nie mógłbyś teleportować stamtąd także łóżka? Od tego się odzwyczaiłem.

— Ciesz się z tego, co masz, bo zaraz będziesz spał na podłodze — parsknął Yoongi, odwracając się w moją stronę, a następnie pstryknął, wskutek czego dość gruby, granatowy materiał zasłonił okno. Uniosłem brwi w niemym pytaniu, co wyprawia. — Pękłoby ci serce na ten widok — wytłumaczył troskliwie, podchodząc do mnie, po czym położył dłoń na mojej klatce piersiowej, spoglądając mi w oczy. — O ile jakieś tam jest. — Zaśmiał się i zapukał palcami w miejsce, w którym ów mięsień powinien się znajdować.

— Robisz się nieznośny, tak jak na samym początku — stwierdziłem i wydąłem wargi w dzióbek niezadowolenia.

— Kochasz mnie takiego. — Wzruszył ramionami i musnął moje usta, po czym odsunął się, splatając nasze palce. — Pamiętaj, będę przy tobie cały czas. W razie gdybyś nie dał rady przeciwstawić się żądaniom poddanych...

— Sugerujesz, że jestem słaby?! — prychnąłem, wyrywając swoją dłoń z uścisku. Te słowa dźgnęły moją dumę, wziąłem je za bardzo do siebie, wmawiając sobie, że Min próbował mnie właśnie obrazić. Być może to była przyczyna jego zachowania w ostatnich dniach, w jakiś sposób usiłował mnie do siebie zrazić, jednak nie miałem bladego pojęcia, po co.

— Jiminnie, nie bądź przewrażliwiony.

— Jak mam nie być?! — wrzasnąłem, tupiąc przy tym nogą niczym dziecko. Zacisnąłem dłonie w pięści, prostując się dumnie, i uniosłem podróbek, przybierając tym dumną postawę. — Zostań tu, pójdę przesłuchać Hyejin sam.

Yoongi pokręcił głową i poszedł w stronę drzwi, ale złapałem go za ramię i odciągnąłem do tyłu. Nie stawiał oporu, chociaż doskonale wiedziałem, że mógł — w końcu był bogiem i nie powinien mieć problemu ze zrobieniem uniku lub zmaterializowaniem się w innej części pokoju. Popchnąłem go na łoże, na którym posłusznie usiadł. Jego twarz wyrażała skruchę, co totalnie mnie zdziwiło, lecz nie miałem zamiaru dać tego po sobie poznać.

— Zostaniesz tutaj — oznajmiłem stanowczo. — Możesz w tym czasie skombinować nam wygodniejsze łóżko.

Odwróciłem się i odczekałem krótką chwilę na jego ewentualną odpowiedź, która nie nadeszła, nim wyszedłem z sypialni. Nieco zawiódł mnie brak reakcji z jego strony, ponieważ zazwyczaj starał się nie odstępować mnie nawet na krok, kiedy bezsensownie się na niego złościłem. Westchnąłem, dochodząc do wniosku, iż po prostu swoją postawą próbuje zrobić mi na przekór.

Przeszedłem przez przedsionek i wszedłem do sali tronowej, która wydała mi się dziwnie cicha i pusta, prawdopodobnie dlatego, że nie urzędowałem w niej jakiś czas. Przesunąłem palcami z lewej do prawej po oparciu tronu, zjeżdżając opuszkami w dół, finalnie lądując nimi na podłokietniku. Moje miejsce wydawało się dość chłodne, a także nieprzyjazne, jakby nasiąkło emocjami, które żywili wobec mnie poddani. Nawet kolor materiałowego obicia, zapewniającego mi większy komfort siedzenia, zdawał się mniej intensywny, niż zapamiętałem.

Nie usiadłem na tronie, mając pewne obawy; sądziłem, że moce nadprzyrodzone sprawiają, że widzę go w taki sposób, ponieważ jest to symboliczna przestroga o tym, iż mój czas dobiega końca. Była to absurdalna myśl, jednak w obliczu ostatnich wydarzeń, które jeszcze przed przywołaniem Yoongiego wydawałyby mi się tak samo absurdalne, byłem skłonny w nią uwierzyć. Po wszystkim, co przytrafiło się Egiptowi, nic nie mogło mnie już zaskoczyć.

Rozejrzałem się po sali i poszedłem dalej. Wyszedłem na główny korytarz, a nienaturalna dla tego miejsca cisza brzęczała mi w uszach.

Gdzie służba? Gdzie jej przyciszone, nerwowe rozmowy lub odgłosy wywiązywania się z ich codziennych obowiązków? Gdzie był Jongho, najmniej irytujący z nich wszystkich? Mimo że piękna pogoda dała mi złudne poczucie nadziei na to, że wszystko będzie w porządku, dopadły mnie najgorsze przeczucia.

Mijałem kolejne korytarze, nie zwracając większej uwagi na malunki na ścianach, chociaż zawsze starałem się poświęcić im odrobinę czasu. Przemierzałem puste pomieszczenia, czując pustkę również w sercu.

Kiedy znalazłem się niedaleko biblioteki, mimowolnie wracając myślami do dnia, w którym podsłuchałem rozmowę kapłanów o możliwości układu z bogiem, usłyszałem kroki. Po sposobie chodzenia domyśliłem się od razu, że był to Jongho.

— Wasza Wysokość! — Usłyszałem jego głos, więc z szerokim uśmiechem odwróciłem się w stronę, z której dobiegał.

— Gdzie pozostali? — zapytałem natychmiast, nie dając mu nawet chwili na wytchnienie.

Mężczyzna musiał ochłonąć, biorąc kilka głębokich wdechów. Jego wiek imponował mi, chociaż zmarszczki i zgarbiona postura nie sprawiały, że chciałbym przeżyć tyle lat, co on. Jego szata wyglądała byle jak, pas zsuwał się na biodra, była zabrudzona i zbyt krótka. Pomyślałem, że skoro jest moim najlepszym sługą, zasługuje na nagrodę, dlatego zapamiętałem, aby później poprosić Yoongiego o stworzenie dla Jongho niezniszczalnej szaty lub leków, które pomogą zniknąć skutkom starości.

— Ci, którzy przeżyli, odeszli wraz z protestującymi — powiedział cicho, jakby z poczuciem winy. — Staraliśmy się ich zatrzymać, ale żadne argumenty nie przekonywały ich do powrotu, zwłaszcza że... Uznali, że Jego Majestat nas opuścił — wytłumaczył, kłaniając się z pewnym trudem.

Machnąłem na niego ręką.

— Nie schylaj się, skoro sprawia ci to trudność — poprosiłem, chociaż schlebiało mi to, że przynajmniej jedna osoba pozostała mi wierna i w każdym stanie potrafiła oddać mi należytą cześć. — Czy poza tobą ktoś został?

— Zaledwie garstka — odpowiedział Jongho, niepewnie opierając się o ścianę, jakby bał się, że dostanie za to reprymendę; nie zwróciłem mu uwagi, bo wiedziałem, że jeśli chcę wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji, lepiej, aby miał moment na unormowanie oddechu. — Udali się do kilku pobliskich wiosek skontrolować sytuację. Ja wolałem zostać tutaj, znam Waszą Wysokość na tyle, że sądziłem, że ten pomysł będzie bzdurny dla niego.

— Kiedyś przyznałbym ci rację — westchnąłem, ponieważ, o dziwo, nie uznałem tego za oznakę głupoty, a najzwyklejszy, miły gest wobec drugiego człowieka. Może chcieli ratować mój honor i w pewien sposób wykazać solidarność z protestującymi, żeby ci mogli się przekonać, że wszyscy stoimy po jednej stronie.

Nikt poza mną nie orientował się, co tak naprawdę działo się w Egipcie, zapewne dlatego ja stałem się celem wszelkich sprzeciwów. Chyba najwyższa pora na oznajmienie Egipcjanom, kto jest winny ich krzywdom. Miałem tylko nadzieję, że nie uznają tego za bujdę wymyśloną przeze mnie w celu uratowania mojego wspaniałego, królewskiego tyłka.

Zanim to ogłoszę, powinienem skonsultować z Yoongim, ile mogę zdradzić, ale nim to zrobię, muszę skontrolować sytuację na zewnątrz oraz przesłuchać Heyjin.

— Czy okolica bardzo ucierpiała?

— Czy Jego Majestat nie przechodził tamtędy, kiedy wracał do pałacu? — Jongho zmarszczył brwi.

Przekląłem się w myślach za swoją nieuwagę i przygryzłem wargę, gorączkowo rozmyślając, jak wybrnąć z tej sytuacji.

— Szedłem po omacku, byłem jak ślepy — skłamałem, czując się z tego powodu źle. Gdyby był to inny sługa, wciskałbym mu multum kłamstw bez zmrużenia oka, jednak Jongho okazał się lojalny wobec mnie, dlatego nie zasługiwał na kłamstwo. Oczywiście nie oznaczało to, że tym samym zasługiwał na całą prawdę. — Dotarłem do sypialni z pamięci, cudem nie wpadając na ściany lub meble, po czym odbyłem krótką drzemkę i dopiero po obudzeniu się zdałem sobie sprawę, że znajduję się w moim pałacu.

Okazało się, że nie każdy poddany był głupi i nie miał własnego rozumu, ponieważ z miny Jongho, z jego pomarszczonej, starej twarzy, mogłem wywnioskować, że mi nie dowierza, lecz, jak przystało na porządnego sługę, postanowił nie wściubiać nosa tam, gdzie nie trzeba. Inni mogliby się tylko od niego uczyć.

— Może Jego Majestat pójdzie ze mną na dziedziniec? — zaproponował starzec, zamiast dociekliwie dopytywać o powód mojego kłamstwa. Kiwnąłem głową i obaj udaliśmy się do głównego wyjścia korytarzami, którymi tutaj przyszedłem. — Twoje zniknięcie, Panie, wywołało sprzeczne reakcje, szczególnie wśród służby. Zdołali zdecydować się na to, o czym myśleli, odkąd umarł poprzedni faraon i po prostu opuścili pałac. Namawiali mnie i tych, którzy pozostali, na wspólną ucieczkę i dołączenie do buntów, jednak mój honor na to nie pozwalał. Służyłem dziadkowi i ojcu Waszej Wysokości, służę tobie, Panie, i jeśli los mi na to pozwoli, będę służył twojemu synowi.

Zacisnąłem usta, przestając słuchać mężczyzny. Spodziewałem się, że kiedyś i ten temat zostanie poruszony, bo dla Egipcjan nic nie było ważniejsze niż to, aby ich władca miał prawego, męskiego potomka. Po dłuższej chwili namysłu uznałem to za jedną z możliwych przyczyn protestów i zawyrokowałem, że definitywnie powinien oznajmić wszem wobec o istnieniu Yoongiego oraz jego obecności w moim życiu. Jeśli poddani mieli chociaż krztę rozumu, zauważą, że bóg może więcej niż jakiś bachor, który kiedyś będzie miał zasiąść na tronie.

W żadnym wypadku nie zamierzałem wykorzystywać Mina, chciałem tylko, aby ludzie przestali mnie obwiniać i wrócili do tego, czym zajmowali się zawsze. Yoongi mógłby potwierdzić moje słowa wyjaśnienia, zapewnić ich, że to Horus jest wszystkiemu winny, a oni kłanialiby mi się do samej ziemi, przepraszając za swoją niesubordynację.

Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl; niebawem wszystko wróci do normy, a ja z moim bogiem będziemy mogli w spokoju przeżyć wspólnie resztę dni.

— Jesteśmy — oznajmił Jongho, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia. — Lepiej niech Wasza Wysokość nie wybiera się do ogrodu.

Podziękowałem mężczyźnie i przekroczyłem próg drzwi, ogarniając spojrzeniem dziedziniec, który wyglądał, jakby dopiero co skończyła się tu wojna.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top