Rozdział XIII
Minęły minuty, a może już godziny, gdy bujaliśmy się z Yoongim w rytm melodii płynącej nie tyle z instrumentów, co z naszych serc. Zabawa rozkręciła się na dobre i wielu Egipcjan zatraciło się w sobie, alkoholu i tańcu, powoli tracąc kontakt z rzeczywistością. Ja sam straciłem z nią kontakt już jakiś czas temu, gdy oparłem głowę o ramię Mina, zamknąłem oczy i oddałem się jego ramionom, a dopiero teraz uchyliłem powieki i rozejrzałem się wokół, uwagę zwracając przede wszystkim na niebo — stało się ono błękitne, a słońce, powoli zmierzające ku horyzontowi, oblewało nas swoim blaskiem.
Podniosłem głowę, a ręce z pleców Yoongiego, przesunąłem po jego talii, przez klatkę piersiową, na ramiona, udając, że chcę wygładzić idealnie leżącą szatę.
— Czas się zbierać — stwierdziłem i musnąłem jego usta.
— Skarbie, zostańmy jeszcze trochę — poprosił, mocniej mnie obejmując. Jego pazury lekko wbijały się w moją skórę nad pośladkami, lecz nie narzekałem na to.
— Nie mamy po co zostawać. — Pokręciłem głową. — Oficjalna część została zakończona, nic tu po nas.
— Jiminnie. — Ujął moją twarz w dłonie. — Proszę.
Westchnąłem, nie rozumiejąc, dlaczego tak zależy mu na tym, abyśmy jeszcze nie wracali do pałacu. Jeśli chciał jeszcze potańczyć, nie widziałem żadnego problemu w tym, by wymknąć się do ogrodu i tam oddać się stworzonej przez niego, boskiej melodii, której z pewnością nie przebiłyby dźwięki wygrywane przez poddanych.
Nie patrzyłem mu w oczy, wiedząc, że przez to ulegnę jego prośbie, a tak nie powinno być. To ja tutaj rządziłem i moje słowo powinno być decydujące.
— Wracamy teraz — rzekłem stanowczo i wyswobodziłem się z jego objęć. — Zostań tu, jeśli chcesz. Nie zależy mi na tym, byś wszędzie się za mną włóczył, masz stawić się u mojego boku jedynie wtedy, kiedy będę cię potrzebował. — Odwróciłem się do niego plecami, a następnie zacząłem iść w stronę lektyki, zatrzymując się po kilku krokach. — Jongho! — wrzasnąłem, rozglądając się za sługą.
Wśród tłumu nie mogłem dojrzeć nikogo z mojej służby, a groziłem im, aby zbytnio nie szaleli. Właśnie w taki sposób traktują swojego władcę — mają w poważaniu moje rozkazy.
Poczułem uścisk na swoim nadgarstku; obróciłem głowę i zobaczyłem za sobą Yoongiego, wpatrującego się we mnie ze smutkiem, ale i złością.
— Jesteśmy w związku, Wasza Wysokość — wydusił z siebie to zdanie wręcz z pogardą. — To do czegoś zobowiązuje, obie strony. — Z każdym kolejnym słowem zaciskał mocniej palce na mojej skórze, aż pazury nieprzyjemnie zaczęły wbijać mi się w żyły. — Mówiłem ci na samym początku, że nie dam sobą pomiatać. Śmiem twierdzić, że nic dla ciebie nie znaczę. Mam odejść?
Serce zabiło mi szybciej w klatce piersiowej ze stresu, że Yoongi byłby w stanie to zrobić. Już raz zniknął, kiedy mu kazałem, więc tym bardziej postąpiłby tak z własnej woli. Nie chciałem do tego dopuścić, jednak nie rozumiałem jego pretensji w tym momencie, przecież wielokrotnie pokazywałem, że go kocham i informowałem go o tym. Dlaczego miał jakiekolwiek wątpliwości?
— Nie chcę, żebyś odchodził — powiedziałem zdziwiony. — Skąd pomysł, że tego chcę?
— Jesteś głupcem, Park Jimin.
Te słowa zabrzmiały inaczej niż inne, które kiedykolwiek skierował w moją stronę. Były one poważne, a także ostre, i niczym malutkie sztylety wbiły się boleśnie w moje serce, powodując także duszność i nagłe ściśnięcie gardła, że nie byłem nawet w stanie odpowiedzieć na to stwierdzenie.
Jak można nazwać ukochaną osobę głupią? Jeśli się kocha, to nie powinno się wzywać człowieka obdarzanego przez nas miłością.
Z tą myślą zdałem sobie sprawę, że sam nie stosuję się do tej zasady. Zdarzało mi się nazywać Yoongiego podrzędnym bóstwem i być opryskliwym w stosunku do niego, ale nie sądziłem, że może go to boleć. Był bogiem, wydawało mi się, że nieludzkie istoty są ponad takimi uczuciami; traktują je jak ulotne, nieistotne błędy, będąc wyrozumiałymi, skoro żyją tyle lat i znają ludzką naturę. Może dlatego właśnie Min nigdy nie zwracał mi większej uwagi, kiedy wymknęło mi się o kilka słów za dużo? Sam po sobie wiedziałem, że cierpliwość ma swoje granice i może teraz była chwila, w której puściły mu nerwy, jednak uważałem, że nie powinienem być obiektem, na którym wyładowywał swoją złość.
— Puść mnie — syknąłem, a uścisk stał się tylko mocniejszy, na szczęście ułożył dłoń w innych sposób, dzięki temu jego pazury przestały sprawiać mi ból. — To nie prośba, a rozkaz. Masz natychmiast mnie puścić, bo inaczej...
— Co inaczej? — zapytał z kpiną. — Co Jego Majestat mi zrobi? To ja jestem kimś, kto posiada faktyczną władzę. Stoję ponad tobą, skarbie, i żadne uczucia tego nie zmienią, jeśli będziesz zachowywał się w taki sposób, jak do tej pory.
Bałem się. Szczerze to przed sobą przyznałem; w tym momencie Yoongi utracił gdzieś swoją troskliwą stronę, przez co zdawało mi się, że mam przed sobą demona. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie, a niewiele brakowało do tego, by włosy najeżyły mu się niczym u zdenerwowanego kota. Jego ciało było spięte, jednak nie miałem odwagi, by pokrzepiająco dotknąć jego ramienia, a co dopiero jakkolwiek wyrazić sprzeciw. Nie miałem najmniejszej ochoty tutaj dłuższej zostawać i nie widziałem w tym żadnego sensu.
„Miłość wymaga poświęceń", usłyszałem gdzieś z tyłu głowy.
Być może to zdanie obiło mi się o uszy we wczesnym dzieciństwie, może powiedział je mój ojciec, może Taehyung, a może ktoś ze służby? Nie potrafiłem sobie przypomnieć, gdzie je usłyszałem, lecz wiedziałem, że jest to powszechnie uznawana prawda.
„Kocham cię, chociaż doprowadzasz mnie do szaleństwa. Nie jesteś dobrym człowiekiem, jednak nie potrafiłbym pokochać nikogo innego", głos Yoongiego wyraźnie zabrzmiał w moim umyśle. Spojrzałem mu w oczy zaskoczony, chociaż on wydawał się wciąż wściekły.
Czy on potrafił przekazywać mi swoje myśli?
Potrząsnąłem głową, uważając to za głupie. Musiałem to sobie wyobrazić, wyobrazić sobie słowa, które chciałem od niego usłyszeć, zamiast narażać się na jego gniew.
Uścisk na nadgarstku zelżał, a. Yoongi położył dłoń na moim policzku. Delikatnie przesunął opuszkami palców po mojej skórze, uważając, aby przypadkiem nie wydłubać mi oczu pazurami.
— Nie płacz, skarbie — powiedział, przez co dopiero zdałem sobie sprawę, że pozwoliłem sobie na kilka łez. Nie było to do mnie podobne, jednak każdemu zdarzało się po prostu pęknąć. Przytulił mnie mocno, kładąc jedną dłoń między moje łopatki a drugą na głowę, z której strącił koronę, by móc bez przeszkód przeczesywać mi włosy. — Przepraszam — szepnął.
Skrzywiłem się, ponieważ korona spadła na piasek. Nie spodobało mi się, że w taki sposób obszedł się z symbolem mojej władzy, jednak nie miałem już siły ani ochoty się z nim wykłócać.
— Przejdźmy się wzdłuż Nilu — zaproponowałem w końcu, odsuwając się od niego. Yoongi odgarnął moje włosy i złożył na moich ustach czuły, krótki pocałunek, po czym splótł nasze palce i z szerokim uśmiechem ruszył brzegiem rzeki. Chciałem jeszcze schylić się po koronę, lecz pociągnął mnie już za sobą.
— Zostaw to. Zniżysz się do tego, aby zakładać na głowę rzeczy z ziemi? Stworzę ci nową — obiecał.
— Ma być najbardziej wyjątkowa ze wszystkich koron, jakie do tej pory mieli faraonowie. Chcę, aby błyszczała tak mocno, że będzie oślepiać innych.
— Oczywiście, skarbie. Wszystko dla ciebie.
Szliśmy przez jakiś czas wolnym tempem, w ciszy, jeśli nie liczyć odgłosów dochodzących z miejsca obchodów święta. Orkiestra grała już rzadziej i bardziej chaotycznie, myląc raz po raz dźwięki, jednak prawdopodobnie nikt nie zwracał na to uwagi, będąc zbyt zatraconym w tańcach, piciu i jedzeniu. Wiele par pewnie oddawało się także miłosnym uniesieniom, jak zazwyczaj, by potem uwieczniać na ścianach malunki ze świątecznych orgii, a ja dziwiłem się, że nie przeszkadzają im takie warunki. Jeśli chodziło o mnie, preferowałem seks na łożu, ewentualnie podczas kąpieli — stosunek na piasku, pod gołym niebem, wśród innych ludzi nie był dla mnie.
Zerknąłem na Yoongiego, kiedy nagle naszła mnie ochota, aby znów skosztować jego złotego nasienia. Poza tym jednym incydentem naprawdę długo nie uprawiałem seksu, a sama myśl o tym, że dzisiejszej nocy mógłby mnie posiąść sam bóg, napawała moje ciało palącym pożądaniem. Musiałem wszystko dobrze rozegrać, abym w tym wszystkim nie wyszedł na tego uległego, ale obiecałem sobie, że dzisiaj przypieczętujemy w taki sposób nasz związek.
— Chodź — powiedział nagle. — Idź od strony rzeki. — Puścił na moment moją dłoń i zrobił duży krok w bok, tak, że teraz po swojej lewej miałem Nil, a jego po prawej stronie.
— Dlaczego? — Zaśmiałem się. — Znów chcesz mnie wrzucić do rzeki, aby pokazać, czym jest miłość?
— Nie. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś idzie po mojej prawej stronie.
Przewróciłem oczami i się zatrzymałem. Oczywiście musiał znów zacząć mnie wnerwiać, zamiast odpowiedzieć równie słodkim, wręcz mdłym, tekstem.
— Yoongi?
Min także stanął i spojrzał na mnie, ponownie łącząc nasze dłonie. Pogłaskał moją kciukiem i uśmiechnął się, ukazując dziąsła i równe, bosko białe zęby.
— Czy nie miewałeś wcześniej problemów z agresją?
Sam nie wiedziałem, czy dobrą decyzją było zadanie tego pytania. Wyraźnie go zaskoczyłem, ale musiałem też zdenerwować. Zagryzł wargę, a ja kolejny raz tego dnia mogłem poczuć wbijające się w moją skórę paznokcie. Chciałem, aby zostawił mi po nich ślady, ale nie w taki sposób i nie w takiej sytuacji, kiedy było to dla mnie niekomfortowe, a nie przyjemne.
Pokręcił głową i puścił nagle moją rękę, na co odetchnąłem z ulgą.
— Boisz się mnie? — szepnął, stając bardzo blisko mnie. Nasze nosy prawie stykały się, a jego opuszki przejechały po moim policzku...
Przymknąłem oczy, chcąc go pocałować, co miałby odebrać jako przeczącą odpowiedź, lecz nie zdążyłem tego zrobić. Jego dłonie mocno pchnęły moje ramiona, gdzieś w oddali usłyszałem wrzask. Zatoczyłem się do tyłu, znajdując się niebezpiecznie blisko tafli wody. Nie dałem rady utrzymać równowagi i upadłem, w porę asekurując się dłońmi i czując, jak piasek nieprzyjemnie zdarł mi skórę, a kolana także zabolały od siły upadku.
Rozejrzałem się, nie rozumiejąc, co się dzieje. Yoongi gdzieś zniknął, ktoś znów krzyknął. Uniosłem głowę; nade mną pojawił się łuk stworzony z wody. Wpatrywałem się w to niezwykłe zjawisko, a moja uwaga rozproszyła się na tyle, że nie zdążyłem zareagować, gdy coś chłodnego boleśnie ścisnęło moją kostkę i pociągnęło do Nilu. Zdołałem wziąć głęboki oddech, nim chłodna toń otuliła mnie, porywając na dno.
Tak, jak poprzednim razem, kiedy sądziłem, że utonę, nie mogłem w żaden sposób się ratować. Chciałem płynąć i podejmowałem próby wydostania się na powierzchnię, jednak wodne siły skutecznie mi to uniemożliwiały. Przeklęty żywioł był silniejszy od człowieka.
Żywioł.
To słowo uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Płuca powoli zaczynały mnie palić, lecz bardziej przejmowałem się tym, co właśnie do mnie dotarło.
Woda jest jednym z żywiołów. Tak jak ziemia.
A bóstwem żywiołów jest Yoongi.
Ból serca był niczym w porównaniu z męczarniami w wyniku braku możliwości oddychania. Nie chciałem w to wierzyć, chociaż logika podpowiadała, że to on stoi za tym wszystkim, co dzieje się w Egipcie.
Wszystko zaczęło się niedługo po tym, kiedy go przywołałem. Niektóre zdania, które padały z jego ust, wtedy dla mnie niezrozumiałe, teraz nabrały sensu. Jego napady złości, małe akty agresji, które na mnie wyładowywał, musiały być częścią planu, który zakładał zagładę mojego państwa i mnie samego.
Miałem wrażenie, że wydaje ostatnie tchnienie. Myślałem coraz wolniej, naszła mnie przeogromna ochota na równoczesny płacz i krzyk, jednak coś mi podpowiadało, że nie do końca wszystko jest jasne.
Min mnie kochał. Kochał mnie i potrafił to pokazać w taki sposób, że nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Ratował mi życie dwukrotnie, więc dlaczego teraz miałby mnie narażać na śmierć?
I ten cały spór jego ojca z Horusem. O co poszło? Czy Yoongi faktycznie starał się do tego nie wtrącać? Może maczał w tym palce i dlatego Egipt spotykają takie katastrofy.
Już nie wiedziałem, co jest słuszne, a co nie. Byłem zbyt zmęczony, a chociaż nie chciałem umierać, to w tym momencie marzyłem jedynie, aby posłusznie oddać się w ramiona śmierci i nie martwić się o szczerość Yoongiego.
Mimo moich podejrzeń i wielu zbieżności, które oskarżały moje bóstwo o zaistniałą sytuację, nie potrafiłem przestać myśleć o jego czułej stronie, o troskliwości, jaką mnie obdarzał, o pocałunkach, tych, w których ledwo muskał moją skórę i tych, w których wręcz miażdżył moje usta, o boskich sztuczkach, które miałem zaszczyt poznać, a szczególnie o pięknym zjawisku, zwanym śniegiem. Chciałbym jeszcze chociaż raz móc dotknąć zimnych, szybko znikających płatków i kilka chwil dłużej droczyć się z Yoongim, aby potem pobiec do Taehyunga i zwierzyć mu się z tego, jak mocno ten mężczyzna, bo nikomu nie chciałem zdradzać, że był bogiem, zawrócił mi w głowie.
To całkiem zabawne, jak myślenie człowieka zmienia się w obliczu śmierci. Zawsze pławiłem się władzą, myślałem o sobie i nikogo, aż do poznania Yoongiego, nie stawiałem na równi ze sobą. A teraz? Myślę o tym, jak beznadziejnie musiał czuć się Taehyung przez większość swojego życia, głównie z mojego powodu. Zdałem sobie sprawę, że nigdy nie zależało mi na jego nieszczęściu, jedynie... Nie chciałem, aby okazał się w czymś lepszy ode mnie. Mądrzejszy. Bardziej wyrozumiały. Lepszy materiał na władcę. Czy tylko te obawy stały za moim zachowaniem wobec niego?
Nie miałem siły na więcej sensownych rozmyślań. Zrozumiałem swoje błędy, i jeśli zostałoby mi dane jeszcze trochę czasu, starałbym się je naprawić.
Nagle zrobiło się strasznie jasno; byłem pewny, że już umarłem. Czekał mnie teraz sąd, a później wieczna hulanka w zaświatach. Może w Egipcie jakoś dadzą beze mnie radę. Ciekawe tylko, czy Yoongi będzie za mną tęsknił.
To jest pozbawione sensu! Przed chwilą czułem się przez niego oszukany, a teraz myślę o naszej miłości i tym, czy będzie mu mnie w jakikolwiek sposób brakować.
Ktoś mnie mocno objął; słyszałem jego głos dochodzący z daleka i czułem, że szybuję w górę. Zrobiło mi się niedobrze, lecz dzielnie wytrzymałem wędrówkę, która wydawała mi się wiecznością, po której byłem wreszcie w stanie zaczerpnąć świeżego powietrza.
Świat wirował. Wydawało mi się, że wokół panuje jakieś poruszenie, ale naprawdę nie miałem siły, by rozchylić powieki. Ktoś delikatnie położył mnie na piasku, moją głowę umiejscawiając na swoich udach. Nie udało mi się nawet mruknąć w podziękowaniu, jednak zanim całkiem straciłem przytomność, poczułem usta na moim czole i zapach, który tak bardzo zdołałem pokochać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top