Rozdział XII


Deszcz był irytującym zjawiskiem: raz padało mocniej, a gęste strugi uderzały zarówno o zadaszenie lektyki, jak i o mój parasol, który teoretycznie miał chronić dach, a raz leciutka mżawka przyjemnie muskała moją rękę, kiedy wyciągałem dłoń poza podłokietnik siedzenia. Słyszałem, jak sandały kłapały, kiedy niewolnicy poruszali się w miarę szybkim tempem, niosąc mnie i przy okazji Yoongiego, o którego obecności nie mieli pojęcia.

Patrzyłem właśnie na mojego partnera, przytulającego jedną z poduszek do swojej klatki piersiowej i z nudów gwiżdżącego jakąś nieznaną mi melodię. Musiałem przyznać, że dźwięk wpadał w ucho i był niczym miód przy innych, denerwujących mnie dźwiękach z zewnątrz.

— Głośniej — wymamrotałem, ledwo poruszając ustami. Yoongi odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się, ukazując dziąsła, co było uroczym widokiem, jeśli można użyć tego określenia w odniesieniu do samego syna Anubisa.

Do tej pory nie zauważyłem u niego jeszcze żadnej fizycznej cechy, która wskazywałaby na to, że jest synem boga-szakala. Gracja, z jaką się poruszał, jego pazury i źrenice, a nawet sposób, w jaki się przeciągał bądź mruczał, przywodził mi na myśl zwierzęcą postać jego matki, czyli kota. Jednak rzuciła mi się w oczy psia wierność, którą okazywał wobec mnie lub kiedy mówił o swoim ojcu — zawsze stał za nim murem i chociaż nie znałem jeszcze dokładnej przyczyny sporu Anubisa z Horusem, nigdy nie słyszałem, by obwiniał swojego rodzica za cokolwiek.

Min oczywiście nie zanucił głośniej, a tym bardziej nie zaczął śpiewać, tylko przestał od razu i podniósł się do siadu, wpatrując się we mnie znużony.

— Gdybym chciał, mógłbym nas teleportować i nikt by nie zorientował się, że podróż minęła szybciej.

— Więc dlaczego tego nie zrobisz? — Oparłem łokieć o podłokietnik, a podbródek o dłoń.

— Bo nie chcę. — Posłał mi lekko kpiący, zadowolony uśmieszek.

— Bo chcesz mnie podenerwować — poprawiłem go i spojrzałem na jednego z niewolników, któremu zrobiło się już ciężko. Dziwne zakłopotanie, które czułem jedynie po odprawieniu kobiety, która oznajmiła, że na terenie, na którym mieszkała, ziemia się trzęsła, wypełniło moje serce. Współczucie i odrobina wyrzutów sumienia. Już miękłem, a to wszystko zapewne działo się z powodu mojej miłości do Yoongiego. Wiedziałem, że w pewien sposób wpłynie ona na mnie i moją władzę.

— Ej, ty! — warknąłem do niewolnika, zagłuszając sumienie. — Nie obijaj się, musicie iść równo, aby lektyka nie była przekrzywiona! Nie garb się tak, głowa do góry i naprzód!

— Twój władczy ton przyprawia mnie o dreszcze — powiedział Min, jednak odebrałem to jako kpinę, a nie komplement. Cicho prychnąłem i poruszyłem nogą, gdy poczułem na kolanie jego dłoń. — Gdybyś mówił tak do mnie w chwilach sam na sam... — urwał i zaśmiał się, masując przez szatę moją skórę, po czym cofnął rękę.

— Czy ty chcesz zmusić mnie do tego, abym ci się oddał? — zapytałem czerwony ze złości. Na szczęście chwilowo deszcz przestał padać, więc jedna z przyczyn mojego znerwicowanego humoru zgasła, bo inaczej byłbym w stanie podrapać mu tę jego idealną buźkę jego własnymi pazurami, a następnie wycałowałbym każdą ranę, ale dopiero wtedy, kiedy by zasnął, bo postanowiłem, że powstrzymam wszelkie czułości, gdy był ich świadomy, aby powoli całkiem się od nich odzwyczaić i wrócić do swojej najlepszej wersji, czyli siebie sprzed przywołania Yoongiego.

— Oh, skarbie, uwierz mi, że niedługo to sam będziesz na mnie wskakiwał. Już połowę drogi do tego mamy za sobą, a przy okazji, nie zdążyłem ci o tym jeszcze powiedzieć, ale twoje usta są wręcz tak boskie, jak ja — zacmokał, jakby chciał przesłać mi całusa.

— Chyba śnisz. To był jednorazowy incydent, który nie będzie już więcej miał miejsca.

W mojej głowie miał już miejsce setki razy, lecz Yoongi nie musiał o tym wiedzieć. Czasem nocami, gdy leżał obok mnie, lub częściej, gdy miewał humorki i wolał spędzić noc na parapecie bądź całkiem poza sypialnią, a mnie dopadała wtedy samotność, wyobrażałem sobie nas na wiele sposób i każdy, mimo że upojny, nie wydawał mi się wystarczająco królewski i boski, abym mógł go realizować. Póki nie wpadnie mi do głowy pozycja idealna, będę zgrywał niedostępnego.

— Nie wydaje mi się — szepnął i znów się położył, przytulając tym razem poduszkę innego koloru.

— Yoongi? — zagadałem cicho, widząc, że zamknął oczy, jakby miał zamiar uciąć sobie drzemkę, nim uroczystości się zaczną.

— Słucham, skarbie.

— Jak dokładnie działa czar, który rzuciłeś na mnie, aby inni nie mogli widzieć, że z tobą rozmawiam i cię dotykam?

Bóg westchnął i potarł skroń, jakby miał w ten sposób zebrać myśli. Jego nos zmarszczył się w pewien sposób, który, co zdążyłem już zauważyć, był najwyraźniej jego nawykiem.

— Kiedy tylko ze mną rozmawiasz, ludzie widzą cię, jednak nie słyszą i nie odnotowują ruchu twoich warg. Mogą zauważyć, że patrzysz w inną stronę, jednak w większości pewnie odbiorą to jako oznakę zamyślenia.

— Rozumiem. — Kiwnąłem głową.

— Jeśli chodzi o dotyk, to to, co oni widzą, jest w pewnym sensie iluzją. Mogą widzieć, jak siedzisz przy stole w jadalni albo na tronie, kąpiesz się, stoisz przy oknie, a tak naprawdę jesteś w moim objęciach, dlatego oni mogą do ciebie mówić, a ty im odpowiadać. — Wystawił przed siebie dłoń i poruszył palcami, aby następnie zbliżyć je do swoich oczu, wpatrując się w nie z wymalowanym niezadowoleniem na twarzy. — Wszystko zależy od tego, w jaki sposób chcę cię im pokazać i na co pozwala sytuacja. — Zamilkł na chwilę i zerknął na swoją drugą dłoń. — Obetniesz mi pazury po powrocie?

— Ohyda. — Udałem, że chce mi się wymiotować. Yoongi zaśmiał się głośno i wyciągnął ręce do mnie, abym mógł się w niego wtulić, jednak pokręciłem głową. — Czy przedstawiasz mnie sługom w jakiś kompromitujący sposób?

— Nie, skądże, skarbie.

Zmrużyłem gniewnie oczy, zamykając parasol i odkładając go u swoich stóp.

— Min Yoongi, synu Anubisa, przysięgam, że jeśli postawisz mnie w niekorzystnym świetle, to odetnę... — Nie zdążyłem powiedzieć, co miałem zamiar mu odciąć, a tym razem bynajmniej nie chodziło mi o nos, ponieważ bóg złapał mnie za ramiona i pocałował.

Miałem wrażenie, że ten pocałunek był nieco nerwowy, jak gdyby Yoongi obawiał się lub wiedział, że stanie się coś niedobrego. Starałem się tym nie przejmować, lecz martwił mnie uścisk na moich ramionach, jakby Min wręcz krzyczał, że nie wypuści mnie ze swoich objęć.

— Jesteśmy na miejscu. — Usłyszałem głos kogoś ze służby, na co Yoongi odsunął się ode mnie, ale złapał moją dłoń i splótł nasze palce.

— Jak mnie teraz widzieli? — zapytałem szeptem.

— Wolałbyś nie wiedzieć. — Zachichotał i pomógł mi zejść z lektyki, mimo że służba już się do tego rwała.

— Poradzę sobie sam. — Machnąłem na nich ręką, nieporadnie, ale dzięki silnemu uścisku dłoni Yoongiego na swojej talii, dość stabilnie stanąłem na ziemi. — Wasza pomoc sprawiłaby więcej trudności niż jakiegoś pożytku, wy safanduły! — warknąłem na nich, a po chwili, kiedy jeszcze małoletnia dziewczynka rozpłakała się i ścisnęła w drobne piąstki szatę starszej służącej, poczułem uderzenie w tył głowy.

Z zaskoczeniem spojrzałem na Yoongiego, który wpatrywał się we mnie bez wyrazu. Jego czyn tak mnie zdezorientował, że nawet nie pomyślałem, by zbesztać go za zniewagę wobec faraona.

— Przepraszam, skarbie — westchnął.

— Myślałem, że nie masz nic przeciwko temu, jak traktuję poddanych — rzekłem drżącym głosem. — Myślałem, że... Kręci cię to, kiedy jestem taki władczy. — Żałowałem, że nie jestem sam, w swojej sypialni, abym mógł dać upust swoim emocjom. Pierwszy raz poczułem zawód spowodowanym tym, że druga osoba mnie zraniła. Ten ból rozrywał serce i odbierał chęci do życia, a wszystko we mnie wrzało i podpowiadało, że już nigdy nie powinienem mu ufać.

Min rozszerzył oczy w szoku, najprawdopodobniej zaskoczony tym, że doszedłem do takich wniosków.

— Wasza Wysokość... — Podszedł do mnie Jongho, siląc się na uprzejmy ton. Kątem oka zauważyłem, że dziewczynka zdołała się już uspokoić, znajdując ukojenie w objęciach swojej mamy. — Możemy już zaczynać?

— Skarbie... — Głos Yoongiego spowodował, że zignorowałem sługę i znów zwróciłem swoją uwagę na boga. — Miałeś robaka na potylicy. Przecież nigdy nie uderzyłbym cię za to, że doprowadziłeś dziecko do płaczu. — Położył dłoń na moim policzku, a jego łagodne spojrzenie powoli topiło negatywne emocje, które kłębiły się we mnie przez tę sytuację. — No może jedynie wtedy, jeśli chodziłoby o twoje lub moje dziecko — dodał groźnym tonem, ale z nutką rozbawienia.

— Ja...

— Kocham cię, Jiminnie. Nie chciałem cię skrzywdzić. — Położył dłoń na mojej głowie i musnął ustami miejsce, które jeszcze trochę bolało. Przymknąłem oczy i westchnąłem cicho, mając nadzieję, że wybaczenie mu tego nie będzie błędem.

— Ja ciebie też kocham — odpowiedziałem. — Tylko nie myśl sobie, że kocham cię bardziej niż władzę.

— Nie ośmieliłbym się stwierdzić, że jest inaczej.

— Panie? — Jongho przypomniał o swojej obecności.

— Możemy zacząć. Czy każdy jest już gotowy? — Spojrzałem na sługę.

— Sam widzisz, panie. — Wskazał ręką na kapłanów, którzy dźwigali drewniane figurki kilku bogów i moją podobiznę, na kobiety gotowe tańczyć i śpiewać po skończeniu oficjalnej części i na muzyków, którzy szykowali się, aby zacząć już grać na fletach, lutni, a co niektórzy trzymali w dłoniach grzechotki i dzwonki. Między nimi znajdowali się także zwykli poddani, których najwyraźniej ostatnie wydarzenia nie odstraszyły a być może bardziej zmotywowały do wzięcia udziału we wcześniejszych obchodach wylewu Nilu.

Spojrzałem w niebo; wciąż było zachmurzone i zdawało mi się, że zaraz ponownie zacznie padać. Chciałem zdążyć ze wszystkim przed ulewą, dlatego miałem zamiar pominąć wszelkie przemowy i modlitwy. Zwróciłem się przodem do rzeki i uśmiechnąłem się na wspomnienie pikniku z Yoongim i jego wytłumaczenia mi, czym jest miłość. Nie pozwolił mi utonąć i byłem pewny, że za każdym razem, gdy będę metaforycznie tonął, nigdy nie pozwoli opaść mi na dno.

Dźwięk instrumentów rozszedł się po okolicy; była to melodia grana co roku przy wylewach Nilu i od razu napełniła mnie nadzieją, że nowy rok okaże się łaskawy. Każdy kolejne lata były lepsze, dlaczego więc kolejny nie miałby być? Może ostatnie wydarzenia nie były żadną zapowiedzią nadchodzącego końca, a jedynie drobną przeszkodą przed nieograniczonym szczęściem?

Poczułem, jak dłonie Yoongiego splatają się na moim brzuchu, a jego tors przywiera do moich pleców. Przymknąłem oczy, czerpiąc przez chwilę radość z jego dotyku i nadchodzących dni.

— Żegnamy ten rok, ale nie żegnamy siebie, prawda? — zapytał, muskając moją szyję.

— Myślałem, że jesteśmy związani na zawsze — szepnąłem.

— „Będziesz służył mi, dopóki się tobą nie znudzę". Pamiętasz te słowa?

Odwróciłem się przodem do niego, patrząc mu w oczy. Objąłem jego szyję i cmoknąłem w policzek, po czym przesunąłem po nim nosem.

— Pamiętam. — Zaśmiałem się. — Przywołałem cię, aby uniknąć nudy i odkąd jesteśmy razem, nie mogę narzekać na brak ciekawych wydarzeń. Spełniasz swoje zadanie tak, jak powinieneś. A kochać cię przestanę, dopiero gdy staniesz się brzydki i bezużyteczny, wtedy będziesz mógł odejść.

— To znaczy, że nie kochasz mnie wystarczająco mocno.

Westchnąłem z uśmiechem. Kochałem go, a przynajmniej wydawało mi się, że w ten sposób mogę nazwać uczucia, które we mnie rozbudzał. Codzienne łaskotki w brzuchu na jego widok sprawiały, że czułem się jak zakochany dzieciak, a fizyczna bliskość działała na mnie lepiej niż ukochane wino. W jego ramionach, a w szczególności, kiedy siedziałem na tronie, podczas gdy Yoongi mnie obejmował, miałem wrażenie, że jestem na właściwym miejscu.

— Mamy czas. Możesz sprawić, że pokocham cię mocniej. — Spojrzałem głęboko w te kocie źrenice. — Bądź mi posłuszny i wielb mnie, a bez trudu zdobędziesz moje serce.

Dłonie Yoongiego przesunęły się na moją talię, równocześnie przyciągając mnie jak najbliżej siebie, aby nie było między nami nawet najmniejszej przerwy. Nim mnie pocałował, wbił w moją skórę pazury, przez co z sykiem odsunąłem się od niego.

— Koniecznie musisz zrobić porządek z tymi pazurami, bo nie zawsze czuję się przez nie komfortowo.

— To moje pazury, więc jeśli ktoś ma się z nimi czuć komfortowo, to tylko ja.

Odwróciłem się, przewracając oczami.

Przede mną pojawili się kapłani, którzy nieśli drewniane podobizny Amona, Nut, Chonsu oraz, najlepszą ze wszystkich, największą, hebanową figurkę z moim wizerunkiem. Szeroki uśmiech wdarł mi się na usta, a w myślach stwierdziłem, że figurka przedstawiająca mnie z roku na rok jest coraz lepsza.

Wziąłem do rąk po kolei podobizny bogów i podszedłem do brzegu, aby następnie uklęknąć i każdą z figurek ustawić na małej łodzi. Nie obchodziłem się z nimi ostrożnie, w przeciwieństwie do hebanowego posążka, którego z największą czcią postawiłem na samym środku korabu. Miały one przepłynąć pod prąd do źródła Nilu i być symbolem wdzięczności, szacunku, a także nadzieją na to, że dobrobyt się nie skończy.

Na twarz spadło mi kilka kropel deszczu, pogoda najwyraźniej chciała nas jeszcze podenerwować.

— Yoongi, przynieś mi parasol z lektyki — poprosiłem, nim pozwoliłem łódce popłynąć wzdłuż rzeki.

— Nie roztopisz się, nie bądź już taki wygodny. Poza tym będzie podejrzane, jeśli nagle parasolka znajdzie się w twojej dłoni. — Stanął obok mnie, patrząc za odpływającymi figurkami.

Musiałem przyznać mu rację, nie chciałem tłumaczyć się później i narażać na jakiekolwiek domysły mądrzejszej części poddanych. Zmarszczyłem nos i wtuliłem się w jego bok.

Kiedy łódź zniknęła z naszych oczu, tłum wybuchnął radosnymi okrzykami. Gdzieniegdzie dało się usłyszeć modlitwy i prośby na następny rok, a kobiety już zaczęły tańczyć do przygrywanych melodii. Ludziom nie przeszkadzała nawet mżawka, która w każdej chwili mogła przejść w ulewę.

— Pozwól służbie na trochę luzu — szepnął mi do ucha Min. — Daj im się pobawić.

Zerknąłem na niewolników stojących przy lektyce i Jongho, doglądającego dziewczynkę, którą przyprawiłem o płacz. Kilka innych osób po prostu stało i czekało na ewentualne rozkazy, jednak nikt nie kwapił się dołączyć do świętujących poddanych.

— Jongho! — zawołałem, mając nadzieję, iż Yoongi w taki sposób manipuluje ich umysłami, że widzą mnie stojącego z wyniosłością, z władczą aurą bijącą ode mnie, a nie zgarbionego i, brońcie bogowie, na przykład dłubiącego w nosie, a wiem, że mimo całej miłości, którą mnie darzył, byłby zdolny to zrobić.

— Wasza Wysokość. — Sługa zwrócił się do mnie i skłonił się głęboko.

— Możecie świętować razem z innymi.

— Uśmiechnij się chociaż. — Yoongi położył palce wskazujące na moich policzkach i uniósł ku górze kąciki moich ust.

— Dziękujemy, panie. To dla nas znaczy bardzo wiele. — Mężczyzna ponownie się ukłonił.

— Tylko bez przesady, macie być w takim stanie, by bez problemu mnie eskortować z powrotem do pałacu, bo w innym wypadku skończycie jako więźniowie.

— Rozumiem, Wasza Wysokość.

— Jeśli cokolwiek się stanie, to twoja wina — powiedziałem do Yoongiego. — Zostawię ich tutaj na pastwę losu, a z tobą teleportuję się do pałacu i przejmiesz ich wszystkie obowiązki.

— Dobrze, skarbie. — Splótł nasze palce i obrócił mnie wokół mojej osi, na co spojrzałem na niego z zaskoczeniem. — Zatańczymy?

Przez krótką chwilę biłem się z myślami, w końcu przekonało mnie to, że nikt nie zobaczy, jak naprawdę spędzam to święto, dlatego skinąłem głową i wręcz zatonąłem w jego ramionach, zaciągając się jego zapachem. Nawet deszcz przestał mi teraz przeszkadzać.

Tak blisko Yoongiego byłem pewien, że nic złego się nie wydarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top