Rozdział XI

Delikatny dreszcz przebiegł po moim ciele, kiedy jeszcze nie do końca rozbudzony poczułem chłodne palce głaszczące moją talię. Mruknąłem, niezbyt zadowolony z tego, że ktoś przerywa mój błogi odpoczynek, wyrywając mnie z miłego snu, w którym cały świat padł mi do stóp.

— Obetnę ci nos — wymamrotałem i przekręciłem się na drugi bok, uderzając w coś twardego i pachnącego. Do moich uszu dotarł dźwięczny śmiech, a już cała dłoń, ścisnęła moją talię i przyciągnęła mnie do siebie bliżej; po dłuższej chwili zdołałem otworzyć powieki i napotkałem pełne miłości spojrzenie Yoongiego.

— Witaj, mój śpiący książę. — Cmoknął mnie w nos.

— Jestem faraonem! — odkrzyknąłem oburzony, mimo że moja wrażliwa strona rozpływała się pod wpływem tego drobnego gestu. Nigdy nikomu nie przyznałbym się do tego, ale pragnąłem budzić się w taki sposób codziennie, nawet jeśli oznaczało to wyrywanie mnie z najskrytszych sennych marzeń.

— Oczywiście, że nim jesteś. Jak mógłbyś być kimś innym? — Spojrzał na mnie z powagą, jednak widziałem, że walczył z rozbawionym uśmiechem, który usiłował wkraść się na jego twarz.

— Więc nie nazywaj mnie księciem! — Zrobiłem nogą taki ruch, jakbym chciał kopnąć w podłogę, lecz, z racji tego, że obaj leżeliśmy na łożu, trafiłem w kostkę Mina, a nie w posadzkę. Yoongi nie starał się nawet udawać, że zabolało go to i od razu zarzucił swoją nogę na moje biodro, przylegając jak najbliżej mojego ciała; mogłem poczuć każdą bardziej wystającą kość i niezwykłe ciepło bijącego od jego ciała — ciepło, które nie było lekiem jedynie na chłód; to był taki rodzaj ciepła, który dawał poczucie bezpieczeństwa i napełniał serce szczęściem z powodu bliskości drugiej osoby; to ciepło było uzależniające i jeśli raz się je poczuło, trudno było się od niego odzwyczaić, a przynajmniej takie miałem wrażenie, ponieważ nie wyobrażałem sobie, abym kiedykolwiek mógł stracić swojego boga, a równocześnie miłość, miłość mojego życia, która znaczyła dla mnie nawet więcej niż władza.

Yoongi przekręcił się w taki sposób, że pochylał się teraz nade mną leżącym na plecach, wpatrując się w moją twarz. Pogłaskałem mnie palcem po policzku, zjeżdżając na szyję, na co odwróciłem głowę w stronę ręki i wtuliłem policzek w jego dłoń. Przymknąłem oczy, gotów chociaż jeszcze przez chwilę się zdrzemnąć, lecz jego usta muskające moją szyję skutecznie mnie rozpraszały.

— Yoon... — Nie zdołałem wypowiedzieć całego imienia, bo z moich warg wydobył się cichy jęk, gdyż jego język napotkał jedno z najwrażliwszych miejsc na mojej skórze. — Co robisz? — Sapnąłem, kiedy zassał się tam, sprawiając, że na moment zapomniałem, jak się oddycha.

— Kosztuję moje śniadanie — wyszeptał i przejechał nosem na lewą stronę mojej szyi.

— Ten tekst był żałosny. — Odepchnąłem go od siebie, używając przy tym całej siły woli, aby nie doszło między nami do niczego więcej. Dzisiaj miał być ważny dzień, dlatego wolałem odłożyć wszelkie przyjemności, żeby nie chodzić z głową w chmurach.

Yoongi usiadł na moich nogach, na szczęście poniżej kolan, ale dłonie podparł o uda, co wcale mi nie pomagało, gdyż chciałem, by jego palce mocniej zacisnęły się na mojej skórze — tak mocno, by zostały po tym ślady.

Pokręciłem szybko głową, chcąc wyrzucić z niej myśli na ten temat, i wytężyłem słuch. Rozbudziłem się na tyle, by wyłapać podejrzany szum i stukanie co moment, raz mocniejsze, raz lżejsze. Podniosłem się, opierając się na łokciach i rozejrzałem się; w sypialni nie było nic, co mogłoby wydawać te odgłosy, jednak ściana zaczarowana przez Yoongiego przykuła moją uwagę: do tej pory błękitne, bezkresne niebo, czasem przepasane pojedynczymi chmurami, było szare. Na horyzoncie widniały ołowiane kłęby, a cały obraz delikatnie się zamazywał.

— Pada deszcz — oznajmił Min ze spokojem, przez co wydawało mi się, że wcale nie jest tym zdziwiony. Jako bóstwo żywiołów na pewno wcześniej wyczuwa wszelkie pogodowe anomalie.

— Złaź ze mnie — warknąłem, gwałtownie poruszając nogami.

Nim zdążyłem mrugnąć, Min znikł i zmaterializował się przy oknie. Wstałem, mrucząc coś pod nosem i podszedłem do niego, wyglądając na zewnątrz.

— Napraw to — zażądałem.

Yoongi spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

— Skarbie, deszcz jest...

— Nie obchodzi mnie to. Oddaj mi z powrotem słońce! — Zacisnąłem palce na glinianym parapecie. Nie wiedziałem dlaczego, ale ta pogoda strasznie mnie zirytowała. Z tej odległości mogłem zauważyć, że piasek ze swojego złotego blasku zmienił się w mokrą breję, która na pewno nie sprzyjała podróży nad Nil, aby rozpocząć obchody wylewów rzeki.

— Skarbie — powtórzył, kładąc dłonie na moich ramionach. — Deszcz dobrze zrobi roślinom. Chcesz mieć wspaniały ogród?

Pokiwałem głową, wtulając się plecami w jego klatkę piersiową. Yoongi pogłaskał moją skórę ukrytą pod nocną szatą kolistymi ruchami, aby uspokoić mnie. Przymknąłem oczy z uśmiechem, czerpiąc radość z jego bliskości.

— Odpuśćmy sobie to święto. Dla wielu Egipcjan taka pogoda jest czymś nowym, nie ryzykujmy.

— Nie jestem pewny, Yoongi — szepnąłem, czując jego usta muskające moją skroń, a później ucho, włosy i kark. — Uważam, że to może zapobiec katastrofie, która nadchodzi.

— Jimin. — Odwrócił mnie gwałtownie przodem do siebie. — Podejmiesz ogromne ryzyko, wysyłając teraz procesję nad Nil. Nie obchodzi mnie to, że narazisz ludzi. Ty także będziesz w niebezpieczeństwie i tylko to się dla mnie liczy.

Jego troskliwe spojrzenie powinno być wystarczającym powodem, aby odwieść mnie od pomysłu obchodów uroczystości, jednak w głębi duszy wszystko krzyczało, że jest to najbardziej odpowiedni czas. Być może deszcz nie był złym znakiem, a wręcz przeciwnie? Mógł być naszym błogosławieństwem. Egipt był suchy od zawsze, wody w każdej postaci nigdy za wiele, więc dlaczego mielibyśmy się przed nią chować?

Pokręciłem głową i uparcie spojrzałem mu w oczy.

— Zapamiętaj sobie, że bez względu na panujące warunki, Park Jimin zawsze ma rację.

— Ska...

— Przestań mi skarbować. Podjąłem decyzję i żadne głupie bóstwo nie będzie się w nią wtrącać. — Odepchnąłem go jedną ręką i wróciłem do łoża. — Każ wszystkim się przygotować.

— Nie jestem twoim sługą. — Podszedł do mnie i okrył mnie kocem, który stworzył specjalnie dla mnie już jakiś czas temu — jedynie gwiazdy zmienił na księżyce, bo poprzedni wzór mi się znudził.

— Jesteś, ale na innych zasadach. Nie możesz w jakiś sposób przekazać innym, by wzięli się do roboty? Wysłać im taką myśl, żeby mieli wrażenie, że sami wpadli na to, że muszą już zacząć się zbierać? Mnie nie chce się teraz ogarniać i do nich iść. — Ziewnąłem. — Potrzebuję jeszcze chwili.

Yoongi przeczesał moje włosy i cmoknął mnie w czoło.

— Zamiast bezczynnie leżeć i się mną wysługiwać, mógłbyś poprawić sobie makijaż lub naszykować szaty. Zapewne śniadanie już na ciebie czeka.

— To po co mnie przykryłeś? — prychnąłem z rozbawieniem.

— Bo doskonale wiesz, że później cię w tym wszystkim i tak wyręczę. — Położył się obok i dmuchnął na moją szyję. Zaśmiałem się cicho i pozwoliłem mu się objąć. — Możemy się jeszcze przespać.

— Mh... Dobranoc, Yoongi.

Poruszyłem się ze śmiechem, czując jego nos łaskoczący moje obojczyki. Wplotłem palce w jego włosy i przeczesałem je, zamykając oczy. Min zarzucił nogę na moje biodro, przez co jego ciało znalazło się jeszcze bliżej; cały mój bok ogarnęło ciepło bijące od niego i boska woń, lepsza od jakichkolwiek perfum.

Położyłem dłoń na jego udzie, a na myśl nasunęły mi się wydarzenia poprzednich dni. Błądziłem między jawą a snem, wspominając męczące chwile, po których zawsze mogłem wpaść w jego ramiona i znaleźć tam spokój.

Podtopienie sali tronowej było jedynym nieszczęściem do tej pory, które spotkało pałac, a w moim mniemaniu i cały Egipt, chociaż chodziły słuchy o nagle pojawiających się ogromnych ilościach wody w budynkach mieszkalnych. Przymykałem oko na te plotki, mimo że po trzęsieniach ziemi powinienem wiedzieć już, że poddani nie kłamią w takich sprawach, jednak jak wyglądałbym w ich oczach, gdybym przyznał, że mieli rację od samego początku? Musiałem trwać w swoich przekonaniach i nikomu, może czasami poza moim bóstwem, nie mogłem ukazywać swoich wątpliwości.

Z wodą uporaliśmy się dopiero po dłuższym czasie; po powrocie z sypialni siedziałem na tronie i przyglądałem się pracującym służącym, którym prawdopodobnie Jongho, kazał jak najszybciej pozbyć się wody: przyszło więc więcej sług, każdy pracował w pocie czoła i musiałem przyznać, choć rzadko to robię, że byłem z nich dumny. Większą zasługą od ich pracy było pewnie to, że poziom wody po osiągnięciu pewnej wysokości ustał; tutaj byłem wdzięczny Yoongiemu, byłem pewien, że to jego sprawka. Zaradził tej powodzi na tyle, ile tylko mógł — kolejny dowód na to, że dla mojego bezpieczeństwa jest w stanie zrobić wszystko.

Później wymieniliśmy z Yoongim trochę drobnych czułości, wziąłem kąpiel, a następnie kazałem wszystkim ważnym osobom z czeladzi stawić się w ogarniętej już sali. Powiedziałem, jakie mam zamiary i rozdzieliłem zadania. Większości raczej nie podobały się zaplanowane na dziś przedwczesne obchody wylewu Nilu, jednak nie obchodziło mnie to — ja tutaj byłem panem i decydowałem o wszystkim.

Uścisk Mina stał się mocniejszy, więc przekręciłem głowę i spojrzałem na niego. Marszczył delikatnie nos i czoło, lecz usta miał wykrzywione w lekkim uśmiechu, co, jak sądziłem, było spowodowane moją bliskością. Pazury wbiły się nieprzyjemnie w moją talię, ale nie zabrałem jego dłoni ze swojego ciała. Odgarnąłem mu włosy za ucho i westchnąłem cicho, myśląc o tym, jak w krótkim okresie człowiek może się zmienić.

Wciąż kochałem władzę; władza była we mnie od zawsze, z królewską krwią się urodziłem, z taką też umrę. Jednak pojawiło się coś, a raczej ktoś, kto bezczelnie wdarł się na jej miejsce i zepchnął ją z piedestału. Gdybym miał się określić jakimiś słowami, nie byłyby to: „Park Jimin, najznakomitszy faraon Egiptu", a „Park Jimin, przyszyły zięć Anubisa". Brzmiało to bardziej zaszczytnie i byłem dumny, że udało mi się uwieść samego boga.

Mimo że teraz uczucia do Yoongiego przeważały w mojej duszy nad innymi sprawami, niekiedy, gdy udawało mi się wciąż racjonalnie przy nim myśleć, od nowa analizowałem wszystkie przeciw naszemu partnerstwu. Ciągle martwiłem się, że nasza miłość odbije się na jakości moich rządów i spowoduje, że mój autorytet zmaleje, a tego bym chyba nie przeżył, nawet z Minem u boku.

— Skarbie — mruknął, gdy zacząłem bawić się jego włosami. Nakręcałem sobie na palec kosmyki, zastanawiając się, dlaczego jego fryzura zawsze wyglądała tak idealnie. Muszę go później poprosić, aby sprawił, że moja będzie trzymała się także bez zmian jak ta boska.

— Tak, Yoon? — To skrócenie jego imienia samo wyszło z moich ust. Zazwyczaj zwracałem się do każdego pełnym imieniem, ale on nie był każdym. On był wyjątkową istotą, która skradła moje serce.

Kochał mnie do szaleństwa; wiedziałem to, bo w nim także zaszła zmiana. Coraz mniej mi dokuczał.

— To drażni — warknął już mniej słodko, strzepnął moją dłoń i odwrócił się do mnie plecami, odsuwając, jak najdalej było to możliwe na ciasnym łożu.

Niedługo później stałem na dziedzińcu gotowy do drogi; ze względu na niespodziewaną pogodę zadecydowałem, że wybierzemy się do miejsca, w którym byłem z Yoongim na randce, z tego, co się orientowałem, było to najbliższe miejsce od pałacu. W dłoni trzymałem parasol ulepszony przez Mina, który stwierdził, że teraz materiał nie będzie przepuszczał wody. Obawiałem się o dół mojej szaty i sandały, nie chciałem, aby były ubłocone, dlatego rzucił też na nie jakiś boski czar, dzięki któremu miały pozostać nieskazitelnie czyste, białe z, dzisiaj niebieskimi, obszyciami.

— Ruchy! — ofuknąłem wleczących się niewolników, którzy nieśli lektykę. — Na waszym miejscu cieszyłbym się, że macie zaszczyt mnie nieść! Dam wam za to dzień wolnego, jednak jeśli usłyszę chociaż jedno stęknięcie czy marudne komentarze, każę od razu coś wam odciąć! — zagroziłem.

—Mi też to odetniesz, jeśli będę stękał? — zapytał Yoongi, na co przewróciłem oczami.

— Twoje żarty na ten temat od samego początku nie były zabawne. — Uniosłem podbródek i przy pomocy jednej z młodszych służących, właściwie jeszcze dziewczynki, usiadłem w lektyce, poprawiając parasol, aby chronił przed deszczem jedynie mnie.

— Znów mam ci usiąść na kolanach?

— Siadaj na czym chcesz — odparłem, patrząc w drugą stronę, gdzie niesiono już małe pomniki, w tym ten z moją podobizną, aby mogły popłynąć przez Nil i być formą ofiary, ponieważ od rządów mojego ojca nie stosowaliśmy ofiar z żywych ludzi, a szkoda. Może za jakiś czas zmienię to prawo, przynajmniej śmierć skazańców nie szłaby na marne.

Yoongi wskoczył na lektykę i stworzył sobie miejsce do siedzenia, na które aż zzieleniałem z zazdrości. Bardziej kanapa aniżeli krzesło, po przeciwnej stronie do mojego miejsca. Obita była skórą w hebanowym odcieniu, a na niej znalazło się kilka fioletowych i granatowych poduszek, wśród których rozłożył się Yoongi.

— Tak można podróżować. — Uśmiechnął się szeroko, leżąc na plecach, z nogami skrzyżowanymi w łydkach i z rękoma za głową.

Miałem wielką ochotę przejść ten jeden krok i usiąść na nim, a najchętniej po prostu zrzuciłbym go i sam rozsiadł się na tak luksusowym miejscu, lecz jakikolwiek ruch wykonałbym, zanim go dotknę, każdy by to widział i musiałbym wymyślić głupią wymówkę, że próbowałem złapać jakiegoś denerwującego owada.

Nareszcie ruszyliśmy i tym razem miałem nadzieję, że uda nam się postawić kres tym anomaliom żywiołów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top