Rozdział VIII
Wygładziłem jedną z lepszych dziennych szat, którą miałem na sobie, z niezadowoleniem przeglądając się w lustrze w mojej sypialni. Nie miałem problemu, aby takie tuniki zakładać na zwykłe zebrania, posiłki lub spacery, ale czułem, że na wyjście z Yoongim potrzebuję czegoś wyjątkowego.
Nie zacząłem go nagle respektować i czcić, po prostu zależało mi na tym, aby wypaść lepiej od niego, podkreślić swoją władzę jak najbardziej tylko się da przy bóstwie. Przyzwyczaiłem się do tego, że Min traktuje mnie jak równego sobie, jednak ja, mimo wszystkich niepożądanych uczuć, nie miałem zamiaru dać mu odczuć, że w jakikolwiek sposób on nade mną góruje.
Materiał okalający kostki zaczął irytować, pas wydawał się zbyt ciasny, a obszycia tandetne, nie wspominając już o sandałach, których drewniane podeszwy wcale nie były komfortowe. Od stroju bogatszych Egipcjan wyróżniała mnie jedynie korona, a to było stanowczo za mało dla kogoś, kto właśnie wybierał się na randkę z bogiem.
Wzdrygnąłem się, gdy w lustrze zauważyłem, że Yoongi zmaterializował się za mną z szerokim uśmiechem. Przylgnął klatką piersiową do moich pleców, dłonie splatając na moim brzuchu. Swój podbródek oparł o moje ramię i przyjrzał się naszemu odbiciu; na jego twarzy pojawił się uśmiech, który odebrałem jako szczęście z powodu mojej bliskości. Mógł mówić, co tylko chciał, ale właśnie upewniłem się w przekonaniu, że musi mnie kochać. Kochał mnie od stworzenia świata i czekał, aż wreszcie będziemy mieli okazję się poznać. Może było to głupie, nie wiedzieliśmy o sobie prawie nic, ale miałem zamiar zmienić to na naszym dzisiejszym spotkaniu. Wydawało mi się, że miłość, jeśli już kiedyś miała mnie dosięgnąć i ściągnąć na samo dno, będzie właśnie taka: nagła, niewytłumaczalna i wyjątkowa. Taka, która okaże się dla mnie ważniejsza niż władza; taka, dla której nie będę bał się ryzykować i pokazywać słabości.
Także wpatrując się w nasze odbicie, zdałem sobie sprawę, że nawet on zdecydował się na zmiany w ubiorze: złote nitki czarnej szaty zmienił na szkarłatno-granatowe. Wyglądał tak dobrze, jak zwykle i marzyłem tylko o tym, by móc już nigdy nie odrywać oczu od jego twarzy.
— Czy Moja Wysokość jest już gotowa? — zapytał, łaskocząc oddechem moją szyję. Przymknąłem na chwilę oczy, starając się powstrzymać szeroki uśmiech i szalone bicie serca; byłem przecież faraonem, a nie głupim chłopcem, który daje ponieść się każdej emocji.
— Prawie — odpowiedziałem. — Znudziły mi się te tuniki, ileż można chodzić w tym samym? Nawet twoje ulepszenia nie sprawiają mi już tyle radości.
— Hm... Pomyślmy. — Yoongi odsunął się ode mnie, na co zrobiło mi się momentalnie chłodniej — nie tylko ze względu na brak jego bliskości, lecz także dlatego, że moja szata zniknęła i zostałem jedynie z koroną na głowie. — Tak jest idealnie. — Zachichotał złośliwie.
Przeklęte, irytujące bóstwo!
Mimo że już wcześniej widział mnie nago, czułem się delikatnie zawstydzony. Ciało miałem świetne, to wiedziałem, jednak nie byłem jeszcze tak naprawdę gotowy, aby pokazywać mu się w takim wydaniu. Nigdy nie miałem problemu z tym, by oddawać się cielesnym przyjemnościom, jednak z powodu uczuć, które mnie zalewały, nie potrafiłem jeszcze zrobić tego z nim.
Czy to oznaczało, że aż tak bardzo mi na nim zależało?
— Wyjdę w niczym, jeśli i ty tak wyjdziesz — powiedziałem w końcu, nie chcąc pokazać mu, że tak bardzo działają na mnie jego... zaloty? Sam nie wiedziałem, czy mogłem to tak nazwać? — Jednak, mimo wszystko, wolałbym mieć na sobie jakiś oryginalny strój.
Usiadłem na taborecie, przodem do niego i w lekkim rozkroku, a ręce ułożyłem tak, by zakrywały moje krocze. Spojrzałem na Yoongiego, przyłapując go na bezwstydnym wpatrywaniu się we mnie, co z jednej strony odrobinę mnie zawstydziło, a z drugiej bardzo połechtało moje ego.
— Wstań. — Machnął dłonią najpierw z góry na dół, potem z prawej do lewej... Po chwili sam pogubiłem się w jego ruchach; wyglądało to tak, jakby chciał palcem nakreślić jakąś skomplikowaną runę. Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać, odchylając się nieco do tyłu, przez co moje plecy nieprzyjemnie wbiły się w krawędzie toaletki.
— Co cię tak bawi? — Yoongi zmarszczył brwi i dał sobie spokój z dziwnym tańcem ręki.
— Te twoje... O. — Spróbowałem naśladować jego ruchy, ale przeszkodziła mi w tym kolejna fala śmiechu. — Czy to było konieczne? Zazwyczaj musiałeś tylko pstryknąć i już wszystko było gotowe.
— Chciałem cię po prostu rozbawić.
— Jasne. — Przewróciłem oczami i wstałem, z zadowoleniem stwierdzając, że byłem już ubrany. Biały materiał okrywał moje ciało od obojczyków, gdzie wykonany był z prześwitującej siateczki, do samych kostek (tu już tkanina była normalna), pozostawiając jedynie nagie ręce. Strój nie był taki jak tunika. Każda noga była oddzielona, jakby ktoś rozciął spódnicę wzdłuż i zaszył materiał wokół każdej z kończyn.
Odwróciłem się do lustra i przyjrzałem się sobie z zachwytem. Podobało mi się to, że nigdy wcześniej czegoś takiego u nikogo nie widziałem. Gdzieniegdzie błyszczały kolorowe nitki, pionowo przeplecione przez materiał. Przestąpiłem z nogi na nogę i zauważyłem, że oddzielenie ich daje większe możliwości ruchu. Machnąłem jedną w bok, zafascynowany tym, że nic nie uwiera mnie w drugą i że, na szczęście, nie słychać dźwięku prującego się materiału. Niewiele powyżej sutków zaczynał się ten siateczkowaty materiał, przez który widoczna była moja skóra, a także kości obojczykowe. Poprawiłem koronę i zrobiłem kilka kroków w tył — przy czym musiałem wyminąć Yoongiego, który bacznie obserwował moją reakcję — aby móc przejrzeć się w całej okazałości. Strój był dopasowany i podkreślał linię mojego ciała, chociaż nóg tak ciasno nie obejmował — przy łydkach materiał delikatnie się rozszerzał. Uznałem, że to jest coś wyjątkowego, coś, czego oczekiwałem.
— To jest kombinezon. Kiedyś stanie się bardzo modny, zobaczysz — odezwał się Min i podszedł do mnie. — Stwierdziłem, że będzie do ciebie pasować i widzę, że chyba ci się podoba.
— Nawet bardzo! — przyznałem. — Czuję się w nim inaczej, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
Yoongi pokiwał głową ze zrozumieniem i objął mnie ramieniem.
— W takim razie może będziesz też inny podczas naszej randki? Nie chcę umawiać się z faraonem, a po prostu z Park Jiminem.
Powinienem odpowiedzieć w taki sam sposób, ale, szczerze mówiąc, ja nie chciałem umawiać się po prostu z Min Yoongim. Chciałem umawiać się z bogiem, który może wszystko.
— Zwykły Park Jimin już chyba nie żyje. — Spojrzałem mu w oczy z powagą. — I zdecydowanie nie chce zmartwychwstać.
— Jednemu mężczyźnie przewidziany jest taki los, na szczęście nie tobie.
— Naprawdę? Chyba nie powinieneś rozpowiadać, co komu jest przeznaczone.
— Nie powinienem — zgodził się ze mną. — W każdym razie jestem pewny, że zwykły Park Jimin wciąż żyje, tutaj. — Położył dłoń na moim sercu, które już przez sam tak drobny gest zaczęło fikać koziołki, i było po prostu niemożliwym, aby Yoongi tego nie wyczuł. — Głęboko ukryty, czeka na kogoś, komu będzie mógł zaufać, jak nikomu innemu.
Patrzyłem w jego oczy, niezbyt słuchając, co mówił. Bardziej skupiałem się na barwie jego głosu, niż na słowach, ale dotarł do mnie ich sens.
— Tobie ufam najbardziej — szepnąłem, chociaż sam nie wiedziałem, dlaczego to powiedziałem. Coś zagnieździło się w moim umyśle, wołając, że Yoongi jest tym, z którym mogę dzielić wszelkie obawy i liczyć na niego w każdej sytuacji. Ta myśl pojawiła się nagle, wbrew całemu zdrowemu rozsądkowi i mojej naturze, jednak po tym, co do tej pory się wydarzyło, wiedziałem, że Min jest godny zaufania.
Wtulił mnie w siebie, delikatnie głaszcząc po plecach. Poczułem irytujące mrowienie pod stopami i lekki wiaterek muskający moje ramiona, po czym zorientowałem się, że bóg przeniósł już nas na miejsce randki.
Kilka metrów od brzegu rzeki, na piasku leżał ciemny materiał — „koc”, przypomniałem sobie. Takim czymś okrył mnie Yoongi, kiedy zasypiałem, gdy wróciliśmy ze świątyni. Na nim, na złotej tacce, stała butelka wina, misa owoców i mięso przyrządzone w taki sposób, jakiego wcześniej nigdy nie próbowałem, ale wyglądało w miarę smacznie.
— Postarałeś się — stwierdziłem z podziwem. — Ale mógłbyś bardziej.
Yoongi zaśmiał się i splótł palce naszych dłoni.
— Siadaj. — Wskazał na koc, na którym po chwili obaj usiedliśmy. Sięgnął po kieliszek i nalał wina, podając mi go, na co podziękowałem szerokim uśmiechem. Wypiłem wszystko za jednym zamachem, napotykając pełne dezaprobaty spojrzenie Yoongiego. — Więcej nie dostaniesz, nie można być łakomym. — Pstryknął, a kieliszki wraz z butelką rozpłynęły się w powietrzu.
— Nie! — zawołałem rozżalony, doskonale wiedząc, że specjalnie zrobił mi na złość. — Tylko nie próbuj zabierać mi winogron — ostrzegłem złowrogim tonem.
— Bo co? — zapytał Yoongi, urywając z kiści jedną małą gałązkę. — Nie zabiorę ich, ale pozwolisz mi się nimi karmić. — Mrugnął do mnie.
— Co?! — wykrzyknąłem.
Chyba oszalał. Mimo że nikt, nawet jeśli zapuściłby się w tę okolicę, nas by nie zauważył, wolałem jeść normalnie, bo sama myśl o tym, że miałby wpychać mi do gardła te niebiańsko słodkie kuleczki, była krępująca. Znając Yoongiego mogłem stwierdzić, że w inny sposób nie uda mi się zjeść winogron, ale miłość do owoców przezwyciężyła strach przed przypadkowym zadławieniem. Postanowiłem się zgodzić, aby wprawić go w zdumienie.
Położyłem się na boku, głowę opierając się o jego udo. Jedną ręką objąłem go w talii i przysunąłem się bliżej, jednak natychmiast zdecydowałem się na zmianę swojej pozycji, gdyż w taki sposób byłem za blisko czegoś, czego zdecydowanie nie chciałem być. Odsunąłem się i podniosłem; w końcu usiadłem, plecami wtulając się w jego klatkę piersiową. Yoongi objął mnie, drugą dłonią podpierając się o ziemię za plecami.
— Wcześniejsza pozycja mi nie przeszkadzała. — Roześmiał się. — Pospiesz się, bo tę jedną porcję winogron już zdążyłem zjeść.
— Robisz to specjalnie, bo doskonale wiesz, jak je... — Nie zdążyłem dokończyć, bo Yoongi wsadził mi jedno winogrono do ust. — O bogowie, są przepyszne.
— Wolałbym, abyś w mojej obecności zwracał się tylko do jednego boga.
Połknąłem owoc i odwróciłem głowę, aby móc bez problemu na niego patrzeć.
W całym ciele czułem przyjemne ciepło połączone z delikatnym ciarkami, gdy jego twarz rozświetlił uśmiech. Zatoczył palcami kółeczko na moim biodrze i miałem wrażenie, że moja skóra płonie. Jego bliskość działała na mnie w zaskakujący sposób; całe moje poczucie wyższości nad innymi znikało, a zastępowała je chęć oddania się bóstwu. Patrząc w jego oczy, sądziłem, iż byłbym w stanie zgodzić się na wszystko, co tylko by zechciał, nawet jeśli stawiałbym opór, w końcu przekonałby mnie nawet do popełnienia największego grzechu.
— Mój boże — wyszeptałem.
— Tylko twój. — Min odgarnął mi zabłąkane kosmyki włosów pod koronę. — Jak długo zechcesz.
Nie wiedząc, dlaczego, nagle pomyślałem o Taehyungu. Miło byłoby móc zaprosić go do sypialni i opowiedzieć, jak minął mi dzień, opisać uczucia, które mną targały, a później poprosić go o masaż. Uśmiechnąłem się delikatnie; chłopak z pewnością wysłuchałby mnie i cieszył razem ze mną — zawsze tak było, nawet jeszcze przed moją koronacją. Ja mówiłem, Kim słuchał i robił to, o co poprosiłem. Od zawsze wiedział, do czego został stworzony — do lojalnej służby wobec swojego władcy. Może nasze stosunki nie byłyby ostatnio najlepsze, jednak wiedziałem, że Taehyung za kilka minut spędzonych tak, jak za dziecka, padnie mi do stóp i gotów będzie słuchać mnie nawet przez całą noc.
Nie miałem zamiaru mówić mu wprost, że chodziło o Yoongiego, nikt nie miał się przecież o nim dowiedzieć. Miałem czas, aby zmyślić wiarygodną historię swojej nagłej wielkiej miłości z kimś równym sobie. Byłem pewien, że zachwyci ona Taehyunga i mój przyjaciel stanie się zazdrosny, bo znów okazałbym się w czymś lepszy.
Zdałem sobie sprawę, że nie widziałem go od dłuższego czasu, a już na pewno od dnia zawalenia się świątyni Horusa. Nagle obleciał mnie strach — co, jeśli nie żyje, a każdy boi się mnie o tym poinformować? Strata Taehyunga odbiłaby się na całym pałacu, był naprawdę świetnym sługą.
— Pamiętasz, dlaczego wziąłem cię na randkę?
Głos Yoongiego wyrwał mnie z przemyśleń. Przestałem przejmować się Kimem i znów skupiłem całą swoją uwagę na bogu.
— Aby pokazać mi, czym jest miłość — powiedziałem cicho.
W jego oczach dojrzałem mądrość, którą nabywał zapewne przez tysiące lat.
— Zatem czym to jest dla ciebie?
— Miłość jest wtedy, kiedy druga osoba bezapelacyjnie czci ukochanego. — Poczułem, że coś ślizga się po mojej nodze. Spojrzałem w tamtą stronę, myśląc, że to materiał mojego kombinezonu, jednak okazało się, że był to wąż.
Zamarłem, sparaliżowany strachem, na szczęście Min błyskawicznie chwycił go w dłoń i podniósł na wysokość swojej twarzy, zaciskając palce coraz mocniej na okropnym cielsku węża. Musiał użyć swoich boskich sztuczek, bo po chwili wąż przestał się wić i wyglądać, jakby w każdej chwili mógł nas zaatakować. Mimo tego, że Yoongi był bogiem, cholernie bałem się, że gad mógłby go zabić.
Wyglądał przerażająco. Ze stoickim spokojem upewnił się, że wąż zdechł, po czym wrzucił go do Nilu. Dopiero teraz zobaczyłem w nim zabójcę, który nie wahałby się zmieść ze swojej drogi wszystkiego, co stanowiłoby przeszkodę. Martwiłem się o niego, ale też zacząłem się denerwować.
„Przecież mu ufam”, pomyślałem w duchu. „Nie zrobiłby krzywdy mi, tylko tym, którzy stanowiliby dla mnie zagrożenie”.
— Dlaczego taki jesteś? — zapytał, kładąc dłoń na mojej nodze w miejscu, w którym znajdował się wcześniej wąż. Uważnie wpatrywał się w moją twarz, pazurami przesuwając w górę, wskutek czego materiał się rozdarł.
— Jestem taki, jaki władca powinien być — odparłem pewnie, a mój wzrok uciekł w dół, do jego ręki gładzącej moje udo. Przygryzłem wargę, wiedząc, że Yoongi nie potrzebuje większych tłumaczeń z mojej strony, wiedział już, jaki, moim zdaniem, powinien być faraon idealny. Zero litości, zero miłości — sama pogarda, stanowczość i twarda ręka, a lud będzie chodził niczym zegar słoneczny.
— Moim zdaniem miłość polega na zaufaniu. — Bóg przysunął swoją twarz bliżej mojej. — Ufasz mi?
— Mówiłem już wcześniej. — Nie miałem zamiaru powtarzać niczego, co mogłoby wskazywać, że jestem w nim zakochany. Raz powiedziałem, że ufam mu najbardziej i nie potrzebowałem mówić tego po raz kolejny, zwłaszcza że po mojej reakcji na jego dotyk musiał się domyślić, że faktycznie czuję do niego więcej, niżbym chciał.
— Powtórz. — Poprosił, będąc już tak blisko, że kiedy wypowiedział te słowa, nasze wargi otarły się o siebie. Po kręgosłupie przebiegł mnie dreszcz, a policzki, chyba po raz pierwszy w życiu, musiały nabrać różowego koloru. Chociaż obiecałem, że nic takiego nie padnie ponownie z moich ust, rzekłem:
— Ufam ci najbardziej.
Złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, a następnie złapał mnie mocno w biodrach i poprawił; teraz siedziałem okrakiem na jego udach, mogąc bez przeszkód go całować. Palce swoich dłoni splotłem na jego karku, a kiedy poczułem, że podnosi się, trzymając mnie pewnie, przylgnąłem klatką piersiową do tej jego. Moje serce dudniło głośno, ale nie potrafiłem wyczuć rytmu jego serca — może zlał się z moim? Nie zaprzątałem sobie tym głowy dłużej, chcąc jak najbardziej rozkoszować się jego bliskością.
Mruknąłem, kiedy poczułem jego wargi na swojej szyi. Początkowo muskał ją delikatnie, a gdy miałem już schować dumę pod szatę i prosić go o więcej, tak po prostu wrzucił mnie do rzeki.
Zaskoczony krzyknąłem, boleśnie uderzając o taflę wody i w mig znajdując się pod nią. Prąd był na tyle silny, że umiejętność pływania na nic się nie zdawała, dlatego ogarnęła mnie panika, nie byłem zdolny nawet szaleńczo machać rękoma i nogami, aby próbować się uratować.
Czy Yoongi chciał mnie zabić? To było niemożliwe, nie byłem tym ohydnym wężem, a faraonem, gotowym dla niego na bardzo wiele, na o wiele więcej niż dla kogoś innego.
Dałem ponieść się wodzie. Płuca mnie paliły i wiedziałem, że już dłużej nie wytrzymam. Woda kołysała mną i tylko kilku chwil brakowało, aby Egipt stracił swojego ukochanego faraona.
Myślałem, że umarłem w chwili, gdy poczułem obok siebie jego obecność. Przyciągnął mnie do siebie i się wynurzyliśmy.
Zacząłem gwałtownie kaszleć i szybko mrugać. Kurczowo złapałem się jego ramion i wtuliłem się w jego ciało, łkając cicho, co nie zdarzyło mi się, od kiedy byłem dzieckiem.
— Nie chcę umierać — wyszlochałem. — Yoongi. — Zakaszlałem znów. — Proszę, nie daj mi umrzeć.
Min przeczesał moje mokre włosy, właśnie wtedy zauważyłem, że straciłem koronę — musiała gdzieś odpłynąć, jednak, o dziwo, nie liczyło się to w tej chwili dla mnie.
— Nie potrafiłbym dać ci umrzeć — powiedział wprost do mojego ucha. — Chciałem ci tylko pokazać zaufanie i miłość. Ty nie spodziewałeś się, że wrzucę cię do Nilu; byłeś pewny, że w moich ramionach jesteś bezpieczny. I jesteś, ponieważ to zrobiłem po to, aby pokazać ci, czym jest miłość: miłość jest wtedy, kiedy dla drugiej osoby potrafisz zaryzykować własne życie. Mogłem użyć swojej mocy, aby cię wyciągnąć, ale wolałem sam się narazić na niebezpieczeństwo.
— Jesteś bogiem, i tak byś nie umarł — stwierdziłem, uważając to równocześnie za głupie i urocze. Nikt nigdy wcześniej nie ratował mi tyle razy życia, w moich oczach Yoongi wychodził na kogoś, komu bardzo zależy na mnie, kto potrafi dojrzeć we mnie coś więcej niż tylko koronę. Dzięki temu ja także się w nim zakochiwałem.
— Racja. Jednak bardzo chciałem czuć się twoim bohaterem, Jiminnie. — Cmoknął mnie w ramię.
— Przestań — mruknąłem. — Może wysusz nas, bo jest mi koszmarnie zimno. Nigdy więcej tak nie rób, same słowa by wystarczyły.
— Słowa często nie znaczą nic. — Pstryknął i już po chwili siedzieliśmy obok siebie na kocu, jakby wcześniejsze wydarzenie nie miało miejsca. Przyjemny wiaterek rozwiewał delikatnie nasze, suche już, ubrania i włosy.
— Szybki jesteś — powiedziałem z uznaniem i wziąłem kawałek mięsa. Spróbowałem, będąc bardzo ciekawym smaku; wyczułem zaskakujące pikantno-słodkie połączenie.
Rewelacja.
— Według mojego przepisu, kawałki mięsa w tak zwanej panierce, ale jej składniki pozostaną tajemnicą. — Posłał mi figlarny uśmiech. — Mam nadzieję, że ci smakują.
— Są wspaniałe. — Wziąłem kolejny kawałek, ale nagła niewielka fala, zdecydowanie nadnaturalna, uderzyła w brzeg, rozbryzgując się zaledwie kilka metrów od nas, przez co przekąska spadła mi na ziemię. Westchnąłem. — Tak okazujesz radość? — zażartowałem, pamiętając, że Min był bogiem żywiołów.
— Niestety to nie ja. — Yoongi wbił czujne spojrzenie w rzekę. — Obawiam się, że to zapowiedź kolejnej katastrofy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top