Rozdział IX
— Co robisz? — Usłyszałem zaciekawiony i trochę znudzony głos Yoongiego.
— Uciekam — odpowiedziałem spokojnie, wyjmując z szafy kolejne szaty.
Od powrotu do mojej sypialni nie zamieniliśmy prawie słowa. Kręciłem się po pokoju, starając się poukładać wszystko w głowie, aż podjąłem, chyba najlepszą, decyzję. Zabiorę ze sobą kilkoro najważniejszych sług, Yoongiego i udamy się na północ, nad morze, gdzie czekać będzie na nas łódź, którą popłyniemy na poszukiwanie bezpiecznego lądu, a tam będę mógł stworzyć nowe królestwo bez żadnych zagrożeń.
— Zależy ci na dobrej opinii wśród poddanych? — zapytał, zrzucając moje szaty z łoża na ziemię. — Jeśli tak się zachowasz, to przestaną cię respektować. Chociaż sądzę, że niektórzy już mają cię dość.
— Jak śmiesz! — syknąłem, zarówno w odniesieniu do jego słów, jak i do sposobu, w jaki potraktował moje ubrania.
— Nie złość się, Jiminnie. — Podniósł moje szaty i otrzepał każdą po kolei, po czym złożył je w równą kosteczkę. — Gdzie się wybieramy?
Spojrzałem na niego, czując, jak po moim ciele, od serca, rozlewa się ten rodzaj ciepła, który towarzyszył mi od niedawna. W takich momentach ciężko było powstrzymać głupkowaty uśmiech, a do tego miałem wrażenie, że mój wzrok robi się nieznośnie maślany, uznając Yoongiego za najpiękniejszy obraz na ziemi, co w ogóle nie było godne tego, kim byłem. W takim stanie cała złość wyparowywała i zostawała jedynie chęć wpadnięcia w jego objęcia na zawsze.
Cieszyło mnie to, że Min miał zamiar uciec ze mną. Nie zapytał, gdzie wybieram się ja, sam, a wyraźnie zasugerował, że ma zamiar trwać przy moim boku. Sądziłem, że tutaj już chodzi o coś więcej niż nasz układ pan-jego bóg — byłem pewny, że Yoongi nie potrafi znieść myśli o naszym rozstaniu. Udowodnił to, ratując mi dwukrotnie życie.
— Popłyniemy na północ, pokojowo podbijemy część Grecji i stworzymy tam nowe państwo na własnych zasadach.
— Obawiam się, że nie pójdzie tak łatwo. Chcesz płynąć, tak? Czuję złą energię wody, to ona teraz uderzy w Egipt. Przez trzęsienia ziemi tworzą się fale...
— Dość, nie obchodzi mnie to — przerwałem mu, unosząc rękę. — Jesteś bóstwem żywiołów, zawsze możesz zapanować nad morzem.
— To nie takie łatwe, Jiminnie — westchnął, podszedł do mnie i objął mnie mocno, jakby nie chciał, żebym odebrał jego odpowiedź złośliwie. — Twój pomysł jest słabo przemyślany, zbyt impulsywny i ma wielkie braki. Poza tym mówiłem ci już, jeśli to jest robota innego boga, nie mogę w to ingerować.
— Co z ciebie za bóstwo? — warknąłem, wyswobadzając się z jego uścisku. Zmarszczyłem groźnie brwi, spojrzeniem ciskając zapewne błyskawice. — Wystarczyłoby, żebyś tylko chciał się dowiedzieć, kto za tym stoi i jakkolwiek na to zareagować. A ty nie robisz nic! Pozwalasz, by cały sens mojego życia obrócił się w proch! Jesteś... Jesteś dziadostwem, a nie bogiem.
Odwróciłem się bokiem do niego, a przodem do szkatułki, w której trzymałem różne drobiazgi. Gwałtownym ruchem otworzyłem wieczko i udałem, że szukam tam czegoś, byle nie musieć patrzeć na Yoongiego, którego najwyraźniej zabolały moje słowa.
Też mnie zabolały; zaraz po ich wypowiedzeniu żałowałem, że nie użyłem łagodniejszego tonu. Nigdy nie odczuwałem wyrzutów sumienia z powodu kilku przesadzonych zdań, jednak kiedy skierowałem je do Yoongiego, poczułem się zawiedziony sobą.
Czy miłość zawsze była taka uciążliwa? Za każdym razem będę zadręczał się najmniejszym szczegółem, który mógł sprawić, że go zraniłem? To strasznie męczące.
Sięgnąłem po srebrną bransoletę, ale zatrzymał mnie mocny uścisk na nadgarstku. Poczułem szarpnięcie, a po chwili z trudem złapałem oddech, gdy moje plecy uderzyły w ścianę. Chciałem jakkolwiek się poruszyć, lecz Yoongi skutecznie mi to uniemożliwił, trzymając boleśnie obie moje dłonie. Przycisnął swoje ciało do mojego i zdołałem jedynie obrócić niewygodnie głowę, aby jego usta, będące teraz tak blisko moich, niepotrzebnie mnie nie kusiły.
— Posłuchaj mnie — powiedział spokojnym tonem, co dla mnie było bardziej przerażające, niż gdyby miał na mnie nakrzyczeć. — Nie widzisz tego, że staram się ciebie ochronić? Nasza relacja wyszła poza ramy, które narzuciliśmy sobie w chwili, kiedy mnie wezwałeś. Zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Musisz pamiętać, co mówiłem ci o moim ojcu — ma spór z Horusem. Chcę cię chronić, aby Horus w żaden sposób nie posłużył się tobą, korzystając z tego, że jako faraon jesteś uznawany za jego ziemskie wcielenie. Jimin, władza to nie jest zabawa i to, co się dzieje, nie jest błahym problemem, jak może ci się wydawać. Tu chodzi o życie setek ludzi, twoich ludzi. Czy ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie?
— Co za różnica, czy zostanę z nimi, czy nie? — prychnąłem. — To i tak ich spotka.
— Jesteś najbardziej nieczułą istotą ludzką, z jaką miałem do czynienia. — Odsunął się ode mnie.
— Więc odejdź. — Wyprostowałem się, nie dając po sobie poznać, że bolą mnie nadgarstki. — Nie potrzebuję cię, aby uniknąć nudy. Odejdź i przestań mącić mi w głowie, bo... — urwałem, szukając w głowie odpowiedniej docinki. — Obetnę ci nos!
Yoongi ziewnął, po czym uśmiechnął się nonszalancko.
— To się już nudne robi. „Obetnę ci nos”, wymyśl w końcu coś oryginalnego. — Z tymi słowami położył się na moim łożu.
— I tak ucieknę, cokolwiek o mnie pomyślisz — wymamrotałem pod nosem, mimo to wziąłem szaty spod jego nóg i odłożyłem je na miejsce, zostawiając złożone tak, jak zrobił to on.
Odruchowo chciałem poprawić koronę, ale przypomniałem sobie, że zgubiłem ją w Nilu. Podszedłem do łóżka i usiadłem na Yoongim okrakiem, łapiąc go za przód szaty i potrząsając nim mocno.
— Przez ciebie straciłem symbol mojej władzy! — krzyknąłem.
— Załatwię ci nową, a teraz nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Przyjdź, kiedy zmądrzejesz.
Z jednej strony miałem ogromną ochotę wywrzeszczeć mu jeszcze więcej przykrych rzeczy, z drugiej było mi strasznie przykro, że prawie się pokłóciliśmy. Oczekiwałem tylko odrobiny wsparcia od osoby, na której mi zależało, w ciężkiej sytuacji, a widocznie się nie zrozumieliśmy. Może musiałem inaczej do niego podejść? Znając jego złośliwy charakter, czekał na to, aż zacznę się przed nim płaszczyć.
— Yoongi — odezwałem się łagodnie, przenosząc dłonie na jego ramiona. — Wysłuchaj mnie, dobrze?
Przewrócił oczami, ale kiwnął głową, dając mi znać, że mam kontynuować.
— Zależy mi na moim bezpieczeństwie tak bardzo, jak tobie. Chciałem wziąć Taehyunga, Jongho i jeszcze kilka innych osób ze sobą, aby przydzielić im najwyższe stanowiska w nowym państwie, ale chyba rozumiem, dlaczego uważasz taką ucieczkę za durny pomysł. — Spuściłem wzrok, udając skruszonego. — Oni by mnie tylko spowalniali, nie mógłbym korzystać przy nich z twojej mocy, dlatego... — Pochyliłem się i musnąłem ustami jego szyję, otulając się boskim zapachem. Nie potrafiłem go nawet do niczego przyrównać, chociaż wcześniej kojarzył mi się z najlepszymi kadzidłami, teraz pachniał niczym ogród różany i... I po prostu jak Yoongi, dom, miłość i bezpieczeństwo. — Ucieknijmy sami — szepnąłem, przejeżdżając nosem po jego skórze.
— Ucieczka nie oznacza rozwiązania problemów, Jiminnie — powiedział równie cicho bóg, wcześniej pomrukując na moje czyny. — Przeznaczenie dosięgnie cię wszędzie, bez względu na to, gdzie będziesz i co zrobisz, aby go uniknąć.
— My jesteśmy sobie przeznaczeni! — zawołałem desperacko, a następnie zsunąłem się z jego brzucha na uda, niewiele powyżej kolan. — Jestem twoim panem, więc będziesz tańczył tak, jak ja ci zagram. Stawiam sprawę jasno: uciekamy. Zamknę oczy i policzę do pięciu; kiedy je otworzę, mamy być daleko stąd. I miło byłoby też, gdyby moją głowę zdobiła już korona. — Raz. — Zacząłem liczyć.
— To nic nie zmieni.
— Dwa. — Zignorowałem go. Zacisnąłem dłonie w piąstki, ściskając jego szatę. — Trzy, cztery...
— Jimin. — Usłyszałem, jak wzdycha. Poczułem ciężar na swojej głowie, na co szeroko się uśmiechnąłem. Teraz zostało mu jedynie zabranie nas daleko stąd.
— Pięć. — Otworzyłem oczy. Yoongi wciąż leżał pode mną, w moim łożu, w mojej sypialni. Zszedłem z niego i z nadzieją, że przeniósł cały pałac, podbiegłem do okna, ale widok był taki sam. — Czego nie rozumiesz w prostym rozkazie?
— A ty czego nie rozumiesz w słowie „nie”? — Usiadł i zmierzył mnie spojrzeniem. — Na znanym terenie będziesz bardziej bezpieczny.
— Dobrze. W takim razie... — W kilku krokach znalazłem się przy nim i klęknąłem. Może było to głupie i nie świadczyło o mnie najlepiej, jednak tak bardzo chciałem go przekonać, że mój pomysł jest dobry, iż byłem w stanie w tej chwili posunąć się do sprawienia mu przyjemności.
— Jimin — mruknął zaskoczony Min. — To chyba nie jest najlepsza droga do przekonania mnie o słuszności twoich racji.
— Niby nie, ale widzę, że jesteś chętny. — Zachichotałem, patrząc na niego z dołu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, atmosfera zgęstniała.
Oblizałem swoje pełne usta, wdzierając się dłońmi pod jego szatę i sunąc nimi w górę; przy tym obserwowałem każdy, najmniejszy ruch Yoongiego — palce zaciskające się lekko na krawędzi łoża, przyspieszony oddech, przygryzioną wargę. Podobało mi się to, że nawet nie zdążyłem porządnie zacząć, a on już tak reagował.
W każdej innej takiej sytuacji czułbym się odarty z godności. Klęczałem przed mężczyzną, okazując swoją uległą stronę i ochoczo rwąc się do tego, aby splamić moje usta jego boskim nasieniem, jednak, dopóki nie protestował, nie miałem zamiaru tego przerywać.
Władca padł na kolana przed bogiem; nie w geście oddaniu mu czci, na którą obaj zasługujemy, a z myślą przeniesienia nas w całkiem inny wymiar, gdzie będziemy tylko we dwoje, on i ja, wszechmogąca istota i ludzki król, zaaferowani sobą. Nie będzie liczyło się nic oprócz mych warg obejmujących jego członka i dłoni ciągnącej moje włosy. Kto wie, może pójdziemy o krok dalej? Domyślałem się, że chciał mnie w ten sposób; wiele jego wcześniejszych słów na to wskazywało, a także jego droczenie się ze mną. Gdyby nie obawiał się odrzucenia z mojej strony, zrobilibyśmy to już dużo wcześniej.
Podciągnąłem jego szatę, odkrywając szczupłe, blade nogi. Z zachwytem przejechałem opuszkami palców po jego udzie; nie było wątłe, ale nie było też przesadnie umięśnione — miał idealnie wyrzeźbione nogi, proszące się o pocałunki.
— Jiminnie. — Uniósł lekko biodra, podwijając tunikę wyżej, na co aż zachłysnąłem się powietrzem. Już nie pamiętałem, dlaczego w ogóle chciałem się do niego dobrać. Ważne było to, że zrobię to bez względu na wcześniejszy powód.
Zrobię to, bo go kocham.
Wreszcie przyznałem to przed sobą; był to cholernie krótki czas naszej znajomości, lecz intensywny. Yoongi był przy mnie, zabawiał mnie, kłócił się ze mną, jednak potrafił także okazać mi wsparcie i, przede wszystkim, dzięki niemu wciąż żyłem. Jeśli mogłem się za to odwdzięczyć, to przynajmniej w taki sposób. A konsekwencjami miłości we władzy będę przejmował się później.
Przysunąłem się bliżej, kładąc dłonie na jego biodrach. Min ścisnął nieco nogi, jakby chciał zamknąć mnie w szczelnym uścisku, żebym nie uciekł. Nie musiał się o to martwić, wcale nie miałem takiego zamiaru.
Złapałem jego członka u dołu i poruszyłem kilka razy dłonią, otrzymując w zamian rozkoszne, wręcz kocie mruknięcie — jednak ten dźwięk nie przebił tego, który wydobył się z jego gardła, gdy zassałem się na główce.
Zachęcony jego reakcjami, zacząłem wykonywać śmielsze ruchy. Jeździłem po nim językiem, skupiając się na razie na górnej części. Kiedy ręka Yoongiego strąciła moją koronę, by móc wpleść palce w moje włosy i za nie porządnie pociągnąć, wziąłem go całego do ust.
Nie byłem do tego przyzwyczajony, moje stosunki ograniczały się jedynie do płci żeńskiej, jednak mając świadomość, że to mój bóg zajmuje mi usta, bez żadnego grymasu pozwoliłem mu wypchnąć biodra, bym mógł go wziąć jak najgłębiej; zacząłem regularnie ruszać głową, karmiąc swą spragnioną duszę jego jękami.
Całą sypialnię spowił straszny gorąc, czułem na skroni kropelki potu i byłem pewny, że mam czerwone policzki, a to nie stawiało mnie w zbytnio królewskim świetle, ale pękałem z dumy, że będę mógł pochwalić się obciąganiem bogu, a nie jakiemuś podrzędnemu nałożnikowi.
Yoongi docisnął moją głowę do swojego krocza, za to ja ścisnąłem mocniej jego biodra, wręcz wbijając paznokcie w jego skórę. Nie potrzebował wiele; raptem jeszcze kilka ruchów i dopieszczenia czubka penisa, aby doszedł na moją twarz, odchylając głowę i przejeżdżając pazurami po łożu, powtarzając przy tym moje imię. Przymknąłem oczy, starając się oddychać w normalnym tempie; odsunąłem się nieznacznie i uśmiechnąłem szeroko, gdy Min po dłuższej chwili spojrzał mi prosto w oczy i przejechał kciukiem po moim policzku.
— O bogowie — sapnąłem zaskoczony. — Naprawdę masz złotą spermę? — Przyjrzałem się jego palcowi. — Już preejakulat wydawał mi się zabarwiony, a to dziwne...
— Jestem bogiem, skarbie. Różnię się pewnymi rzeczami od ludzi. — Przeczesał moje włosy, wpatrując się we mnie tak, jakby nie mógł się nasycić moim widokiem.
„Skarbie”. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Zaczęła wychodzić ze mnie druga, może nawet ta prawdziwa, natura. Oparłem policzek o jego udo i sięgnąłem do jego dłoni, aby spleść nasze palce.
Co z tego, że byłem faraonem? Pierwszy raz od wielu lat odważyłem się zrzucić płaszcz godności i opanowania, i myślę, że wyszło mi to na dobre. Yoongi był tym, komu ufałem, komu mogłem oddać całego siebie, dostając od niego to samo. Nie myślałem zbyt wiele, bo słowa same wyszły mi z ust:
— Kocham cię, Yoongi.
To był pierwszy raz, kiedy wyznawałem komuś miłość. Pierwszy raz, kiedy tak bezbronnie siedziałem u czyichś stóp, czerpiąc radość z bliskości tej osoby. Pierwszy raz, kiedy ktoś patrzył na mnie w taki sam sposób, jak ja na niego.
— Ja ciebie także, Park Jiminie. — Jednak mówiąc to, nie patrzył mi w oczy, zamiast tego podniósł mą dłoń i złożył delikatny pocałunek na jej wierzchu. — Zostaniemy tutaj, prawda?
— Oczywiście — szepnąłem, bo kolejna klęska żywiołowa była tym, czym w tej chwili przejmowałem się najmniej.
*
— Mam dość — warknąłem wściekle. — Jakim prawem przychodzisz do pałacu i mówisz mi, że zmokłeś?! Co mam zrobić? Powiedzieć niebu, aby nie wylewało łez?
— Da się załatwić — mruknął Yoongi, siedząc na podłodze za moim tronem, opierając się o niego.
Przewróciłem oczami.
Wiedziałem, że powinienem uciec. Przed chwilą jedna ze służących powiedziała, że ktoś ma pilną sprawę do mnie. Okazało się, że to niedaleki mieszkaniec, który podczas odpoczynku nad brzegiem Nilu, doświadczył ogromnej ulewy, a do tego upierał się, że rzeka szalała.
— Jego Majestat wybaczy, ale po odwiedzeniu świątyni Horusa ustały trzęsienia ziemi, dlatego może...
— Nie! — krzyknąłem, a biedny mężczyzna wzdrygnął się na ton mojego głosu. — Żadnych modlitw, zero świątyń. Chcesz narazić mnie na niebezpieczeństwo? Twój władca omal tam nie zginął!
— Jimin. Spokojnie. — Przez moje wrzaski przebił się głos Yoongiego. — Mówiłem ci, że coś się stanie.
Usiadłem na tronie z bezsilności.
— Idźcie stąd wszyscy.
Cisza. Nie usłyszałem, żeby ktokolwiek się ruszył, więc zaciskając dłonie w pięści, powtórzyłem głośniej:
— Proszę o opuszczenie pałacu! Natychmiast, bo każdego skrócę o głowę!
— A mi odetniesz nos. — Zachichotał Yoongi.
Westchnąłem. Mimo naszego wyznania miłości wciąż był tak samo irytujący, jak zwykle, jednak coraz częściej reagowałem na to uśmiechem, niż chamską odzywką.
Kiedy drzwi trzasnęły, schowałem twarz w dłoniach. Nie byłem gotowy, aby znów musieć podejmować decyzje, które, niezależnie od tego, czy będą dobre, czy złe, nie wygrają z nadprzyrodzonymi mocami.
Poczułem, że Yoongi obejmuje od tyłu moją szyję i składa delikatny pocałunek na mej głowie.
Poczułem także coś, co ewidentnie zwiastowało kłopoty.
Odsłoniłem oczy, a u moich stóp, aż do drzwi wejściowych, nie wiadomo skąd, pojawiła się ogromna kałuża.
— O bogowie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top