Rozdział IV

Dziękuję za tysiąc wyświetleń. 🖤

Nie rozumiałem, dlaczego kapłani byli przeciwni temu, aby księga, z której przywołałem Yoongiego, znajdowała się w mojej bibliotece. Nie działo się nic podejrzanego, o jego istnieniu wiedziałem tylko ja i gdybym mógł jeszcze raz podjąć decyzję o przywołaniu bóstwa, nie wahałbym się ani chwili. Może zastanowiłbym się z dwa razy, gdybym wiedział, kto zostanie mi zesłany, jednak wciąż nie rezygnowałbym z tego pomysłu.

Kilka razy prosiłem Yoongiego, aby ponownie spowodował opady śniegu. Chciałem znów poczuć ten przyjemny chłód i obserwować piękne gwiazdki, ale on stwierdził, że to nie leży w jego zakresie obowiązków i mam lepiej zająć się poważnymi rzeczami, a nie głupotami.

Takie sytuacje zdarzały się sporo razy w ciągu dnia; Yoongi, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to ja jestem jego panem i powinien bezwzględnie mnie słuchać, nie zawsze wykonywał wszystkie moje prośby. To, co uznawał za wykorzystywanie, komentował głośnym, kocim warknięciem, a to, co mogła zrobić moja służba, wyśmiewał i kazał mi prosić o to Taehyunga.

Jednak dało się z nim normalnie porozmawiać, jeśli nie traktowałem go jak dodatkowego służącego. Kiedy nie wydawałem mu rozkazu, a grzecznie o coś prosiłem, bez słowa spełniał moją zachciankę, czasem nawet urozmaicał je i żartował, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Było to uwłaczające, że traktował mnie jak równego sobie, ale jeśli inaczej nie mogłem liczyć na jego posłuszeństwo, musiałem to znieść. Z tyłu głowy chodziły mi jego słowa, których do siebie nie dopuszczałem: prawdziwą władzę ma on. Jeśli coś przestanie mu się podobać, może wrócić do zaświatów i zostawić mnie samego w tym nudnym Egipcie, w którym nigdy nie pada śnieg.

Ciężko było mi zachować się, jak przystało na faraona, jednocześnie prosząc go o coś. Kiedy zażyczyłem sobie, aby jedna ściana mojej sypialni była jak nocne niebo, z rzeczywistym co do obecnej pory układem gwiazdozbiorów, Yoongi ignorował mnie przez większość nocy, a dopiero kiedy zacząłem rzucać w niego rzeczami znajdującymi się w pokoju i posyłać go do piekła, łaskawie spełnił moją zachciankę. Nie miałbym mu tego aż tak za złe, gdyby nie fakt, że zrobiło się na tyle wcześnie, że gwiazdy przestały być widoczne, a słońce już wschodziło i musiałem czekać do kolejnej nocy, by móc zasypiać, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Chociaż i to mi się nie udało, bo moje ścienne niebo pokryły chmury, a co jakiś czas rozdzierała je błyskawica. Po złośliwym chichocie wiedziałem, że mój bożek specjalnie coś namieszał.

— Burza jest strasznie relaksująca — wytłumaczył. Kazałem mu zmienić się w paskudnego kota, co ku mojemu zaskoczeniu, zrobił bez problemu, ale nieba nie rozpogodził. Uczynił to po powrocie do swojej prawdziwej postaci, a za mną była kolejna nieprzespana noc, tylko i wyłącznie przez jego niesubordynację.

Wydawało mi się, że Yoongi gra ze mną w jakąś swoją grę, w której stawką jest władza i posłuszeństwo temu drugiemu. Raz punkt zdobywał on, raz ja, ale czy faktycznie? Musiałem zniżać się do poziomu moich poddanych i prosić go o to, czego akurat pragnąłem. Dostawałem to, co chciałem, ale w sposób, jaki on chciał. Czy to oznaczało remis?

Od przybycia Yoongiego minął już tydzień, siedzieliśmy razem w królewskim ogrodzie, a słońce grzało jak zwykle, mimo cienia rzucanego przez kilka palm znajdujących się za nami. Po naszej prawej stronie zaczynał się rząd drzewek owocowych, a po lewej, na wyciągnięcie ręki, rosła winorośl, z której dosłownie przed chwilą służący zebrał mi świeże winogrona.

— Lubisz wysługiwać się innymi — stwierdził Min, stając obok mojego hebanowego krzesła, w ręku trzymając kiść zerwanych przez siebie owoców.
Wziąłem ze złotej misy czarną kuleczkę – po odejściu sługi, kazałem bogowi zmienić barwę winogron na kilka innych kolorów – i zjadłem ją, zerkając kątem oka na Yoongiego.

— Nikim się nie wysługuję. Robię to, co do mnie należy.

— Przede wszystkim, Wasza Wysokość, należy do ciebie dbanie o poddanych. — Wyrzucił trzymaną kiść i zatrzymał się przede mną. — Ale masz rację; dawanie rozkazów jest równie istotne.

Przewróciłem oczami. Nie podobało mi się, kiedy zaczynał mówić coś, co moim zdaniem nie miało sensu. Mogło się wydawać, że jego wypowiedzi mają drugie dno, ale uznawałem je tylko za głupie paplanie nic niewartego bożka.

Wziąłem żółte winogrono, które w smaku okazało się słodsze od czarnego.

— Najwyraźniej nie dla ciebie. Miałeś zmienić tylko kolor winogron, nie ich smak. — Wyplułem owoc prosto na niego.

— Kolorowe winogrona o smaku innych owoców są mniej nudne, niż te z tylko zmienionym kolorem. — Strzepnął z szaty przeżuty owoc z wyraźnym niezadowoleniem. — Park Jimin, niewychowany faraon, także jest mniej nudny, niż inni, zwykli faraonowie.

Starałem się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli jego słowa były złośliwe, uczepiłem się myśli, że nie jestem taki, jak moi poprzednicy. Sam bóg stwierdził, że wcześniejsi władcy byli nieciekawi, więc jego zdaniem, ja byłem wyjątkowy.

Sięgnąłem po kolejne winogrono, ale z zawodem stwierdziłem, że ich kolor wrócił do zielonego.

— Yoongi.

Zaśmiał się i usiadł na trawie, zabierając mi misę. Zjadł kilka winogron i zrobił to samo, co ja: opluł mnie nimi.

— Podły bożku, jak śmiesz! — Poderwałem się natychmiast, czując narastającą złość. — Czyść to!

— Nie.

Mierzyliśmy się spojrzeniem. Jego kocie oczy wwiercały się we mnie i już doskonale wiedziałem, czego oczekiwał, lecz tym razem nie miałem zamiaru się ugiąć.

— Powiedziałem coś — rzekłem twardym tonem.

— Ja powiedziałem coś na ten temat pierwszego dnia — odparł i wstał, aby być na ze mną na równi.

— Po prostu odpuść i nie irytuj swojego pana.

Yoongi wyciągnął rękę i dotknął mojej szaty. Usatysfakcjonowany stwierdziłem, że moje ubranie nie tylko stało się czyste, ale biel wydawała się jaśniejsza, a frędzle i obszycia bogatsze – oprócz złotych, pojawiły się również czerwone nitki.

— Jego Majestat powinien dziś wyglądać nienagannie.

— A Min Yoongi powinien być codziennie taki posłuszny — usiadłem — Oddaj mi resztę winogron i przywróć im różne kolory.

Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby Yoongi za każdym razem reagował na moje rozkazy tak, jak teraz. Nie traciłbym nerwów ani czasu, on byłby niczym piesek, na każde zawołanie.

Dał mi misę; tym razem winogrona, mimo przeróżnych barw, smakowały tak, jak powinny. Zajadałem się nimi, w milczeniu obserwując boga, który położył się niedaleko na trawie. O mało nie parsknąłem śmiechem, gdy wygrzewając się na słońcu, podrapał się pazurami po brzuchu i zamruczał.

— Jesteś bóstwem kotów? — zapytałem.
Yoongi podniósł się do siadu i przyjrzał mi się, lekko przekrzywiając głowę.

— Dlaczego tak sądzisz?

Nie raczyłem odpowiedzieć, wiedząc, że nie zadał tego pytania poważnie. Każdy głupi mógłby to wywnioskować po jego wyglądzie, zachowaniu i pokrewieństwie z Bastet.

— To po matce — powiedział. — Fizycznie łączy mnie z nią więcej, niż z ojcem, ale za to z nim mam całkiem przyzwoity kontakt. — Pierwszy raz w jego oczach dojrzałem szacunek; musiał naprawdę czuć respekt wobec Anubisa. Do tej pory uznawałem za niemożliwe to, że Yoongi potrafi oddawać komuś należną cześć, ale nie zdziwiłbym się, widząc, jak wychwala boga szakala.

— W twoim zachowaniu nie ma nic z psa — zauważyłem z rozbawieniem. — Może nie jesteś synem Anubisa?

To pytanie było błędem, bo Yoongi zawarczał z wściekłości i miałem wrażenie, że albo rzuci się na mnie z pazurami, albo ześle na mnie potworną śmierć.

— Potrafię być wierny — wysyczał — Wierny jak pies. Niemniej na moją wierność trzeba sobie zasłużyć.

Wstał i przyciągnął mnie szarpnięciem do siebie. Po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz strachu. Wpatrywał się w moją twarz ze złością, a ja przestałem oddychać, bojąc się jakkolwiek poruszyć. Moja godność kolejny raz została zaatakowana, kiedy już z łagodniejszą miną popchnął mnie na krzesło.

Kompletnie nie rozumiałem jego zachowania. Ten bóg mnie przerażał i przez to, mimo że musiał znać swoje miejsce, nie potrafiłem zwrócić mu uwagi.

— Jestem bóstwem żywiołów — oznajmił beztroskim tonem, jakby przed chwilą wcale mną nie szarpał. — Wygładź szatę i popraw koronę, ktoś ma sprawę do ciebie.

Bóstwo żywiołów? Nie spodziewałem się tego. Jego temperament stał się teraz oczywisty; Yoongi był zmienny jak pogoda, jednak to wciąż nie usprawiedliwiało jego zachowania wobec mnie.

Poprawiłem swój wygląd i po chwili usłyszałem kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem poddenerwowanego czymś starego służącego. Mało kto dożył takiego wieku, więc powinienem być pełen podziwu dla starca, który spędził na dworze królewskim prawie całe swoje długie życie, lecz w tym momencie przez moją głowę przewinęły się tylko myśli z prośbami o jego jak najszybszą śmierć za zakłócanie mojego ogrodowego wypoczynku.

— Wasza Wysokość powinna jak najszybciej udać się do Sali tronowej — powiedział, wcześniej kłaniając się głęboko.

Uniosłem brwi zdziwiony. Spojrzałem na Yoongiego, ale on tylko wzruszył ramionami, więc chcąc nie chcąc, poszedłem za sługą, a bóg za mną. Z ogrodu wyszliśmy na długi korytarz, którego przemierzenie zajęło nam nadzwyczaj mało czasu przez tempo, jakie nadawał, mimo swojego wieku, służący.

W Sali tronowej dało się wyczuć nerwową atmosferę. Kilkoro sług kręciło się przy królewskim posłańcu; w każdym zakątku kraju miałem zaufaną osobę, która miała informować mnie, jeśli coś byłoby nie w porządku. Podszedłem do tronu, przy którym stał Taehyung z poważną miną. Skinął do mnie głową, ale nie uśmiechnął się na mój widok, jak to miał w zwyczaju. Usiadłem na swoim miejscu, opierając się wygodnie i kładąc ręce na podłokietniki. Wszyscy spojrzeli w moją stronę, kiedy posłaniec podszedł bliżej, a w Sali zapanowała cisza.

Czułem uścisk w żołądku; pierwszy raz w czasie mojej władzy zapanowało takie nerwowe poruszenie. Łudziłem się, że chodzi im o jakąś głupotę, z którą nie potrafią sobie sami poradzić, ale słowa mężczyzny szybko wyprowadziły mnie z błędu.

— Zaobserwowaliśmy podejrzane ruchy gruntu — zaczął — Ziemia ożyła.

— W jakim sensie? — zapytałem, doskonale ukrywając wszelkie emocje. Musiałem być opanowany i pokazać im, że cokolwiek będzie się działo, wszystko mam pod kontrolą.

— Zdarzyło się to kilkukrotnie w ciągu dnia; w długich odstępach czasu, każda sesja trwała najwyżej kilka minut. Piasek pod naszymi nogami drgał, momentami z taką siłą, że nie mogliśmy utrzymać się w pionie. Ludzie zaczęli panikować i zakładać, że zdenerwowali czymś boga Geba. Wstrząsy powodowały także ruch domów, a po ostatnim wyczuwalnym przez nas drganiu, w ziemi pojawiło się pęknięcie. Obawiamy się, że mogą z niego wyjść złe moce.

Poczułem na swoim ramieniu dłoń Yoongiego — prawie zapomniałem o jego obecności. Nie spojrzałem na niego, wokół było za dużo osób, ale wyczułem, że w taki sposób chce mi dać wsparcie. Przynajmniej raz zachowuje się tak, jak przystało zachowywać się wobec pana.

— Co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? — Usłyszałem Taehyunga. Odwróciłem głowę w jego kierunku, myśląc, że to pytanie było skierowane do mnie. Już chciałem przypomnieć mu, jak powinien zwracać się do faraona, ale okazało się, że pytał o to posłańca.

— Przysłano mnie, aby prosić Jego Majestat o modlitwę w intencji mieszkańców — odpowiedział. — Prosiłbym także o wsparcie kapłanów, którzy mogliby odprawić ochronny rytuał.

Bez większego namysłu chciałem odpowiedzieć, że zrobię to, o co mnie prosi, ale głos uwiązł mi w gardle.

„Odpraw go z kwitkiem, to tylko durne wymysły” szepnął mi w głowie jakiś głos.
Starałem się dbać o moich poddanych tak, jak robił to mój ojciec. Nie ignorować ich potrzeb, być życzliwym władcą i pośrednikiem między nimi a bogami. Jednak będąc szczerym przed samym sobą, musiałem przyznać, że nie obchodziło mnie to, co się stało. Dopóki nie dotykało to mojego pałacu i mnie oraz najlepszych sług, wszystko w kraju było w porządku.

— Powinieneś pomodlić się do Horusa — stwierdził Yoongi, zabierając dłoń z mojego ramienia — Jesteś jego uosobieniem, więc musi pomóc.

Pokiwałem głową, zapominając, że inni obecni to zobaczą.

— Wasza Wysokość? — W głosie Taehyunga pobrzmiewało zmartwienie.

Wstałem, dając Taehyungowi ręką znak, że ma zamilknąć. Zszedłem z podium i spojrzałem na posłańca, który wbił wzrok w moje sandały, najwyraźniej zbyt zawstydzony tak śmiałymi żądaniami.

— Wracaj do siebie — rzekłem suchym tonem. — Sytuacja nie przedstawia się krytycznie, dlatego uważam, że jakiekolwiek działania są zbędne.

Wszyscy wydawali się zaskoczeni moją decyzją, lecz mnie to nie obchodziło. Odwróciłem się na pięcie i zniknąłem za drzwiami, w przedsionku, który dalej prowadził do mojej sypialni. Stanąłem na środku i spojrzałem na boga, który podążył za mną jak cień.

— Życie władcy nie jest łatwe — westchnąłem. — Wyczaruj mi coś, co mnie odpręży.

— Zaproś nałożnice do siebie, one z chęcią cię odstresują. — Zaśmiał się. — Nie będę podglądał — dodał.

— Jesteś ohydny. — Wszedłem do sypialni. Chciałem usiąść na łóżku, ale ten cholerny bożek mnie uprzedził.

— A ty okrutny. Jak mogłeś nie zareagować w żaden sposób, gdy coś dziwnego dzieje się w twoim państwie?

— Pomodlę się do Horusa, tak jak sugerowałeś — fuknąłem — Nie ma wielkiej różnicy między nami, więc jego pomoc będzie moją pomocą.

— Masz rację — stwierdził po chwili z rozbawieniem. — Nie ma między wami różnicy. Siadaj. — Wstał z łoża i podszedł do okna.

Nim zdążyłem usiąść, rozległo się pukanie, a do środka wszedł Taehyung. Po jego minie poznałem, że nie odwiedza mnie jako sługa, a jako bardzo wściekły przyjaciel.

— Mógłbym się dowiedzieć, co ty robisz? — Jego głos był spokojny, ale w oczach szalała burza.

— Ile razy ci powtarzałem, że masz się do mnie zwracać moim tytułem? — Spojrzałem na niego z góry.

— Lubię tego chłopaka — stwierdził Yoongi i podszedł do niczego nieświadomego Taehyunga. — Jaka szkoda, że to on mnie nie przywołał.

— Przyszedłem tutaj prywatnie. Jimin…

— „Wasza Wysokość” — przerwałem mu.

— Daj mu skończyć — wtrącił Min.

Taehyung usiadł na taborecie, patrząc na mnie z powagą i smutkiem. Złość musiała mu przejść, bo nie miał już tak spiętych mięśni twarzy.

— Znaczysz dla mnie wiele i nigdy nie będę podważał twoich decyzji, to ty jesteś panem i wiesz, co jest najlepsze dla Egiptu.

— Jednak go nie lubię. — Bóg zmarszczył nos i odsunął się od Kima.

— Zamknij się — warknąłem do Yoongiego, w zamian otrzymując jego irytujący śmiech.

Taehyung wyprostował się jak struna, będąc pewnym, że to do niego skierowane były te słowa.

— Twojemu ojcu nie spodobałoby się to, jak potraktowałeś tego posłańca. Dla niego każde zmartwienie poddanych było na pierwszym miejscu.

— Nie obchodzi mnie, co było ważne dla ojca. To nie ma znaczenia, bo on nie żyje, a władcą jestem ja. Masz jeszcze jakiś problem?

— Nie, Wasza Wysokość. — Podniósł się i stanął w progu mojej sypialni. — Chcę tylko dodać, że bez względu na to, co ludzie będą mówić i cokolwiek postanowisz, ja zawsze będę cię wspierał.

Taehyung wyszedł, zostawiając za sobą dziwną pustkę, której nie potrafiłem opisać. Czułem złość, a gdzieś w głębi serca coś rozrywało mnie na kawałki, mimo to byłem pewny, że moja decyzja była słuszna i nie warto wysyłać kapłanów na miejsce trzęsienia ziemi.

— Naprawdę jesteś okrutny. — Głos Yoongiego zabrzmiał tuż przy moim uchu. Wzdrygnąłem się, bo nie zauważyłem, kiedy znalazł się tak blisko mnie.

— Nie wiem, o co ci chodzi — mruknąłem, spoglądając w jego kocie oczy.

— Zadam ci istotne pytanie: czym jest dla ciebie szczęście, Jimin?

— Jesteś filozofem, że zadajesz takie pytania? Zajmij się swoim nosem, bo zaraz możesz go nie mieć — burknąłem niemiło.

— Zajmuję się nosem swojego pana. Wiesz, dlaczego zadałem ci to pytanie? — Patrzył na mnie uważnie. Kąciki jego ust unosiły się w lekkim uśmiechu, a na lewym płatku nosa mogłem dojrzeć malutki pieprzyk. Uderzyło we mnie to, że Yoongi w całej swojej irytującej postaci był bosko przystojny. — Chcę, abyś zobaczył, że nic wartościowego nie jest dla ciebie ważne. Przyjaciel? Raczej sługa. Pamięć o ojcu? Pamiętam o nim, rozwalając państwo, które mi zostawił. Jesteś popsuty do szpiku kości, Jimin. Oprócz władzy i uwielbienia dla swojej osoby nie potrzebujesz nic.

— To nieprawda — zaprzeczyłem od razu. Za kogo ten bóg się ma, aby prawić mi kazania na temat mojego zachowania? Doskonale wiedziałem, jaki jestem i co dla mnie jest ważne. Nie byłem popsuty, byłem wielki. — Potrzebuję jeszcze winogron i wina.

Yoongi roześmiał się głośno.

— O tym właśnie mówię. Okrutny i pusty władca, do którego nic nie dociera.

— Nie pozwalaj sobie — syknąłem.

— Tacy jak ty nie kończą dobrze — szepnął mi do ucha, muskając jego płatek. — Ale wiesz co? W takich osobach drzemie największy potencjał.

— Idź i nie wracaj! — Odepchnąłem go od siebie. Nie miałem pojęcia, co siedzi mu w głowie, ale miałem dość jego niejednoznacznego zachowania i krytyki, kiedy sam nie był idealny jako mój podwładny.

Nawet nie zdziwiło mnie to, że tej prośby posłuchał. Nim zdążyłem mrugnąć, Yoongi zniknął.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top