Rozdział III

Rozdział z lekkim opóźnieniem, ale myślę, że poznanie Yoongiego to wynagrodzi.


— Co to ma być? — prychnąłem, kiedy w końcu byłem w stanie się odezwać. — Przysłali mi jakieś podrzędne bóstwo? MI?

— Sam mnie przywołałeś — odpowiedział nieznany mi bóg, patrząc na mnie uważnie.

Spojrzałem na niego, mrużąc oczy. Był mniej więcej mojego wzrostu i wyglądał dość ludzko w porównaniu z podobiznami innych bogów. Cieszyłem się, że modlitwa zadziałała, ale z drugiej strony byłem delikatnie zawiedziony tym, że nie przybył do mnie któryś z ważniejszych bogów.

— Nie przywoływałem cię — odparłem twardym tonem. — Przywoływałem...

— ... egipskie bóstwo, a ja także nim jestem. — Wszedł mi w słowo.

Pokręciłem głową.

— Jakim prawem mi przerywasz? Jestem faraonem, twoim panem, a ty, mogę się założyć, że jesteś bogiem bez ani jednej świątyni.

— Naprawdę spodziewałeś się, że najważniejsi bogowie rzucą dla ciebie wszystko i pojawią się na twoje zawołanie? Ciesz się, że ktokolwiek odpowiedział. — W jego głosie słychać było rozbawienie i lekkie zniecierpliwienie; zapewne czekał, aż w końcu wydam mu jakieś polecenie. Chyba chciał coś jeszcze dodać, ale zrezygnował z tego.

Nie miałem pojęcia, jak nazywa się to bóstwo i mało mnie to obchodziło, ale miał rację. Spodziewałem się samego Re albo Horusa, skoro jestem jego ziemskim wcieleniem, a dostałem boga niewiadomego pochodzenia.

— Świątynie Bastet i Anubisa stoją dla mnie otworem — powiedział, jakby czytał mi w myślach. — Ale przejdźmy już do rzeczy; w jakim celu mnie tu sprowadziłeś?

Zmarszczyłem lekko brwi, zastanawiając się nad jego słowami.

— Jesteś ich synem? — zapytałem z nadzieją, w odpowiedzi otrzymując skinienie głową. Ulżyło mi. Przynajmniej wiedziałem, że ma porządne pochodzenie, może okaże się porządnym bogiem. — Podobno możesz spełnić to, co chcę.

— Jedną prośbę — przytaknął.
Uśmiechnąłem się szeroko, czując się jak geniusz.

— Moja prośba jest taka: spełnij każdą moją zachciankę.

Spodziewałem się dojrzeć na jego twarzy grymas niezadowolenia czy inną emocję, która pozwoliłaby mi poczuć nad nim wyższość, ale on tylko uśmiechnął się lekko.

— Dobrze.

Nie udało mi się ukryć zaskoczenia, że tak łatwo przystał na moje żądanie. Sądziłem, że będzie się sprzeciwiał, abym mógł zdecydowanie zaznaczyć nad nim swoją władzę i przypomnieć, że teraz ja byłem jego panem, a nie on, jako bóstwo, moim. Bóg musiał zauważyć moje zdezorientowanie, bo zapytał ze złośliwością:

— Czyżbyś się rozmyślił? Mogę wrócić do siebie.

— Nie możesz, bożku. Jestem twoim panem i będziesz mi służył, dopóki się tobą nie znudzę. — Wbiłem palec w jego klatkę piersiową i stuknąłem nim kilka razy. — Jeśli nie, znajdę modlitwę, która odeśle cię prosto do piekieł, głupi bożku.

W normalnych okolicznościach nie ośmieliłbym się odzywać w taki sposób do boga, ale ten wyjątkowo działał mi na nerwy, a jego śmiech, który rozległ się po moich słowach, irytował mnie do tego stopnia, że chciało mi się krzyczeć. Gdzie był szacunek do swego pana?

— Nazywam się Min Yoongi — powiedział, wreszcie przestając się śmiać.

— Nie obchodzi mnie to — odpowiedziałem sucho. — Będę zwracał się tak, jak mi się podoba. Oczekuję szacunku od ciebie jak od innych swoich poddanych. Masz zwracać się do mnie „Wasza Wysokość” albo „Jego Majestat”. Zrozumiano?

Yoongi nawet nie patrzył na mnie, bardziej zainteresowany był niedokończoną ścianą świątyni i księgą, którą wciąż trzymałem w dłoniach.

— Oczywiście, Jimin. — Jego głos był spokojny i musiałem przyznać, że miał piękną barwę, w przeciwieństwie do śmiechu czy złośliwego tonu, jednak ten spokój wytrącił mnie z równowagi bardziej.

— Już jesteś nieposłuszny — warknąłem. — Uważaj, bo...

Yoongi zbliżył się do mnie. Teraz stykał się ze mną klatką piersiową, mogłem wyczuć na swojej twarzy jego oddech, a od intensywnego spojrzenia nogi uginały się pode mną.

— Bo co? — szepnął. — Niech Jego Majestat nie zapomina, kto tak naprawdę może więcej. Nawet będąc ci posłusznym, wciąż mam boskie możliwości, a ty jesteś tylko marną, ludzką inkarnacją Horusa.

Zaniemówiłem.

Jak on śmiał być tak bezczelnym? Zniewaga była czymś, czego nie znosiłem. Gdyby nie to, że naprawdę zależało mi na tym, aby posłusznie spełniał każdą moją prośbę, odpyskowałbym mu tak, że to mnie zacząłby nazywać bogiem, a nie siebie.

Poprawiłem swój płaszcz, aby dać sobie czas na odpowiedź. Powstrzymałem się przed cofnięciem i spojrzałem prosto w jego oczy, które, mimo ciemności, świeciły się i wyraźnie odznaczały się od reszty jego ciała. Był tak blisko, że mogłem zauważyć nie okrągłe, lecz wąskie i pociągłe źrenice jak u kota. Przebiegł mnie dreszcz, co nie umknęło uwadze Yoongiego. Dotknął mojego policzka i pogłaskał go. Stałem w bezruchu, bacznie obserwując go, i syknąłem cicho, gdy zamiast znów poczuć opuszki na policzku, poczułem pieczenie — przejechał po nim za długimi paznokciami.

— Nie musisz się jednak obawiać — wciąż szeptał — Nie zrobię ci krzywdy swoją mocą, będę ci posłuszny. Patrząc na to, jak rządził twój ojciec, można śmiało powiedzieć, że teraz Egipt jest w dobrych rękach, prawda? Ani tobie, ani państwu nic się nie stanie. Zrobię tylko to, co każesz, bo od teraz ty jesteś moim panem.

Odsunął się ode mnie, znów interesując się ścianą. Potrzebowałem położyć się do łóżka i odpocząć, bo dzisiejsze zdarzenia mnie wykończyły. Owszem, byłem podekscytowany pojawieniem się bóstwa, ale z każdą chwilą rodziły się kolejne obawy, które na szczęście zburzyła jego ostatnia wypowiedź. Przyznał, że jestem jego panem, więc nie musiałem niczego się obawiać. Wydaje się niesforny i bezczelny, ale przynajmniej zna swoje miejsce.

Od swojego przybycia wzbudził we mnie już mnóstwo emocji: zaskoczenie, strach, zwątpienie, rozbawienie. Postanowiłem dać mu szansę, bo może faktycznie był jedynym bóstwem, które zainteresowało się moim losem. Przezwyciężając obawy, skupiając się tylko na nadziei na lepsze dni i mile spędzony czas z nim, odkaszlnąłem, aby mój głos zabrzmiał pewniej. Nie chciałem dawać mu kolejnych sygnałów, które sprawią, że pomyśli on, iż udało mu się mnie wystraszyć.

— Mam dla ciebie pierwsze zadanie: pokaż mi, bożku, co potrafisz. Udowodnij, że jesteś bogiem i potrafisz sprawić, że ten nudny świat — machnąłem ręką, wskazując na wszystko wokół nas — stanie się dla mnie interesujący.

— Jestem Yoongi — powtórzył. — Jesteś moim panem, ale nie będę robił z siebie niewolnika. Ty jesteś Jimin, ja jestem Yoongi. Ja spełniam twoje prośby, a ty nie próbuj nawet narzekać. — Nie dając mi nawet chwili na odpowiedź, sięgnął po moją dłoń. Znów ogarnął mnie strach, ale kurczowo trzymałem się myśli o, w zasadzie, dobrej naturze bogów.

Yoongi pozbawiał mnie godności i sprawiał, że czułem się bezbronny. Nie wiedziałem, czy każdy z bogów był taki, może to właśnie było onieśmielenie względem kogoś wyższej rangi. To ja miałem wzbudzać w innych takie uczucia, nie ktoś we mnie. Było to dziwne i nie czułem się z tym dobrze, ale jeśli pozwolenie na nazywanie mnie samym imieniem ma sprawić, że grzecznie wykona każdą moją zachciankę, byłem w stanie na to przystać.

— Więc, Jimin? — Połaskotał palcami wewnętrzną stronę mojej dłoni.

— Pokaż mi, Yoongi, że potrafisz zrobić coś niewiarygodnego — westchnąłem, mając znów wrażenie, że czyta mi w myślach, z czym poczułem się nieswojo. Miałem nadzieję, że jedynie wyczytał to z emocji na mojej twarzy, których nie udało mi się ukryć.

Przyciągnął do siebie moją dłoń, odwracając ją i dmuchając na miejsce, które chwilę wcześniej łaskotał. Wydawało mi się, że szepnął coś i spojrzał w niebo, a chwilę później poczułem zimno na swojej skórze. Spojrzałem na rękę i zobaczyłem białą, malutką gwiazdkę, która niestety szybko się roztopiła, ale spadło jeszcze kilka innych, większych i mniejszych, tak samo czarujących. Każda gwiazdka miała inny kształt; każda była na swój sposób wyjątkowa i każda kojarzyła mi się ze mną: była jedyna w swoim rodzaju. Zerknąłem pod nogi, gdzie piasek pokrył się cienką białą warstwą. W świetle księżyca wyglądało to przepięknie; czułem się zaszczycony tym, że tylko mi dane było zobaczyć to zjawisko, które mógłbym podziwiać wiecznie. Uśmiechnąłem się, a policzek dał o sobie znać. Musiał mi go rozciąć, ale zapatrzony w to zimne, piękne coś, nie czułem złości na Yoongiego.

— To jest śnieg — powiedział, podsuwając moją dłoń nieco wyżej i bliżej mojej twarzy. — Są to takie spadające na ziemię kryształki lodu, które utrzymują się, gdy na zewnątrz jest bardzo chłodno. W Egipcie raczej nie doczekasz jego opadów.

— To jest cudowne — szepnąłem.

— Czy teraz uznasz, że nie jestem podrzędnym bóstwem? — Puścił moją dłoń i pstryknął, a śnieg zniknął, ku mojemu rozczarowaniu.

Zmarszczyłem nos, gdy ostatnia gwiazdka wylądowała na nim, a Yoongi ją tak po prostu strzepnął palcem.

Odsunąłem się natychmiast. Miła atmosfera, panująca jedynie krótką chwilę, prysła.

— Nie naruszaj mojej przestrzeni osobistej, bo każę uciąć ci nos — fuknąłem.

— Jak złapałem twoją rękę, to nie protestowałeś — zaśmiał się.

Prychnąłem. Przecież nie przyznam się do tego, że byłem zbyt przestraszony, by w jakiś sposób wyrazić mój sprzeciw.

— Poza tym katowi ciężko byłoby wykonać wyrok. — dodał.

— Zabroniłbym ci używania boskich sztuczek.

Zaśmiał się głośniej, na co przewróciłem oczami. Jeśli to będzie wciąż mnie irytować, to zakażę mu się śmiać.

— Przez sposób, w jaki mnie przywołałeś, czyli używając modlitwy z tej księgi, jestem widoczny jedynie dla ciebie, a co za tym idzie, tylko ty możesz mnie dotknąć — wytłumaczył już poważnym tonem.

Zaskoczyło mnie to, ale też zadowoliło. Dzięki temu Yoongi będzie mógł być przy mnie w każdej chwili oraz w każdym miejscu i nikt inny nie dowie się o nim. Oby tylko żaden poddany nie zauważył, jak z nim rozmawiam, i nie uznał, że mówię sam do siebie.

— To świetnie. W takim razie przenieś nas do pałacu, najlepiej od razu do mojej sypialni.

— W żadnym wypadku! — Pokręcił głową i odwrócił się w stronę pałacu. — To jest już wykorzystywanie. Bogowie nóżki dali, więc Jego Majestat może się przejść.

Zacisnąłem usta w cienką linię, ale nie skomentowałem tego, tylko poszedłem za nim. Szliśmy powoli; on z wyraźnym zadowoleniem, a ja z chęcią mordu. Cholernie nie chciało mi się przeprawiać teraz przez piasek i noc, ale widocznie nie miałem wyboru, a nie chciałem się z nim spierać o to, że powinien moje żądanie spełnić, abym nie czuł się jak mała mróweczka, którą może zdeptać jednym słowem. Nie chciałem tego przyznawać przed sobą, z trudem mi to przychodziło, ale kiedy był tak blisko mnie, biła od niego boskość i władza, której ja mogłem mu tylko pozazdrościć. Mimo że od dziś był moim poddanym, momentami czułem, że to on ma nade mną prawdziwą władzę. Nie mogłem więcej dopuścić do tego, abym się tak czuł. On ma wiedzieć, jakie jest jego miejsce, i powinien się go bezwzględnie trzymać.

— Za jeszcze jedną bezczelną odzywkę, razem z nosem każę uciąć ci uszy — ostrzegłem go całkiem poważnie. Inni bogowie to chyba zrozumieją i nie ukarzą mnie za to, może nawet przysłaliby kogoś znacznie lepszego od Yoongiego.

— Postaram się być milszym — obiecał, a w jego głosie dało się dosłyszeć pogodną nutkę.

Pomyślałem, że dziwne jest jego zachowanie: raz bez protestu zgadzał się na wydawanie mu rozkazów, a później twierdził, że nie będzie dawał się wykorzystywać. Może po prostu lubił wnerwiać osoby, z którymi rozmawiał, i zmieniać zdanie tylko po to, aby je irytować, a nie z powodu zmiany własnego podejścia do sprawy. Nie znałem go jeszcze, ale nie chciałem się poddawać i szukać innego boga lub całkiem rezygnować z pomysłu, by skorzystać z jego pomocy. Ryzyko, że przy kolejnym przywołaniu nikt się nie pojawi, było zbyt duże, bo Yoongi dał mi do zrozumienia, że bogowie jednak nie interesują się mną tak, jak myślałem. I po co ich wysławiać, skoro nie pomogą w potrzebie?

— Właściwie, dlaczego to ty odpowiedziałeś na moje wołanie? Dlaczego nie inny, podrzędny bożek? — zapytałem z ciekawości. Inni pewnie nie byliby tak irytujący.

— Możliwe, że jako pierwszy zwróciłem uwagę na twoje wołanie — Zerknął na mnie. — I nie jestem podrzędnym bożkiem, chyba ci to udowodniłem. Uważasz, że podrzędne bóstwo umiałoby wyczarować śnieg w Egipcie?

Nie odpowiedziałem, bo sam nie wiedziałem, co podrzędne bóstwo umiałoby zrobić, a czego nie.

— Nie chodzi mi o umiejętności, a o pochodzenie — odparłem jednak. — Miałeś kiedyś tak, że czyjś widok jednocześnie ucieszył cię, ale także zaskoczył i zawiódł? Ja miałem tak właśnie z tobą. Oczekiwałem Horusa... — urwałem, gdy przerwało mi warknięcie, prawie jak u kota. Rozejrzałem się w poszukiwaniu zagubionego w środku pustyni zwierzaka, jednak po ciemku niewiele widziałem, dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że dźwięk wydobył się z gardła Yoongiego, którego najprawdopodobniej musiały zdenerwować moje słowa.

— Mimo wszystko jestem naprawdę zadowolony, że to akurat ty do mnie przyszedłeś — po części skłamałem, aby później nie robił żadnych problemów z moimi zachciankami.

— Nie o to chodzi.

— A o co?

Zatrzymaliśmy się przy wejściu na dziedziniec pałacu. Yoongi zmierzył mnie spojrzeniem i nagle dotknął mojego rozciętego policzka. Pogłaskał go kciukiem i zbliżył do niego swoje usta. Chciałem się odsunąć, ale przytrzymał mnie mocno za ramię. Musnął wargami całą długość rozcięcia i się odsunął. Nie miałem pojęcia, co to było, i nie miałem pojęcia, dlaczego akurat ta bliskość, tak inna od tej wcześniejszej, mi się podobała.

— Zagoiło się, nie zostanie nawet blizna po tym — wytłumaczył, jednak wciąż nie przeprosił za zranienie mnie.

Skinąłem powoli głową i powstrzymałem się od dotknięcia policzka. Przecież nie byłem osobą, którą peszył taki dotyk! Byłem faraonem, do cholery, i chciałem wiedzieć, dlaczego do tej pory świetnie pilnowany mur, za którym znajdowało się większość zwykłych uczuć i emocji, przez kilkadziesiąt minut stracił wartowników oraz kilka cegieł i był o włos od całkowitego runięcia.

— Nie zmieniaj tematu — powiedziałem, chcąc zapomnieć o tym incydencie i skupić się na dokończeniu rozmowy.

— Horus ma teraz inne sprawy na głowie — rzekł Yoongi chłodnym tonem. — Inni też są zajęci, a, jak to ty nazywasz, „podrzędne bóstwa”, nie interesują się przyziemnymi sprawami. Można uznać, że byłem jedynym wolnym bogiem.

— No dobrze — westchnąłem, dochodząc do wniosku, że nie ma sensu dalej wypytywać i taka odpowiedź musiała mi wystarczyć.

Przemierzyliśmy dziedziniec w ciszy, a po krótkiej chwili już weszliśmy do pałacu, gdzie, dzięki pochodni, wreszcie mogłem przyjrzeć się Yoongiemu porządniej i zauważyć szczegóły, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi.
Dopóki nie przeczesał swoich w połowie falowanych, a w połowie karbowanych włosów myślałem, że oczy są jedyną kocią częścią jego ciała, ale śledząc wzrokiem jego dłoń, dostrzegłem, że to nie paznokcie rozcięły mi policzek, a pazurki takie, jak u tego zwierzęcia. Wzdrygnąłem się, bo nie wzbudziły one zbyt przyjemnych odczuć, i oderwałem wzrok od jego dłoni, aby przyjrzeć się jego zębom, które odsłonił w szerokim uśmiechu. Najwyraźniej był świadomy tego, że będę mierzył go dokładnym spojrzeniem. Ulżyło mi, jego zęby były całkiem ludzkie, bez wyraźnie zaznaczonych kłów.

— Już się napatrzyłeś? — zaśmiał się, a następnie poszedł w głąb pałacu, przechodząc przez przedsionki i korytarze tak, jakby doskonale znał to miejsce.

— Wcale nie patrzyłem się na ciebie, tylko na twoją szatę. Jest piękna. — Była czarna, ze złotymi obszyciami. Nawet w takim słabym świetle materiał, z którego została wykonana, wydawał się porządny i uszyty o wiele lepiej, niż moje najlepsze stroje.

— Specjalny boski materiał. Jeśli spróbowałbyś to ubrać, wyżarłoby ci skórę — powiedział pogodnie, wchodząc już do sali tronowej.

Nie byłem pewny, czy mówił to poważnie, więc nie odpowiedziałem. Zgarnąłem z tronu koronę, którą zostawiłem tam przed wyjściem, i poszedłem za Yoongim do swojej sypialni.

— Masz żonę?

To pytanie było nagłe, nie sądziłem, że to go zainteresuje. Zmarszczyłem brwi, usiadłem na łóżku, a koronę położyłem na swoich udach, nie chcąc odpowiadać mu wprost.

— Jesteś bogiem, nie powinieneś wiedzieć wszystkiego?

Wzruszył ramionami.

— Nie zwracałem uwagi na rzeczy, które mnie nie interesowały, przynajmniej nie do tej pory.

— Teraz cię to interesuje?

— Nie chcę, abyś nagadał o mnie swoim bachorom i kazał mi spełniać ich zachcianki.

Roześmiałem się.

— Nie mam zamiaru nikomu o tobie mówić. Żony nie mam, żadna jeszcze nie wydawała się godna, aby nosić mojego potomka, który kiedyś miałby objąć po mnie tron. Nie ożenię się z byle kim, jak na razie wystarczą mi nałożnice. — Zdjąłem płaszcz i podałem mu go. — Odłóż, bożku.

Yoongi nawet się nie ruszył. Usiadł na taborecie i z uznaniem przyglądał się malunkowi zdobiącemu moją ścianę.
Widząc, że nie miałem wyjścia, wstałem i wrzuciłem płaszcz byle jak do szafy. Odwróciłem się i chciałem wrócić na łóżko, ale na nim leżał już zadowolony Yoongi.

— Bogowie sypiają?

Nie raczył mi odpowiedzieć, ale może to dobrze, bo chyba wolałbym nie usłyszeć nic dwuznacznego w odpowiedzi.

— Złaź — zażądałem stanowczo. — Twoje miejsce jest na podłodze u stóp twojego pana.

Yoongi wciąż się nie odzywał. Spojrzał na mnie z uporem w oczach i wiedziałem, że nie miał zamiaru zejść.

Nie miałem pojęcia, jakim cudem kilka minut później leżałem na łóżku razem z nim. Byliśmy odwróceni do siebie plecami, nie dotykaliśmy się żadną częścią ciała. Było mi niewygodnie i ciasno, ale już nie miałem siły na wykłócanie się z nim, aby wyszedł. Postanowiłem, że jutro każę mu wyczarować dodatkowe łoże, a jeśli nie, to wyślę go spać razem ze służbą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top