Rozdział XXII
Tak jak się spodziewałem, największy kryzys przyszedł w nocy.
Cisza panująca w pałacu upewniała mnie w tym, że garstka służby, która mi pozostała, udała się już na spoczynek, co pozwalało mi na głośny płacz bez obaw, że ktoś mnie usłyszy.
Siedziałem skulony na łożu, z nogami podciągniętymi do brody i oplecionymi wokół nich ramionami. Podbródek ułożyłem na swoich kolanach, nieprzyjemnie ocierając się brodą o materiał mojej szaty, jednak nawet się nie skrzywiłem — zbyt cierpiałem psychicznie, aby przejąć się jakąkolwiek fizyczną niewygodą.
Bolały mnie już plecy od tej pozycji, ale trwałem w niej bezustannie od dłuższego czasu, niekiedy bujając się nieznacznie na boki lub w przód i tył, wyobrażając sobie, że to ktoś kołysze mnie tak w swoich ramionach. Tym kimś miałby być oczywiście Yoongi, którego, mimo tak parszywego potraktowania mojej osoby, wciąż kochałem i zdawało mi się, że nigdy nie przestanę.
Cierpiałem stokroć bardziej, niż kiedy dowiedziałem się o zdradzie Taehyunga. Nie wiedziałem, z czego to wynika, ponieważ Kim był przy mnie od zawsze i przez te wszystkie lata nigdy się nie sprzeciwiał. Byłem w szoku, kiedy postanowił odejść, a gdy na jaw wyszedł jego wpływ na czas, w którym odbył się protest, miałem ochotę osobiście dokonać egzekucji, nie bacząc na to, że łączyła nas przyjaźń od dziecka.
Z kolei kłamstwa Yoongiego, który pojawił się w moim życiu niedawno, rozdarły moje serce w większym stopniu. Początkowo nie czułem nic, lecz z każdą kolejną chwilą, każdym jego słowem, traciłem część siebie. Kiedy kazałem mu odejść, pragnąłem jedynie schować się w jego objęciach i wypłakać, wykrzyczeć, jak bardzo jest beznadziejny, by zaraz powiedzieć, że nie obchodzi mnie to, że mnie zranił. Chciałem, aby zabrał nas do naszego pałacu, w którym spędzilibyśmy resztę mojego życia sami i bez żadnych problemów.
Odrzuciłem głowę do tyłu, trafiając nią w ścianę. Ból rozszedł się od tylnej części aż po skronie, powodując u mnie ciche jęknięcie. Bolało, ale gdybym miał wybierać między bólem serca a potrojonym bólem głowy od uderzenia, zdecydowanie wybierałbym ten drugi.
Wyprostowałem nogi i wplotłem palce w swoje włosy, ciągnąc za końcówki. Korona, która zazwyczaj zdobiła moją głowę, leżała dawno rzucona w kącie sypialni między drzwiami a ścianą ozdobioną malunkami. Nie chciałem już nosić jej na sobie, z symbolu władzy stała się dla mnie koszmarem; oddałbym wiele, żeby być zwykłym, durnym poddanym, a tym samym nie musieć być osobą, którą Min próbował zabić.
Zawyłem głośno, niczym skopane zwierzę, a z moich oczu wylały się kolejne łzy. Moja dolna warga, jak i reszta ciała, co jakiś czas niekontrolowanie drżały, przez co cieszyłem się, że z powodu ciemności panującej w pokoju nie jestem w stanie dostrzec swojego odbicia w lustrze.
Potrząsnąłem mocno głową, próbując się w ten sposób uspokoić lub chociaż zacząć racjonalnie myśleć. Byłem faraonem i powinienem wstydzić się tego płaczu i pieprzonej tęsknoty, która mimo wszystko mnie ogarniała.
— Yoon — wyszlochałem z nadzieją, że mój bóg mnie usłyszy. — Wróć, proszę cię, Yoongi, błagam. Wróć do mnie — szeptałem, aby po chwili kopnąć nogą w materac i wykrzyczeć: — Nienawidzę cię!!!
Siebie także nienawidziłem za wszystkie sprzeczne myśli, które mi towarzyszyły.
To, co mi zrobił, nie zasługiwało na żadne wybaczenie, dlaczego więc tak bardzo łaknąłem jego bliskości? Tych kocich oczu, wpatrujących się w moje i wąskich ust, wyznających miłość, a potem zachłannie mnie całujących; brakowało mi całej jego postaci, a tęsknota była silniejsza niż żal i przykrość, którą mi sprawił, jednak ta godna, królewska część mnie, która z ledwością jeszcze żyła, zapierała się, jak tylko mogła, przed tymi uczuciami, przypominając mi wkoło słowa Yoongiego o tym, że próbował mnie zabić.
Cierpiałem jak nigdy.
Jedną dłoń przeniosłem z włosów na szatę, zaciskając palce na materiale, bawiąc się nim nerwowo. Na moją zapłakaną twarz mimowolnie wkradł się uśmiech na wspomnienie kilku kreacji, stworzonych dla mnie specjalnie przez Mina: a to z dodatkowymi obszyciami czy frędzlami, a to z materiału odpornego na zabrudzenia... Uwielbiałem w nich chodzić, chociaż każdą z nich miałem na sobie tylko raz; czułem się w nich, jakbym nosił na sobie cząstkę jego.
Nienawidziłem i kochałem jednocześnie, a do tego zostałem perfidnie przez niego oszukany. Byłem strasznym głupcem, który wierzył, że przechytrzy boga, jednak po drodze wszystko się poprzewracało i to ja, ja zostałem przechytrzony, zostałem samotny i ze złamanym sercem, a za wszystkim stała osoba, dla której potrafiłbym się zmienić.
Opadłem na materac, zwijając się w kulkę na boku. Wyglądałem żałośnie i tak też się czułem, nic nie mogło mi pomóc. Nawet gdybym miał obok Yoongiego, cierpiałbym, wtulając się w jego klatkę piersiową i czując jego nos schowany w moich włosach. Jednak teraz też cierpiałem, nie mając go przy sobie, więc czy jakiekolwiek rozwiązanie zmieniłoby sytuację? Bez względu na to, czy odszedł, czy zostałby, moje uczucia będą takie same. Kochałem go i chciałem czuć jego obecność, lecz łamało mi to serce i nie miałem ochoty go widzieć. A może to, że go kocham, oznacza, że mam ochotę go widzieć mimo tej krzywdy?
Przesunąłem ręką po łożu, aż moje palce natknęły się na miękki materiał, który od razu przysunąłem sobie pod twarz i zaciągnąłem się zapachem, niestety z zawodem stwierdzając, że nie pachnie on Yoongim. Narzuciłem koc na ramiona, wbijając wzrok w świecące w ciemności gwiazdki. Chciałbym móc powiedzieć, że to odrobinę podniosło mnie na duchu, jednak byłoby to kolejne kłamstwo otaczające moją osobę.
Zamknąłem oczy, wzdychając głośno. Byłem tym wszystkim zmęczony, jakby ktoś wyssał ze mnie życie, a ciążyły na moim barkach jeszcze obowiązki władcy, do których nigdy nie czułem takiego obrzydzenia i objętości. Wszystko się sypało, a ja ledwo się trzymałem. Wystarczył tylko mały podmuch wiatru, abym rozsypał się jak moje dotychczasowe życie.
— Kocham cię — mruknąłem bardzo cicho, nakrywając się kocem po szyję. Odpowiedź oczywiście nie nadeszła, ale jego głos doskonale rozbrzmiał w mojej głowie. Wszystkie czułe słowa, którymi karmił mnie przez ten czas, przedzierały się przez mój wewnętrzny chaos, pragnąc, bym usłyszał je jeszcze raz, tuż przy moim uchu. — Wiem, że na pewno mnie słyszysz, Yoongi, i widzisz, jak cierpię — szeptałem dalej — Nie powinieneś odchodzić i zostawiać mnie w takim stanie, słyszysz? Nie powinieneś! — krzyknąłem. — Zawsze robiłeś mi na przekór, więc dlaczego teraz posłuchałeś? — zapytałem przez łzy.
Wciąż nie otrzymywałem odpowiedzi, lecz nie powstrzymało mnie to przed kolejnym potokiem słów skierowanych w stronę Mina. Z moich ust padały zarówno wyznania miłości, jak i wulgarne wyzwiska, o których znajomość nawet się nie posądzałem. Moje myśli gnały od skrajności w skrajność, a pochłonięty wewnętrzną bitwą i wymęczony płaczem, nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.
I tak wyglądało kilka następnych dni.
Płacz, wybuchy złości, szarpanie się za włosy i „rozmawianie" z Yoongim, raz po raz przeplatając wyznania miłości z wrzaskami o tym, jak bardzo go nie znoszę. Nosa z sypialni nie wyściubiłem, nie licząc udania się do łazienki lub wzięcia talerza spod drzwi; Jongho starał się, aby resztki służby tak samo jak wcześniej pełniły swoją funkcję, i musiałem przyznać, że jedzenie smakowało wyśmienicie, jednak nie potrafiłem zmusić się do zjedzenia więcej niż kilku kęsów. Nikt nie próbował ze mną się kontaktować, za co byłem wdzięczny, lecz po kolejnych kilkudziesięciu godzinach spędzonych w samotności, zacząłem się obawiać, czy mi nie odbija.
Wydawało mi się, że inni odbiorą moje zachowanie jako załamanie po zdradzie najlepszego, dwornego urzędnika, ale nie chciałem, aby sądzili, że jestem na tyle słaby, by rozsypać się z tak błahego powodu. O wiele lepszym wytłumaczeniem w moim mniemaniu było stwierdzenie, że przez niewdzięcznych poddanych przechodzę kryzys władcy.
Znów siedziałem na łożu, plecami oparty o ścianę. Na ramiona miałem narzucony, niczym pelerynę, koc od ukochanego i wpatrywałem się przed siebie. Dopiero po dłuższym czasie zorientowałem się, że patrzę na tą ścianę, którą mój bóg zaczarował specjalnie na moje życzenie; aktualnie powinna ukazywać błękit nieba, przepasany gdzieniegdzie białymi muśnięciami. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zrozumiałem, że pogoda na ścianie jest całkiem inna: niebieski zastąpiły szare, wręcz czarne chmury, które w następnym momencie rozdarła jasna błyskawica. Rozszerzyłem oczy z przerażenia, bojąc się, ale jednocześnie nie mogąc oderwać wzroku od piorunów. Całe szczęście, że grzmoty były niesłyszalne, ponieważ serce zatrzymałoby mi się z przerażenia. Zazwyczaj burza nie wprawiała mnie aż w taki strach, ale mając na uwadze to, że taki obraz pojawił się w elemencie utworzonym przez boga, podczas gdy na zewnątrz było naprawdę ładnie, niepokoił mnie. Miałem już dość nadprzyrodzonych zjawisk i doskonale wiedziałem, że po nich mogę spodziewać się wszystkiego.
Spojrzałem w górę na sufit, aby upewnić się, że nie ma żadnych pęknięć, które sugerowałyby, że sklepienie mogłoby się na mnie zawalić. Odwróciłem głowę w stronę okna, lecz ono też wydawało się w porządku. Zsunąłem się z łoża i niepewnie stanąłem bosymi stopami na podłodze, trwając tak przez dłuższą chwilę, nim uznałem, że podłoga jest również bezpieczna i nie zacznie za chwilę się trząść.
Głośny huk spowodował, że podskoczyłem z krzykiem, a koc zsunął się z moich ramion na posadzkę. Domyśliłem się, że był to odgłos drzwi uderzających o ścianę, dlatego schylając się po koc i mamrocząc pod nosem, zacząłem w głowie wymyślać reprymendę dla sługi, lecz kiedy odwróciłem się, ledwo podniesiony materiał wyślizgnął się z moich palców.
Nie dowierzałem własnym oczom. Jak on śmiał pojawiać się w moim pałacu, a w dodatku w mojej sypialni?!
— Widzę, że przyszedłem nie w porę — odezwał się rozbawiony Taehyung, mierząc spojrzeniem moją sylwetkę. — Wyglądasz jak siedem nieszczęść, a nie jak władca, Wasza Wysokość. — Ku mojemu zdziwieniu, nie wyłapałem kpiny w jego głosie, jedynie lekkie zdenerwowanie.
— Wyglądam jak ktoś, kogo zdradził przyjaciel! — warknąłem zdenerwowany. — Zdajesz sobie sprawę, że czeka cię śmierć? Osobiście dokonam egzekucji, a ręka mi nawet nie zadrży!
— Czyżby? — Kim uniósł brew i podszedł do mnie żwawym krokiem, najzwyczajniej w świecie zgarniając mnie w objęcia. Tak, jakby nic się nie stało.
— Przestań. Natychmiast mnie puść — syknąłem, próbując się wyrwać, na co ten objął mnie mocniej. — Jesteś popaprańcem!
Czy musieli mnie otaczać sami dwulicowi ludzie? Jak on miał czelność pojawiać się w pałacu i wchodzić do mojej sypialni, jakby jego odejście i zdrada nigdy nie miały miejsca? Jak nie wstydził się mnie przytulać? Czy on liczył na to, że nasza przyjaźń będzie mogła dalej istnieć?
— Moim jedynym życzeniem było to, abyś poczuł się tak, jak ja się czułem — zaczął mówić. — Miałem nadzieję, że jeśli zrobię ci takie świństwo, da ci to do zrozumienia, że tak naprawdę zależy ci na mnie.
— Taehyung. — Przymknąłem oczy. Pałałem nienawiścią do niego, jednak gdzieś w głębi duszy brakowało mi go. A może brakowało mi po prostu osoby, która będzie stała po mojej stronie? — Kto cię tu wpuścił?
— Jongho — szepnął.
Westchnąłem. Wiedziałem, że mężczyzna nie jest w stu procentach mi wierny! Byłoby to zbyt piękne, musiałem się z nim potem rozmówić.
— Nie wiń go, proszę. Jest mu już wystarczająco ciężko — poprosił Tae, puszczając mnie wreszcie. Usiadłem na łożu i spojrzałem na byłego przyjaciela, który usiadł obok.
Coś ścisnęło moje serce. Czy to było współczucie, czy wyrzuty sumienia, nie wiedziałem, jednak analizując słowa Taehyunga, zdałem sobie sprawę, że zawsze starał się dbać o innych bardziej niż o siebie. Zrobiło mi się głupio za moje zachowanie, mimo to nie miałem zamiaru go przepraszać ani udawać, że wszystko między nami może być w porządku.
Z drugiej strony chciałbym móc wyrzucić wreszcie z siebie emocje, które narastały we mnie od pojawienia się Yoongiego. W trakcie naszej znajomości kilkukrotnie pragnąłem zwierzyć się komuś, a konkretniej Taehyungowi, lecz nigdy tego nie zrobiłem.
Przypomniałem sobie, że nie przyjmowałem do wiadomości jego rezygnacji ze służby. Może nie czułem się wtedy tak podle jak po tym, co powiedziała mi Hyejin lub kiedy Yoongi wyjawił mi prawdę, jednak nie chciałem do tego dopuścić. Błagałem, aby został, więc czy teraz, mimo urazu, nie powinienem wykorzystać szansy i pokazać, że potrafię być przyjacielem?
Spojrzeliśmy sobie w oczy, a jego dłoń odnalazła moją, by spleść nasze palce. Słowo „przepraszam" równocześnie padło z obu ust, chociaż to jego było bardziej szczere i pełne prawdziwych uczuć, a moje naszpikowane desperacją i zwykłą chęcią zrzucenia z siebie ciężaru, towarzyszącego mi już od tak długiego czasu.
Tym, czego nauczyłem się przez ostatnie tygodnie, było to, że relacje są obustronne, wymagające i skomplikowane. Nie da się stworzyć więzi w taki sposób, w jaki oczekuje tylko jedna osoba, ponieważ miłość czy przyjaźń tworzy dwójka ludzi. Nie był to pocieszający dla mnie wniosek, ponieważ uwielbiałem mieć władzę nawet nad tak błahymi rzeczami, jednak jeśli chciałem mieć w kimś oparcie, a nie tyle chciałem, co raczej najzwyczajniej tego potrzebowałem, musiałem się z tym pogodzić.
Zaledwie kilka minut później leżałem z głową na jego udach, opowiadając o wszystkim, co wydarzyło się od podsłuchania rozmowy kapłanów w ogrodzie. Taehyung słuchał mnie uważnie, bawiąc się przy tym moim włosami, co okazało się naprawdę przyjemne, a do głowy nawet nie przyszły mi komentarze odnośnie do zniewagi wobec władcy. Moja królewska godność pożegnała się ze mną już dawno, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia, nie w obliczu tego, co planowałem zrobić.
Taehyung okazał się naprawdę świetnym słuchaczem; przytakiwał, kiedy tego oczekiwałem, śmiał się i krzywił, gdy zachodziła taka potrzeba. W niektórych momentach marszczył brwi, jakby wszystko nabierało dla niego sensu.
W trakcie mojego opowiadania zerknąłem na ścianę przedstawiającą pogodę i z ulgą stwierdziłem, że niebo się rozchmurzyło — znów dominował na nim piękny błękit i cirrusy, a także inne, bardziej kłębiaste chmury. Z niewiadomych powodów poczułem nieopisaną ulgę i uśmiechnąłem się, zatrzymując się na wspomnieniu mojej nocy z Yoongim.
— Brzmi to jak bajeczka wymyślona dla atencji i gdybym nie był świadkiem tych plag, nie uwierzyłbym — stwierdził Taehyung i odchylił nieco swój tułów do tyłu, mrużąc przy tym oczy i patrząc na sufit. — Halo, jakiś boże, proszę zejść także do mnie!
Zaśmiałem się głośno, szczerze, tak, jak śmiałem się jedynie przy Yoongim. Musiałem przyznać, że było to całkiem miłe uczucie i aż zabolało mnie coś w środku z powodu, że straciłem tyle lat i nie będzie nam dane już tego nadrobić. Oczywiście wciąż żywiłem urazę do Taehyunga, lecz dzielnie znosiłem to właśnie dla tego momentu; ponownego bycia potrzebnym i ważnym dla kogoś.
— Zrobię ci kąpiel, Wasza Wysokość — oznajmił Tae, jakiś czas po skończeniu mojej opowieści. Nie skomentował jej żadnym słowem, jedynie burknął coś pod nosem, że z Yoongiego jest kawał durnia, ale nie miał prawa powiedzieć nic więcej, ponieważ postąpił w podobny sposób.
— Poczekaj. — Podniosłem się, żeby mógł wyjść. — Nie musisz zwracać się do mnie tym tytułem. Jestem po prostu Park Jimin.
Żałowałem, że tylko ten jedyny raz w życiu udało mu się przywołać tak prawdziwy uśmiech na jego twarz. Po chwili, kiedy wyszedł z sypialni, wziąłem głęboki wdech i przetarłem twarz dłońmi, podejmując decyzję, od której nie było już odwrotu. Nie był to pochopny pomysł, kiełkował on we mnie od odejścia Mina, a teraz, kiedy przełknąłem resztki godności i unormowałem w miarę możliwości stosunki z Taehyungiem, mogłem go wreszcie zrealizować. Podszedłem do toaletki i wziąłem z niej serwetkę, w którą owinięte były małe, czarne, okrągłe owoce.
Wczoraj udałem się na spacer po pozostałościach mojego królewskiego ogrodu. Wspominałem, płakałem, wyzywałem bogów. W chwilach, kiedy byłem stosunkowo spokojny, próbowałem w głowie odtworzyć wygląd ogrodu. Rozglądałem się, aż nie zauważyłem rośliny, której z pewnością tam wcześniej nie było. Bez większego namysłu zebrałem owoce, rozpoznając, że roślina jest trująca — czasem używaliśmy jej jako jednej z kar śmierci.
Usiadłem na podłodze po turecku, rozwijając serwetkę i kładąc ją na swoim udzie. Jeden z owoców sturlał się z mojej nogi i bezgłośnie spadł na posadzkę. Chciałem go podnieść, kiedy poczułem na swoim nosie coś mokrego i zimnego. Zmarszczyłem go lekko i uniosłem wzrok, aby ujrzeć spadające płatki śniegu.
— Yoongi... — szepnąłem, starając się powstrzymać łzy.
Czy to, co miałem zamiar uczynić, było słuszne?
Wszystko wskazywało na to, że tak. Roślina nie znalazła się przypadkowo w ogrodzie, musieli w tym maczać palce bogowie. Przypomniałem sobie jedną z rozmów z Yoongim na temat przeznaczenia i uznałem, że teraz spełnia się moje. Znaki, które dostawałem, były zbyt oczywiste — musiałem umrzeć, to było jedyne rozwiązanie, najlepsze dla mnie.
Cierpienie spowodowało zmiany w moim spojrzeniu na bieżące sprawy, ale odebrało również zdrowy rozsądek. Zostałem dwukrotnie zdradzony, wylałem z tego powodu mnóstwo łez, a przebaczyłem. Przebaczyłem bez większego trudu, chociaż powinienem ukarać ich chłostą, obcięciem członków i powieszeniem.
Byłem żałosny. To jedyne, co mogłem o sobie stwierdzić na przestrzeni tych kilku dni. Mieszały mi się uczucia, gubiłem się sam w sobie, nie potrafiłem zaznać spokoju poza minutami spędzonymi przed chwilą z Tae.
Istniał tylko jeden sposób, by zakończyć to wszystko, nim postradam rozum ze sprzecznych emocji.
Już nie tylko nos, ale policzki, szyja i ramiona pokryły się chłodnymi kropelkami, które dosłownie chwilę wcześniej były ślicznymi, drobnymi płatkami śniegu. Wziąłem w dłoń jagody, wpatrując się w jedną z białych gwiazdeczek, która właśnie opadł na moją dłoń.
— Nie zostawiłeś mnie tak naprawdę — szepnąłem, podziwiając kolejne. — Idę do ciebie, Yoongi.
Po tych słowach jednym, sprawnym ruchem wziąłem wilcze jagody do ust i połknąłem je, oczekując swojego ziemskiego końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top