Rozdział XV

Po łazience roznosił się zapach oliwnych olejków, których używałem podczas kąpieli. Woń pieściła mój zmysł węchu, a w połączeniu z zapachem ciała Yoongiego, pozwalała na kompletne odprężenie i dawała ogromne poczucie bezpieczeństwa, co bardzo mi pomagało, gdyż gdzieś z tyłu głowy miałem pewne obawy odnośnie do siedzenia w wodzie.

— Nic ci tutaj nie grozi. — Co jakiś czas szept Mina docierał do moich uszu. — Obronię cię przed wszelkim złem.

— Nieprawda. — Wtuliłem się bardziej w jego klatkę piersiową. — Sam stwierdziłeś, że twoja moc nie daje rady z mocą Horusa.

— To nie znaczy, że nie mogę rzucić romantycznym tekstem w tym stylu. — Zaśmiał się i ochlapał mnie wodą.

— To jest zniewaga wobec władcy! — Przetarłem twarz i odsunąłem się od niego, wciskając się plecami w róg między bokami basenu.

Czułem się o wiele lepiej, kiedy pozbyłem się brudnej tuniki, a mojej twarzy nie szpecił już rozmazany makijaż. Kilkukrotnie nasmarowałem swoje ciało różnymi pachnidełkami i dopiero wtedy mogłem wyluzować się na tyle, na ile pozwalał mi strach przed znalezieniem się na dnie. Pachnący nie wstydziłem się wtulać w bok i klatkę piersiową Yoongiego, a po takim brudzie, który z siebie zmyłem, miałem wręcz wrażenie, że pachnę niemal tak pięknie, jak on.

Patrzyłem teraz na Mina, kiedy śmiał się, odwrócony głową w moją stronę. Siedzieliśmy w płytszej części basenu, dlatego woda sięgała mu do połowy torsu, a wokół tworzyły się delikatnie fale przez drganie jego ciała. Dłonie opierał na krawędziach basenu, mając szeroko rozłożone ramiona. Zauważyłem, że jego pazury są znacznie krótsze, niż zapamiętałem z dnia obchodów wylewu Nilu.

— Czy tą ważną sprawą w zaświatach było obcięcie pazurów? — zapytałem zaczepnie.

— Może. — Wystawił rękę przed siebie i rozszerzył palce, poruszając nimi. — Teraz są krótkie i nie będą sprawiać ci już bólu. Widzisz, zrobiłem to specjalnie dla ciebie, Wasza Wysokość. — Wyszczerzył się.

Uroczo wyglądał, kiedy pokazywał w uśmiechu swoje dziąsła. Jego boska aura gdzieś znikała i nie posądzałbym go o bycie niebezpieczną istotą, skłonną do okrutnych czynów. Kojarzył mi się z chłopcem, który był bardzo szczęśliwy i na którego uśmiech zasługiwała tylko jedna osoba.

Westchnąłem cicho, podkulając nogi i obejmując je ramionami. Oparłem się policzkiem o kolana, a następnie poruszyłem stopami, chcąc się upewnić, że dotykam dna i na pewno nie stracę gruntu. Po wszystkich wydarzeniach, które dały mi do myślenia, czułem, że nie zasługuję na bycie tym, do kogo ten uśmiech jest kierowany. Oczywiście Yoongi również miał swoje za uszami, jak chociażby to, że wrzucił mnie do Nilu lub na samym początku często mówił dwuznaczne żarty, jednak nigdy nie zawiódł mnie tak, jak ja swoim zachowaniem najwidoczniej zawodziłem innych. Owszem, zostawił mnie dwa razy, ale za każdym razem wracał, prędzej czy później odpowiadając na moje wołanie. Kochał mnie i nie dało się temu zaprzeczyć. Był wobec mnie szczery i zapewniał mnie, że u jego boku nie mam się czego obawiać.

Czym zasłużyłem na jego miłość?

Może to wszystko jest jednym, wielkim planem bożym, a Yoongi miał być bodźcem, który miał mnie zmienić? A co, jeśli nie jest ze mną z powodu swoich prawdziwych uczuć, a z musu wynikającego z naszego przeznaczenia?

— O czym tak myślisz? — Przysunął się do mnie i uklęknął. Jego kolana stykały się z palcami od moich nóg, a ręce oparł po obu stronach moich ramion. Zbliżył swoją twarz do mojej, patrząc mi w oczy, jakby chciał z niej wyczytać każdą, najskrytszą myśl.

— O tobie — odpowiedziałem, cmokając go w pieprzyk na policzku. Yoongi skrzywił się i złapał mnie za podbródek, jeszcze bardziej zmniejszając odległość między naszymi wargami.

— Wolałbym tu, skarbie. — Zrobił dziubek.

Ledwie musnąłem jego usta i szybko obróciłem głowę, tak, że kiedy chciał mnie pocałować, trafił w kość policzkową. Zachichotałem, chociaż nie było mi do śmiechu, kiedy mocno złapał mnie za podbródek i docisnął do ścianki basenu.

— I co, warto się ze mną droczyć? — zapytał, zniżając ton. W miarę możliwości pokręciłem głową, poruszając przy tym ustkami jak ryba, co pewnie nie wyglądało wcale atrakcyjnie, aby uprosić go o pocałunek. Zdziwiłem się, kiedy zamiast namiętnego złączenia naszych warg, otrzymałem delikatne muśnięcia po całej mojej twarzy, jakby Yoongi specjalnie je omijał. Całował od czoła, przez nos i policzki, linię szczęki, aż po szyję. Przymknąłem oczy, kiedy jego dłonie znalazły się na mojej talii i wygiąłem się, kiedy uszczypnął mnie w bok.

— Yoongi! — Zaśmiałem się, kiedy powtórzył to kilka razy po obu stronach, a jego ręce powędrowały wyżej, aby zacząć mnie łaskotać.

Wiłem się ze śmiechem, żartobliwie go odpychając i mamrocząc, że już wystarczy, chociaż wcale nie chciałem, aby przestawał. Woda wzburzyła się przez moje ruchy, lecz kiedy czułem jego dłonie na swoim ciele, strach nie przejmował nade mną kontroli i nawet gdy przez przypadek się zachłysnąłem, wyplułem wodę, która miała ohydny posmak olejku, i zsunąłem się po dnie, aby półleżeć.

— I co teraz? — szepnął. Klęczał między moimi nogami, pochylając się nad moją klatką piersiową i patrząc mi prosto w oczy. — Ufasz mi? Mógłbym cię z łatwością teraz utopić... — wplątał palce w moje włosy, ciągnąc je do dołu. Ogarnięty nagłym strachem, podniosłem się jak najszybciej, ale Yoongi znów, tym razem niechcący, pociągnął mnie za kosmyki, przez co uderzyłem głową o krawędź.

Jęknąłem z bólu, usiłując wstać, co uniemożliwiły mi jego ramiona.

— Jesteś nienormalny! — Wydarłem się. — Zachowujesz się, jakbyś miał jakieś zaburzenia! Mówisz do mnie tak, jakbyś chciał mojej śmierci, ale coś powstrzymuje cię przed zabiciem mnie!

— Skarbie, uspokój się. — Objął mnie mocno, abym przestał mu się wyrywać. — Dobrze, przyznaję, po ostatnich wydarzeniach ten żart był nie na miejscu.

— Czy to jakieś rodzinne zboczenie i śmierć partnera cię podnieca? — Złapałem się za miejsce, w które się uderzyłem.

Min nie odpowiedział i jedynie położył dłoń na mojej dłoni, po czym szepnął kilka słów, cmoknął moją skroń, a ból zelżał.

— Naprawdę cię przepraszam — szepnął.

— Za karę powinienem obciąć ci ten twój niezgrabny nos.

— Mógłbyś mnie całego rozczłonkować, zrozumiałbym. Zasłużyłem na to. — Musnął moją szyję.

— Chyba nie byłbym w stanie zrobić ci żadnej krzywdy — stwierdziłem szczerze. — Dziwne...

— Nie sądzę, aby było to dziwne, skarbie. To po prostu miłość. — Splótł palce swoich dłoni na dole moich pleców i zaczął nami bujać na boki.

Zaśmiałem się, łapiąc go za ramiona i cmokając w podbródek.

Kolejne dni mijały mi bardzo szybko; przelatywały przez palce, chociaż kiedy przeżywałem dany dzień, dłużył się on niemiłosiernie, jednak patrząc z perspektywy paru dób, czas płynął naprawdę w zastraszającym tempie.

Egipt wymagał teraz najwyższej troski z mojej strony. Było to moje państwo, którym musiałem się opiekować i wydawać innym rozkazy, aby doprowadzić kraj do stanu sprzed klęsk zesłanych przez Horusa. Z tego powodu byłem zmuszony użyczyć środków z królewskiego skarbca, żeby Egipt był w jeszcze lepszym stanie, niż wcześniej. Zarządziłem budowanie trwalszych budynków, a jeden z poddanych, który zajmował się takimi rzeczami, zasugerował wybudowanie tamy albo muru wzdłuż Nilu, jednak nie spotkało się to z moją aprobatą, ponieważ powodowałoby to odcięcie nas od dostępu do wody. Pola były niezdatne do użytku, zalane aż nadto, a w wielu miejscach piasek zmienił się we wciągające błoto, w którym zdążyło zginąć już kilkoro ludzi, domyślałem się więc, że była to jakaś boska sztuczka.

Najtrudniejszą rzeczą były pogrzeby. Widziałem wiele cierpiących rodzin, które raczej nie spowodowałyby u mnie współczucia, jednak po tym, co przyszło mi przeżyć, moje podejście zmieniało się z każdym dniem na bardziej ludzkie. Osobiście brałem udział tylko w trzech, może czterech pogrzebach, gdzie nieboszczykami byli moi słudzy. Musiałem zatrudnić kogoś nowego na miejsce kucharza, pokojówek, ale jedno stanowisko, które do tej pory piastował Taehyung, pozostawiłem nieobsadzone. Nie wyobrażałem sobie, aby ktoś mógł zająć jego miejsce, nawet jeśli byłby najlepszy w swoim fachu.

Niektórzy z poddanych zdawali się powątpiewać w istnienie bogów przez katastrofy, jakie ich dotknęły. Oczekiwali, że na trzęsieniu ziemi się skończy, ale ich nadzieje okazały się bezsensowne. Woda, czyli żywioł, który razem ze Słońcem daje nam życie, okazał się bezlitosnym potworem, który potrafi również to życie odebrać. Gdyby nie to, że udało mi się przywołać Yoongiego i widziałem, co jest w stanie zrobić, sam zwątpiłbym w bóstwa, a już na pewno w te, które otaczają ludzi swoich opieką. Chociaż z drugiej strony, gdyby nie Min, nie miałbym powodu do stania się poganinem, bo żadne klęski nie nawiedziłyby Egiptu.

Mój bóg wywiązywał się ze swojego obowiązku partnera i był przy mnie prawie cały czas, chyba że kazałem inaczej. Czasami potrzebowałem samotnego spaceru do ogrodu i lampki wina w dłoni, aby zastanowić się, czy to wszystko miało sens. Coraz trudniej było mi odnaleźć w sobie starego mnie, tego sprzed przywołania Yoongiego. Jak wyglądały moje dni, zanim go poznałem? Dlaczego sądziłem, że jestem znudzony, skoro zawsze mogłem wymyślić jakieś święto bądź skazać kilkoro przestępców? Pewnie ten sam głos, który czasem pojawiał się w mojej głowie od poznania Mina, próbował nakłonić mnie do czynów, które sprawiły, że nasze losy się ze sobą splotły.

Zauważyłem, że coraz rzadziej miewałem zachcianki typu: „zmień mi kolor winogron" albo „chcę mieć niebo na ścianie!". Z każdym tygodniem zależało mi bardziej na jego bliskości niż mocy. Liczyło się dla mnie to, aby być przy nim, być obdarowywanym czułymi gestami i mieć w nim oparcie. Prawie nigdy się nie kłóciliśmy, a każda moja decyzja była jeszcze rozważana przez niego i dopiero wtedy oficjalnie wydawałem rozkazy.

Służba wydawała się niekompletna bez Taehyunga. Za każdym razem, kiedy siedziałem na tronie, a ktoś wchodził do sali, gdzieś w głębi serca liczyłem, że zobaczę tam Kima, jednak nigdy tak się nie działo. Wciąż nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że odszedł. Gdybym tylko wcześniej zauważył, że moje zachowanie go rani... Może siedziałby dziś obok mnie i śmiał się razem ze mną, może zwierzyłbym mu się z przywołania Yoongiego, z tego, że jesteśmy razem i mógłbym na niego ponarzekać? Było to teraz nic nieznaczącym marzeniem, bez szans na realizację.

Niepokoiły mnie pogłoski, które dochodziły z różnych stron kraju. Moi posłańcy, a czasem nawet zwykli ludzie, pojawiali się w pałacu i mówili o tym, że w wioskach coraz częściej słyszy się o niezadowoleniu z władzy. Może nie byłem idealny, ale do tej pory nie było żadnych zażaleń, dopiero kiedy wszystko zaczęło się rujnować, mieszkańcy doszli do wniosku, że coś im się nie podoba!

— Nie przejmuj się pojedynczymi osobami. — Uspokajał mnie Yoongi, po kolejnej wiadomości o tym, że poddanym nie podobają się moje rządy. — Wszędzie trafi się ktoś, komu coś nie będzie pasować, nawet wśród bogów tak jest.

Westchnąłem i przetarłem twarz, aby następnie spojrzeć na młodego posłańca w długich, splecionych w warkocz włosach.

— Czy planowane są jakieś protesty? — zapytałem. Chciałem być przygotowany na każdą możliwość.

— Nic na ten temat nie słyszałem, ale lepiej, niech Jego Majestat będzie czujny. Ludzie są nieprzewidywalni. — Mężczyzna ukłonił się głęboko.

— Dobrze, dziękuję, Ryeowook. — Kiwnąłem głową i uniosłem dłoń, aby jeszcze chwilę zaczekał. — Jongho! Przynieś, proszę, skarby w sakiewce.

Sługa oznajmił, że rozumie polecenie i zniknął za drzwiami, idąc do jednego z najbardziej strzeżonych miejsc w pałacu.

— Porządnie cię wynagrodzę, w zamian pragnę informacji na bieżąco. Jeśli coś podejrzanego zacznie się dziać, od razu wracaj do pałacu, aby mnie o tym powiadomić.

— Zdążymy się zapakować i uciec tam, gdzie nikt nas nie znajdzie — dodał półżartem Yoongi, mimo że nikt oprócz mnie nie mógł go usłyszeć.

— Dziękuję, Panie. — Ryeowook ponownie się ukłonił. — Wbrew temu, co mówią inni, ma Wasza Wysokość naprawdę szczodre serce.

Uśmiechnąłem się szeroko. Właśnie taki był wzór porządnego obywatela: potrafił docenić to, co ofiarował władca, i okazać swoją lojalność. Brakowało takich ludzi.

W ciszy, przerywanej słyszalnymi tylko dla mnie krokami Yoongiego, który chodził z jednego końca podestu na drugi, czekaliśmy na Jongho. Sługa zjawił się po długich kilkunastu minutach, lekko zziajany, lecz byłem w stanie zrozumieć to przez jego wiek, którego wielu Egipcjan mogło mu pozazdrościć.

— Daj ją Ryeowookowi, Jongho. — Obserwowałem, jak mężczyźni przekazują sobie sakiewkę wypchaną złotem, po czym Jongho wraca na swoje miejsce w jednym z kątów sali. — Będziemy w kontakcie.

— Pojawię się, kiedy tylko dowiem się czegoś nowego. — Posłaniec pożegnał mnie kolejnym ukłonem i opuścił salę, a ja westchnąłem, odchylając głowę w geście wykończenia.

— Zrobię ci potem masaż — obiecał Yoongi, zatrzymując się za tronem, przez co widziałem go do góry nogami.

— Nie masażu mi trzeba. — Przymknąłem oczy i poprawiłem się, kładąc głowę już normalnie. — Potrzebuję czegoś, co oderwie mnie od rzeczywistości. Jestem zmęczony ostatnimi dniami i podejmowaniem tylu decyzji w tak krótkim czasie. — Dodałem, nie zwracając się już bezpośrednio do boga.

— Niech Wasza Wysokość zaprosi nałożnice do sypialni — zaproponował nieśmiało Jongho. Parsknąłem śmiechem. — Jeśli Jego Majestat przestały zadowalać kobiety i szuka on... nowych doznań, możemy sprowadzić mężczyzn.

Obejrzałem się przez ramię na Yoongiego, który mrużył oczy i mamrotał coś pod nosem.

— Ah! — jęknął nagle Jongho, padając na kolana. — Moje plecy!

— Yoongi! — skarciłem go. — To aktualnie mój najlepszy sługa, proszę go zostawić w spokoju!

— Nie podobała mi się jego sugestia, że masz przespać się z innym mężczyzną. — Spojrzał mi w oczy. — Należysz do mnie.

Zacisnąłem dłoń na podłokietniku, czując miłe dreszcze, które przeszły moje ciało na jego słowa. Starałem się ukryć uśmiech, co nie do końca mi wyszło, ale widząc moją reakcję, Min przestał męczyć starca i przysiadł na drugim podłokietniku, obejmując mnie ramieniem.

— Teraz to ty jesteś okrutny — oznajmiłem, obserwując Jongho, który dał radę podnieść się o własnych siłach. — Możesz usiąść na taborecie — powiedziałem do niego. — Poproszę, aby nałożono ci maść zapobiegającą skurczom.

— Dziękuję, Wasza Wysokość. — Mężczyzna podszedł powoli do taboretu, znajdującego się w innym kącie, i z ulgą na nim usiadł.

— Najskuteczniejszą maścią byłoby przestanie wtrącać się w twoje życie seksualne.

— Nie wiedziałem, że bogowie są typem zazdrośników. — Położyłem dłoń na jego udzie i pogłaskałem je.

— Cieszę się, że osobiście nie znasz boga zazdrości.

Roześmiałem się.

— Wszyscy bogowie są tacy koszmarni, jak ich przedstawiasz?

— Sam dowiesz się w swoim czasie, skarbie. — Pacnął mnie w nos. — Nie jesteś zmęczony? Chodźmy się położyć.

— Poczekaj, posiedzę tutaj do kolacji. Może ktoś jeszcze przyjdzie ze skargami. Chciałbym znać nazwiska tych, którzy się sprzeciwiają, abym mógł ich należycie ukarać. — rzekłem groźnym tonem. — Publiczna egzekucja byłaby idealna.

Nie wiem, czy teraz, kiedy w środku mnie zachodziły istotne zmiany, byłbym w stanie ukarać ludzi w brutalny sposób. Nawet jeśli należała im się kara, mieli prawo do bezbolesnego końca.

Czy taka kara byłaby wtedy karą? Sam nie wiedziałem. Nie byłaby ona wtedy przestrogą dla innych. Są tacy, którzy stwierdzą, że sam fakt odebrania życia jest już wystarczający, a tortury nie są potrzebne. Może i moje serce miękło i jeśli miałoby do czegoś dojść, to wahałbym się przed podjęciem decyzji, jednak wciąż odczuwałem satysfakcję płynącą z faktu, że mam w pewien sposób kontrolę nad czyimś istnieniem.

— Znów jesteś okrutny, skarbie. — Usłyszałem Yoongiego, który oparł się czołem o moją skroń. Prawie tak, jakby w ten sposób próbował czytać mi w myślach.

— I tak mnie kochasz — powiedziałem cicho.

— Czy ja wiem... — Podniósł głowę i napotkał moje smutne spojrzenie. — Oczywiście, że cię kocham, Wasza Wysokość. I mam nawet pomysł, jak pokazać wszystkim, że już kogoś masz, a żadnych nałożnic nie potrzebujesz.

Zmarszczyłem brwi, obawiając się tego, co siedziało mu w głowie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top