Epilog

Yoongi

Przez wiele tysięcy lat miłość była dla mnie abstrakcją. Ulotne uczucie bądź związki na pokaz otaczały mnie z każdej strony i tylko nieliczni bogowie twierdzili, że są szczęśliwi, kochając. Na przestrzeni wieków powstawało mnóstwo historii o złamanych — z różnych powodów — sercach, niestety nie dotyczyły one wyłącznie ludzi, lecz także nas, bogów.

Nigdy nie potrafiłem pojąć, dlaczego Horus tak rozpaczał nad utratą ukochanej — rozumiałem, że ją kochał, jednak była ona człowiekiem i od samego początku powinien być świadomy, że czeka ich rozłąka. Przez mojego ojca, który z powodu starych żalów nie wskrzesił jej ani nie pozwolił, by dusza kobiety miała styczność z Horusem, doszło między nimi do sporu, w którym trzymałem stronę Anubisa — to jego uważałem za najbardziej poszkodowanego, ponieważ stanowisko, jakie piastował, było jedyne, a kobiet były miliony i Horus mógł wyleczyć swoje złamane serce, spędzając każdą noc z inną.

Wszystko zmieniło się, kiedy w ramach swojej zemsty postanowiłem odpowiedzieć na wołanie głupiutkiego faraona i zejść na ziemię, aby spełniać jego kapryśne zachcianki. Nie interesowałem się ludzkim światem, jednak od czasu do czasu spoglądałem na to, co tam się działo, i z całą pewnością mogłem przyznać, że był to jeden z najbardziej popsutych władców Egiptu. Okrucieństwo nadrabiał atrakcyjnym wyglądem, w szczególności ustami, które zapragnąłem posiąść od pierwszej chwili, dlatego też nie potrafiłem nie rzucać dwuznacznych uwag przez pierwsze dni naszej znajomości. Byłem jedynie bogiem płci męskiej i nie mogłem nic poradzić na to, że najzwyczajniej pociągały mnie piękne istoty.

Plan przedstawiał się następująco: miałem wzbudzić zaufanie Jimina, udawać przejętego i pomocnego, aby powoli doprowadzać do jego upadku, a gdzieś po drodze jeszcze się z nim przespać, zapewniając, że nikt nie liczy się dla mnie bardziej niż on.

Park był popsuty, lecz mogłem zauważyć w nim pewną cechę, która łechtała moje boskie ego, a mianowicie, przy mnie potrafił się zmienić. Nie wydawał się pusty i naiwny, a łaknący moich mądrych słów oraz odrobiny uwagi. Byłem świadomy, że początkowo chciał rozkochać mnie w sobie dla własnych, egoistycznych pobudek, ale wraz z upływem czasu obaj zmieniliśmy cele, chociaż działaliśmy wciąż w ten sam sposób — oczekiwaliśmy od siebie miłości, lecz nie do końca potrafiliśmy to pokazać.

Jimin pierwszy zrozumiał, że mnie kocha; ten sam błysk w oku mogłem dojrzeć u innych zakochanych osób. Początkowo naśmiewałem się z niego, grając z nim w paskudny sposób, okazując zainteresowanie, które w jego odczuciu było wyrazem miłości. Zsyłając plagi na Egipt, widziałem w tych samych oczach strach i potrzebę bycia blisko mnie. Uratowałem go, kiedy zapadała się świątynia i to był mój pierwszy, szczery krok ku rozwojowi naszej relacji. Modlił się do mnie i nie mogłem tego zignorować, tak jak ignorowałem ciepło w sercu, które powodował jego uśmiech podczas naszych rozmów.

Jego płacz wzbudzał we mnie żądze mordu wszystkich, którzy się do niego przyczynili. Kiedy łzy strachu i słabości przecinały jego policzki, ja w duchu cierpiałem razem z nim. Moje własne kłamstwa zaczęły mnie palić i ciążyć, jednak wiedziałem, że wyznając je, mogę wszystko popsuć. Protest, z którym wyjątkowo nie miałem nic wspólnego, przechylił szalę moich uczuć, i gdy tylko zabrałem Jimina do innego pałacu, próbowałem odważyć się na poważną rozmowę. Urozmaicałem mu czas i starałem się pokazać, że ma we mnie oparcie, a pewnego wieczoru po prostu zdałem sobie sprawę, że ciepłe uczucie, którym go darzę, nazywa się miłością. Myślałem o jego samopoczuciu bezustannie i w chwilach jego podłego nastroju sam czułem się nieszczęśliwy.

Oddaliśmy się sobie, a mnie dopadły jeszcze większe wyrzuty sumienia, przez które Jimin myślał, że jestem na niego wściekły z niewiadomego powodu. Rozumiałem jego drobne wybuchy złości tym powodowane, jednak irytowało mnie to, że zapominał, iż nie tylko on miał problemy i zmartwienia.

Na powiedzenie prawdy wybrałem najgorszy moment. Załamany zniszczeniem pięknego ogrodu i zraniony przez zdradę Taehyunga Jimin potrzebował zapewnienia, że nigdy go nie zostawię.

Wyznałem mu wszystko, a słowa, które wypowiedział, złamały mi serce, tak jak moje złamały to jego chwilę wcześniej.

Kazał mi odejść, więc odszedłem, mimo że było to dla mnie ciężkie.

Powrót do zaświatów był tragiczny; pojmano mnie od razu i dano tylko kilka minut na wyjaśnienia. Jak najdokładniej opisałem motywy swoich działań i wyraziłem skruchę, a bogowie, którzy mnie sądzili, uznali, że mimo mojego nieodpowiedniego postępowania przyczyniłem się do wypełnienia przeznaczenia Park Jimina, dlatego załagodzili karę i, poza tym, że na najwyższym szczycie zaświatów musiałem znieść trzykrotne uderzenie pioruna, po którym pozostały mi szkaradne blizny, nie zrobiono mi nic.

Cierpieliśmy obaj w tym samym czasie i gdyby Jimin nie pojawił się w poczekalni dla dusz przed Sądem Ostatecznym, prędzej czy później zrzekłbym się życia boga i wrócił do Egiptu, spędzając z nim resztę jego żywota.

Uderzyłem pięścią w parapet, kiedy stukające po drugiej stronie krople deszczu zaczęły mnie irytować. Nie lubiłem wspominać tamtego dnia, jednak w każdą rocznicę miałem nostalgiczny nastrój i rozmyślałem o tym, „co by było, gdyby...".

Jako bóg na o wiele więcej mogłem sobie pozwolić na ziemi, a tu, w zaświatach, ograniczał mnie pewien strach przed tymi, którzy stali w hierarchii wyżej ode mnie. Dla Jimina zostały już mocno nagięte zaświatowe prawa, a moja interwencja w naszą sytuację mogła skończyć się prawdziwą śmiercią, śmiercią dusz, dla nas obu.

Westchnąłem i przeciągnąłem się, pomrukując przy tym jak kot, co odziedziczyłem po swojej matce — Bastet. Pstryknąłem, a deszcz momentalnie ustał, a po chwili na niebie pojawiło się słońce. Takiej właśnie pogody oczekiwałem w ten jeden, wyjątkowy dzień w roku, w którym dane mi było spotkać się z ukochanym i móc znów trzymać go w ramionach, obdarowywać pocałunkami i sprawiać, że jego włosy i twarz będą przyprószone śniegiem.

Byłem spóźniony; przez pogrążenie się w myślach zapomniałem czekać na niego jak zwykle u bram piekła, gdzie jego dusza przechodziła straszne katusze. Cierpiałem psychicznie na myśl o jego bólu, jednak Jimin zapewniał mnie, że dla naszego spotkania jest w stanie przetrwać wszystko; pół roku wspomina naszą poprzednią randkę, a kolejne pół wyobraża sobie następną, a wtedy piekielne płomienie mu aż tak nie przeszkadzały.

Nim zdążyłem się zmaterializować w umówionym przez nas miejscu, drzwi do sypialni otworzyły się, a w nich pojawił się Jimin.

— Czekałem na ciebie — oznajmił z wyrzutem i typowym dla siebie władczym tonem, którego, mimo wielu lat niebycia faraonem, nie potrafił się wyzbyć. — Stwierdziłem, że zaczekam się na śmierć, dlatego przyszedłem sam.

Zapadła cisza, którą po sekundzie przerwał śmiech Jimina na jego własne słowa. Cieszyłem się, że wciąż uznaje się za żywego dlatego, że egzystował, i miałem nadzieję, że nigdy się to nie zmieni.

Jednak inne rzeczy w nim się zmieniły. Nie był już tak egoistyczny i zbyt pewny swoich możliwości, a zaczął doceniać wartości duchowe: spokój, miłość i brak cierpienia. Wciąż bywał kapryśny i pragnął być lepszy od innych, ale starał się nie oceniać nikogo pochopnie. Pewnego roku chwalił mi się nawet, że nie brzydził się już i nie uznawał kilku mężczyzn, którzy kiedyś gotowali się z nim w kotle, za podrzędny gatunek. Każdy z nich zawinił w ziemskim życiu i to ich połączyło, lecz tym, co ich różniło, było to, że mój skarb wykazywał pokorę.

Po stęsknionych pocałunkach i mocnych objęciach przenieśliśmy się na wielkie łoże, które spodobało się Jiminowi już za pierwszym razem, gdy zabrałem go do tego pałacu po buncie jego poddanych. Po jego procesie wspólnie ustaliśmy, że jest to nasze szczególne miejsce, że jest to nasz dom, dlatego, jeśli nie wybieraliśmy się do ogrodu lub na daleką północ, gdzie śniegu było bez liku, tutaj spędzaliśmy czas.

Sporo rozmawialiśmy, wspominaliśmy lub kochaliśmy się, ale niekiedy po prostu trwaliśmy obok siebie w ciszy, wpatrując się w sufit i trzymając za ręce. Nasłuchiwaliśmy wtedy naszych oddechów i marzyliśmy o tym, aby móc w taki sposób spędzać każdą chwilę przez pozostałe ponad trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku. Naszym pocieszeniem było to, że ja, jak i zarówno dusza Jimina, byliśmy nieśmiertelni, więc niezależnie od tego, jak długo byśmy na siebie czekali, nigdy nie zabraknie nagle tego drugiego, lecz mimo to i mimo że czas płynął tu wolniej niż na ziemi, jeden dzień wydawał się niewystarczający, aby się sobą nacieszyć.

Przeczesałem włosy Jimina, czując na swojej klatce piersiowej jego palce sunące po moich bliznach. Kiedyś powiedział, że uważa je za piękne i prosił, abym nigdy ich się nie wstydził. Pamiętam, jaki byłem zaskoczony, ponieważ te słowa nie wydawały mi się w jego stylu.

— Yoon — zaczął cicho, wyrywając mnie z zamyślenia. — Dziękuję. — Musnął ustami mój policzek, a ja przewróciłem oczami. Słyszałem to za każdym razem.

— Skarbie, powtarzałem ci to wiele razy. Nie masz mi za co dziękować — odpowiedziałem i odgarnąłem mu niesforny kosmyk włosów za ucho.

Pamiętam, jakby to było wczoraj, że szala z sercem Jimina okazała się cięższa niż pióro Maat. Byłem przerażony tym werdyktem, mimo że obaj mogliśmy się go spodziewać. Nie potrafiłbym patrzeć, jak Jimin zostaje wydany na pożarcie potworowi, dlatego postanowiłem odwołać się od wyroku Sądu. Nie miałem prawa kwestionować decyzji Sędziów, jednak i tak to zrobiłem, kosztem utraty swojej funkcji odziedziczonej po ojcu. Byłem teraz jedynie bogiem, który zachował swoją moc, lecz nie mającym stanowiska, z którym wierzący mogliby mnie kojarzyć. Dla boga była to ujma na honorze, jednak najbardziej przejmowałem się Parkiem, a nie moją pozycją.

Stwierdziłem, że wyrok jest zbyt ostry; Jimin w końcu zrozumiał swoje błędy i wyraził skruchę. Ten człowiek potrzebował jedynie istoty, która nakieruje go na właściwy tor i sprawi, że nie będzie chciał zbaczać z tej drogi. Potrzebował kogoś, komu będzie mógł w pełni zaufać i powierzyć swój los, oraz kogoś, dla kogo był przede wszystkim jedynie Park Jiminem, a nie faraonem. Zaświadczyłem, jaka zaszła w nim zmiana na przestrzeni czasu naszej znajomości, a następnie Sędziowie udali się na naradę, każąc nam czekać.

— Dzięki tobie możemy spędzać razem czas — rzekł cichym tonem. — Wyrzekłeś się dla mnie ważnej rzeczy, która jest wręcz istotą istnienia boga.

— Jiminnie. — Z lekkim uśmiechem ująłem jego dłoń i złożyłem delikatne pocałunki na każdej wystającej kosteczce. — Nic nie liczy się dla mnie bardziej niż ty.

Jego cichy śmiech był jednym z dźwięków, które za każdym razem napełniały moje serce nadzieją.

— Kocham cię.

— Ja ciebie też — odparłem i złączyłem nasze usta.

Nadzieją na to, że bogowie postanowią umorzyć karę Jimina i przerwać jego cierpienia, abyśmy mogli już bezustannie żyć razem.


_________________

Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili czas na przeczytanie tej historii, dziękuję za ilość wyświetleń, gwiazdek oraz komentarzy. ♡

Przede wszystkim dziękuję J_Nell_G za opiekę nad LiD i wszystko, czego nauczyłam się dzięki jej radom i uwagom.

Nie będę się bardziej rozpisywać, podziękuję jeszcze tylko 16pll16 (za znoszenie mnie, za wsparcie, za pokazywanie, że historia wcale nie jest nudna i za to, że dzięki niej w ogóle zaczęłam pisać).

Pod koniec stycznia lub na początku lutego wrócę do Was z nowym vminem (a jeśli ktoś jest zainteresowany yoonminowymi planami, kilka tygodni temu na swojej tablicy wspomniałam o dwóch pomysłach), a tymczasem życzę wszystkim miłego wypoczynku, aby każdy nabrał mnóstwo sił na kolejny rok.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top