Dead brother

Chłopak ubrany w jedynie dres, z zarzuconym na ramiona ręcznikiem położył się na łóżku, biorąc telefon do ręki i odłączył go od ładowarki, w tym samym czasie przepisując podany na kartce numer do swojego przyjaciela.

- Hansol! Muszę ci coś powiedzieć – zaczął bez żadnych ceregieli, gdy tylko usłyszał, że połączenie zostało odebrane po drugiej stronie. - Mama pozwoli- Hansol? - mruknął zaniepokojony, słysząc ciche pociąganie nosem po drugiej stronie?
- Stary, ty płaczesz? - zaśmiał się, jednak w jego głosie wyraźne było zmartwienie.

- N-nie jestem... Hansol. - Usłyszał w odpowiedzi, a jego serce na chwilę stanęło.
- Oh... przepraszam, musiałem pomylić numery. Będę lec-

- Nie! Zostań, proszę! Błagam, zostań ze mną, proszę... - krzyknął chłopak po drugiej stronie, zamieniając głośny szloch w beznadziejny szept.

Vernon niedawno zmienił numer, jednak wszystkie jego kontakty zniknęły, a z Jihoonem zobaczyli się dopiero na imprezie. To jasne, że musiał pomylić numer, będąc pijanym w sztorc. W końcu musieli opić urodziny cudownego Chińczyka.

- Dobrze, zostanę... - mruknął, wsłuchując się w cichy płacz w słuchawce. - Coś... Coś się stało? Czemu płaczesz? - zapytał, waląc głową w mur w myślach. Nie chciał rozmawiać z jakimś rozhisteryzowanym nastolatkiem, miał swoje problemy, nie interesowali go inni. Jednak... Coś kazało mu zostać i pomóc nieznajomemu. Lee Jihoon ma serce, proszę państwa!

- Mój młodszy brat – odparł chłopak, pociągając nosem. - On nie żyje. Nie żyje przeze mnie – zaniósł się szlochem, wyraźnie dławiąc się własnymi łzami, a serce bruneta zatrzymało się na krótką chwilę. Morderca własnego brata? Nie... nie brzmiało jakby miał nim być. Więc co takiego?

- Jak to przez ciebie? Co mu zrobiłeś? - zapytał mało ostrożnie. Jednak był ciekawy i mało obeznany w rozmowach z ludźmi z problemami. Mimo wszystko sam karcił się za bezpośredniość.

- J-ja miałem... miałem go pilnować. Miałem mieć go cały czas na oku, ale on uciekł i wtedy ten samochód... To moja wina! To przeze mnie wbiegł pod ten głupi samochód! Gdybym tylko był odpowiedzialny i nie zostawił go samego na te pięć minut... To ja powinienem tam leżeć, ja powinienem zginąć za niego! - krzyczał chłopak, dławiąc się łzami, jednak jego głos był wyraźnie oddalony. Musiał rzucić telefonem, bo ciemnowłosy usłyszał trzask tuż przed tym.

Co on miał do tego?

- Uh... to... - chrząknął Jihoon zakłopotany, poprawiając swój siad. Był spięty. - To okropne... Ale to na pewno nie twoja wina. Skąd mogłeś wiedzieć, że akurat ktoś będzie jechał? To mogło zdarzyć się każdemu i-

- To dlaczego nie stało się to mi?! - wrzasnął, zanosząc się płaczem tak głośnym, że Lee miał ochotę rozłączyć się i uciec, zablokować jego numer, usunąć go i spieprzyć na Syberię, do wiecznej ciszy. Ale już nie mógł się wycofać. Powiedział a, zatem musi dokończyć alfabet i pomóc biednemu nieznajomemu. W końcu i tak się nigdy nie spotkają... Prawda?
- Prze-przepraszam, przepraszam cię, nie chciałem krzyknąć, ja-

- Daj spokój, wyżyj się. Ale posłuchaj mnie uważnie. To nie twoja wina, że zginął, jasne? Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie. Kochasz go, słyszę to i nie wierzę, że zrobiłbyś to umyślnie, nie zostawiłbyś go, gdybyś wiedział, że jakiś popierdoleniec akurat wtedy, gdy twój brat będzie na drodze, uderzy w niego. Nie możesz się o to obwiniać, bo widocznie tak miało się stać. Obwiniaj rodziców, obwiniaj tego jebanego palanta, obwiniaj nawet cholernego Boga, ale nie rób tego sobie, bo nie ma w tym twojej winy – powiedział pewnie Jihoon, już czując się lepiej na sumieniu. - Jasne, możesz mówić, że mogłeś go lepiej pilnować, mogłeś założyć mu pieprzoną smycz dla gówniaków, ale ile będzie w tym prawdy, że to jakkolwiek by pomogło? To mało pocieszające, ale jeśli nie zginąłby teraz, zginąłby kiedy indziej, może w gorszy sposób. Tego nie wiemy. Pomyśl, że masz teraz małego wspaniałego aniołka obok siebie – mruknął łagodnie, choć wewnątrz kisł z zażenowania swoimi słowami. Jak błazeńsko to brzmiało, zrozumiałaby tylko osoba, która słuchałaby go od boku. Zupełnie nieznająca sytuacji. Bo brzmiało, nie?

Szloch i płacz po drugiej stronie ucichły całkowicie, przez co Jihoon czuł się usatysfakcjonowany i już w myślach gratulował samemu sobie. Może jednak powinien iść na psychologię?

- Masz rację... Kocham go bardzo. Ale chyba niewystarczająco, żeby ochronić go przed złem tego świata – zapłakał znowu nieznajomy, a brunet aż chciał przewrócić oczami. Dlaczego do niego nie dotarło?! - Dziękuję... za to stwierdzenie o aniołku. Dałeś mi nadzieję – powiedział cicho chłopak, a w słuchawce Jihoon usłyszał pikanie, oznaczające koniec połączenia.

To wszystko? Tak miało się to skończyć? A jeśli ten chłopak sobie coś zrobi? Zrobi coś komuś? Albo ktoś zrobi coś jemu? W końcu-

- Jihoon, kolacja! - zawołała z dołu kobieta, na co brunet wzdrygnął się, jednak szybko wstał, odkładając telefon i zszedł na dół. Przecież do Vernona może zadzwonić później.

~*~

- Słyszałeś kochanie o tej tragedii Kwonów? To straszne, stracić syna w tak okropnych okolicznościach – westchnęła kobieta, gdy następnego ranka rodzina Lee siedziała przy śniadaniu.

- Huh? Oh, nie, co takiego się dowiedziałaś? - mruknęła głowa rodziny, wychylając się zza laptopa, który wylądował na blacie.

- Nie żyje mały Channie – powiedziała, stawiając kubek z kawą przed mężem. A Jihoon nadstawił uszu, spoglądając ukradkiem na rodzicielkę, która ze zmartwioną miną zasiadała do stołu. Przecież jego młodsza siostra znała się z Kwon Chanem

- No co ty opowiadasz? Ten brzdąc? Co za tragedia... - westchnął mężczyzna, a młody brunet prawie zachłysnął się jedzeniem, uświadamiając sobie, o kim rozmawiali jego rodzice.

- Mówicie o tym dzieciaku, którego potrącił samochód? - zapytał, podnosząc na nich wzrok. - Miał starszego brata prawda? - dodał, a jego widelec wbił się mocno w pomidora, rysując krótko po powierzchni talerza, gdy kobieta potwierdziła skinieniem głowy.
- Przepraszam, nie jestem głodny – rzucił jedynie, zanim zostawił rodzinę, biegnąc w pośpiechu do swojego pokoju.

Złapał telefon w dłonie w wyszukał numer, na który zadzwonił poprzedniego wieczoru. Przecież to nie może być prawda? Prawda?

- Odbierz, kurwa mać, odbierz – warknął czarnowłosy, jednak kiedy włączyła się poczta głosowa, złapał za bluzę i, ściskając telefon w dłoniach, wybiegł z domu, krzycząc, że będzie później.
Bo jak wielka szansa istniała, że chłopak, do którego dodzwonił się wczoraj, był jego znajomym od piłki nożnej z placu przed blokiem? Cóż, sądząc po ich wczorajszej rozmowie – ogromna. I to martwiło Jihoona najbardziej.

- Hansol, masz chwilę? Musimy kogoś znaleźć.

~*~

- Nie, przepraszam dziecko, nie widziałam go od wczoraj, gdy zamknął się w pokoju. Rano słyszałam trzaśnięcie drzwiami i do tej pory nie wrócił – zarzekała się ciemnowłosa kobieta, pod której oczami widniały ciemne plamy, prawdopodobnie przez rozpacz, jaka zawładnęła nią i jej rodziną. To na pewno musiał być on – pomyślal Jihoon.

- Dziękuję. I moje kondolencje Kwon noona, bardzo mi przykro z powodu pani straty – powiedział, a kobieta położyła dłoń na jego ramieniu.

- Jeśli znajdziesz Soonyounga, to upewnij się, że do mnie zadzwoni. Cieszę się, że ma tak dobrych przyjaciół, którzy troszczą się o niego. Proszę, znajdź go żywego – poprosiła szatynka, powstrzymując gromkie łzy.

I Lee Jihoon już wiedział, że wdepnął w niezłe gówno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top