xiv. pretty little girl
What a crazy world, pretty little girl.
Michael jak przez mgłę pamiętał to, co wydarzyło się w ostatnie kilka godzin. W jego głowie przewijały się obrazy: telefon wypadający z jego ręki, kucanie przy nieprzytomnym Luke'u, Ashton dzwoniący po karetkę, prośba Caluma o zajęcie się Daisy i przejazd do szpitala.
Serce Michaela biło, ale chłopak wcale nie czuł się żywy. Było mu zimno, patrzył na wszystko, jednocześnie nie widząc niczego. Niespokojnie siedział w poczekalni, kiedy do środka wpadła Liz, zapewne z ojcem Luke'a, którego Michael do tej pory nie poznał. Kobieta podbiegła do Michaela od razu, gdy go zobaczyła. Brunet podniósł się i spróbował wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu, chociaż wciąż czekał na lekarza, który mógłby mu cokolwiek powiedzieć.
– Gdzie jest Luke? Co się stało? Co z nim? – pytała Liz, zaciskając dłoń na ramieniu Michaela. Jej twarz wyrażała czyste przerażenie i Michael poczuł się jeszcze gorzej, ponieważ nie mógł jej w żaden sposób pocieszyć.
– Luke zasłabł i od razu został przewieziony tutaj. Na razie nie miałem okazji porozmawiać z...
W tym samym momencie z sali wyszedł mężczyzna w białym fartuchu, przeglądając kartę pacjenta. Cała trójka podbiegła do niego, od razu zasypując go gradem pytań.
– Proszę się uspokoić. Państwo są z rodziny? – spytał, powoli przenosząc wzrok z jednego na drugie. Cała trójka chórem odpowiedziała, że tak, a lekarz poprawił okulary na nosie i westchnął. – Stan pacjenta jest bardzo poważny, wciąż pozostaje nieprzytomny i na ten moment niewiele możemy powiedzieć. Doszło do poważnej zapaści, zapewne związanej z chorobą. Będziemy monitorowali pana Hemmingsa przez całą noc, przez kroplówkę podając odpowiednie leki, mające na celu unormowanie zaburzeń organizmu. Jednak tak jak wspomniałem, na razie to tyle, co mogę państwu powiedzieć. Trzeba być dobrej myśli – oznajmił i wyminął ich, zapisując coś na karcie. Michael nerwowo spojrzał na drzwi do sali, w której leżał Luke, po czym na jego rodziców.
– O Boże, Andy, to już ten moment... – zaczęła Liz drżącym głosem, a po chwili na jej policzkach pojawiły się łzy. Mąż objął ją ramieniem, próbując uspokoić, ale zdało się to na nic. – Mój biedny, mały chłopiec.
– O czym pani mówi? – spytał Michael, czując narastającą w nim irytację. Powiedział sobie, że nie będzie wszczynał kłótni, ale jeżeli ta kobieta zaraz nie przestanie mówić o Luke'u tak, jakby już był martwy, to Michael raczej niedługo wytrzyma w swoim postanowieniu.
– Michael, wiem, że bardzo ci na nim zależy, ale od dawna wiedzieliśmy, że to się w końcu stanie – powiedziała cicho, wyjmując z torebki paczkę chusteczek.
– Co się stanie?
– Mike... Luke umiera...
– Nie, wcale nie! Po prostu zasłabł, jutro wszystko będzie w porządku – rzucił ostro chłopak, cofając się o krok. – Nie możecie tak mówić, to wasz syn. Powinniście mieć nadzieję do samego końca, a pani już mówi o nim jak o zmarłym. Naprawdę nie chcecie, żeby Luke dożył późnej starości? Jak w ogóle możecie o tym myśleć? Stoi sobie tu pani i tak po prostu stwierdza, że "Luke umiera"? Powinna się pani wstydzić.
Słowa wylatywały z jego ust niczym pociski, których nie potrafił zatrzymać. Był przerażony, wściekły, smutny. Nie mógł znieść takiej ilości uczuć, dlatego wyżył się na pierwszej osobie, która nawinęła się pod rękę. Wiedział, że sprawia Liz ogromny ból, ponieważ na sali właśnie leżał jej najmłodszy syn, którego w każdej chwili mogła stracić, ale w tym momencie go to nie obchodziło, ponieważ on też najbardziej na świecie obawiał się tej straty.
Kiedy skończył, niemal wybiegł ze szpitala, zatrzymując się tuż za głównym wyjściem. Nie miał pojęcia, co teraz ze sobą zrobić. Nie chciał, żeby Daisy wypytywała go o Luke'a, bo nie chciał jej dłużej okłamywać, ale nie był w stanie powiedzieć jej prawdy. Po Michaelu, Luke był dla niej najważniejszy i gdyby dowiedziała się, że blondyn umiera, straciłaby połowę swojego świata. To było zbyt wiele.
Dlatego po protu zaczął iść przed siebie, nie myśląc o celu. Nie chciał myśleć o niczym.
~ * ~
Luke faktycznie obudził się na drugi dzień, jednak dopiero trzeciego pozwolono na odwiedziny. Michael spędzał w szpitalu każdą wolną chwilę, trochę zaniedbując Daisy zostawianą raz u Caluma, raz u Ashtona. Dlatego też jako pierwszy znalazł się w sali Luke'a.
Blondyn był niezwykle blady, szczególnie wśród białej pościeli. Jego oczy były podkrążone, źrenice rozszerzone. Chłopak z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, wydając przy tym jęk bólu, jednak na widok Michaela wymusił na twarzy uśmiech, na który brunet postarał się odpowiedzieć.
– Cześć, Mikey – rzucił, wyciągając dłoń w stronę chłopaka, którą ten od razu chwycił.
– Cześć, ofermo – odpowiedział Michael i usiadł na skraju łóżka, błądząc wzrokiem po twarzy Luke'a. Mimo iż widział go tyle razy, to ciągle zachwycało go to, jak przystojny był Hemmings. Michael nigdy w życiu nie spojrzałby na nikogo innego tak, jak patrzył na niego. – Jak się czujesz? – spytał z troską w głosie, wolną dłonią dotykając lekko policzka blondyna.
– Dobrze. Przeproś ode mnie Daisy, że zepsułem jej przyjęcie – poprosił i uśmiechnął się przepraszająco, ściskając palce Michaela. Rzeczywiście odkąd brunet wszedł do pomieszczenia, Luke czuł się o wiele lepiej.
– Nie bądź głupi. Ona tak się o ciebie martwi, że kompletnie zapomniała o przyjęciu. Chciałbym powiedzieć jej prawdę, ale boję się, że to złamie jej serce – przyznał cicho, spuszczając wzrok. Luke ujął jego podbródek i podniósł głowę Michaela tak, by tamten musiał na niego spojrzeć.
– Na pewno, Mike, ale nie bardziej niż powiedzenie jej tego już po mojej śmierci.
– Ty nie umrzesz – warknął Michael, nawet o tym nie myśląc. Luke uśmiechnął się delikatnie i przyciągnął starszego chłopaka do siebie, obejmując go ramionami. Mike wtulił głowę w jego szyję i westchnął cicho, przymykając oczy. – Ostatnio zrobiłem badania – zaczął niepewnie Michael, powoli odsuwając się od Luke'a, który teraz przyglądał mu się w milczeniu. – Chciałem sprawdzić, czy mógłbym być dawcą.
– Michael...
– To bez znaczenia. Nie mamy zgodności – oznajmił, zaś Luke usłyszał w jego głosie taki ból, że aż poczuł się winny. Nigdy nie oczekiwał od Michaela tak wiele. Chciał tylko, żeby go nie zostawił.
– Mylisz się, Mike. To wcale nie jest bez znaczenia. Nie masz pojęcia, jak wiele znaczy to dla mnie. To nic, że nie mamy zgodności. Raczej nie pocieszy cię fakt, że z nikim jej nie miałem – mruknął Luke, próbując rozładować napięcie, jednak Michael tylko się skrzywił, ponieważ to faktycznie nie była dobra wiadomość. – Chodzi mi o to... Uch, sam fakt, że spróbowałeś... Boże, Michael, tak bardzo cię kocham – powiedział w końcu, zaś zielone oczy Michaela nagle stały się większe z zaskoczenia. Nigdy wcześniej nie słyszał tego od Luke'a, a gdy to się już stało, chciał słyszeć te dwa słowa już zawsze. Przez moment po prostu nie był w stanie niczego z siebie wykrztusić i Luke chyba źle zrozumiał jego milczenie. – Wiem, że to beznadziejny moment, ale chciałem ci to powiedzieć już dawno.
– Ja też cię kocham. Tak cholernie, cholernie mocno – odpowiedział Mike cicho, a iskierki zapalające się w oczach Luke'a były cudowniejszą nagrodą niż cokolwiek innego. Michael złączył ich usta w długim, słodkim pocałunku, nareszcie dopuszczając do siebie tę myśl z pełną siłą.
Kochał go i nic nie mogło tego zmienić.
~ * ~
Michael postanowił przyznać Luke'owi rację – Daisy musiała dowiedzieć się wcześniej, na wypadek gdyby Luke'owi jednak coś się stało. Dziewczynka nie wybaczyłaby Michaelowi zatajania przed nią czegoś tak wielkiego, nawet jeśli miała tylko siedem lat. Właśnie dlatego Mike następnego dnia zabrał ją do szpitala, ponieważ Luke powiedział, że to on chciałby porozmawiać z Daisy.
– Zrobię to delikatniej, niż ty – argumentował, gdy Michael nie chciał się zgodzić. Cóż, zapewne miał rację. Mike nie był mistrzem wyczucia, a naprawdę nie chciał niepotrzebnie dodawać Daisy cierpień.
Daisy mocno ściskała rączkę brata, ciekawie rozglądając się po korytarzach. Mike zatrzymał się przed jednymi drzwiami z cyfrą 214 i kucnął przed siedmiolatką, kładąc dłonie na jej ramionach.
– Słuchaj, księżniczko, Luke źle się czuje i nie można go męczyć, dlatego wejdziesz tylko na chwilkę, dobrze? – spytał, a kiedy kiwnęła grzecznie głową, otworzył dla niej drzwi. On zamierzał poczekać na korytarzu, tak na pewno było lepiej.
Daisy weszła do środka i spojrzała na Luke'a, który uśmiechnął się na jej widok i rozłożył szeroko ramiona. Dziewczynka podbiegła i ostrożnie go przytuliła, zaś on posadził ją obok siebie na łóżku.
– Mikey mówi, że źle się czujesz – powiedziała cicho, poważnie patrząc na swojego opiekuna. Luke przez długi czas zastanawiał się, jak jej to wszystko powie. Była jeszcze tak mała, ale była również mądra i żadne kłamstwa nie wchodziły w grę. Jednak nie mógł być okrutny, bo ją kochał, a ona była jeszcze tylko dzieckiem. – Kiedy będziesz czuł się dobrze? Kiedy wrócisz do domu?
– Daisy, słonko. Wiesz, że bardzo, bardzo cię kocham, prawda? – spytał, zaś ona ochoczo kiwnęła główką, nie odrywając od niego oczu. – Mikey ma rację, źle się czuję i jeszcze troszkę będę musiał tutaj zostać. Ale teraz chciałbym ci coś powiedzieć. Jesteś już dużą dziewczynką i grzecznie mnie posłuchasz, tak?
– Tak, Lukey. Coś się stało?
To będzie o wiele trudniejsze.
– Jestem chory, kochanie.
– Przeziębiłeś się? Kiedy ja się przeziębię, Mikey daje mi taki ohydny syrop, ale ja ci mogę dać dobry...
– Nie, księżniczko. Jestem bardziej chory. Wiesz, co to znaczy, że ktoś umiera? – Luke starał się być delikatny, ale rozmowa z małym dzieckiem nigdy nie jest łatwa. Ten, kto nigdy tego nie robił nie będzie w stanie zrozumieć. Daisy zastanowiła się przez chwilę i pokiwała główką.
– Mikey mi mówił, że kiedy ktoś umiera to znaczy, że już nie wróci do domu, tylko pójdzie do lepszego miejsca i zawsze będzie zdrowy. Ty pójdziesz do lepszego miejsca? – spytała, łapiąc jego dłoń w swoje małe rączki i bawiąc się jego palcami. Luke poczuł palące łzy pod powiekami i starał się je powstrzymywać, ponieważ w niczym by nie pomogły.
– Nie wiem, czy pójdę do lepszego miejsca, ale nie wiem też, czy wrócę do domu – odpowiedział powoli, patrząc na zmiany zachodzące na jej twarzyczce. Najpierw wszystko analizowała, potem jej oczy się zaszkliły.
– Ale ja chcę, żebyś wrócił. Ty nie chcesz? – spytała żałośnie, zaś blondyn czuł się tak, jakby pękało mu serce. Krzywdził ją i zdawał sobie z tego sprawę, ale musiał to zrobić.
– Bardzo chcę, skarbie. Ale to nie zależy ode mnie. Czasami nie można wrócić do domu, ale posłuchaj mnie uważnie, dobrze? – poprosił, sadzając ją sobie na kolanach i mocno przytulając, podczas gdy ona cicho pociągała nosem. – Nieważne czy wrócę, czy nie. Zawsze, ale to zawsze będę z tobą i twoim bratem. Kocham was najbardziej na świecie i jeżeli pójdę do tego lepszego miejsca, o którym mówił ci Mikey, to będę stamtąd na was patrzył i upewnię się, że wam nigdy nic się nie stanie.
– I zawsze będziesz patrzył?
– Zawsze.
– Ale kiedyś jeszcze cię zobaczę?
– Mam nadzieję, że tak.
– Kocham cię, Lukey.
– A ja kocham ciebie, Daisy. Obiecasz mi coś?
Dziewczynka odsunęła się tak, by mogła popatrzeć na jego twarz i poważnie pokiwała głową. Luke nie mógł się nadziwić temu, jak inteligentna była. Nie sądził, że go zrozumie i mimo łez spływających po twarzy przyjęła to dość dobrze.
– Gdybym nie wrócił do domu, to zajmiesz się Michaelem? On też bardzo mnie kocha i na pewno będzie smutny, ale jeszcze będzie miał ciebie i będziesz musiała go pocieszyć, dobrze? Możesz mi to obiecać? – jego głos drżał, świat zaczynał tracić ostrość. To było zbyt wiele. Nigdy nie chciał do nikogo się tak przywiązywać, a teraz miał dwie osoby, których za nic nie chciał zostawiać. To wszystko było niesprawiedliwe, ale Luke był bezsilny.
– Obiecuję – odparła uroczyście, rączkami wycierając łzy z policzków Luke'a.
– Na mały palec?
– Na mały palec.
Luke ponownie ją przytulił, wdychając zapach jej truskawkowego szamponu. Miłość jaką obdarzył Daisy i Michaela była niewyobrażalna. Blondyn podejrzewał, że nie każdy ma szczęście odczuwać coś takiego. Luke został wybrany i obdarzony ogromnym zaszczytem, jakim było pojawienie się Cliffordów w jego życiu. I nawet gdyby mógł zamienić to na kilka dodatkowych lat... nigdy by tego nie zrobił.
– Ale szalony ten świat, śliczna mała dziewczyno – mruknął blondyn i uśmiechnął się lekko.
– Czy ty cytujesz Blink-182?
– Może...
– Frajer.
~ * ~
Michael przez jakiś czas stał pod drzwiami i przysłuchiwał się rozmowie Luke'a z Daisy, lecz w pewnym momencie stało się to zbyt bolesne. Nie wyobrażał sobie życia bez Luke'a i nie chciał tego robić. Jego umysł jakoś nie mógł przyjąć do wiadomości faktu, że blondyna zabraknie, bo przyniósł mu tyle szczęścia, jak więc ta sama osoba mogła przynieść jeszcze więcej bólu?
Komórka Michaela ponownie zaczęła dzwonić, zaś on pomyślał, że chyba musi się jej pozbyć, ponieważ ostatnio nie przynosiła mu zbyt dobrych wieści. Odebrał, nawet nie patrząc na wyświetlacz.
– Michael – odezwała się Charlotte, zaś Mike nie mógłby być bardziej zdziwiony. Minęło mnóstwo czasu odkąd ostatnio z nią rozmawiał i nie widział powodu, dla którego miałby to robić teraz. – Musimy się spotkać.
– Charlotte, nie mam ochoty...
– To bardzo ważne, przysięgam. Jutro w Cali Cafe o trzeciej.
Następnie słychać było tylko ciszę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top