2.3

Od pogrzebu Charlesa Marchalla minęło raptem kilka dni. W tym czasie Max postawił swe stado w pełnej gotowości. Incydent z wyjącymi wilkołakami stał się dla mężczyzny niedopuszczalnym i wręcz karygodnym obrazem buntu. Dlatego też jego stado dniami i nocami przeczesywało pobliskie tereny, by odnaleźć sprawców całego zamieszania. Sprawa wkrótce stała się na tyle poważna, że Danvers musiał poszerzyć obszar poszukiwań o miasto znajdujące się pół godziny drogi od posiadłości Marchall. Jednakże za każdym razem, kiedy wilkołaki Maxa wracały z pustymi rękami, Danvers wpadał w szał. Ostatecznie sam postanowił dołączyć do poszukiwań, chcąc własnoręcznie ukarać tych, którzy się mu sprzeciwili.
Dzięki temu moja rodzina mogła nieco odetchnąć. Pod nieobecność Danversa, posiadłością zajmował się jego zaufany doradca. - Marcus. Wilkołak, który na pierwszy rzut oka może wydawać się miłym, niegroźnym mężczyzną po czterdziestce. W rzeczywistości jednak swym zachowaniem nie odbiega za bardzo od Maxa. Choć jedno można przyznać. Nie jest tak irytujący, jak jego Alfa. Marcus jest niezwykle przebiegły. Dlatego w jego obecności muszę zachowywać szczególną ostrożność. Max przydzielił Marcusowi do pomocy swojego wiernego sługusa - Ricka. Rick zajmował się głównie obroną posiadłości. Jest on również odpowiedzialny za szkolenie innych wilkołaków. Mężczyzna młody, można nawet powiedzieć, że przystojny. Dobrze zbudowany, wysoki i cholernie głupi. Małomówny. Do tego jeszcze niezwykle okrutny i bardzo dobry w tym, co robi. Rick większość swego czasu poświęca na patrolowaniu rozległych terenów okalających posiadłość. Kiedyś byłam świadkiem, jak za zgodą Maxa rozszarpał wilkołaka, tylko dlatego, że tamten miał dość morderczych treningów Ricka. Przebywanie w pobliżu tego mężczyzny wywołuje u mnie ogromny niepokój. Połączenie Marcusa i Ricka jest równie złowrogie, jak sam Max.

By osłabić Danversa, należy pozbyć się tej dwójki. Jednak... zaatakowanie ich graniczy z cudem. Trzeba do tego podejść z głową...

Siedząc w zamyśleniu, spojrzałam na Elizabeth Marschall, z którą przebywałam w ogrodzie. Miejsce to idealnie utożsamiało się z aktualnym stanem jego właścicielki. Obraz nędzy i rozpaczy. Tak. Stan mojej mamy w żadnym stopniu się nie poprawił. Można nawet stwierdzić, że z dnia na dzień było gorzej. Elizabeth całkowicie zatraciła się we własnym świecie. Nie wzruszał jej płacz Zoe, czy krzyki rozwścieczonego Tylera. Po prostu siedziała na drewnianej, obdartej ławce i wpatrywała się w zwiędnięte kwiaty. Ilekroć próbowałam przemówić do matki, spotykało mnie zawsze to samo. Cisza. Nie wiem, czy mnie słuchała. Mogłam tylko zakładać, że nie reaguje, ale słyszy.
Kolejnym problemem było skontaktowanie się z Derekiem. Max skonfiskował mi telefon, a o opuszczeniu posiadłości mogłabym jedynie pomarzyć.
Gdyby w jednym czasie Hale wraz z ocalałymi wilkołakami prowokowaliby Maxa na zewnątrz... ja mogłabym pozbyć się Marcusa i Ricka...
Po raz kolejny spojrzałam na matkę. Chciałabym uzyskać od niej, jakieś wsparcie.

Gdy zrozumiałam, że po raz kolejny nie uda mi się porozumieć z matką, zrezygnowana ruszyłam do swojego pokoju. Danvers jakąś godzinę temu wyruszył z większą częścią swojego stada na kolejne poszukiwania. W duchu modliłam się o to, żeby Derek znajdował się w jakimś bezpiecznym miejscu. Zamyślona weszłam na piętro, gdzie znajdował się mój pokój. W mgnieniu oka moje wszystkie zmysły wybudziły się z głębokiego snu. Wysunęłam z dłoni ostre pazury. Ktoś znajdował się w moim pokoju. Zapach wskazywał na jednego ze sługusów Maxa. Ostrożnie zbliżyłam się do drzwi. Intruz zdawał się trwać w jednej pozycji. Był wyluzowany. Z pewnością wiedział, że jestem na piętrze, ale mimo tego zachowywał spokój. Zrobiłam kilka głębokich wdechów i pchnęłam z całej siły drzwi, które otwarły się z hukiem.

- Wyluzuj! Zaraz zbiegnie się tu cała zgraja tych bezmózgich marionetek, a tego raczej oboje nie chcemy! - Odezwał się wysoki, młody mężczyzna z lekkim zarostem na twarzy.

Znałam go.

- Czego chcesz? - Warknęłam.

- Po pierwsze to zamknij za sobą drzwi. Zadbałem o to, żeby nikt nam nie przeszkadzał, ale jak będziesz się wydzierać to po nas...

Targana ciekawością ostrożnie wykonałam polecenie mężczyzny.

- Pazurki też możesz schować. Nie zrobię Ci krzywdy. - Intruz dalej sprawiał wrażenie wyluzowanego.

- To raczej ja mogłabym zrobić ci krzywdę...

- Cały tatuś... - Mężczyzna przewrócił oczami.

- Dlaczego odnoszę wrażenie... że skądś cię znam... i to z czasów, zanim wszystko szlag trafił?

Ukryłam pazury, lecz w dalszym ciągu byłam gotowa do ataku.

- Nazywam się Steve Winterbourne. Nasi ojcowie się przyjaźnili....

- W takim razie jesteś zdrajcą, skoro teraz trzymasz z Maxem.

- Raczej nazwałbym się osobą... która znalazła się w trudnej sytuacji... i nie chciała boleśnie zginąć. - Steve uniósł ręce w geście kapitulacji.

- Nie widze różnicy...

- Mój ojciec również zginął tej feralnej nocy... Razem broniliśmy twojej rodziny. Trochę szacunku.

Rozluźniłam spięte mięśnie. Zrobiło mi się głupio.

- Nie mamy dużo czasu... - Winterbourne podszedł do okna.

- Zamieniam się w słuch...

- Nie jestem twoim wrogiem. Mam kontakt z wilkołakami, które ukrywają się w mieście... - Dodał ściszonym głosem.

- Skąd niby mam Ci w to uwierzyć... Może to jakiś podstęp? Działasz dla Marcusa?

- Rozmawiałem z Derekiem.

Zamarłam.

- Tak. Dobrze słyszałaś. Spotkałem się z nim i grupką innych wilkołaków, kiedy przeszukiwaliśmy miasto... Derek stara się, jak może by odnaleźć waszych sojuszników... lecz nie wszyscy są skorzy do pomocy.

- Boją się...

- Owszem. Ci, których słyszałaś podczas pogrzebu... to jedynie garstka. W dalszym ciągu duża część wilkołaków się ukrywa.

- Tak bardzo chciałabym coś zrobić... Cholera! Mój ojciec prowadził dzienniki... myślę, że są w nich przydatne informacje!

- Trzeba je zdobyć.

- Był bardzo dokładny. Jeżeli wilkołaki się ukrywają... mogą w nich być zawarte lokacje. W końcu mieli sojusz.

- Skoro Max ma dostęp do gabinetu... pewnie je już znalazł... - Na twarzy Steva pojawiło się zmartwienie.

- Niekoniecznie. Mój ojciec słynął z tego, że ukrywał wartościowe rzeczy...

- Myślisz, że skoro Max ich nie znalazł, to ty dasz radę?

- Muszę spróbować. Tylko problem tkwi w tym, że nie mam dostępu do gabinetu ojca. Nawet nie mogę zejść do podziemi, w których swego czasu mój ojciec długo urzędował.

- To pozwoliło, by nam zwiększyć nasze szeregi... naprawdę potrzebujemy ludzi. - Steve podrapał się po brodzie.

- Jesteś pewny, że Derek i reszta wilkołaków jest bezpieczna? - Zapytałam zmartwiona.

- Na razie tak.

- Wieść o tym, że znajdujesz się w posiadłości dość szybko rozniosła się wśród ocalałych... Oni potrzebują przywódcy Phoebe. Jesteś gotowa nimi pokierować? - Steve ostrożnie odsunął się od okna.

- Tak, tylko ciężko będzie, jeżeli będę tu uwięziona. W dodatku Max kontroluje każdy mój ruch...

- Znajdziemy sposób, żeby Cię stąd wyciągnąć.

- Trzeba dalej prowokować Maxa... Im częściej będzie opuszczał posiadłość, tym większa jest szansa na pozbycie się Marcusa i Ricka. Ich śmierć z pewnością osłabi Alfę...

- Spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Najpierw trzeba zjednoczyć wszystkich przeciwników Danversa... A o prowokacje się nie martw... Z tego, co zdążyłem zauważyć... Hale jest w tym dobry.

- Owszem. - Uśmiechnęłam się na wspomnienie Dereka.

- Więc... jak na razie jestem Twoim jedynym kontaktem z drugą stroną. Priorytetem jest to, żebyś zdobyła dzienniki. Mogę Ci w tym pomóc, odciągając pomagierów Maxa... Odszyfrowanie dzienników i zdobycie lokalizacji będzie już twoim zadaniem. Przy następnej wyprawie poinformuję Dereka, jak sprawy się mają.

- Dziękuję.

- Uwierz mi. Sam mam ochotę rozerwać Maxa na strzępy... jednak jest on na razie zbyt potężny.

- Zdobędziemy przewagę.

- Mam coś przekazać Derekowi, gdy się z nim znowu spotkam?

- Tak. Powiedz mu, że za nim tęsknię...a i że ma na siebie uważać.

- Jakie to urocze...

- Powiedz też reszcie... że bez względu na wszystko... wyzwolę nas spod panowania Maxa.


Gdy Steve opuścił mój pokój, od razu zabrałam się za planowanie włamania do gabinetu ojca. Przede wszystkim musiałam wyczuć teren. Priorytetem było zdobycie informacji, jak wyglądają zmiany w straży oraz które wilkołaki Maxa wykazują mniejsze zainteresowanie swoimi czynnościami od pozostałych. Cholera... potrzebuję na to kilka dni... Nienawidzę czekać. Nie słynę z cierpliwości. Jednak... nie mogę niczego robić pochopnie. Od moich czynów zależy życie, Zoe, Tylera, mamy, Dereka i pozostałych wilkołaków. Wszyscy na mnie liczą. Nie mogę ich zawieźć.


Nadszedł już wieczór, gdy z ogromnej burzy mózgów wyrwał mnie zdyszany Tyler. Chłopak wparował do mojego pokoju bez zapowiedzi, co od razu postawiło mnie na równe nogi.

- Tyler co się dzieje?

- Max... on wrócił z poszukiwań... - Chłopak oparł się o framugę drzwi, próbując złapać oddech.

- On kogoś złapał! - Dodał zmartwiony.

Moje ciało zaczęło drżeć, a w głowie miałam istny mętlik.

- Wiesz kogo? - Zbliżyłam się do chłopaka chwiejnym krokiem.

Zrobiło mi się niewyobrażalnie duszno.

- Nie... ale Max zabrał go do podziemi...

- Komnata tortur Charlesa... - Wszeptałam pod nosem.

Musiałam, jak najszybciej dostać się do podziemi. Nie zwróciłam nawet uwagi na zatroskaną Zoe, która jak się okazało stała na korytarzu wraz z mamą. Nim zbiegłam po schodach, poczułam, jak czyjaś ręka zaciska się na moim nadgarstku. Spojrzałam zszokowana na matkę. Jej pierwsza reakcja od śmierci ojca... szkoda, że w takich okolicznościach. Kobieta jednak w dalszym ciągu nie wydusiła z siebie słowa. Nie mogąc dłużej zwlekać, wyrwałam się z jej uścisku i ruszyłam przed siebie. Tak bardzo się o niego bałam. Nie, nie, nie! To nie może być Derek. Zabiję ich wszystkich, jeżeli coś mu się stało! W takiej chwili nie można mówić o zdrowym rozsądku. Ze łzami w oczach przedzierałam się przez grupki wilkołaków, które targane ciekawością ustawiały się przy zejściu do podziemi. Wśród nich dostrzegłam Marcusa z niezwykle irytującym uśmieszkiem na ustach. Cudem powstrzymałam się przed zatopieniem w jego gardle swych pazurów. Poczułam, jak strażnicy łapią mnie za ręce. Pod wpływem adrenaliny odepchnęłam ich z niewyobrażalną siłą, po czym zbiegłam po schodach do podziemi.

- Zostawcie ją. - Usłyszałam za sobą stanowczy glos Marcusa.

Błagam. To nie może być Derek. Przecież Max... on go zabije...



Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Pisałam go łącznie trzy razy od początku, ponieważ złośliwość rzeczy martwych nie zna granic... #lifeisbrutal

Wkrótce zaktualizuję karty postaci... Na razie w mediach macie Steva.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top