2.1

- To samobójstwo! - Krzyk Dereka przyprawił mnie o ból głowy.
- Podjęłam już decyzję.
Skończyłam właśnie pakować ubrania do torby. Nie zwracając uwagi na wściekłego Dereka, rozejrzałam się dookoła. Starałam się wzrokiem wyłapać przedmioty, które mogłyby mi się jeszcze przydać. Przejrzałam dokładnie każdą szafkę i komodę, która znajdowała się w naszym hotelowym pokoju. Gdy w końcu stwierdziłam, że nic nie umknęło mojej uwadze, ostrożnie zapięłam suwak torby.
- Potrzebujemy więcej czasu! - Hale wpatrywał się w moją torbę, a na jego zmęczonej twarzy pojawiło się kilka zmarszczek.
- Niestety go nie mamy. - Unikałam z chłopakiem kontaktu wzrokowego.
- Phoebe... Jeżeli przekroczysz bramy swojej posiadłości... zostaniesz tam uwięziona. Max tylko czeka, aż do niego wrócisz. - Hale poderwał się z miejsca i podszedł do mnie.
- Ma moją rodzinę. Jeżeli wrócę do domu, będę mogła ich chronić.
- Zabił twojego ojca... kto wie... czego się jeszcze dopuścił! Nie dasz rady ich sama odbić.
- Dlatego też potrzebuję ciebie! - Złapałam Dereka za rękę i przyciągnęłam go do siebie.
- Mój ojciec miał sojuszników.
- Którzy się od niego odwrócili. - Derek przewrócił oczami.
- Max ich do tego zmusił. Sterroryzował wszystkie sąsiednie klany.
- Jeżeli uda nam się z powrotem zjednoczyć...
- Odszukam ich. - Hale spojrzał mi głęboko w oczy.
- Poruszę niebo i ziemię... jeżeli trzeba, zmuszę ich do pomocy.
- Nie Derek. Nie możesz użyć do tego siły.
- Myślisz, że dobrowolnie będą chcieli ryzykować?
- Max wielu zalazł za skórę... Wróg mojego wroga...
- Tak, tak. Znam to.
- Jeżeli nie będziemy mogli liczyć na pomoc przyjaciół ojca... zwrócimy się do tych, co cudem przeżyli konfrontację z Maxem.
-Wspólnymi siłami... może nam się udać.
- Dalej sądzę, że powrót tam jest złym pomysłem. - Derek delikatnie pocałował mnie w czoło.
- Ja też, ale nie mam innego wyjścia. Moja mama... mój brat i mała siostrzyczka zostali sami z tym potworem. Wątpię, że wilkołaki, które były po stronie ojca jeszcze żyją... Cholera wie, co tam się stało.
- Co zamierzasz zrobić, jak się tam już dostaniesz?
- Najchętniej to rozerwałabym Maxa na strzępy... Wybiła wszystkich, którzy z nim trzymają... niestety sądzę, że jest on lepiej chroniony niż sam prezydent. Jeden fałszywy ruch... i zabije mnie wraz z rodziną. Muszę to mądrze rozegrać.
- Więc masz zamiar udawać, że się nic nie stało? Nie sądzisz, że to same w sobie będzie podejrzane?
- Tak, jak mówiłam... muszę to mądrze rozegrać. Być może i nawet będę musiała zdobyć jego zaufanie...
Derek odsunął się ode mnie i znów przysiadł na łóżku.
- A potem wyrwiesz mu serce?
- Dokładnie. Będzie to prawdopodobnie długi proces. Max najwidoczniej nie jest taki głupi, na jakiego wygląda, skoro w tak młodym wieku udało mu się... tyle osiągnąć. - Ostatnie słowa z trudem przeszły mi przez gardło.
- Ile wilkołaków z nim trzyma?
- Nie wiem... cholernie dużo ich jest.
- Wszyscy zastraszeni?
- Raczej zrobił im pranie mózgu. Max jest jednym z tych, którzy dążą po trupach do celu.
- Strasznie nie podoba mi się to wszystko... Dopiero co stałem się Alfą... powinniśmy tworzyć nasze własne stado...
- Wiem. Mnie też to nie jest na rękę. - Podeszłam do niewielkiego okna, które znajdowało się w naszym pokoju.
- Taksówka właśnie podjechała... - Dodałam po chwili.
- Mógłbym cię sam tam zawieźć.
- Max nie może dowiedzieć się o tobie.
- Tak, tak... tłumaczyłaś mi to już.
- Derek, ja mówię poważnie. Niech ci nawet nie przyjdzie do głowy, żeby niespodziewanie się tam pojawić. - Chwyciłam torbę i spojrzałam na zmartwionego Dereka.
- A, jak wszystko potoczy się nie po naszej myśli? Co, jeżeli będziesz w niebezpieczeństwie?!
- Tym bardziej nie możesz ryzykować.
Z dołu dotarł do nas klakson samochodowy.
- Jeżeli ten sukinsyn zrobi ci jakąkolwiek krzywdę... - Hale gwałtownie poderwał się na nogi.
Odruchowo się do niego przytuliłam. Nagle wszystkie spięte mięśnie chłopaka się rozluźniły. Derek zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
- Taksówkarz się niecierpliwi... - Wyszeptałam w jego tors.
- Mam to gdzieś...
- Derek ja naprawdę muszę już iść...
Czułam ogromny smutek. Tak bardzo przywiązałam się do Dereka, że myśl o tym, że rozstaję się z nim na długi czas była dla mnie istną katorgą.
- Jak się z tobą skontaktuję?
- Coś wymyślę... Jeżeli Max zabierze mi telefon, a jest to wręcz nieuniknione, znajdę sposób!
- Musisz uważać na siebie. - Derek złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Ty też. Max może mieć swoich ludzi dosłownie wszędzie. Gdy będziesz szukać sojuszników... uważaj!
- Zgoda. - Derek pokiwał twierdząco głową.
Cmoknęłam go w policzek i z wielką niechęcią odwróciłam się w stronę drzwi. Derek wziął do ręki swoją kurtkę, po czym szybkim ruchem zarzucił ją sobie na ramiona. Chłopak zaproponował, że zniesie mi torbę.
- To jest tylko mała torba... serio nie musisz mi jej nieść. - Uśmiechnęłam się do niego.
Ten jedynie w odpowiedzi rzucił mi chytry uśmieszek.


Gdy wyszliśmy z motelu, taksówkarz, który opierał się o swój samochód, wydał z siebie ciche jęknięcie.
- Boże... już miałem zamiar odjechać!
Derek spojrzał na mężczyznę swoim morderczym wzrokiem. Ten w mgnieniu oka zmienił swoje nastawienie.
- Co... miałem na myśli, że czekałbym tu... nawet z godzinę, albo dwie! - Mężczyzna wydawał się przestraszony.
Delikatnie dźgnęłam Dereka w ramię. Taksówkarz podszedł do mnie i przejął moją torbę, po czym poszedł zanieść ją do bagażnika. Przybliżyłam się do Dereka i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Nienawidzę pożegnań. - Wyszeptałam.
Hale milczał. Przytuliłam się do niego mocno.
- Zostań... - Hale wyszeptał w moje włosy.
- Wiesz, że nie mogę... - Mój głos zadrżał.
- W takim razie załatwmy to jak najszybciej. Ja znajdę sojuszników, którzy pomogą nam zgładzić Maxa, ty dopilnujesz, żeby twojej rodzinie się nic nie stało, a przy tym zrobisz dokładne rozeznanie, jakimi siłami dysponuje ten dupek i zmieciemy go z powierzchni ziemi!
- Zgoda.
Taksówkarz wsiadł już do samochodu. Obejrzałam się przez ramię, po czym wróciłam do zielonych tęczówek Dereka. Boże... kiedy znowu będę mogła je zobaczyć?
- Muszę już iść...
Delikatnie wyswobodziłam się z uścisku chłopaka. Na twarzy Dereka pojawił się głęboki smutek. Poczułam, jak łzy spływają po moich policzkach. Odwróciłam się na pięcie i wsiadłam do taksówki. Szybkim ruchem zapięłam pasy, po czym przekazałam kierowcy cel mojej podróży. Gdy mężczyzna odpalił samochód, spojrzałam na Dereka. Chłopak stał dalej w tym samym miejscu. Ręce zacisnął w pięści.
- Uda nam się. - Wyszeptałam pod nosem.
Derek jedynie przytaknął głową. Kiedy kierowca ruszył, miałam ochotę rozpłakać się, jak małe dziecko. Miałam nadzieję, że gdy uda nam się pokonać Petera w końcu będziemy mogli wieść z Derekiem normalne życie, a moim jedynym zmartwieniem będą idiotyczne wybryki McCalla i Stilinskiego... Teraz jestem wręcz załamana. Cholernie się boję. Od śmierci ojca minęły zaledwie dwa dni. Miałam bardzo mało czasu na obmyślenie dokładnego planu. W zasadzie... nie mam żadnych alternatyw. Jeżeli coś pójdzie nie po mojej myśli, będę musiała improwizować. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że od moich decyzji będzie zależało życie mojej mamy i rodzeństwa.
- Rozstania są cholernie trudne... - Z zamyślenia wyrwał mnie głos taksówkarza.
- Nawet pan nie wie jak bardzo...
- Może chcesz o tym pogadać? No wiesz... widzę w lusterku, że coś cię gryzie.
- Dziękuję... ale sama muszę się uporać z moimi problemami.
- Jeżeli zmienisz zdanie... to jestem do twojej dyspozycji. W końcu do miejsca, które mi wskazałaś, jest jakieś dobre półtorej godziny drogi.
- Będę mieć to na uwadze.
Oparłam głowę o chłodną szybę. Zrobiłam kilka głębokich wdechów i zamknęłam zmęczone oczy. W dalszym ciągu chciało mi się płakać. Bezsilność, smutek, strach kotłowały się w mojej głowie. Przed oczami miałam wiele scenariuszy, tego, w jaki sposób może przebiec moje spotkanie z Maxem. Niestety większość z nich kończyła się niepowodzeniem i śmiercią już na samym wstępie.


- Proszę się obudzić! Jesteśmy już na miejscu. - Poczułam, jak ktoś delikatnie szturcha mnie w ramię.
Otworzyłam szeroko oczy i rozejrzałam się dookoła. Przez szybę dostrzegłam dobrze znany mi teren. Zerknęłam na zegarek w telefonie. Przespałam całą podróż. Delikatnie rozciągnęłam się, po czym przeniosłam swój wzrok na kierowcę. Ten z zaciekawieniem lustrował wzrokiem okazały budynek, pod który podjechał.
- To twój dom? - Zapytał z zaciekawieniem.
- Tak. - Wyszeptałam ledwo słyszalnie, co nie umknęło uwadze taksówkarza.
- Zazdroszczę... choć widzę, że niechętnie tu pani przyjechała.
- Ile mam panu zapłacić? - Zbyłam mężczyznę.
Kierowca głośno westchnął, po czym podał mi kwotę za odbytą trasę. Wręczyłam mu do ręki odliczoną gotówkę i wysiadłam z samochodu. Pierwsze co poczułam to nieprzyjemne uczucie odrętwienia. Taksówkarz wysiadł za mną z auta i podszedł do bagażnika. Dokładnie przyjrzałam się posiadłości, w której kiedyś mieszkałam. Nic się praktycznie nie zmieniła. Jedynie co nie umknęło mojej uwadze to zapach innych wilkołaków. Boże... jest ich tu cholernie dużo...
- Proszę. - Taksówkarz podał mi moją torbę.
Bez słowa wzięłam od niego swoją własność.
- Życzę miłego dnia. - Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i wsiadł do samochodu.
Zacisnęłam mocniej dłonie na uchwycie torby. Przełknęłam głośno ślinę i przeniosłam swój wzrok na główną bramę posiadłości. Stało już przy niej kilku mężczyzn. Z wyglądu nie przypominali miłych ludzi... Zaraz potem poczułam, że coś znajduje się za mną. Odwróciłam się na pięcie i zamarłam. Dwa ogromne wilki powoli zmierzały w moją stronę. Z przerażeniem wpatrywałam się w złowrogie wilcze ślepia, dziękując Bożej opatrzności za to, że taksówkarz już dawno zdążył się stąd ulotnić. Jeden z wilków wyszczerzył ostre, ogromne kły, drugi natomiast zaczął na mnie warczeć. Jeszcze mocniej zacisnęłam uścisk na torbie. Phoebe... nie możesz okazywać strachu! Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy. Może i nie potrafię jeszcze przeistoczyć się w wilka, ale z pewnością poradziłabym sobie z nimi... Przyjęłam pozycję gotową do ataku. Wilki jak na zawołanie zmieniły nieco swój temperament. Przez chwilę myślałam, że to moja sprawka, lecz szybko zrozumiałam... że przyczyna leży tutaj w całkiem inny miejscu. Poczułam jego zapach... Wilki wróciły w gęstwiny lasu, który otaczał dookoła mój dom, a ja nieco zdezorientowana podeszłam do głównej bramy. Naliczyłam przy niej czterech mężczyzn. Każdy z nich z pogardą lustrował mnie wzrokiem.
- W ogóle nie macie manier! Jak witacie naszego gościa! - Max wyłonił się zza silnych sylwetek swoich ochroniarzy. Jeden z nich w pośpiechu otworzył bramę, a ja w tym czasie walczyłam sama ze sobą, by nie rozerwać Maxa na kawałki. Danvers dokładnie mi się przyjrzał. Na jego twarzy zagościł niezwykle irytujący uśmieszek.
- Witaj kochanie! Stęskniłem się!
Zaraz zwymiotuję.
- Zaprowadź mnie do mojej rodziny! - Starałam się, by mój głos zabrzmiał stanowczo.
- Nie ukazuj przed nim strachu.
- Spokojnie! Wszystko w swoim czasie. Zapraszam. - Max zrobił gest zapraszający mnie do środka.
- Skąd mam mieć pewność, że mnie nie zabijesz?
- Gdybym chciał to zrobić... no nie ukrywajmy. Dawno już byłabyś martwa. Proszę cię Phoebe, nie psuj tego specjalnego dnia.
Zrobiłam kilka niepewnych kroków w przód.
- Specjalnego dnia? - Powtórzyłam.
- No pogrzeb twojego ojca.
Zamarłam.
- Zamordowałeś go, a teraz chcesz odprawiać mu pogrzeb!? - Czułam, jak złość kotłuje się we mnie.
- W ten sposób okazuję mu pewien szacunek... Co, jak co, ale walczył dzielnie. Masz zamiar wejść, czy będziesz tam tak stać?
Niechętnie przekroczyłam bramę posiadłości.
- Zostanie pochowany jak prawdziwy bohater. Według waszych tradycji...
- Od kiedy to obchodzą cię tradycje?
- Masz rację... w sumie to mam je gdzieś. Ale jakim byłbym człowiekiem, gdybym nie pozwolił dzieciom pochować ojca?
Psychol. Max jest taki nieobliczalny... Może to jest jakiś podstęp?
- Mogę zobaczyć moją rodzinę?
- Oczywiście kochanie.
Max spojrzał na moją torbę.
- Myślałem, że zabawisz tu na dłużej...
- To wszystko, co mam.
- Żyłaś w skrajnym ubóstwie?
- Dużo podróżowałam.
- Dobrze, że kazałem zachować wszystkie rzeczy z twojego pokoju. Nawet wzbogaciłem twoją szafę o parę nowych ubrań... bo... no nie ukrywajmy... - Max zlustrował mnie wzrokiem z góry na dół.
- Przyda ci się... - Dodał.
Spokojnie Phoebe. Nie daj wyprowadzić się z równowagi.
- W zasadzie to muszę cię o czymś poinformować. - Max położył dłoń na moich plecach i delikatnie pchnął mnie w stronę wejścia do budynku.
- Zamieniam się w słuch.
Tak bardzo chciałabym mu oderwać tę łapę...
- Spotkanie z twoją rodziną wiążę się, z tym że już z nami tu pozostaniesz. Jeżeli nie podoba ci się taki układ, możesz zawrócić, ale gwarantuję, że w tych lasach jest więcej wilków...
- Chcesz mnie zastraszyć? - Spojrzałam na Maxa morderczym wzrokiem.
Chłopakowi się to nie spodobało.
- Tak.
Zacisnęłam usta w wąską linię.
- To, jak? Zostajesz?
- Tak.
- Świetnie! - Nagle na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- W takim razie za mną! Twoja rodzina już nie może się ciebie doczekać!
- Co się stało z pozostałymi wilkołakami? - Przystanęłam na chwilę.
- To znaczy? - Max wydawał się zaskoczony moim pytaniem.
- Mój ojciec miał tu swoje stado.
Naprawdę było one liczne.
- W większości... gryzą już piach.
Poczułam ucisk w żołądku.
- Zabiłeś ich wszystkich? - Zapytałam drżącym głosem.
- Niektórzy uciekli... ale no nie oszukujmy się... Mam takie wpływy, że to kwestia czasu. Wkrótce dołączą do swoich towarzyszy. W głębi lasu moi ludzie wykopali masowy grób.
- Boże...
- Brzmi obiecująco co?
Nie mogłam tego w żaden sposób skomentować. On jest potworem....
- Hej! Nie rób takiej miny! Dobra zabiłem twojego staruszka, ale są też tego plusy! Oszczędziłem twoją mamę, brata i siostrę. Na dodatek zapewniłem im dach nad głową. Teraz jeszcze ty tutaj jesteś. No nie możesz powiedzieć, że nie mam serca.
- Dobra chodź! Trzeba, jak najszybciej pochować twojego ojca... nie ukrywam... śmierdzi już.
Miałam wrażenie, że to jakiś chory sen. To było zbyt wiele...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top