1.8
Znajdowałam się w domu Dereka. Światło wpadające przez dziurę w ścianie raziło mnie w oczy. Był już ranek. Obróciłam delikatnie głowę na bok. Wytężyłam swoje wszystkie zmysły i zrozumiałam, że jestem tu sama. Leżałam na kanapie. Chciałam podnieść się z miejsca i wtedy znów powrócił ten okropny ból. Niechcący przygryzłam swoją dolną wargę i w ustach poczułam posmak krwi. Miałam coś pod głową. Sięgnęłam tam ręką i dotknęłam niewielką poduszkę, która nieco osunęła się pode mną. Zacisnęłam mocno zęby i poprawiłam poduszkę tak, bym mogła się na niej oprzeć plecami. Kolejna fala bólu przepłynęła po moim ciele. Miałam wrażenie, że za każdym następnym razem ból jest intensywniejszy. Gdy w końcu osiągnęłam swój cel, poczułam, jak kropelki potu spływają po moim czole. Spojrzałam na swój brzuch. Moja niedawno kupiona koszulka, która wręcz jeszcze pachniała nowością, była cała we krwi. Mój wzrok przykuła niewielka dziura w materiale. Dopiero teraz doszło do mnie to, że zostałam postrzelona. Dziwne... powinnam już dawno się wyleczyć. Próbowałam delikatnie podwinąć swoją bluzkę. Czułam, jak materiał przykleił się do mojej rany. To było okropne. Drżącą ręką trzymałam bluzkę i zbierałam się w sobie, by pociągnąć materiał wyżej. W końcu szybkim ruchem podwinęłam koszulkę i bardzo głośno krzyknęłam. Moja rana wręcz paliła mnie od środka. Wyglądało to naprawdę okropnie. Ojciec opowiadał mi kiedyś o tym, że łowcy posiadają specjalne naboje, które są w stanie zabić wilkołaka, nawet jeżeli dostał w jakieś błahe miejsce... Bałam się, że właśnie takim pociskiem zostałam trafiona. Spojrzałam na dziurawy sufit. Gdzie do cholery był Derek? Czy te wredne babsko go dorwało? Nie to niemożliwe... w końcu ktoś mnie tu przyniósł. Próbowałam przypomnieć sobie, gdzie mam telefon. Kiedy rekonstruowałam w myślach to, co robiłam ostatnio, uświadomiłam sobie, że komórka jest w mojej kurtce! Poderwałam się z miejsca i zaraz po tym bardzo pożałowałam swojego ruchu. Z mojej rany poleciała kolejna strużka krwi. Wiłam się z bólu. Poczułam, jak z moich dłoni wysuwają się ostre pazury. Wbiłam je w kanapę i głośno warknęłam. Przecież nie mogę tu cały czas leżeć! Zebrałam w sobie całą swoją siłę i z czołgałam się z kanapy. Po raz kolejny użyłam swoich pazurów tylko, że teraz wbiłam je w podłogę. Powoli podniosłam się z ziemi. Chwiejnym krokiem podeszłam do ściany, by móc się czegoś podtrzymać. Jedną ręką trzymałam się za brzuch, a drugą błądziłam po ścianie. Udało mi się dotrzeć do drzwi. Byłam bardzo osłabiona. Resztkami sił wydostałam się na zewnątrz. Zauważyłam, że nie było tu samochodu Dereka. Oparłam się o drzewo, musiałam trochę odpocząć. Nie wiem w sumie gdzie mam teraz iść... Może powinnam czekać na Dereka? Cholera wiem, że nie zostało mi dużo czasu. Nie mogę siedzieć bezczynnie. Nagle pod dom podjechał Hale. Zaraz obok niego swój samochód zaparkował Stiles. Tylko nie mówicie, że dzieciak jest jakimś szamanem i mnie wyleczy... Derek pośpiesznie opuścił swój samochód i podbiegł do mnie.
- Phoebe co ty wyprawiasz!
- Gdybyś zostawił jakąś karteczkę z napisem, gdzie do cholery jesteś to może bym grzecznie leżała na kanapie, choć nie! Przecież zostałam postrzelona jakimś dziwnym nabojem i prawdopodobnie umrę! Niby mam siedzieć na tyłku i czekać na śmierć?
Mój krzyk odbił się echem wśród drzew. Derek był zaskoczony moją reakcją.
- Wróćmy do domu.
Hale wziął mnie na ręce. Syknęłam z bólu i wbiłam w jego ramię pazury. Chłopak napiął wszystkie mięśnie, ale się nie odezwał. Stiles poszedł za nami. Wylądowałam znów na tej głupiej kanapie. Jest jakaś pechowa... Derek nerwowo chodził po pokoju. Stiles podszedł do mnie zmartwiony.
- Scott dowie się co to była za kula. Uratujemy cię.
Wydałam z siebie ciche westchnięcie.
- Ile zostało mi czasu?
Derek wzdrygnął się na to pytanie.
- Nie rób tego! Nie będziemy rozmawiać o śmierci.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Nie spodziewałam się, ze w wieku 22 lat będę umierać.
- Dlaczego niby Scott miałby mi pomóc? - Zwróciłam się do Stilesa.
- Wiesz... jakby nie było, to nawet cię polubiliśmy. Scott jest ci bardzo wdzięczny, za to, że pozwoliłaś mu wtedy grać.
- To miłe.
Derek przysunął stare, drewniane krzesło do kanapy i usiadł na nim.
- Pokaż mi ranę.
- Wolałabym, żebyś oglądał mój brzuch, wtedy kiedy nie jest okaleczony.
Derek spojrzał na mnie i mimowolnie się uśmiechnął. Delikatnie uniosłam swoją koszulkę do góry, odkrywając ranę po postrzale. Wyglądała ona jeszcze gorzej niż przedtem. Derek zmarszczył czoło.
- Jest źle. - Powiedziałam.
Stiles spojrzał na mój brzuch i od razu tego pożałował. Momentalnie spuścił głowę na dół i wpatrywał się w podłogę. Derek wstał z krzesła i następnie rzucił nim o ścianę. Krzesło od razu rozpadło się na małe kawałeczki. Stiles się wystraszył i odskoczył od wkurzonego Dereka.
- Zabiję ją!
- Ta łowczyni, która mnie postrzeliła... znacie się.
- Ona podpaliła moją rodzinę.
Derek oparł się o ścianę. W pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza. Czułam, jak rana otwiera się, za każdym razem, kiedy brałam głębszy oddech. W końcu ciszę przerwał Hale.
- Nie możemy tu być. Kate może bez problemu nas tu znaleźć.
Dobrze jest znać imię osoby, która ma u ciebie przechlapane.
- Zwariowałeś... spójrz tylko na nią. Każdy ruch sprawia jej ból. Niby gdzie chcesz ją zabrać?
Stiles wymachiwał swoimi rękami jak oszalały. Derek przez chwilę się w niego wpatrywał, a później znów zabrał głos.
- Nie wiem gdzie, ale tutaj jest niebezpiecznie. Wsiadaj do swojego jeepa. Zaraz tam przyjdziemy.
Stiles głośno przełknął ślinę i posłusznie udał się do samochodu. Derek podszedł do mnie i starał się bardzo delikatnie, podnieść mnie z kanapy. Niestety mimo wszystko zaczęłam głośno jęczeć z bólu.
- Gdzie jest mój telefon?
- Serio? Teraz go potrzebujesz?
- Tak.
- Zaniosę cię do samochodu i go poszukam.
Stiles otworzył tylne drzwi swojego auta, a Derek ostrożnie posadził mnie na siedzeniu. Stiles nie oszczędził sobie komentarza o tym, że mamy nie pobrudzić mu krwią tapicerki. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, a ten od razu się zamknął. Derek wrócił jeszcze do mieszkania. Po paru minutach wrócił z moim telefonem. Hale usiadł obok mnie. Oparłam się o jego ramię. Stiles zadzwonił do Scotta, żeby dowiedzieć się jak chłopak sobie radzi. Po dłuższej wymianie zdań McCall obwieścił nam, że dalej pracuje nad tym. Czułam, jak serce Dereka zabiło szybciej, gdy usłyszał, że Scott jeszcze nic nie ma. Krzyknął do telefonu Stilesa, że McCall ma się pośpieszyć.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy!
Stiles przełączył telefon na głośno mówiący.
- Jeżeli ty nie zdobędziesz tego naboju, to wparuję do ich mieszkania i sam go zdobędę! Tylko że zabiję przy tym każdego, kto stanie mi na drodze!
- Dobra!
- Scott jest jeszcze jedna sprawa. - Odezwał się Stiles.
- W domu Dereka nie jest bezpiecznie. Phoebe naprawdę źle wygląda... nie wiem gdzie mam ich zabrać.
- Jedź do kliniki, w której pracuję.
- A co z twoim szefem?
- O tej porze go nie ma. Zapasowy klucz jest w pudełku za pojemnikiem na śmieci.
- Dobra.
- Gdzie on pracuje? Jaka klinika? - Wyszeptałam.
- Klinika weterynaryjna...
- Świetnie, bo ja jestem jakimś kundlem.
- Nie mamy innego wyjścia! Weź nie marudź.
Scott się z nami rozłączył, a Stiles ruszył z piskiem opon do kliniki. Na dworze robiło się już ciemno. Boże jak ten czas szybko leci w obliczu śmierci... Nie wierzę, że o tym pomyślałam.
- O jakim naboju mówiłeś? - Zwróciłam się do Dereka.
Byłam taka słaba... miałam wrażenie jakby każde moje słowo, było ledwo słyszalne dla drugiej osoby.
- O takim, który uratuje ci życie.
- Jakiś ty rozmowny...
Po 20 minutach dojechaliśmy do celu. Derek pomógł mi wyjść z samochodu, a Stiles ruszył biegiem do pojemnika na śmieci pod kliniką. Hale znów wziął mnie na ręce, ponieważ nie miałam siły iść samodzielnie. Dzieciak wskoczył do kubła i szukał klucza.
- Ty idioto! Klucz jest w pudełku ZA pojemnikiem! - Krzyknął Derek.
- Sprawdzam waszą czujność.
Stiles wyskoczył z pojemnika i zaczął się otrzepywać ze śmieci, które przyległy do jego ubrania. W końcu znalazł klucz i wpuścił nas do kliniki. Derek od razu położył mnie na metalowym, zimnym stole. Mimo okropnego bólu podniosłam się na łokciach i poprosiłam Dereka o swój telefon. Chłopak posłał mi pytające spojrzenie.
- Muszę zadzwonić.
Hale wiedział, co chcę zrobić.
- Nie możesz... nie będziesz się z nikim żegnać! Uratujemy cię!
- Tego nie wiesz... muszę do niego zadzwonić. Proszę!
W moich oczach pojawiły się łzy. Muszę usłyszeć głos brata. Derek posłał mi błagalne spojrzenie. W końcu chłopak podał mi telefon.
- Moglibyście zostawić mnie samą?
Hale i Stiles nie byli z tego powodu zadowoleni, ale opuścili pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Drżącą ręką wyszukałam w kontaktach mojego młodszego braciszka. Przez chwilę się wahałam. Co ja mam mu powiedzieć? Postanowiłam, że nie będę układać sobie w głowie przebiegu naszej rozmowy. Bardzo ryzykuję dzwoniąc do Tylera. Sama upomniałam chłopaka, że ma do mnie dzwonić jedynie w nagłych przypadkach. Przecież w sumie teraz jest nagły wypadek. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i czekałam, aż mój braciszek odezwie się. Pierwszy sygnał... drugi... trzeci, odbierz... proszę!
- Phoebe?
Głos Tylera sprawił, że zamarłam. Czułam ogromną gulę w gardle.
- Jesteś tam?
- Cześć Tyler. Co tam słychać?
Świetnie rozpoczynasz rozmowę, która może być twoją ostatnią konwersacją z bratem idiotko...
- Bywało lepiej. Staram się grać na zwłokę, ale tacie się chyba bardzo niecierpliwi. Cały czas mówi o tym, jak wielka odpowiedzialność będzie na mnie spoczywać... Czekaj! Dlaczego odnoszę wrażenie, że coś się stało?
- Niby dlaczego tak sądzisz?
- Nie mieliśmy ze sobą kontaktu przez rok. W końcu to ja postanowiłem do ciebie zadzwonić... ryzykowałem, ale zrobiłem to, bo miałem problem i się za tobą stęskniłem.
Chłopak był wyraźnie zaniepokojony. Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu prawdę. W końcu postanowiłam, że jednak nie powiem mu o tym, że praktycznie w tej chwili umieram. Ważne było dla mnie to, że znów słyszałam jego głosik.
- Wszystko jest w porządku.
- Naprawdę?
- Tak. Mam po prostu wolną chwilę i... pomyślałam, że zadzwonię.
- Mało rozważne, zważywszy na to, że nie wiedziałaś, czy nie jestem przypadkiem z tatą.
- Racja...
- Przepraszam Phoebie, ale mimo wszystko dzwonisz w nie odpowiednim momencie. Zaraz mam wybrać się z tatą na polowanie.
W tle usłyszałam głos ojca.
- Muszę kończyć.
- Co, nie! Zaczekaj!
Błagam braciszku, nie rób tego.
- Przepraszam, ale nie możemy ryzykować wykryciem.
- Kocham....
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć. Tyler się rozłączył. Zakręciło mi się w głowie. Zaczęłam głośno płakać. Derek od razu jak tylko mnie usłyszał, wbiegł do sali. Moja rana znów się otworzyła. Stiles delikatnie podwinął moją koszulkę. W miejscu, w którym miałam dziurę po kuli, pojawiły się czarne plamy, które kierowały sięw górę, wprost do mojego serca. Derek mocno ścisnął moją dłoń.
- Wiesz, co się stanie, gdy trucizna dostanie się do mojego serca... - Wyszeptałam.
- Nie dostanie się!
Derek wziął telefon od Stilesa i zadzwonił do McCalla. Chłopak długo nie odbierał. Za czwartym razem w końcu się udało. Stiles podszedł do mnie i odwrócił moją uwagę od rozmowy Dereka.
- Jak się czujesz?
- Głupie pytanie wiesz...
- Wiem... - Chłopak posmutniał.
- Czuję się tak, jakbym za chwilę miała umrzeć.
Stiles wziął jakąś małą szmatkę i zwilżył ją wodą. Następnie otarł nią moją twarz. Chłód bijący z materiału był dla mnie prawdziwym ukojeniem. Niestety nie na długo. Po chwili poczułam okropny skurcz w brzuchu. Ból był okropny. Jeszcze intensywniejszy. Zaczęłam krzyczeć. Stiles z przerażeniem próbował mnie uspokoić. Derek odłożył telefon i odepchnął chłopaka ode mnie. Hale przysunął mnie do siebie i zamknął mnie w swoim uścisku. Schowałam twarz w jego torsie. Momentalnie koszulka Dereka stała się mokra od moich łez.
- Musi być jakiś inny sposób! - Krzyknął Stiles.
- Nie ma! Gdyby została postrzelona w rękę lub nogę... wtedy można by było ją amputować.
- Nie pomagacie. - Wysyczałam.
Zrobiło mi się strasznie ciepło. Odsunęłam się od Dereka i desperacko pozbyłam się swojej koszulki. Nie chcący rzuciłam nią w Stilesa. Okropne czarne plamy były już coraz bliżej mojego serca. Przytuliłam się z powrotem do Dereka.
- Wiesz, że ty i Laura byliście najlepszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała.
- Przestań Phoebe. Nie żegnaj się ze mną.
- On nie zdąży Derek... Nawet mój brat nie dowie się, jak bardzo go kochałam.
- Dowie się! Sama mu to powiesz!
Stiles poinformował nas, że Scott znalazł nabój, który jest w stanie uratować mi życie.
- Widzisz! Cholerny McCall dał radę.
- Nie zdąży.
Podniosłam się ze stołu i byłam teraz w pozycji siedzącej.
- Musisz wiedzieć, że...
Nie zdążyłam dokończyć zdania, ponieważ Derek mnie pocałował. Byłam w totalnym szoku. Gdyby nie fakt, że właśnie umieram, to byłabym wniebowzięta. Oderwałam się delikatnie od chłopaka i spojrzałam w jego zielone tęczówki.
- Teraz jeszcze bardziej wszystko skomplikowałeś.
Derek po raz kolejny złożył pocałunek na moich ustach, tylko że ten był o wiele dłuższy niż poprzedni. Nagle zrobiło mi się słabo. Niechętnie odsunęłam Dereka od siebie. Czułam się tak, jakbym miała zaraz pogrążyć się w głębokim śnie.
- Zostań przy mnie!
- Nie mogę już dłużej...
- Nie zamykaj oczu!
Mimo błagań Dereka zamknęłam swoje oczy. Słyszałam i czułam co się dzieje wokół mnie, ale nie mogłam ich z powrotem otworzyć. Derek mocno mną potrząsał. Mruczałam coś pod nosem. Nagle usłyszałam krzyk Scotta.... w sumie nie tylko jego krzyk. Wszyscy oprócz mnie, którzy byli w pomieszczeniu, wydzierali się po sobie. Nagle ktoś wsadził coś w moją ranę w brzuchu. Otworzyłam szeroko oczy i zaczęłam drzeć się wniebogłosy. Wiłam się z bólu na cholernym zimnym stole. Po jakimś czasie jednak ból ustał. Ciężko dysząc, błądziłam wzrokiem po osobach, które znajdowały się przy mnie. Derek przeniósł swój wzrok na mój brzuch i nagle na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Udało się! - Krzyknął Stiles.
Podniosłam się ponownie do pozycji siedzącej. Na moim brzuchu nie było już żadnego śladu po postrzale. Czułam się tak jakby koszmar, który przed chwilą przeżyłam, nigdy się nie wydarzył. Przytuliłam mocno Dereka, a zaraz potem Stilesa. Scott stał z boku i również cieszył się z tego, że wyzdrowiałam. Jego najmocniej wyściskałam. Chłopak był zmieszany, ponieważ nie miałam na sobie bluzki. Stiles ściągnął z siebie swoją bluzę i podał mi ją.
- Może ci się przydać.
Byłam naprawdę szczęśliwa... cholera jak to jest w ogóle możliwe? Przez jakiś czas jeszcze przeanalizowaliśmy to, co się właściwie wydarzyło w klinice. Derek wytłumaczył nam, na jakiej zasadzie zadziałał pocisk. W sumie to niezbyt go wtedy słuchałam. Myślami byłam przy niezwykle krótkiej rozmowie z moim bratem i... przy pocałunku Dereka. Później Stiles zawiózł nas pod motel, w którym niedawno nocowaliśmy. Oczywiście po tak ciężkim przeżyciu musiałam doprowadzić się do jakiegoś porządku, poza tym nie mam zamiaru znów spędzić nocy na tej pechowej kanapie. Pod motelem pożegnaliśmy się ze Scottem i Stilesem.
- Zawdzięczam ci życie Scott! - Jeszcze raz uścisnęłam chłopaka.
- Nie chcę nic mówić, ale też miałem w tym swój wkład. W sumie to należy mi się jakaś nagroda.
- Stiles wtrącił się w rozmowę.
Spojrzałam pytająco na Stilesa, a Derek przewrócił oczami.
- Na przykład... buzi w policzek? - Stiles puścił mi oczko.
- Chyba śnisz... - Odezwał się Derek.
- Rozumiem! Okej! Tylko sprawdzam twoją czujność! Jest zajęta... okej!
Na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Chłopcy pojechali do swoich domów, a ja przed wejściem do motelu wymierzyłam solidny cios pięścią w ramię Dereka. Ten spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Co jest grane?
- Musiałam być umierająca, żebyś mnie w końcu pocałował?
- Nie wiedziałem, że...
- Nie ma chyba dziewczyny na świecie, która nie chciałaby, żebyś ją pocałował. Tylko spójrz na siebie.
Derek zaśmiał się głośno i objął mnie ramieniem. Weszliśmy do motelu. Kobieta w recepcji poinformowała nas, że mają tylko jeden wolny pokój w tej chwili i jest on z łożem małżeńskim. Hale nie zastanawiając się długo, zgodził się na taki pokój. Kobieta zaprowadziła nas do pomieszczenia, w którym mieliśmy nocować. Od razu udałam się pod prysznic, a Derek stwierdził, że wróci do swojego mieszkania po nasze rzeczy. Gdy wreszcie zmyłam z siebie krew, owinęłam się ręcznikiem i usiadłam w nim na naszym "małżeńskim łożu" Mimowolnie uśmiechnęłam się na myśl, że razem z Derekiem będę spała w tym samym łóżku. Włączyłam telewizor i szukałam jakiegoś programu, który by mnie zainteresował. W końcu zatrzymałam się na jakimś kanale informacyjnym. Po 30 minutach Derek wrócił do motelu. Z ogromnym uśmiechem na ustach wręczył mi moją torbę. Wróciłam do łazienki i przebrałam się w coś, w czym mogłabym wygodnie spać. Opuściłam łazienkę i weszłam od razu do łóżka. Derek poszedł wziąć prysznic, a ja znów wróciłam do oglądania kanału informacyjnego. Kiedy Hale wyszedł z łazienki, od razu położył się obok mnie.
- Niezręczna sytuacja trochę... - Odezwał się Derek.
- W sumie pierwszy pocałunek mamy już za sobą. - Posłałam mu szeroki uśmiech.
Hale spojrzał na mnie łobuzerskim wzrokiem.
- Wiesz w sumie, to moglibyśmy...
Derek przysunął się bliżej mnie.
- Oj nie kochaniutki... nie tak szybko.
Chłopak posmutniał. Puściłam mu oczko i obróciłam się do niego plecami. Niech się trochę postara.
- Czy to ma być kara za to, że pocałowałem cię dopiero w obliczu śmierci?
- Tak.
Hale zaśmiał się głośno i przytulił się do mnie. Przez chwilę się wierciłam, ale niestety, albo wręcz stety chłopak zamknął mnie w szczelnym uścisku. Niezłe zakończenie okropnego dnia. Derek co jakiś czas cmokał mnie w szyję. Jego dotyk wprawiał moje ciało w lekkie drganie. Nie ukrywam. Podobało mi się to. Niestety zmęczenie wzięło nad nami górę albo przynajmniej nade mną. Boże... Phoebe takie ciacho leży z tobą w łóżku, a ty zasypiasz? Długo walczyłam ze sobą, ale w końcu odleciałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top