1.14
Siedziałam na ławce i wpatrywałam się w Stilesa, który gorączkowo szukał czegoś w swojej sportowej, czarnej torbie. Z jej wnętrza wydobywał się nieprzyjemny odór nieświeżych ubrań. Z grymasem na twarzy, odsunęłam się nieco od chłopaka. W takich chwilach żałowałam, że moje receptory węchu są bardzo wrażliwe. Zakryłam dłonią nos. Zmierzyłam wzrokiem McCalla, który stał przede mną. Po jego minie wywnioskowałam, że również przeszkadzał mu nieprzyjemny zapach.
- Tak! - Krzyknął Stiles.
Chłopak energicznie wyciągnął z torby jakieś urządzenie, a następnie podał je Scottowi, ignorując nasze zachowanie. McCall ujął w dłoń sprzęt i zaczął się mu bacznie przyglądać, następnie chłopak skierował swój wzrok na mnie. Zacisnęłam usta w wąską linię i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Pulsometr dla biegaczy? - Zapytał Scott.
- Brawo za spostrzegawczość. - Mruknęłam z irytacją.
- Ignoruj ją. Ma dziś humorki. - Stiles podszedł do przyjaciela.
- Skąd to masz? - Zapytał Scott.
- Pożyczyłem. - Odparł Stiles.
- Ukradłeś. - Poprawiłam chłopaka.
- Tymczasowo sprzeniewierzyłem! - Stiles przewrócił oczami, a na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Na jakiej zasadzie to właściwie działa? - Scott podrapał się po głowie.
- Podczas biegu trener sprawdza na telefonie własny puls, więc ty będziesz nosił to do końca dnia. - Wytłumaczył Stiles.
- Trener?
- No dobra sprzeniewierzyłem też jego telefon... mniej gadania więcej działania! Phoebe teraz poznęcasz się na McCallu.
- Co? Nie zgadzam się! - Zaprotestował Scott.
- Nie masz nic do gadania. - Stiles zlekceważył przyjaciela.
- Kiedy stajesz się wilkołakiem, podnosi ci się ciśnienie, kiedy grasz w lacrosse, kiedy jesteś z Allison, kiedy się denerwujesz... musisz nauczyć się kontrolować bicie serca.
- Jak niesamowity Hulk! - W głosie Scotta było słychać ekscytację.
Boże co ja tu robię...
- Mogę już go pobić? - Zapytałam znudzona.
- Rzeczywiście nie ma dziś humoru... - Scott bacznie mi się przyglądał.
- Kobiety... - Skomentował Stiles.
Stilinski znów zaczął szukać czegoś w torbie. Tym razem wstałam z ławki i odsunęłam się od niego. Ten smród był nie do wytrzymania. Może coś mu tam zdechło? Stiles w końcu znalazł to, czego szukał. Podszedł do Scotta z taśmą w ręce. McCall z przerażeniem spojrzał na przedmiot, którym Stiles pomachał mu przed oczami. Stilinski skrępował dłonie przyjaciela, za jego plecami.
- Powyrywasz mi włosy na rękach! - Jęknął Scott.
- Oj zamknij się. - Mruknął Stiles.
- Nie tak chciałem spędzić okienko między zajęciami.
Stiles zignorował przyjaciela. Podbiegł do ławki, na której leżał jego kij do lacrosse, a następnie złapał mnie za rękę. Jego dłoń była wilgotna. Wyrwałam się z jego uścisku i spiorunowałam chłopaka wzrokiem.
- Zapędziłem się... chodź tutaj!
Stiles wskazał mi miejsce, w którym mam stać. Dziwne... jak mam pobić Scotta na odległość?
- Dobra... o to twoje zadanie. Masz rzucać w Scotta piłkami. - Stiles był podekscytowany.
- Myślałam... że mam go pobić. - W moim głosie można było wyczuć rozczarowanie.
- To potem. - Zaśmiał się Stiles.
- Ej! - Krzyknął Scott.
- Masz mój kij. - Stilinski wręczył mi swój sprzęt.
- Nie mogę rzucać w niego normalnie... ręką?
- Nie. Musimy upozorować prawdziwą grę. - Stiles przysunął się do mnie.
- To nie będzie w pełni udana symulacja... po co skrępowałeś mi dłonie?
- Scott... ja tutaj pracuję. Przymknij się. - Stiles zażarcie za gestykulował.
- Pokażę Ci jak go trzymać.
- Stiles wiem, na czym polega lacrosse i wiem, jak używa się tego kija.
- I tak ci pokarzę.
Stiles wrzucił piłkę do siatki znajdującej się na końcu kija i machnął nim w stronę Scotta. Chybił... teraz wiem, dlaczego ja mam to robić. Scott zaczął się śmiać. Wyrwałam Stilesowi kij z dłoni i bez najmniejszego problemu umieściłam w nim następną piłkę. Już ja im pokażę jak prawidłowo rzucać piłką... Chciałam już wziąć mocny zamach, kiedy Stilinski głośno krzyknął i mnie powstrzymał.
- Czekaj! Muszę uruchomić aplikację na telefonie.
Przewróciłam oczami. Miałam ochotę wyżyć się na kimś, a Scott był wręcz idealny do tego. Stilinski podbiegł do swojej torby i wyciągnął z niej różowy zeszyt w kotki. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Masz bardzo męski zeszyt. - Skomentowałam.
- Śpieszyłem się, a w sklepie były tylko takie... - Stiles zaczął się tłumaczyć.
- Ta... jasne... - Zaśmiał się Scott.
- Dobra! Zaczynaj. - Krzyknął poirytowany Stiles.
Chłopak usiadł na ławce i zaczął notować coś w zeszycie, co chwile zerkając na telefon.
Zrobiłam głęboki wdech. Spojrzałam prosto w oczy Scotta. Chłopak był zaniepokojony. Nieruchomy cel... prościzna. Po raz kolejny zrobiłam mocny zamach...
- Ała!
Scott się skulił. Przewróciłam oczami. Przecież to tylko mała piłeczka, która trafiła go w brzuch...
- To nie był chyba najlepszy pomysł. - Scott podniósł się na równe nogi z grymasem bólu na twarzy.
- Zachowujesz się jak małe dziecko... - Stwierdziłam.
- To naprawdę bolało!
- Ja Ci dopiero pokażę, jak wygląda ból. - Wycedziłam.
Byłam już gotowa do następnego strzału. Zacisnęłam mocno dłonie na kiju. Scott zrobił krok w tył. Trzy... dwa... jeden...
- Cholera Phoebe! To jeszcze bardziej bolało... - Jęknął Scott.
- Moja siedmioletnia siostra ma większe jaja od ciebie! - Westchnęłam.
- To ty masz siostrę? - Zapytał Scott.
Poczułam ukłucie w sercu.
- Zamknij się!
Zrobiłam kolejny zamach. Tym razem trafiłam w głowę chłopaka. Scott upadł na kolana. Umieściłam kolejną piłkę w siatce i jeszcze raz rzuciłam w chłopaka. Dostał w ramię.
- Scott, myśl o swoim pulsie! - Krzyknął Stiles.
McCall ponownie wstał, a ja dalej rzucałam. Po tym, jak za trzecim razem trafiłam chłopaka w krocze, Scott zaczął tracić kontrolę nad sobą. Stiles wstał z ławki i chciał podbiec do przyjaciela, ale w połowie zagrodziłam mu drogę. Poprosiłam go, żeby trzymał się na bezpieczną odległość. Telefon Stilesa... wróć... telefon trenera, oznajmił nam, że puls Scotta znacznie wzrósł. Kucnęłam przy McCallu.
- Musisz nad tym zapanować. - Dotknęłam delikatnie chłopaka.
Scott rozerwał taśmę, która krępowała jego ręce i chwycił mnie mocno za nadgarstek. Warknęłam. Moje oczy przybrały żółty odcień. Kątem oka dostrzegałam, jak Stiles obgryza nerwowo paznokcie. Scott usiłował złapać oddech. Słyszałam jego szybkie bicie serca.
- Walcz z tym! - Po raz kolejny warknęłam.
Musiałam go zdominować i dlatego też przyjęłam dominującą pozycję. Napięłam wszystkie swoje mięśnie, tak jak uczył mnie wujek, kiedy Tyler tracił nad sobą kontrolę. Cholera... czemu znów o nim myślę... Scott puścił mój nadgarstek i wbił pazury w ziemię. Po chwili jego tętno zaczęło się uspokajać. Moje oczy powróciły do normalnego stanu. Scott delikatnie uniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Im bardziej jestem wściekły, tym bardziej rosnę w siłę. - Wyszeptał.
- Zauważyłam.
- Nie mogę zbliżać się do Allison... - Chłopak był załamany.
- Dlatego, że Cię uszczęśliwia? - Zapytał Stiles.
- Dlatego, że go osłabia. - Odpowiedziałam.
- Przecież Scott nie jest spartańskim wojownikiem... dopiero się uczy. - Stwierdził Stiles.
- A ty? Masz tak samo, jak ja? Twoją siłą jest wściekłość?
- Nie. Moją siłę kształtowała rodzina. - Wyszeptałam.
Stiles i Scott spojrzeli na mnie z zaciekawieniem.
- Myślałem, że nie masz rodziny... tak jak Derek. - Odezwał się Scott.
- W zasadzie to nie mam... już. Zostałam wyrzucona ze stada. Kiedy mieszkałam z rodziną, byłam naprawdę potężna. Miałam kiedyś przejąć władzę nad stadem po ojcu...
- Dlaczego cię wyrzucili? - Zapytał Stiles.
- Nie chcę o tym mówić.
- Wcale nie wyglądasz na słabego wilkołaka... - Westchnął Stiles.
- Racja... dalej czuję ból, po twoich rzutach.
- To wyobraź sobie, że w najlepszym okresie w moim życiu byłam jeszcze silniejsza, natomiast w najgorszym... aż szkoda o tym mówić. Nawet łowca... nowicjusz mógł bez problemu mnie zabić. Na szczęście poznałam Laurę Hale. Ona pomogła mi odzyskać wiarę w siebie. Kiedy przygarnęła mnie do swojego stada, stałam się silniejsza, lecz to nie to samo co było kiedyś...
- O rany... - Stiles otworzył usta ze zdziwienia.
- Co, jeżeli już nigdy nie będę mógł się do niej zbliżyć? - Scott znów zaczął marudzić.
- Coś wymyślimy. - Odezwał się Stiles.
W szkole rozległ się dzwonek zwiastujący przerwę. Scott i Stiles musieli wracać na zajęcia.
- Przykro mi z powodu tego, co ci się przytrafiło. Rozumiem, że twój zły humor jest spowodowany... problemami rodzinnymi. Wiem, że to może wydawać się słabe, ale możesz na nas liczyć jak coś. Derek nie wygląda na osobę, która może kogoś pocieszyć, ale my służymy pomocną ręką... a Scott łapą.
Zaśmiałam się. Tym razem to był szczery uśmiech.
- Dziękuję.
Stiles poklepał mnie po ramieniu, a Scott uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Mam nadzieję, że wyżywając się na mnie, czujesz się lepiej. - Zażartował McCall.
- Tak, choć wolałabym skopać ci tyłek. - Puściłam mu oczko.
- W zasadzie to po szkole... w celach naukowych moglibyśmy... - Odezwał się Stiles.
- Nie ma mowy! - Krzyknął Scott.
Znów się zaśmiałam. Stiles podszedł do ławki, na której znajdowała się jego torba. Schował do niej telefon trenera i swój różowy zeszyt. Scott zakwestionował męskość swojego przyjaciela i wywiązała się między nimi mała sprzeczka. Podniosłam z ziemi kij Stilinskiego i podałam mu go. Kiedy w końcu chłopcy się uspokoili, znów zadzwonił dzwonek. Tym razem zwiastował on rozpoczęcie zajęć. Pożegnałam się ze Stilesem i Scottem i ruszyłam na szkolny parking. Sięgnęłam do kieszeni kurtki i od razu skarciłam się w myślach... idiotko, przecież zniszczyłaś swój telefon. Szkoda... mogłabym zadzwonić do Dereka... Nie wiedząc, która jest dokładnie godzina, postanowiłam wybrać się do miasta na piechotę. Może wstąpię do jakiegoś baru albo wybiorę się na zakupy. Starałam się nie myśleć o nieprzyjemnym poranku. Bardzo ciekawiło mnie to, co Derek musiał załatwić... i dlaczego mi o tym nie powiedział... Będę musiała z nim o tym porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top