Rozdział 21
Wszystkiego najlepszego kobietki!
Podniesienie się z łóżka o tak wczesnej porze, gdy nie było się wypoczętym było trudne. Założenie ciężkich ubrań i zimna broń, wcale nie rozbudziły moich zmysłów. Czułam jakby wszystko działo się przez mgłę. Nie wierzyłam, że właśnie dziś miało się wszystko rozegrać. Wiele osób czekało na ten dzień, szczególnie Dylan, a ja nie dowierzałam, że za kilka godzin będę walczyć dla całego Państwa.
Wczoraj Dylan wraz z Jamesem zwołali apel, na którym przedstawili całą sytuację. Luke z paroma osobami otrzymali instrukcje, jak postępować podczas naszej nieobecności i co robić, gdybyśmy nie wrócili. Bólem było zostawiać tych ludzi samym sobie. Wielu chciało iść z nami, chcąc walczyć za swoje rodziny, ale musieliśmy zrobić to sami. Im mniejsza grupa ludzi, tym mniejsze podejrzenie będziemy wzbudzać.
Było mi szkoda opuszczać bazę, nie wiedząc, czy będzie dane mi tu wrócić. Najbardziej obawiałam się tego, że znów zostanę złapana i poddana okropnym torturom, które nie wiem czy byłabym zdolna znieść ponownie. W takiej sytuacji chciałabym skończyć z własnym życiem, ale ironia polegała na tym, że nie wiedziałam, co mogło mnie zabić. Rana postrzałowa i podcięte gardło nie wchodziły w grę.
Aktualnie siedziałam na tyłach samochodu. Stres przejął kontrolę nad zmęczeniem. Chciałabym przenieść się w czasie, marzyłam aby to wszystko się już skończyło. Dylan siedział na przodzie wraz Sethem dyskutując o czymś. Na przeciwko mnie siedział Dayo, który tak samo jak ja, pogrążony był w myślach. Jared i Seth jechali osobnym samochodem, zaraz za nami przewożąc większość naszej broni. Mieliśmy karabiny, granaty dymne jak i te zwykłe. Dayo zabrał nawet strzałki z substancją usypiającą, twierdząc, że to tak na wszelki wypadek. Przydały się również pistolety do paintballa z kulkami na farbę, które Seth raz znalazł na jednej z akcji myśląc, że była to zwykła broń. Mogliśmy strzelać z nich do kamer.
Dayo trącił mnie nogą, a ja spoglądając na niego przypomniałam sobie czas, gdy wracaliśmy z laboratorium i gdy znów byłam wolna. To właśnie wtedy nawiązała się pomiędzy nami nić porozumienia, a ja stwierdziłam, że ten mężczyzna nie był taki zły, jak mi się do tej pory wydawało. Dayo był dobry i tylko ze względu na to, iż mi nie ufał, zachowywał się wobec mnie niezbyt przyjaźnie. Przypomniały mi się także treningi, które kiedyś z nim odbyłam i jak bardzo tego nie chciałam. Nasza relacja znacznie zmieniła się od tej pory i śmiało mogłam stwierdzić, że się lubiliśmy.
Jedynie moja relacja z Jamesem została nienaruszona. Ciągle mi nie ufał i znajdował kolejne powody, aby mi dogryźć i o coś oskarżyć. Nie byłam pewna, czy kiedyś mogło się to zmienić.
- O czym myślisz? - zapytał Dayo.
Wzruszyłam ramionami.
- O wielu rzeczach. Trochę wspominam stare czasy, gdy jeszcze byłeś dupkiem. - zażartowałam próbując rozluźnić atmosferę.
Zaśmiał się, widocznie przypominając sobie niektóre sytuacje.
- Fakt, nie byłem zbyt miły, ale jeśli chcesz mogę znowu być dupkiem. Poczujesz się jak za starych czasów.
Pokręciłam głową. Aktualna relacja z Dayo zupełnie mi odpowiadała.
- Ale większego dupka od Dylana nie spotkałam. Wyobrażasz sobie, że zabrał mnie dalej ze sobą tylko dlatego, że miał za dużo rzeczy i nie miał kto nieść drugiego plecaka?
- Słyszałem! - odezwał się Dylan.
Cały samochód się roześmiał i tego właśnie było nam trzeba, chwilowej ucieczki od rzeczywistości. Mogliśmy powspominać ostatni rok, ponieważ wiele się zmieniło.
- Setha poznałam na sali szpitalnej, gdy miał rozwaloną rękę i wcale się tym nie przejmował, dopóki nie zobaczył igły.
Towarzystwo znów się roześmiało. Tak minęła nam cała podróż. W radosnym towarzystwie na wspominkach dawnych lat. Żartowaliśmy ze wszystkiego, Dylan opowiedział nawet parę historii z naszej podróży do bazy. Szczególnie upodobał sobie tę, gdy leżał na mnie, gniotąc mnie całym swoim ciężarem, podczas gdy strażniczki przeczesywały teren, chcąc nas znaleźć. Wtedy nie było mi do śmiechu, ale teraz, gdy spoglądałam na to z perspektywy czasu, było zabawne. Przynajmniej mieliśmy co wspominać.
Wspólnie stwierdziliśmy także, że James nawet teraz, gdybyśmy na tym pustkowiu znaleźli trupa, próbowałby zrzucić winę na mnie. Powiedzieli mu to przez krótkofalówkę, co nie wywołało pozytywnej reakcji z jego strony. My za to się bawiliśmy jak nigdy.
- Cieszę się, że was poznałam. Moje życie nigdy nie było tak ciekawe. - powiedziałam do mężczyzn.
- Uwierz nasze też, nikt tak wiele razy nie próbował nas zabić. Odkąd się pojawiłaś zdecydowanie zrobiło się ciekawiej. - zażartował Seth.
Atmosfera była luźna do czasu, aż nie zobaczyliśmy pierwszych zabudowań Waszyngtonu. Musieliśmy gdzieś zostawić jeden samochód i jakoś upchnąć się w jednym wraz ze sprzętem. Jedyną rzecz jaką ułatwił nam Jared było to, iż okazało się, że baza miała w swoim posiadaniu samochód strażniczek, więc zaoszczędziliśmy na czasie i zmniejszyliśmy ryzyko, które mogła wywołać kradzież.
Możliwe, że był to ostatni raz, gdy spędzaliśmy czas w takim gronie. Nie wiedzieliśmy, co nas czekało po wejściu do Kapitolu oraz czy nasz plan przyniesie rozwiązanie problemów tego świata. Byliśmy jak na razie jedyną nadzieją dla ludzi. Świadomość odpowiedzialności jaka na nas spoczywała, była przytłaczająca.
Zaczęła narastać we mnie panika. Wiele spraw było niedociągniętych, plan był bardzo powierzchowny i ryzykowny. Akcja wymagała od nas myślenia i ogromnej ostrożności.
W środku nie czekała na nas armia. Jedynie parę strażniczek i pracownicy. Z grubsza nie wydawało się to trudne o ile nie zostaniemy wcześnie odkryci lub jeśli Kaya zdążyła ujawnić nasze plany.
Wiedziałam, że jej plan wstąpienia wśród elitę społeczną nie miał prawa bytu. Nikt nie dopuściłby wroga tak blisko i nie dałby mu takiej swobody, szczególnie Christina i jej zarząd. Kaye, jeśli wpadłaby w ich ręce i okazała się już nieprzydatna, czekał marny koniec. Za głupotę trzeba płacić i to był jeden z niewielu przypadków, z jakim się zgadzałam. Kaya swoim postępowaniem nie naraziła tylko siebie, ale setki niewinnych i bezbronnych ludzi.
Seth zjechał do podziemnego garażu, który niegdyś należał do niewielkiego marketu. Świadczył o tym wyblakły, zwisający szyld nad głównym wejściem. Dziury w suficie i gruz świadczyły o tym, iż nie było to najbezpieczniejszs miejsce, ale za to niewodoczne na pierwszy rzut oka. Zaraz za nami wjechał drugi wóz, należący do Jareda.
- Wygłodniałe wygnane nas nie zjedzą? - zapytałam, gdy tylko opuściliśmy pojazd.
Pamiętałam, że w podobnym miejscu znalazłam zmasakrowaną kobietę. Od tamtych wydarzeń minął ponad rok, a ja nadal doskonale pamiętałam te scenę. Tak samo jak pręt wbijający się w mój brzuch. Nie mam zbyt dobrych wspomnień związanych z tą grupą
- Za blisko miasta. - stwierdził Dylan - Po za tym nie są głupie i nie zaatakują uzbrojonych po zęby żołnierzy. Atakują, gdy są do tego zmuszone.
Rozumiałam, co miał na myśli. Wygnane atakowały, gdy były naprawdę głodne i nie miały już innego wyjścia. Chciały przeżyć, jak inni, ale szanse na to zostały im odebrane. Był to jeden z nielicznych dowodów na to, że Państwo i jego system nie były czymś dobrym, a rządy Christiny powinny już dawno się zakończyć.
Nie wierzyłam, że przez siedemdziesiąt lat do władzy nie doszedł nikt o zdrowym rozumie.
Zaczęliśmy przekładać broń do samochodu Setha. Musieliśmy zmieścić się wszyscy w jednym wozie. Na szczęście trasa jaka nam pozostała była krótka.
Wszystko odbyło się w ciszy. Czas na żarty się skończył, wszyscy byliśmy boleśnie świadomi tego, co miało się zaraz wydarzyć.
Wspólnie ustaliliśmy, że po akcji wyjdę ogłosić przejęcie Kapitolu samotnie, aby nie siać paniki na wstępie. Resztą miał zająć się Dylan wraz z Jamesem, to właśnie oni mieli poprowadzić dalej Państwo. Nie chciałam się w to mieszać, nigdy nie byłam stworzona do przywództwa. Natomiast oni mieli lata doświadczeń, wiedzidzieli jak poprowadzić ludzi w trudnym czasie, jak zapanować nad przerażonym tłumem.
Dalsza droga przeminęła w ciszy. Siedziałam z przodu. Dylan kierował, a ja starałam się zapanować nad narastającą paniką. Serce tłukło mi się w piersi i miałam wrażenie, że zaraz z niej wyskoczy. Starałam się nie dać po sobie tego poznać, ale Dylan zerkał na mnie od czasu do czasu, widocznie czując, że nie było ze mną najlepiej. Tak naprawdę nigdy nie byłam na żadnej poważnej akcji, nie wiedziałam do końca co robić i czy wszystko pójdzie dobrze. Na szczęście miałam przy sobie Dylana i grupę przyjaciół, którzy na pewno pomogą mi w potrzebie. Może wszyscy oprócz Jamesa.
Gdy wjechaliśmy do centrum miasta, mój strach był już tak potężny, że miałam ochotę odwołać całą akcję i zrobić to w innym terminie, ale wiedziałam, że to nigdy nie mogło się zdarzyć.
Skierowałam mój wzrok na górujące nad miastem Centrum Wyboru. Tam właśnie zaczęła się moja historia i miałam nadzieję, że i nowa historia Państwa. Dylan w ogromnym stopniu przyczynił się do tego, co mamy teraz, gdyby nie on, nie wiadomo czy cokolwiek miałoby szansę zmienić się w najbliższym czasie.
Obywatele obojętnie spoglądali w kierunku wozu. Samochód strażniczek przemieszczający się po mieście nie był dziwnym zjawiskiem. Czuwały one nad spokojem i bezpieczeństwem miast. Jedynie gdyby ktoś choć na raz na dłuższą chwilę skupił się na samochodzie, dostrzegłby przez lekko przyciemnione szyby Dylana. Całej reszty, ukrytej na tyłach samochodu nie można było dostrzec, natomiast kierowca był całkowicie widoczny. Tylko tutaj wszyscy czuli się bezpiecznie, jeszcze nigdy ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Niczego nieświadome kobiety wędrowały chodnikami, przemieszczały się samochodami po ulicach Waszyngtonu. Był wczesny poranek, więc życie w mieście dopiero zaczynało się budzić.
Dotarcie pod budynek Kapitolu zajęło zbyt mało czasu. Chciałabym nie wychodzić z wozu, ale wiedziałam, że za kilka minut będę już w środku i nie będzie odwrotu, tak naprawdę nawet teraz go nie było. Dylan jechał w uliczkę, w którą teoretycznie wjeżdżać się nie powinno i zatrzymał wóz. Ani on, ani dwójka przechodniów się tym nie przejęła.
- Wszyscy pamiętają co robimy? - zapytał Dylan. - Dla pewności powtórzę. Każdy zabiera przydzieloną mu broń. Ustawiamy się w pary, jak ustaliliśmy i maszerujemy do tylnego wejścia dla personelu. Od razu strzelacie kulkami z farbą we wszystkie kamery jakie zobaczycie i odprowadzamy Jareda do sterowni. Później się rozdzielamy. - Przerwał na moment - Starajcie się też nie zabijać ludzi o ile nie będzie to konieczne. Pracowników usypiajcie albo zaganiajcie do pomieszczeń.
Ostatnia prośba pochodziła od samego Dylana, ponieważ wcześniej nie było to ustalane. Wiedziałam, że nie był w stanie odbierać życia niewinnym, nie uzbrojonym ludziom. Uważałam, że miał rację. Nie mogliśmy budować nowego świata na trupach.
Opuściliśmy samochód. Pośpiesznie zabraliśmy resztę broni. I ustawiliśmy się twarzą do budynku Kapitolu. Stałam na przodzie wraz z Dylanem. Poprawiłam warkocz, który wystawał spod czapki. Był to nerwowy odruch. Następne chwyciłam przewieszony przez ramię karabin od paintballa.
Pierwszy krok był niepewny, złapałam krótki kontakt wzrokowy z przechodzącą kobietą, która przyspieszyła kroku i odeszła. Przemierzaliśmy ogród Kapitolu wąskim chodnikiem. Szliśmy pewnie i równo. Na pierwszy rzut oka, byliśmy jak zwyczajne strażniczki, dopiero po chwili można było stwierdzić, że sylwetki ukryte pod mundurem i bronią, wcale nie były kobiece.
Wejście dla personelu, było jednym, do którego nie potrzebowaliśmy kodu dostępu. O tej porze było otwarte i zostawało takie jeszcze przez dwadzieścia minut, później automatycznie się zamykało i można było jedynie wyjść.
Jared miał za zadanie zablokowanie wszystkich wejść, w razie czego, gdyby ktoś ze środka wezwał posiłki. Wejście wtedy byłoby niemożliwe.
Pchnęłam ciężkie metalowe drzwi, które bez problemu ustąpiły. Znaleźliśmy się w krótkim jasnym korytarzu, który na końcu się rozgałęział.
Dylan strzelił w pierwszą kamerą znajdująca się nad drzwiami. Farba rozlała się po obiektywnie zakrywając obraz.
- Sterownia jest na dole. - wskazałam głowa na drzwi na końcu korytarza, za którymi znajdowała się klatka schodowa.
Ruszyliśmy w tamtym kierunku, a stukot naszych butów głucho roznosił się po budynku.
Na klatce schodowej zneutralizowaliśmy jeszcze trzy kamery. Gdy byliśmy już na dole schodów cofnęłam się gwałtownie i nakazałam zrobić to samo reszcie.
- O co chodzi? - zapytał Dayo.
- Lustra weneckie, nie wiedziałam że tu są.
Tak naprawdę nigdy nie byłam w sterowni, wiedziałam tylko gdzie się znajduje i że przebywa tam zawsze jeden człowiek.
Dodatkowo zauważyłam obok wejścia czytnik karty pracownika.
- Muszę tam zejść sama. - zadecydowałam.
Miałam nadzieję, że strażniczka nie zauważyła jeszcze kilku uszkodzonych kamer. Dopiero zaczynała zmianę.
Wszyscy, co było dziwne, zgodzili się ze mną bez wahania. Wiedziałam, że nie mogliśmy teraz ryzykować.
Zmieniłam broń na tę ze strzałkami usypiajacymi. Pewnie zeszłam po schodach i zapukałam do drzwi. Było to jedyne rozwiązanie, aby dostać się do środka. Nasz plan miał wiele dziur, a to była jedna z nich.
Stałam tam nerwowo zaciskając ręce na broni. Miałam nadzieję, że to proste rozwiązanie okaże się skuteczne.
Odetchnęłam z ulgą, gdy drzwi zapuszczały oznajmiając zwolnienie zamków.
Stanęła przede mną szczupła kobieta, w średnim wieku. Nie była uzbrojona, ale miała na sobie mundur.
- Czy coś się stało? Dopiero przyszłam i...
Przerwałam jej wypowiedź uderzając ją kolbą pistoletu w skroń. Nie bardzo wiedziałam co robiłam, ale kobieta zatoczyła się do tyłu z jękiem. Korzystając z jej chwilowego ogłuszenia, wystrzeliłam w jej kierunku strzałkę, która wbiła się w jej szyję. Byłam pod wrażeniem swojego celu. Kobieta upadła i po krótkim momencie straciła przytomność. Teraz mieliśmy dostęp do całego budynku. Do wszystkich kamer i wejść.
Jared szybko zjawił się obok mnie. James przeciągnął kobietę w kąt i wystrzelił w nią jeszcze jeden pocisk.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
- Tak dla pewności.
Dla pewności dostała końską dawkę, dzięki której prześpi kilkanaście godzin. Zdecydowanie więcej niż było nam potrzebne.
- Musimy iść. - poinformował Dylan.
Jared już przy nas zasiadł do panelu i zabrał się do pracy. Byłam pod wrażeniem jak łatwo oswajał się z każdym sprzętem, jakby całe życie siedział na tym stanowisku.
Wyszliśmy, gdy Jared zablokował wszystkie drzwi wejściowe. Musieliśmy przeszukać cały budynek i unieszkodliwić wszystkich znajdujących się w środku ludzi. Musieliśmy mieć pewność, że nikt nie pokrzyżuje nam planów. Zadanie było względnie proste, ale nadal było nas mało, więc tutaj sprawa się komplikowała.
Na szczycie schodów nadszedł czas na rozdzielenie się. Był to moment, gdy musiałam pożegnać się z Dylanem i mieć nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Nie mieliśmy czasu na nic więcej niż krótki objęcie.
- Uważaj na siebie. - powiedział tylko.
Nie chciałam, aby mnie tu teraz zostawiał, ale nie miał wyjścia. Miałam ochotę rzucić mu się na szyję i pierwszy raz powiedzieć ile dla mnie znaczył, ale z mojego gardła wydobyło się jedynie:
- Ty na siebie też.
Razem z Sethem i Dayo ruszyliśmy na pierwsze piętro. James z Dylanem zostali na parterze, to tutaj kręciło się najwięcej strażniczek.
Budynek był duży, z mnóstwem kolumn i rzeźbień. Zdecydowanie coś, co warto było podziwiać. Spędziłam tu wiele czasu jako mała dziewczynka, ale do tej pory nie mogłam pozbyć się tego samego podziwu dla piękna tego budynku.
Usłyszałam dwa strzały dobiegające z dołu, więc zwolniłam kroku lekko spanikowana. Nie bałam się o siebie, ale o Dylana.
Seth pchnął mnie lekko mówiąc, żebym się nie zatrzymywała. Lepiej i dłużej znał Dylana, więc wiedział, że nie było się czym przejmować, a ja miałam tylko nadzieję, że wystrzały wyszły od naszych.
- Pierwsze drzwi po lewej. Macie tam trzy kobiety przy stole. - z krótkofalówki wydobył się stłumiony głos Jareda.
Sygnał był słaby, ale jakoś dawał radę.
Dayo podszedł do drzwi, lekko je uchylił i wrzucił do środka małą puszkę. Następnie wyciągnął klucz i zamknął drzwi od zewnątrz.
- Co ty tam wrzuciłeś? - zapytałam nie rozumiejąc.
- Gaz rozweselający. - wzruszył ramionami.
Nie przypominałam sobie, abyśmy mieli w zaopatrzeniu gaz rozweselający.
- Skąd go masz?
- Od Dylana.
Po chwili uszłyszłam wydobywający się się zza drzwi śmiech.
Tylko Dylan mógł zabrać na tak poważna akcję, gaz rozweselający.
Przemierzaliśmy piętro sprawdzając każde pomieszczenie z osobna. W budynku nie było jeszcze zbyt wielu ludzi. Gdy wyszliśmy zza zakrętu padł strzał. Szybko wycofaliśmy się za ścianę.
- Dwie strażniczki. - stwierdził Seth.
Wychylił się lekko, ale kolejny strzał zmusił go do wycofania się.
- Zbliżają się.
Dayo warknął zirytowany.
- Nie będę się bawić w podchody z jakimiś babami.
Nim zdążyłam zaprotestować wychylił się zza ściany i oddał serię strzałów. W prawdzie mieliśmy ograniczyć liczbę ofiar, ale w tym wypadku musiałam przyznać, że Dayo postąpił słusznie.
Spojrzałam na ciała i krew rozlewającą się po wiekowym dywanie. Nie był to przyjemny widok. Usłyszeliśmy szybki trucht, a po chwili z tego samego kierunku nadbiegły kolejne trzy strażniczki. Cała nasza trójka otworzyła ogień, ale prawdę mówiąc strzelałam na oślep, więc nie wiedziałam, czy któraś z moich kul przyczyniła się do śmierci, którejś z nich. Nie zdążyły nawet otworzyć ognia, ponieważ byliśmy gotowi na atak.
- Nie wiem kto je szkoli, ale jeśli cała straż ma takie umiejętności, to zdążymy dziś przejąć całe miasto, a nie tylko Kapitol. - stwierdził żartobliwie Seth.
Prawdą było, że strażniczki w Kapitolu były szkolone, ale nie miały praktycznego doświadczenia, więc były bardziej jak nieporadna ochrona. Niebezpieczniejsze były te, które działały w terenie i mogły przybyć, gdy zostaną zaalarmowane, że w środku coś się działo. Choć szanse, że dostaną się do środka były znikome. Kapitol był przystosowany, aby chronić tych, którzy znajdowali się w środku.
Po drodze musieliśmy uśpić kilku pracowników, którzy zaalarmowani strzałami wybiegli na korytarz, a później wciągnąć ich do pomieszczeń, gdzie była możliwość zamknięcia ich pod kluczem.
Oczyściliśmy całe piętro. Teraz czekało nas najwyższe i właśnie wtedy zaczęłam odczuwać większy niepokój. Na drugim piętrze znajdowało się biuro Christiny. Nie wiedziałam czy mogła się tam znajdować, ale jeśli tak, to z pewnością wiedziała już, że coś się działo. Choć było nadzwyczaj spokojnie, a cała akcja przebiegała bez większych problemów. Zaczynałam myśleć, że nie było się czego obawiać. Możliwe, że Christina naprawdę nie żyła i na górze znajdziemy tylko puste biuro.
Nie wiedziałam gdzie był Dylan i James, ale ustaliliśmy, że gdy upewnimy się, że piętro jest bezpieczne. Pójdziemy wyżej.
Po wejściu na drugie piętro poczułam silny niepokój. Było tu zupełnie cicho, jakby zupełnie nikogo tutaj nie było. Czy mogliśmy mieć aż tak ogromne szczęście, że trafiliśmy do prawie pustego budynku? Skoro tak, nasza wygrana była przesądzona. To właśnie na tym piętrze znajdował się balkon, z którego miałam wygłosić przemowę.
- Jared widzisz coś? - zapytał Dayo przez krótkofalówkę.
- Pusto. Ale nie wiem co się dzieje w pomieszczeniu obok sali konferencyjnej. Chyba nie ma tam kamer.
Wiedziałam, co się tam znajdowało i jeszcze bardziej mnie to zaniepokoiło. Było to biuro Christiny. Nie pamiętałam czy od zawsze nie było tam kamer, ale szczerze zaczynałam się obawiać.
Dayo zarządził, aby dla pewności i tak obejść wszystkie pomieszczenia. Nie mogłam się powstrzymać, aby się od nich oddalić i pójść w kierunku biura.
Powolnym krokiem, zaciskając karabin z dłoni ruszyłam wzdłuż korytarza zostawiając mężczyzn w tyle. Nie przejęli się tym jakiś specjalnie, ponieważ piętro powinno być puste.
Ciężkie machoniowe drzwi były lekko uchylone. Uniosłam broń, a stopą pchnęłam drzwi.
Przerażenie zmroziło mi krew w żyłach, gdy ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie.
Za biurkiem siedziała Christina. Wyglądała okropnie, była chuda, policzki miała zapadnięte, a cerę poszarzałą. Oczy miała przymknięte, a w dłoń spoczywała na pistolecie. Obok biurka leżała martwa Kaya, zginęła od strzału w głowie.
Czyli Christina wiedziała, że przyjdziemy. Tylko dlaczego nic nie zrobiła?
- W końcu postanowiłaś odwiedzić matkę. - odezwała się otwierając oczy.
Białka miała zaczerwienione i widać było, że jej stan zdrowia nie należał do najlepszych.
- Ja już naprawdę nie rozumiem o co ci chodzi. - stwierdziłam.
Naprawdę tego nie wiedziałam. Jej stan zdrowia był koszmarny, wiedziała że jej dni są policzone, ale nadal coś kombinowała. Nie musiała zabijać Kayi.
- Chciałam zobaczyć jak moja niewydarzona dotąd córka, przejmuje władzę.
W oddali usłyszałam rozmowy, więc przypuszczałam, że James i Dylan również dotarli na górę.
- Czyli się poddajesz? - zapytałam zdziwiona.
- I tak zostało mi parę dni życia. Miło będzie przez ten czas zobaczyć, jak doprowadzasz tej kraj do ruiny. Trochę rozrywki na miły koniec.
Zirytowałam się. Nie wiedziałam w co ona grała, ale na pewno mnie wkurzała. Wycelowałam w jej stronę broń.
- Kto powiedział, że pozwolę ci żyć?
- A kto powiedział, że ja pozwolę tobie?
Zaśmiała się unosząc broń. Ledwie ją trzymała, ale nie przejmowałam się tym.
- Przecież wiesz, że nie dasz rady mnie tym zabić.
Znów się zaśmiała, a ja byłam naprawdę zdezorientowana. Miała tam jakieś specjalne magiczne kule, które mnie uśmiercą.
- Oczywiście, że w sposób fizyczny cię nie zranię, ale twoją psychikę mogę zniszczyć do reszty.
Byłam pewna, że postradała zmysły. Nie była w stanie nic teraz zrobić, to ja miałam nad nią górę. Mogłam do niej strzelić i już by jej nie było, ale chciałam żeby cierpiała w zamknięciu przez ostatnie dni swojego życia. Nie było to wiele za te wszystkie zbrodnie, które popełniła, ale śmierć byłaby dla niej prostsza.
- Melanie? Wszystko okej?
Właśnie wtedy, gdy usłyszałam głos Dylana dochodzący zza moich pleców, zrozumiałam.
Nie zdążył nawet drgnąć. Dylan nie wiedział, że Christina tu była. Chciałam się obrócić i go ostrzec, ale nie zdążyłam. Nie wiedziałam, która broń wystrzeliła pierwsza, moja czy Christiny, ale wiedziałam, że obie to zrobiły.
Moja kula trafiła ją w środek głowy, a gdy usłyszałam uderzenie o podłogę, wiedziałam, że jej też nie hybiła. To jej kula była pierwsza.
Wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Odwróciłam się, a na podłodze zobaczyłam Dylana, który trzymał się za brzuch. Gęsta krew, wyciekała spomiędzy jego palców i ust.
Chyba krzyczałam rzucając się na kolana. Zaraz obok zjawiła się ekipa. James i Dayo podnieśli Dylana i położyli na stole w sali konferencyjnej. Seth przez krótkofalówkę wzywał Jareda, który jako jedyny miał jakąś wiedzę i mógł pomóc.
Podbiegłam do Dylana, a moje ciało oblał zimy pot.
To nie mogło się dziać naprawdę. Nie mogłam tak mocno zepsuć, takiej prostej akcji. Chwyciłam chłopaka za rękę. Zakręciło mi się w głowie.
Musiał z tego wyjść, nie było innej opcji. Zawsze wychodził cało z akcji i tym razem musiało mu się udać.
Jared wbiegł do sali zdyszany. Podszedł do chłopaka i nożem rozciął ubranie.
- Co się kurwa stało? - wykrzyczał.
Nikt mu nie odpowiedział, ponieważ sami nie wiedzieli, a ja nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
Spojrzałam na niego i z przerażeniem zauważyłam, że jego oczy się zamykały, choć próbował z tym walczyć.
- Błagam Dylan nie zamykaj oczu.
Jared przeklął pod nosem.
- Kula utknęła w środku, ale jej nie widzę. Trafiła z żołądek, żółć się rozlała, a ja nie mam niczego, czym mógłbym go zoperować.
Gdzieś w tle usłyszałam, że Seth z Jamesem idą poszukać jakieś apteczki.
Jared próbował zdziałać coś dłońmi, co wywołało jęk bólu u Dylana.
- Nie jest dobrze, kurwa, naprawdę nie jest dobrze.
Spojrzałam na twarz Dylana, która pobladła. Oczy były ledwo uchylone.
- Błagam nie zostawiaj mnie. Kocham cię Dylan, nie rób mi tego do cholery.
Łzy spłynęły po moich policzkach, a gardło miałam ściśnięte tak mocno, że ledwo wypowiedziałam te słowa.
Seth wrócił z apteczką, ale było w niej zaledwie kilka bandaży i woda odkażająca. Nic, co mogłoby pomóc w tak poważnej sprawie.
- Zabierzmy go do samochodu. W bazie mu pomogą.
Jared spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie chciałam rozumieć. Nie przyjmowałam do wiadomości, że nie dało się nic zrobić.
Znów spojrzałam na twarz Dylana, która miała spokojny wyraz. Znikł grymas bólu, a oczy były całkowicie zamknięte.
Jared stanął obok mnie. Przyłożył dwa palce do lewej strony szyi chłopaka. Gdy ją zabrał, a ręce otarł w mundur, nogi się pode mną ugięły.
Znów zaczęłam krzyczeć, ale nie były to konkretne słowa. Krzyczałam, ponieważ chciałam pozbyć się tych okropnych emocji, który zaczęły się we mnie gromadzić.
Ktoś poszedł od tyłu i zaczął mnie odciągać. Szarpałam się nadal krzycząc, żeby się obudził.
- On nie żyje, Melanie. - powiedział Dayo obok mojego ucha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top