᯽8᯽

Stojąc przed półką w sklepie patrzyłem na różne rodzaje ciastek jednak zamiast kolorowych rysunków widziałem. Spływająca krew z półek i głowę kobiety z wyciągnięta ku mnie dłonią. Jej kawałki skóry były ułożone w ceny narządów które zostały zastąpione zamiast ciastek. Na moim ramieniu poczułem obślizgłą kończynę o granatowo fioletowej barwie. Była ostra i lepka.

- Świeży towar, nerki są na przecenie gdyż są nieco mniej smaczne, skusisz się?

Pyta nachylając się ku mojej twarzy a przerażony kieruje wzrok na dłonie gdzie czułem miękką śliską masę
Owinął mnie rękoma. Z moich zaciśniętych dłoni spływała krew. Powoli odsuwając jedna z dłoni zobaczyłem wątrobę... wypływała z niej dziwna czarna masa i reszta krwi. Poczułem żółć w przełyku i jak moje dłonie drgają.

- Nie przepadam za wątróbką ale jeśli ty lubisz chętnie spuszczę z ceny...

Z krzykiem rzuciłem wątrobą o ziemię i oparłem się o półkę za mną. Jednak cały krwawy obraz znikł a na ziemi leżały słodkie ciastka z lukrem. Ludzie w alejce dziwnie spoglądali na mnie a mała dziewczynka stojąca obok schowała się za jakimś mężczyzną.

Krzywo patrząc podnoszę ciastka, pewnie są połamane więc nie mogę odłożyć ich na półkę.

- Przepraszam, mam tiki nerwowe...
Mówię w miarę głośno i zakładając kaptur w bluzie przyciskami pudełko do piersi i biegnę jeszcze po herbatę. Ruszam do kas czując drżenie całego ciała. Dlaczego ktoś musiał zginąć i jakim cudem ta kobieta wstała na końcu?

Nie miałem pojęcia, nie rozumiałem dlaczego bohater mógł zrobić coś takiego. Teraz widzę przed oczami jego twarz minęła godzina... wciąż nie czułem się dobrze. Odór krwi został na mojej skórze mimo że nie dotykałem jej.
Patrząc na ciastka ruszyłem szybciej w kierunku mojego domu. Patrząc na zegarek skręciłem w ulicę na bloki. Nie było by tu nic dziwnego gdyby nie biegnący Kacchan.

Stanął przede mną łapiąc za koszulkę i wstrząsnął dwa razy.

- DEKU. – Skrzywiłem się ale nie czułem przy nim strachu. O wiele bardziej przerażające było to co mnie spotkało.
- Kacchan. – Zagryzam wargę nie chcąc na niego patrzeć jednak on łapie palcami moja twarz i unosząc kieruje na siebie. Miał tak szorstkie dłonie, bardziej niż zwykle, nawet wiem czemu.

- Zasrany nerdzie, Co ty tu robisz!? – Też chciałbym siebie spytać. Ale wcześniejszy szok nerwowy odebrał mi moja logike.

- wracam ze szkoły. – Mówię chłodno. Może to przez szok ale przestałem odczuwać strach. Przynajmniej do niego.

- twoja matka mówiła że wyjechałeś  - Chciałem go spytać czemu z nią rozmawiał ale nie miałem siły.

- Bo wyjechałem.  Raz na miesiąc wracam... Widziałem cię w telewizji, dostałeś się do U.A

- Ta. Nie widziałem cię na testach, myślałem że będziesz na upartego startował. – Zaśmiał się kpiąco pod nosem i przekręcił głowę. – Dobrze że nie startowałeś a może szkoda, widział byś jak wygrywam, oraz ja bym widział jak miażdżą co głupi łep.

Dogonił mnie tylko po to by się chwalić?

Nie rozmawiałem z nim od roku ale pamiętałem co mówił. Żebym nigdy mu się nie pokazywał więc czemu teraz on przybiegł do mnie?

- Nie mam daru. – Wzdycham. – Dowiedziałem się jakie będą testy i wiem że nie zdał bym. Więc poszedłem do innej szkoły. Daj spokój Kacchan, zrobiłem co chciałeś to nie wystarczy? – Mówię chłodno i poprawiam torbę oraz ciastka w ręce, łapie nieco mocniej.

- Urodziłeś się beznadzieją więc co miałbyś innego zrobić? Twoim jebanym obowiązkiem jest słuchać się mnie.- Pyta unosząc brew a ja przymykam oczy i przyciskami ciastka do klatki piersiowej znów podnosząc głowę. – Jaka wybrałeś szkołę nerdzie? Pewnie coś gdzie nie będziesz musiał używać daru, którego w sumie nie masz.

- Ta. Nie muszę. Nie ważne jaka to szkoła, myślę że niedługo o niej usłyszysz. – Robię krok w bok zasłaniając twarz włosami i spoglądając jeszcze na niego prycham. – Do zobaczenia nigdy Kacchan.

Mówię i ruszam omijając jego ciało a on obkręcając się z warkotem obserwuje moje plecy.

- TSA, DEKU sądzisz że możesz mnie zbywać?

Łapie moją torbę i ciągnie w tył przez co zachwiałem się i upadłem na plecy. Zwijając się z bólu odchylamy głowę w tył. Z oczu spływają mi dwie pojedyńcze łzy. Dalej był taki sam.

- Zostaw mnie Kacchan! – Krzyczę a mój kaptur spada z głowy, nagle wydawał się ciężki jakbym nosił w nim cegłę. W moich oczach pojawiło się więcej łez. Zawsze je mam gdy jest tak blisko. – Niektórzy mają problemy nie to co ty! Masz rację JESTEM GORSZY. Tak Ty masz dar a ja nie więc łaskawie mnie już zostaw! Ja mam całe życie pod górę, ale mam już serdecznie dość, zostaw mnie a przysięgam że już w życiu nie będziesz musiał się spotkać z Bezużytecznym Qurikless. Chyba że teraz specjalnie to zrobiłeś by się pochwalić jak wspaniały jesteś! – Wycieram nos z którego spłynęły smarki i ocierając policzki z łez podnoszę torbę i ciastka. Podnoszę się i patrząc jeszcze na jego obrzydzone znudzone spojrzenie ruszam w stronę domu. Poniosło mnie, nie wykrzyczałem nawet jednej tysięcznej mojego bólu ale to już nie było ważne.

- Oi Deku! – zatrzymuje mnie po kilku metrach. Mimo treningów wciąż byłem ciapą.

- Mam Na Imię Izuku. – Sapie i nie patrząc na niego zaciągam kaptur próbując wyrwać rękę.

Nie wiedząc czemu puścił ją. Nie chciałem już widzieć jego twarzy. W końcu teraz był tylko kimś kogo niegdyś znałem.


᯽᯽᯽


Stając przed drzwiami unoszę powoli dłoń ale nim zdarzyłem to zrobić moja matka otwarła mi drzwi z uśmiechem i babeczką w ręku z czerwoną świeczką. Nie wiedziałem dlaczego od zawsze podobały mi się ten kolor. Może to nie ma znaczenia. A jeśli ma nie obchodzi mnie.

- Witaj w domu kochanie. – W tym momencie cieszę się że kupiłem chusteczki zanim tu przyszedłem.
Pochylając czoło poczułem jej ciepły pocałunek w czubek włosów a potem wciągnęła mnie do domu z uśmiechem podając babeczkę. Trzymając ją w dłoniach zgasiłem nie myśląc o życzeniu, nie miały one sensu. Życzenia się nie spełniają, musisz osiągnąć je samodzielnie. Czekanie na cud jest dobre dla dzieci. Byłem dzieckiem przez wiele lat. Zbyt wiele.

- Mamo jestem trochę zmęczony. – Mówię gryząc babkę po czym spoglądam na jej spokojny wyraz twarzy. – Pójdę do pokoju jutro pokaże ci co zrobiłem. – Uśmiechnęła się tak pięknie.

- W porządku króliczku. Przyniosę ci trochę domowej zupy, twojej ulubionej a potem pójdę do pracy, mam popołudniowo nocną zmianę. – Pocałowała mnie w policzek i ruszyła w głąb małej kuchni po zapewne miskę.
Poprawiając torbę poszedłem jak najszybciej do pokoju. Dopiero za jego progiem oparłem się łopatkami o drzwi i wypuściłem całe powietrze z płuc. Cały ten oddech stał się ciężki, a mój praktycznie pusty pokój cuchnął wilgocią mimo że na ustach czułem jak suche jest powietrze. Z okna na biały parapet kapała krew a na moim łóżku była ogromna plama czerwonej cieczy.

Łapiąc się za włosy klękam na środku pokoju i drżąc rozglądam się po półkach gdzie stały pudełka z narządami. Dysząc ciężko spojrzałem na torbę przede mną i podnosząc znów głowę złapałem za suwak. Luźny sweter z kieszenią w jakimś stopniu zdał mi się przydatny. Zakładając go na białą koszulę wyjąłem z jego kieszeni papierosy które dał mi nauczyciel praktyk i wstając na równe nogi ruszyłem do łóżka uprzednio uchylając okno.

Jestem spierdolony.

Choroby psychiczne są zmorą inteligencji. Na ich pokonanie jest wiele sposobów ale według tego szalonego naukowca najlepsze były papierosy. Otwierając paczkę poczułem dość mocny zapach, przypominający smocze owoce po zmieleniu ich na sok. Wyjmując zapalniczkę spojrzałem na drobny napis i odpalając ogień wsadziłem papieros w usta. To miał być mój pierwszy... Pytanie tylko czy ma siłę powstrzymać martwy widok wokoło mnie.

Dym wypełnił moje usta aż poczułem duszność a moje oczy zapełniły się łzami. Kładąc się na łóżku kaszląc wypuściłem dym i spoglądałem jak powoli ucieka w stronę okna.

- boże co ja robię... najpierw alkohol teraz papierosy.

Zamykając oczy spróbowałem jednak jeszcze raz tego samego. Powolny wdech i potem wydech. Bolało mnie gardło od dymu ale wydawało się być to przyjemne. Az usłyszałem kroki pod pokojem. Błyskawicznie podniosłem się z łóżka gasząc papierosa o szkło okna i otwierając je na szerz wypuściłem powietrze po czym ruszyłem do drzwi uchylając je lekko.

- Jestem nagi... daj mamo ..
Mówię wyjmując rękę a ona z cichym śmiechem ułożyła tace na mojej ręce i poszła do salonu. Zasłaniając ręką czoło ruszam z powrotem w głąb pokoju uprzednio zamykając go na klucz i gdy odstawiłem tace spojrzałem na papierosa leżącego na parapecie. Chciałem już iść tylko spać nie miałem ochoty na nic.

Położyłem się na łóżku zakrywając kołdrą i patrząc na rysunek All Mighta w pół zamazany przymykam oczy.

- Nie wszyscy bohaterowie są dobrzy, kto wie czy wszyscy złoczyńcy są źli.

Jednak ten sen wcale nie był zbawienny.

Ukryty za kontenerem oglądałem. Jak kolejne narządy lądują w pudełkach. Chłopak stojący w pobliżu mnie drżącą ręką próbował wybrać alarmowy i w tym momencie wszystko zwolniło. Ta scena powinna być znacznie dłuższa ale nie... widocznie zapamiętałem urywki a teraz mózg proponuję mi ciąg dalszy.
Telefon spadł na ziemię a bohater z okrwawionymi rękoma wstał i pojawił się za chłopcem odcinając mu ogonem głowę. Uniósł ją w rękę przyglądając się tyłowi głowy. Przód był zwrócony w szczelinę gdzie siedziałem i obserwowałem obraz.

Na czole poczułem jak pojawia się pot a oddech przyspieszył. Gryząc nadgarstek do krwi chce zerwać się do biegu. Adrenalina szalała w moim ciele a srebrne spojrzenie chłopaka zgasło. Patrzył na mnie, jego już martwy wzrok mówił bym uciekał ale nie byłem w stanie się ruszyć. Zapach krwi, obrzydliwe. Głowa padła na ziemię a bohater pojawił się znów nad kobietą powoli zaszył jej ciało. Jej wyciągnięta dłoń drgnęła a zielony wzrok powoli stał się fioletowy i pełny życia. Na moich ustach pojawiła się dłoń podczas gdy mężczyzna jadł część jej ciała.

- Milcz jeśli chcesz żyć... i patrz co robią bohaterowie gdy są nakryci jak brudzą sobie ręce... – chłodna ręką i przyjemny cichy chrapliwy głos. Drżąc poczułem jak odsuwa bluzę z mojego rękawa i biorąc chustę z kieszeni zawiązał mi ją na ugryzieniu.

Poczułem spokój. Cały strach znikł ale dlaczego?

Spojrzałem na swoje buty ale miałem wrażenie że mi się dwoiło, albo ten chłopak miał identyczne.

Dłoń znikła a jego większe dłonie w rękawiczkach bez trzech palców owinęły moje.

- Uczysz się w akademii nauk- Wskazał moja torbę a ja odpowiadając jak w amoku patrzyłem na kobietę która powoli zaczęła się ruszać. Bohater wbił do końca jej igłę a ona wyginając się nienaturalnie podniosła się do siadu. Jej oczy były inne a obżarte ciało zdawało się jej nie przeszkadzać. – Ciekawe co to za qurik, wygląda na to że on jest zombie.

Mówi a kobieta wskakuje w ramiona bohatera a ten znika wraz z nią nad dachami. Oglądam ten obraz a chłopak za mną puszcza mnie i wstaje. Wystawił do mnie dłoń z jednym odchylonym palcem, wyglądało to jakby miał dziwny nawyk właśnie tak układania dłoni. Powoli wstając z jego pomocą zostaje wyciągnięty zza kosza w miejsce obok ogromnej plamy krwi. Nie widziałem jego twarzy była zasłoniętą włosami jasnego koloru jednak sama uliczka była dość ciemnym miejscem.

- Kim jesteś? – spytałem ale czułem że wcale nie chce wiedzieć. On odsunął się na krok i stając nad martwym chłopakiem zaczął zdejmować rękawiczkę.

Stojąc jak słup złapałem swoje ramiona czując nagły chłód. Ciało nastolatka zaczęło się zmieniać w proch. To by wyjaśniło wszystko.

Gdy z powrotem wstał założył rękawiczkę i wyjął paczkę zapałek oraz małą butelkę jakiegoś płynu powoli polewając pozostawioną krew. Stanął obok mnie i rzucając podpalone zapałki na ziemię chwycił moją torbę z ziemi.

- Akademia nauk co? – Zaśmiał się cierpko i przez rękawiczkę złapał moją twarz okręcając na boki. – Przypominasz mi kogoś... też jest inteligentny. – położył mi szelkę torby na ramieniu i powoli przeczesał kosmyki włosów. – Twoja ciekawość może cię kiedyś zabić. Nie powinieneś uganiać się za bohaterami, to niebezpieczne. – Pstryknął mój nos a ja łapiąc się za niego otwarłem szerzej oczy.

Ogień buchnął obok jego nóg gdzie pojawił się również fioletowo czarny portal. Włosy lekko odwiały mu się w tył a ja dostrzegłem rubinowo krwawe oczy błyszczące na tle tego małego pożaru. Rozkładając ręce zaczął się śmiać a potem chyląc się do tyłu wpadł w ciemny dym portalu który znikł a moje oczy zamykając się traciły widok całej wcześniej zaistniałej tu tragedii.


Z krzykiem i dusznością podnoszę się do pionu i łapie za nadgarstek. Zsuwając bluzę w dół wraz ze swetrem widzę kolorową bandanę. Więc to nie sen. Kładę nogi na ziemi i powoli zdejmuje bluzę z swetrem. Obracam twarz do okna i dostrzegam małą kopertę przyklejoną do szyby.

Marszcząc wzrok podnoszę się z łóżka i otwierając okno błyskawicznie sięgam po kopertę. Jak kolwiek zdołał przykleić ją na okno dziesiątego piętra... musiał być nieźle zdeterminowany by trafiła tylko do mnie. Odklejając kopertę wychylam się lekko i zrywając taśmę łapie mocno papier znów wracając do środka.

Siadając znów na łóżku rozdzieram kopertę. Kto w tym wieku wciąż pisze listy.

List pachniał dość dziwnie, jakby alkoholem, możliwe że ktoś przypadkiem zamoczył cały list ale to bez znaczenia. Otwierając go pierwsze co zauważam to naprawdę piękne pismo, zgrabne i lekko pochyłe. Dopiero po chwilowym podziwianiu zaczynam odczytywać właściwie słowa.

Do Izuku Midoriya.

Jeśli chcesz zrozumieć więcej o wczorajszym zdarzeniu przyjdź pod ten adres *******, będę tam czekać godzinę od dwudziestej. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
Ps. Ubierz się w coś innego niż sweter i bluza. I przynieś moją bandanę.


Próbując doczytać imię nadawcy zmrużyłem oczy jednak nie mogłem odczytać liter były naprawdę mocno zamazane. Wzdychając więc spojrzałem jeszcze raz na treść listu i rozglądając się na boki złożyłem go na cztery części i odłożyłem do koperty.

Czy chciałem zrozumieć co stało się wczoraj? Oczywiście.

Czy powinienem? Raczej nie.

Prawdopodobnie właściciel tego listu był złoczyńcą, ale to on wczoraj dopilnował bym nie zdradził swojej pozycji. A może pilnował by nie zdradzić siebie... Myślę że i tak nie miałbym nic do stracenia a jedynie mógłbym się dowiedzieć czegoś ważnego więc dlaczego by nie próbować?

Odkładając list ruszam do szafy i zakładając ręce na piersi widzę jak na półce stoi kielich pełny krwi. Zamykając oczy wiem dobrze że go tam niema. Ból głowy był potworny a ja nie wiedząc czemu stresowałem się pójściem sam pod dziwny adres. Prawie jak przed randką.


Z tą różnicą że na randce mało prawdopodobna będzie śmierć, tortury bądź porwanie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top