᯽20᯽
᯽Izuku᯽
Nie do końca miałem w ogóle pojęcia gdzie dokładnie zmierzamy. Wiedziałem tylko że gdzieś w okolice stanów. Podróż nie trwała długo ale na tyle że zdążyłem zaplanować kilka kolejnych ruchów mojej kariery. Musiałem zacząć myśleć czego naprawdę potrzebuje by powalić bohaterów na kolana.
To nie była prosta sprawa. Ale w mojej głowie pojawił się cień tego jak będę to wykonywał.
Gdy wylądowaliśmy Odebrała mnie kolejna ochrona. Wsiedliśmy do pancernego wozu z ciemnymi zgrubionymi szybami. Gdziekolwiek miałbym być zabrany ten facet dbał o swoje dobro.
Profesor Dollion na którego sam się skazałem mieszkał z daleka od dużych miast. Było to w okolicach śnieżnych gór i gdy tylko dotarliśmy żałowałem że nie wziąłem kurtki, na moje szczęście dostałem jednak korzuch i podszywane futrem spodnie. Trafiliśmy do małej "wioski" technologicznej gdzie w centrum stał duży biały dom z płaskim dachem na którym stały panele słoneczne. Cała ta okolica była za murem i siatką kolczastą. Miałem pewność że ta wioska należała do jednej osoby.
Moja walizka została zabrana do wielkiego budynku. Stał przed nim mężczyzna w obstawie ochrony. Na ramionach miał czarny płaszcz, był rozpięty ale między górnymi guzikami była srebrna klamra z łańcuszkiem. Mężczyzna miał bojne siwe włosy spięte w luźny kok, poza tym nic się nie wyróżniało. Czarny wyjściowy garnitur i typowa budowa ciała dla Kanadyjczyków. Ale z twarzy nie przypominał mi nikogo ani niczego. Był po prostu przystojnym mężczyzną.
A może jednak te oczy, one były nie pokojące.
- Dolion Dadurv- Wystawił do mnie dłoń gdy się zbliżyłem. Zrobiłem więc to samo.
- Izuku Midoriya - Mruknąłem a mój szkielet w okolicy dłoni zabłysł na czerwono. Uniosłem brew i spojrzałem na płynącą krew z palca oraz igłę wystającą z jego pierścienia.
- Wybacz. Chciałem to zobaczyć na swoje oczy a nie przez nagranie. - Cofnął dłoń a rana się zasklepiła. Krew za to zamarzła. - Chodź, naszykowałem ci pokój oraz posiłek, z ciepłą czekoladą.
Wskazał drzwi i ruszył w ich stronę zaś ochrona za nim. Czułem niewiarygodny spokój i zaufanie do tego faceta. Nie miałem pojęcia czemu. Ale było w nim coś co uciszało każdy niepokój związany z jego wyborem.
Udałem się za nim do środka i niemal zaraz udałem się do długiej lady w kuchni gdzie był ustawiony posiłek z pełną zastawą. Widziałem jak jakieś kobiety zabrały moje buty które ledwie zdjąłem. A następnie zabrali też płaszcz. W kuchni mężczyzna usiadł w moim pobliżu z książką i paroma znacznikami różnych kolorów. Zacząłem jeść. To był tłusty posiłek, ser, boczek z żurawiną oraz chleb grubo posmarowany masłem. Nie wiedziałem kto jadą to na codzień ale nie smialbyn wybrzydzać więc zapijałem smak czekoladą. Kiedy skończyłem profesor dalej czytał książkę. Z łatwością odczytałem tytuł jednego z bardziej znanych romansów. Nie zrozumiałem dlaczego śledził strony z taką pasją ale nie mnie było to oceniać. Poskładałem używane sztućce na talerz i przysumąłem się parę krzeseł.
Poczekałem aż doczyta rozdział do końca. Sam nie lubiłem gdy mi przerywano jakąś czynność. Dopiero w tedy postanowiłem zagadać.
- Dlaczego na mnie padło? Słyszałem nieco o panu Profesorze...
- Mów mi Dollion. Spędzimy tutaj prawie dwa tygodnie razem nie potrzebuje by mówić mi po nazwisku i tytule. A co do wyboru - Wsunął zakładkę w gorący erotyk i uniósł fioletowe oczy na mnie.- Obejrzałem prezentacje wszytkich klas, jak zawsze. Były nudne. Poza twoją. Mało kto decyduje robić na sobie testy a co dopiero po miesiącu nauki.
- Myślę że to wcale i tak nie jest tak dziwne. - Chwyciłem się za kark zerkając na drugą rękę gdzie był pierścień z strojem. - W końcu wiesz. Na pewno widziałeś wiele, to nie pierwsza rzecz przy której naukowcy ryzykowali...
- Tak, ale robią to w podziemu, a nie na oczach śmietanki mózgowej świata.- Prychł jak gdyby było to coś oczywistego i zaraz wstał od stołu. - Chodź mamy dwa tygodnie. Pomogę ci ulepszyć ten strój i pokażę ci jak poprowadzić twoje marzenie w przód.
- Marzenie? Nie mówiłem o nim na prezentacji. - Mówię dość zaskoczony a on chwycił mnie za sweter i pociągnął w stronę salonu. Był silny, czułem to jak ściskał materiał z bawełny. To było też widać.
Miał ciało atlety.
- Nie wmawiajmy sobie bzdur. Nie stworzył byś sprzętu zastępującego supermoce bez wyraźnego powodu. Założę się że za dzieciaka chciałeś iść do U.A. To widać. Zresztą nie jesteś pierwszy na moich praktykach. O dziwo twoi poprzednicy mieli ten sam cel ale im nie wyszło. Po dwóch tygodniach wiedziałem że nie mają na tyle motywacji by dopełnić planu zniszczenia bohaterstwa. Byli kurwa nudni.
Warknął pod koniec wypowiedzi i zrzucając płaszcz na wieszak udaliśmy się do pomieszczenia pełnego komputerów. Oraz wielkiego stołu interaktywnego. Wyświetlały się nad nim hologramy. Mężczyzna usiadł na wysokim krześle i wskazał mi drugie takie. Dziwiło mnie wszytko w tym facecie a zwłaszcza gdy podał mi okulary z zielonymi szkłami. Sam założył identyczne i przymknął oczy.
- Załóż je, chronią wzrok. Nie chciałbym byś stracił wzrok do reszty - Mruknął a gdy założyłem okulary rozsiadł się wygodnie z pilotem w ręku.
- Co właściwie chce pan teraz zrobić?
- Pokażę ci mój plan. Chce się kogoś pozbyć od bardzo dawna - Mruknął przełączając na hologram świata.- Poza Japonia są inne kraje pełne niesamowitych zdolności i ludzi, bohaterów dorównująch all mightowi. Trudno się pozbyć nie zauważalnie kogo kolwiek z tych wspaniałych ludzi. - Mruknął dość ironicznie poczym na planecie pojawiły się różnych odcieni kropki. - od lat próbuje stworzyć radio maszynę dzięki której dary staną się niebezpieczne. Chce by te osoby same zostały wskazane jako niebezpieczne.
Mówił dość cicho jak od niechcenia. I mimo jego wersji ja słyszałem co innego, może sobie za dużo wyobrażam ale to miło drugie dno do którego nawet w myślach nie przywyknę.
- A ty co masz za plan?
- Cóż... to skaplikowane by to zrozumieć musiał bym cofnąć się aż do wczesnego dzieciństwa...
Japonia. Jakieś lata temu.
Czas, wspomnienia, to nieodłączna kolej rzeczy. Ale Deku z chęcią zapomniał by jeden dzień w którym coś zmieniło się w jego środku.
Od lat na karku czół upokorzenie z strony kogoś bliskiego. I chociaż dawny blondyn był jego ostoja spokoju, teraz był głosem w jego głosie który go wezwał na szczyt wierzy w Tokio. W głowie zielono wlsoegl chłopaka można było znaleźć więcej głosów. Każdy miał swoją rację. Ciągle mówiły między sobą różne bolesne frazy.
Lekarz który go badał w dzieciństwie.
Ojciec który obiecał nie opuścić.
Przepraszająca matka.
Przyjaciel który życzył mu śmieci.
I w końcu on, ten który miał chronić i dawać radość wszystkim.
Tej chłodnej nich czuł go za sobą, a w niewidzialnych dla innych odbiciach dostrzegał twarz i błękitne światło utkwione głęboko w czarnych oczodołach. Uśmiech był raczej przerażający a głos pogardliwy.
Deku osiągnął kulminację tych głosów zaledwie dzień po marnej próbie uratowania kogoś "kto wyglądał jakby prosił o pomoc" a w istocie go nienawidził i wolał umrzeć niż uzyskać pomoc właśnie od Deku.
Pojechał rankiem do Tokio ściemniające matce że uda się na targi szkół by wybrać jedną z nich. Ściskał nawet ulotki w ręku gdy wspinał się po schodach pożarowych na szczyt wierzy.
Tokio tej nocy świeciło bardzo jasno. Bilbordy, festiwal wiosny. Najpiękniejsze miejsce w jakim można być o tej porze.
Wiatr rozwiał jego zielone kosmyki włosów. W głośnych myślach widział obrazy, lekarza który mówi jak żałosny jest, Katsukiego gdy wyrywa mu zeszyt i ulubione karty. Mamę która płacze, i coś co go dobiło.
Zdjął plecak i płaszczyk a następnie przeszedł na drugą stronę barierki chwytając się mocno. Wziął głęboki wdech rozmyślając nad swoimi opcjami. W końcu nie zostanie bohaterem. Powiedziały mu to wszystkie osoby w których zdanie i wsparcie by wierzył. Spojrzał w dół. Ale ta wysokość nie robiła na nim wrażenia. Patrzył w ruchliwą ulice w milczeniu powoli puszczając palcami rurę która go trzymała. Łzy spłynęły mu z twarzy. Spojrzał na długi wisior na którego końcu był zawieszony nie wielki pendrive.
Puścił się dłońmi i zagryzając wargę do krwi czekał aż spadnie na sam dół. Leciał tak kilkanaście pięter aż ktoś nie zaczął krzyczeć. Ale Izuku tego nie słyszał.
Z głową w dół obserwował bilbordy aż jego oczom ukazało się tajemnicze logo sponsora. Fiolka z kwiatem tak dziwnym i nowoczesnym... A nastepnir szereg ludzi w kitlach wyciągających w jego stronę dłoń.
I on wyciągnął swoją do nich zamierając w powietrzu. Zapamiętał jeszcze krótkie hasło.
" Jeśli chcesz coś zmienić, zbuduj to"
Gdzieś już to słyszał. Bardzo dawno i zapomniał właściwie o co chodziło.
Spadł, w myślach widząc tylko kobietę o białych włosach i złotych oczach w kitlu.
Nieznany stan Ameryki Teraz
Zaśmiałem się nerwowo. A prawda kłuła go w serce.
- W skrócie, miałem dwie opcje, albo zrobić coś po swojemu i udowodnić że nie jestem beznadziejny albo się zabić. A na to drugie nie mam "psychy".
Chodź próbowałem się zabić. W ostatnim momencie czułem że nie mógłbym zrobić tego mamie. Ani sobie.
- Urodziłem się qurikless i chciałem zdobyć tylko dar. By pokazać że nie jestem beznadziejny. Tu nie chodziło nawet o bycie bohaterem chociaż to było moje marzenie.
Po prostu chciałem by matka nie musiała przepraszać, bym miał znajomych, by mój mentor nie pluł mi w twarz.
- Nie powinnes więc siedzieć umysłem w chemii i biologii ciała ludzkiego.- Spytał niby niewinnie patrząc na hologramową wersję mnie z festiwalu.
- Nie. Ponieważ już nie tylko chce udowodnić że nie jestem do niczego. - Przymykam oczy i obkrecam pierścieniem wokół palca po czym patrzę na jego zainteresowaną minę. - Chce pokazać bohaterom że mógłbym ich zniszczyć samą technologią. I że to posiadanie daru jest kapletnie bezużyteczne. Nie zależnie od siły. Pochodzenia, przekonań. Że to ja jestem w stanie być tym wyżej. Bezwstydnym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top