Epilog

10 maja 2019 r.

– Jane, zejdź na śniadanie.

Trzask, który usłyszałem zza zamkniętych drzwi jej pokoju, wcale mnie nie zaniepokoił. Znowu rzuciła poduszką. Zachowywała się tak od czterech dni i nie chciała powiedzieć, co takiego się stało.

Miewała takie stany. Odkąd wróciliśmy z Polski, dopadły ją straszne wahania nastrojów. Bywały dni, kiedy wyglądała prawie normalnie – uśmiechnięta, rumiana, czasem rzuciła jakimś żartem, choć spojrzenie wciąż miała smutne. Czasem jednak ten smutek uzewnętrzniał się. Całymi dniami siedziała w pokoju, słuchała przygnębiającej muzyki i nie jadła nic, dopóki jej ktoś nie zmusił. Ponadto chodziła w tym samym ubraniu i najczęściej siadała na podłodze. Nawet Joe nie był w stanie jej wtedy pocieszyć. Raz Clara zaproponowała, żeby posłać ją do specjalisty, a wówczas wpadła w taki szał, że moja siostra wybiegła z domu z płaczem, zszokowana tym, jak okropnie Jane potrafi się wyrażać. Sam byłem zdumiony i dość solidnie wyłożyłem jej, co wszyscy o tym myślą. To było niecały miesiąc temu i od tamtej pory Jane starała się zachowywać wobec Clary najlepiej jak potrafiła, próbując uzyskać wybaczenie.

Aż do tego poniedziałku, kiedy wróciła do domu wściekła. Zamknęła się w pokoju i nie reagowała na nasze prośby.

Początkowo myślałem, że znowu wkurzyły ją jej byłe przyjaciółki. Krótko po powrocie – gdy Jane wyjaśniła przed dyrektorem, dlaczego opuściła szkołę i pozwolono jej zacząć naukę od nowego semestru, pod warunkiem, że nadrobi zaległości – spotkała się z Cecy, Britney i Samanthą. Utrzymywała, że to będzie miłe spotkanie, że chciała dowiedzieć się, co ją ominęło i tylko dlatego moi rodzice jej na to pozwolili. Po godzinie wróciła do domu zapłakana, oświadczyła donośnie, że nie ma już przyjaciół, i zamknęła się w pokoju. W tej kwestii akurat stałem po jej stronie – nie potrzebowała fałszywych ludzi w swoim życiu. Sama potem przyznała, że oprócz mnie, jej jedynym przyjacielem był Krzysztof. Z czasem wybaczyła mu nawet, że powiedział, gdzie się ukrywała i przywiózł mnie ze sobą.

Nie miałem wątpliwości, że bardzo przeżywała to, przez co przeszła w ciągu ostatnich miesięcy. Niełatwo poradzić sobie z silnymi emocjami. Ale to nie był powód, aby się głodzić.

– Nie każ mi iść po Amelię. Ona wmusi w ciebie jedzenie siłą, wiesz o tym. – Zapukałem do drzwi po raz drugi, słysząc jej płacz. – Jane? Mogę wejść?

Cichy pomruk uznałem za zgodę. Wszedłem do pokoju i delikatnie zamknąłem drzwi. Jane właśnie chowała do szuflady małe pudełeczko – pewnie leki uspokajające, które łykała od pięciu tygodni. Usiadłem na łóżku i spojrzałem na nią, jak położyła się na podłodze. Joe leżał na swoim posłaniu tuż obok jej głowy i patrzył na Jane ze smutkiem. Ten pies miał chyba więcej empatii niż niektórzy ludzie.

Starałem się mówić najspokojniej jak umiałem.

– Powiesz mi, co się dzieje? Wiadomo, każdy ma gorsze i lepsze dni. Już to przerabialiśmy, ale ostatnio jest coraz gorzej. Naprawdę nie chcesz, żebym umówił cię do lekarza?

Chwila milczenia. Słychać było tylko jak Jane pociąga nosem. Jeszcze nie skończyła płakać.

– Daj mi jeszcze pięć dni.

– Słuchaj, nawet jeśli masz okres, nie musisz zmieniać się w potwora...

– To nie to – przerwała mi ostro.– Słuchaj, nie jestem w nastroju. Mieliśmy rozmawiać o jedzeniu, a nie o moim samopoczuciu.

Westchnąłem ciężko, przyglądając się kuzynce. Zamknęła oczy i palcami wybijała jakiś rytm na podłodze.

– Zejdziesz na dół?

– A nie możesz przynieść mi śniadania tutaj?

– Wykluczone. Rodzice chcą zjeść z tobą. Mają ochotę z tobą porozmawiać.

Jane powoli usiadła – wyciągnęła ręce przed siebie i przez chwilę przypominała mi wstające z grobu zombie. Odwróciła głowę w moim kierunku i dopiero wtedy otworzyła oczy. Jej spojrzenie było prawie puste – żadnych emocji, może poza żalem i stratą.

– Dobrze.

Przy śniadaniu milczała zagadkowo, co napawało przerażeniem nie tylko mnie, ale i pozostałych. Clara szepnęła mi do ucha, że coś musi być nie tak, choć to i tak cud, że zeszła na dół. Amelia krążyła dookoła stołu, podając kawę, naleśniki, twarożek i syrop klonowy w ozdobnych naczyniach. Co chwila posyłała Jane zmartwione spojrzenia, których ona zdawała się nie zauważać.

– Will, mógłbyś zaprowadzić Clarę do jej pokoju i posiedzieć tam z nią? Chcieliśmy porozmawiać z Jane na osobności – powiedziała mama, kiedy wszyscy uporali się ze śniadaniem. Tylko Jane wciąż miała pełny talerz.

Uprzejmie spełniłem tę prośbę. Clara wprawdzie poszła do pokoju, ale ja nie zamierzałem jej towarzyszyć – odkąd Jane kupiła jej iPoda w ramach przeprosin, prawie ciągle się nim bawiła, jak dziesięciolatka. Zamiast więc siedzieć w towarzystwie ignorantki, postanowiłem zaczekać pod drzwiami jadalni. Chciałem podsłuchiwać – a raczej był to mój obowiązek. Wziąłem na siebie opiekę nad Jane, czy była tego świadoma, czy nie. Musiałem wiedzieć więc wszystko, nawet to, o czym w tajemnicy rozmawiała z moimi rodzicami.

Plany jednak zniweczyła Amelia, która przegoniła mnie spod drzwi, mówiąc, że to nienajlepszy moment, żebym wtykał swój długi nos w sprawy, które mnie nie dotyczą. Tak więc czekałem w jej pokoju.

Wróciła kwadrans później, trochę blada, ale z dziwnie pogodnym uśmiechem na ustach.

– Mam ochotę na wycieczkę do centrum. I jakąś dobrą kawę.

– Przecież była przy śniadaniu – zauważyłem.

– Kawa Amelii jest ohydna. Nie to co w Starbucksie. Rusz się, idziemy. I daj mi się przebrać z łaski swojej.

Wypchnęła mnie za drzwi, zanim zdążyłem powiedzieć słowo. Jej diametralna zmiana nastroju sprawiła, że zbaraniałem. Co takiego powiedzieli jej rodzice, że po raz pierwszy od początku tygodnia zobaczyłem uśmiech na jej twarzy?

***

Dotarliśmy na Manhattan toyotą, którą rodzice kupili dla Jane zamiast porsche. Nie wiedzieć skąd, wiedziała o tym, że je sprzedaliśmy i przyjęła to dosyć spokojnie. Wprawdzie nowe auto było ciasne, miało mniej opływowy kształt i nie było takie szybkie, ale nie narzekała. Musiała czymś dojeżdżać do szkoły, a przy tym nie chciała się wyróżniać.

Porzuciła życie Nowojorskiej Księżniczki krótko po śmierci rodziców, starała się wtopić w tłum i niemal jej się udało – już żaden frajer nie prosił ją o zdjęcie na ulicy. Może to fakt, że stała się cieniem samej siebie, może dlatego, że ścięła włosy. Tak naprawdę jedyną pamiątką po wcześniejszym luksusowym życiu był ogromny dom na Staten Island. Nie chciała rezygnować ze służących, ale już nie zachowywała się wobec nich tak dumnie i pysznie jak kiedyś – parę razy, gdy miała dobry humor, pomogła nawet Amelii przy obiedzie. Prawie jak nie ona.

Spacer pomiędzy drapaczami chmur był miłą odmianą dla szarej codzienności, z jaką zmagaliśmy się od tygodni. Odkąd wróciliśmy z Polski, przyjechaliśmy tutaj tylko raz. Fajnie było obserwować ją, unoszącą głowę ku niebu, by dostrzec szczyty wież, odganiającą gołębie, mrugającą zalotnie małolatom, którzy się na nią gapili.

Nie miałem serca przypominać jej, że niedługo pisze egzaminy na koniec szkoły i powinna skoncentrować się na nauce. Ale tylko dziś – następnego dnia planowałem zasypywać ją pytaniami zaczerpniętymi z zeszłorocznych testów.

– Wybrałaś już, gdzie chcesz iść na studia? – zagadnąłem ją, gdy wyszliśmy ze Starbucksa z kawą w ręku. Upiła łyk ze swojego kubka i uśmiechnęła się.

– Lepiej nie pytaj.

– Ach tak? Pewnie jakaś uczelnia artystyczna, co?

Pokiwała głową. Okulary przeciwsłoneczne zsunęły jej się na nos.

– I to nie byle jaka. Wydział Grafiki na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie – wyrecytowała z pięknym, wschodnim akcentem. Nadal zdarzało jej się, że nieświadomie powiedziała coś po polsku, choć teraz rzadziej niż wcześniej.

– Wiesz, że nikt nie puści cię z powrotem do Polski. Wybij to sobie z głowy.

– To inne miasto. Zresztą, tam mieszka Krzysztof. Miałby na mnie oko i w ogóle. A poza tym, to moje marzenie. A marzenia trzeba... – Urwała nagle, kiedy dostrzegła coś przed sobą. Zesztywniała, omal nie wypuszczając kawy z ręki. Złapałem kubek w ostatniej chwili, a wtedy spostrzegłem to, w co ona wpatrywała się szeroko otwartymi oczami.

Wyjaśniło się, dlaczego Jane zachowywała się tak nieswojo. Nie była to jedna z jej faz „żałoby" – powód jej strapień przyjechał tutaj i właśnie szedł w naszym kierunku, wesoło gawędząc z innym chłopakiem, który nagle wydał mi się znajomy.

Jeśli miałem być szczery, były chłopak Jane niewiele się zmienił. No, może trochę schudł od czasu, gdy widziałem go po raz ostatni, nawet jeśli nie miałem okazji dobrze mu się przyjrzeć w czasie tej minuty, kiedy stał w drzwiach. Twarz miał trochę zapadniętą, ale rozpromienioną i świecącą, jakby wysmarował ją jakimś olejkiem. Jednak nawet z uśmiechem na twarzy nie wyglądał na miłego typa.

– Spadajmy stąd – mruknęła Jane, odwracając się momentalnie na pięcie.

Było jednak za późno. Chłopak, z którym rozmawiał jej były, zauważył nas i podniósł rękę do góry. Podszedł do nas szybkim krokiem, zostawiając tego drugiego w tyle. Jane się nie odwróciła i tylko to, że złapałem ją za ramię, powstrzymało ją przed ucieczką.

– Nie myślałem, że jeszcze się spotkamy – powiedział. Ten głos również brzmiał znajomo, a kręcone czarne włosy i roziskrzone spojrzenie niebieskich oczu przypomniało mi, skąd go znam. Wyciągnął rękę w moją stronę. – William Harrison, czyż nie?

– Zgadza się. – Uścisnąłem dłoń. – Ty jesteś Eliot, tak? Dobrze zapamiętałem?

Kiwnął głową i przeniósł wzrok na Jane – a właściwie jej włosy, w których zaplątał się mały listek. Uparcie stała tyłem do wszystkich, jakby chciała powiedzieć „Pocałujcie mnie wszyscy w..."

– Czyż to nie jest Jane, z którą miałem okazję tańczyć?

Mruknęła coś w odpowiedzi, ale nie odwróciła się.

– Nie rób scen – szepnąłem jej do ucha, a wtedy w odpowiedzi wyszeptała coś po polsku. Podejrzewałem, że to coś obraźliwego.

Ten drugi w końcu do nas dołączył. Wydawał się skonfundowany, ale mimo to wyciągnął rękę, żeby wyswobodzić liść, który zaplątał się we włosy Jane. Pod wpływem tego dotyku podskoczyła jakby przeszył ją prąd i wreszcie obróciła się na pięcie. Podniosła okulary i odważnie spojrzała mu prosto w oczy.

Przez chwilę tylko mierzyli się wzrokiem. Policzki miała zaczerwienione – trudno mi było powiedzieć, czy to dlatego, że była zawstydzona, czy raczej rozzłoszczona. On zaś wyglądał na trochę skruszonego.

Eliot odchrząknął i złapał go za łokieć.

– To mój znajomy, Kamil. Przyjechał prosto z Polski, żeby zwiedzić ze mną Wschodnie Wybrzeże. Kamil, to jest Jane...

– Wiem – burknął. Zaskoczyło mnie, ile było jadu w tej krótkiej wypowiedzi.

– Znamy się aż za dobrze – dodała Jane, nie przestając wpatrywać się w swojego byłego.

Eliot wydawał się zaskoczony.

– Skąd? – spytał, zerkając to na nią, to na Kamila. Po chwili klasnął w dłonie. Wydawał się rozbawiony. – Ach! Już rozumiem. To ta twoja dziewczyna, o której wspominał wuj, tak? Ta, która miała przyjechać tu z tobą, ale zerwaliście? A to ci heca!

– Wuj? – powtórzyła Jane. Nagle jej twarz stała się biała jak kreda. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że jesteście... rodziną?

Kamil prychnął. Powiedział coś po polsku – najwyraźniej nie mówił po angielsku tak dobrze, jak mi się wydawało. Jane odpowiedziała mu coś i tak wywiązała się pomiędzy nimi rozmowa. Żałowałem, że nie rozumiałem, o czym mówili, ale sądząc po tonie głosu, mieli do siebie nawzajem wiele pretensji i żali.

***

– Coś ci się pomieszało.

– Więc to wyjaśnij.

Upór i ostra nuta w moim głosie wyraźnie zdumiały Kamila. Chyba nie spodziewał się, że zareaguję tak impulsywnie. Przyjrzał mi się, mrużąc oczy.

Westchnął, ale cierpliwie mi wytłumaczył, że jego szef, pan Pąk był wujkiem Eliota. Chłopak nie mówił po polsku, bo matka nie życzyła sobie tego, ale raz na jakiś czas wyjeżdżał do Polski. Tam poznał Kamila, z którym zdołał się zaprzyjaźnić.

Historia brzmiała tak nieprawdopodobnie, że nie chciało mi się w nią uwierzyć – pomimo upływu czasu dobrze pamiętałam, co chłopak powiedział podczas przyjęcia i byłam niemal pewna, że nic nie wspominał o swoich koneksjach z Polską, ani tym bardziej o międzynarodowych znajomościach, jakie posiadał.

Wtedy coś sobie przypomniałam.

– To on kupił moje porsche!

Odwróciłam głowę w kierunku Eliota, nagle na nowo przepełniona złością. Miałam wielką chęć wygarnąć mu to i owo. Jednak kiedy zauważyłam, jak wkręcił się w przyjacielską rozmowę z Willem o zastosowaniu migawki w aparacie, skupiłam się tylko na Kamilu.

Nigdy nie wyobrażałam sobie tego momentu – niespodziewane spotkanie po latach, każde z nas starsze, odmienione, może w pierwszej chwili byśmy się nie poznali. Teraz, stojąc przed nim z uniesioną głową, kiedy tamta sprawa wciąż była świeża, a rany nie do końca się zagoiły, czułam się sparaliżowana jak tamtego feralnego dnia, kiedy wszystko zawaliłam.

I też miałam mu coś ważnego do powiedzenia.

– Już wiem, dlaczego się tak na nie gapiłaś.

– To mój samochód. Dlaczego tak cię to dziwi?

– Najwyraźniej już nie. Skoro wybrałaś ucieczkę...

– Nie miałam innego wyjścia! – przerwałam mu, gwałtownie czerwieniejąc. Słyszałam szum w głowie. – Przynajmniej tak myślałam. Gdybym wiedziała wcześniej, nigdy bym nie wyjechała. I nigdy nie poznałabym ciebie!

– Dlaczego krzyczysz? – Kamil spojrzał na mnie z zaskoczeniem. – Aż tak źle było ci ze mną? Wiem, robiłem błędy, ty również. – Wyciągnął ku mnie dłoń, ale zaraz ją cofnął. Chyba sam był zdumiony poufałością tego gestu. – Posłuchaj... Wiem, że to nienajlepsza chwila, ale może... może moglibyśmy porozmawiać na spokojnie. Brakowało mi ciebie i dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę.

Czułam się rozczarowana. Nie zaskoczona, nie zagniewana, nie rozbawiona – rozczarowana. Mógł się bardziej wysilić, jeśli naprawdę proponował mi pojednanie. Wiedziałam jednak, że nie ma na to żadnych szans. Wcześniej on chciał, żebym sobie poszła. Teraz to ja nie chciałam go więcej widzieć. Może działałam pod wpływem emocji i najprawdopodobniej przestałam już racjonalnie myśleć. Jedno było pewne – nie miałam ochoty się z nim pogodzić, ani tym bardziej do niego wrócić.

– Chyba sobie żartujesz – powiedziałam.

– Przyznaję, zareagowałem zbyt ostro. Każąc ci zostawić mnie w spokoju działałem pod wpływem emocji. Kiedy przyszedłem do twojego mieszkania jeszcze raz tydzień później, już cię nie było. Sąsiadka powiedziała, że byłaś w drodze na lotnisko, a na chodniku poniewierały się strzępki biletów. Tych, które ci dałem. Poczułem silne ukłucie w sercu i wiedziałem, że cię straciłem bezpowrotnie. Miałem w planie odwołać wyjazd, ale stwierdziłem, że... być może to była moja ostatnia szansa, żeby jeszcze cię kiedyś zobaczyć.

Ciotka powiedziała mi dziś dokładnie to samo. Kiedy poprosili, żebym została po śniadaniu i wytłumaczyła im spokojnie, co się dzieje, wcale nie podejrzewali, co im zakomunikuję. Dowiedziawszy się potem, że moje zachowanie brało się z paniki przed tym, że spotkam na mieście Kamila, sami zaproponowali, że byłoby lepiej, gdybym spróbowała z nim porozmawiać. Oczywiście to, że trafiliśmy na siebie akurat w centrum Manhattanu to czysty przypadek. Niemniej musiałam wykorzystać takie zrządzenie losu dla swojego własnego dobra.

– A co z robieniem problemów, z których nie wyplącze się do końca życia, co? – Posłałam mu wyzywające spojrzenie.

– Przemyślałem to. Dyskutowałem z ojcem, potem z matką i pomogli mi przejrzeć na oczy.

– Och, i ot tak przestałam być dla ciebie kłamczuchą i oszustką, tak? Porozmawiałeś z mamusią, dostrzegłeś, co straciłeś i dlatego fatygowałeś się na drugi koniec świata, żeby łasić się do mnie jak pies? To chyba kpina!

Spuścił wzrok.

– Myślałem, że mi wybaczysz. Tak jak ja wybaczyłem tobie.

– Nie wybaczyłeś – oznajmiłam twardo. Zgrywałam niewzruszoną, odporną na taką gadkę. A w środku czułam się rozrywana kawałek po kawałku. Zbyt wiele wycierpiałam, żeby się na to nabrać – nawet jeśli cierpiałam głównie z własnej winy.

– Zajęło to trochę czasu. Wiele przemyślałem i doszedłem do wniosku, że w gruncie rzeczy chciałaś dobrze...

Brednie, brednie, brednie – powtarzałam w głowie. Nie mogłam już tego słuchać. Jane, nie daj się oszukać. Miłe słówka są jak dobrze zakamuflowane sztylety, ranią nieświadomie.

– Gdybyś chciała ze mną porozmawiać, zawsze znajdę czas. Wróć do domu, przemyśl to, co ci powiedziałem i...

– Nie mogę już tego słuchać! – Mój nagły wybuch złości zszokował go bardziej niż się spodziewałam. Ale prawdziwy szok miał dopiero nadejść. – Nie wierzę w nic, co do tej pory powiedziałeś. W ani jedno twoje słowo. Ale mówiąc o problemach miałeś całkowitą rację.

– Przecież powiedziałem, że...

– Jestem w ciąży, durniu!

***

Eliot usiłował mnie zagadać na śmierć. Musiałem przyznać, że wiedział wiele o profesjonalnych aparatach fotograficznych, od rodzajów obiektywów po klisze używane w starych modelach, ale mówił tak dużo, że nieraz trudno mi było połapać się, o czym dokładnie mówił. Chyba solidnie przygotował się do przejęcia firmy po ojcu.

Obserwowałem Jane kątem oka. Rozmawiała z tym swoim byłym na przemian zła, a na przemian zupełnie zobojętniała. Po raz kolejny żałowałem, że nie rozumiałem ani słowa.

W końcu zaczęła krzyczeć, ale stała w miejscu i wciąż na niego patrzyła. On, chociaż górował nad nią wzrostem, w tym momencie wyglądał jak małe dziecko łajane przez matkę. Jane była wyraźnie wzburzona, wręcz wściekła. Rzucała słowami z prędkością karabinu maszynowego. Ludzie przechodzący obok pewnie tak jak ja nic nie rozumieli, więc ignorowali tę kłótnię – jednostronną, bo ten cały Kamil nawet nie miał tyle jaj, żeby jej przerwać. Zresztą, skąd mogłem wiedzieć – może właśnie przyznał jej się do czegoś i to ja tak zdenerwowało?

– Myślisz, że powinniśmy powiedzieć im, żeby poszli gdzie indziej, żeby się pokłócić? – zaproponowałem, przerywając Eliotowi jego wykład o kosztach naprawy lustrzanki.

Machnął na to ręką.

– Nie. To Nowy Jork. Ludzie ciągle się tu kłócą, nawet na ulicach.

– Podejrzewasz, o czym rozmawiają?

Spojrzał na mnie z ukosa.

– Być może. Kamil żalił mi się, że chce spróbować ją odzyskać.

– Oj, nie liczyłbym na to.

– Dlaczego? – spytał. Jego skądinąd dziwnie żywe zainteresowanie stało się dla mnie znakiem, że najwyższy czas trochę sobie z niego pożartować.

– Jane nie jest ostatnio w nastroju na takie pierdoły. Ma egzaminy i skupia się wyłącznie na nauce. Miłość jej na razie nie interesuje, a poza tym...

Urwałem raptownie. Czas na żarty się skończył, kiedy Jane wykrzyczała jakieś trzy słowa, po których raptownie odwróciła się na pięcie i rzuciła się biegiem. Zostawiła byłego chłopaka samego, osłupiałego i bladego jak ściana. Eliot go dostrzegł i podszedł w ostatniej chwili – lada moment pewnie osunąłby się na ziemię.

Zostawiłem kubki z kawą przy stoliku – przynajmniej jacyś bezdomni będą mieli z nich pożytek – i rzuciłem się w pogoń za Jane. Znała to miasto lepiej ode mnie i jeśli chciała się gdzieś ukryć, na pewno wiedziała o wielu kryjówkach. Bałem się, że będę jej szukał przez kilka godzin, a tymczasem...

Siedziała skulona koło śmietnika w zaułku raptem cztery ulice dalej. Przycisnęła do siebie kolana, pochyliła głowę i cała się trzęsła.

– Jane! – zawołałem i dopadłem do niej w dwóch susach. Usiadłem obok niej na starej wysłużonej poduszce, która wypadła z kontenera i opiekuńczo przytuliłem ją do siebie najdelikatniej jak umiałem. – Jane, co się stało? Co on ci powiedział? Mam rozwalić mu szczękę?

Płakała. Nieświadomość, dlaczego moja ukochana kuzynka pogrążyła się w takim stanie tylko rozpalała we mnie złość. Jeśli to znowu przez niego... Oj, nie chciałbym być teraz w jego skórze.

– Możesz mi powiedzieć – wyszeptałem, kładąc głowę na jej odsłoniętym ramieniu. Nie było wcale ciepło, więc zdjąłem z siebie bluzę i okryłem nią ramiona Jane. – Błagam, nie każ mi zgadywać.

Powoli podniosła głowę. Zaczerwienione oczy dziewczyny były opuchnięte i wciąż mokre od łez. Patrzyła przed siebie na brudną ścianę, na której ktoś pozbawiony talentu namalował pentagram. Śmieszne, że w dwudziestym pierwszym wieku ludzie wciąż wierzą w te bzdury, pomyślałem.

– Do domu. Chcę... do domu. – Otarła łzę wierzchem dłoni i powoli podniosła się z ziemi, jakby opuściły ją wszystkie siły.

***

Jane była zbyt roztrzęsiona, by prowadzić, więc odwiozłem ją do domu – dwa razy pomyliłem drogę, ale wreszcie dojechałem. Ledwie zatrzymałem się przed willą, a ona otworzyła drzwi na oścież i wybiegła. Nie miałem wątpliwości, że zamknie się w pokoju tak jak przez ostatnie dni. Niespiesznie opuściłem auto i powolnym krokiem poszedłem w stronę domu. Potrzebowała czasu, więc dałem jej go tyle, ile byłem w stanie.

Jednak pół godziny później nie wytrzymałem. Zdałem relację wszystkim – rodzicom, którzy wyrwali się z pracy na lunch, potem rozmawiałem z Clarą, a nawet z psem, który biegał po ogrodzie. Joe wydawał się najbardziej z nich wszystkich rozumieć moje strapienia, bo to on zaprowadził mnie do jej pokoju. Nawet jego smutne spojrzenie sugerowało „Porozmawiaj z Jane, ona cię teraz potrzebuje".

Więc zapukałem do drzwi. Nie czekając na odpowiedź wszedłem do środka. Przynajmniej nie zamknęła się na klucz.

Siedziała oparta o ramę łóżka z wyciągniętymi nogami. Już nie płakała, choć na policzkach wciąż miała ślady łez. Głowę skierowała w stronę okna – nie odwróciła jej nawet, żeby spojrzeć, kto przyszedł. W lewej dłoni trzymała jakiś podłużny przedmiot, a na podłodze leżało kartonowe opakowanie, które wcześniej widziałem, jak chowała do szuflady.

Przyjrzałem się temu uważniej i osłupiałem. Test ciążowy. Pozytywny.

W ten sposób się dowiedziałem, co jest grane.

Koniec

----------------------------

Cóż, historia dramatycznych losów Jane dobiegła końca. Co wydarzyło się potem i czy będzie następna część -- sama do końca nie wiem. 

Mam nadzieję, że podobały wam się jej przygody, jeśli tak nieprzewidywalny bieg wydarzeń można nazwać w ten sposób. Chętnie też posłucham, czy macie jakieś uwagi, spostrzeżenia. Może jakaś scena wam się nie podobała, a może jest taka, którą czytaliście kilka razy? Dajcie znać w komentarzach :) 

Do zobaczenia wkrótce!

P.S. Praca będzie przechodzić poprawki. Jeszcze nie wiem, czy zaktualizuję rozdziały w Wordzie, czy tutaj również. Pewne jest, że zamierzam skupić się nad poprawą jakości i podejmę próbę wydania książki w wersji papierowej. Być może za kilka miesięcy książka całkiem zniknie z Wattpada.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top