▶5◀
Przez następne dwadzieścia cztery godziny czułam się wyłączona z życia.
Kiedy oprzytomniałam, natychmiast zażądałam, aby zawieziono mnie do domu. Dla mnie przyjęcie się skończyło. A gdy tylko znalazłam się w murach willi, pobiegłam do pokoju, gdzie rzuciłam się na łóżko i przepłakałam całą noc, nie wpuszczając do środka nikogo, nawet Willa czy Clary. Nie mogłam na nich patrzeć, bo nieustannie przypominali mi tragiczne wydarzenia minionego wieczoru.
Po nieprzespanej nocy zeszłam na śniadanie o siódmej, zaskakująco wcześnie jak na mnie. Jednak nic nie jadłam ani nic nie piłam. Nie miałam humoru. Zza zasłoniętych rolet przebijało się szare światło poranka, zapowiadał się pochmurny dzień - najwidoczniej niebo podzielało moje samopoczucie.
Chwilę po tym, jak wybiła ósma, pod moim domem pojawili się fotoreporterzy, którzy szukali dodatkowych informacji do swoich artykułów. Przegoniła ich Amelia, rzucając w ich stronę pogróżki i strasząc policją. Niezbyt to kulturalne, ale przynajmniej podziałało. Natrętni reporterzy zniknęli z podwórka w przeciągu pięciu minut. Amelia zaś, zawsze skora do rozmowy (mimo iż o wszystkich rewelacjach donosiła rodzicom), usiadła przy stole obok mnie i podsunęła mi kawę pod nos.
- Panienka nie może siedzieć przy stole nic nie jedząc. Zagłodzi się pani.
- I co? Doniesiesz rodzicom, że nie tknęłam śniadania?! - wrzasnęłam. Poczułam łzy na swoich policzkach, a kiedy spojrzałam na Amelię, jej twarz była rozmazana. - Z resztą, im to już i tak obojętne. Tak jak było przez całe życie...
Amelia westchnęła. Wsunęła dłonie do obszernej kieszeni w swoim fartuchu i wbiła wzrok w blat stołu.
- Jane... Martin i Rachel nigdy nie pozostawali obojętni, kiedy dowiadywali się, co spsociłaś albo że odeszłaś od stołu nie najadłszy się. Nawet jeśli tego nie okazywali, zawsze byłaś dla nich ważna, skarbie. I przez całe życie cię kochali. - Głos łamał jej się ze wzruszenia. Wstała i poszła w stronę kuchni, zanim zdążyłam zauważyć, że płacze.
Nie mogłam potwierdzić u nikogo jej słów, ale miała rację w jednej sprawie - brzuch bolał mnie z głodu i nie mogłam siedzieć tak przez dłuższy czas. Dlatego powoli upiłam łyk kawy i spróbowałam coś zjeść, kontemplując nad tym, co powiedziała mi Amelia.
***
Resztę dnia spędziłam w domu, snując się od pokoju do pokoju. I ilekroć mijałam jakąś sprzątaczkę albo lokaja, zawsze słyszałam kondolencje i widziałam na ich twarzach miny, które mówiły "Współczuję ci, drogie dziecko".
Will, Clara, wujek James i ciocia Abigail siedzieli w mniejszej jadalni i dyskutowali o czymś ściszonymi głosami, pochyleni nad stołem. Kiedy weszłam do pomieszczenia, natychmiast ucichli i spojrzeli na mnie. Nie zdziwił ich mój wygląd - byłam w letniej piżamie, miałam podkrążone oczy i włosy jakby strzelił we mnie piorun. Istne zombie. Ciocia podeszła do mnie z zatroskaną miną i bez słowa przytuliła mnie. Chwilę potem pomogła mi dojść do stołu i posadziła mnie na krześle pomiędzy wujkiem Jamesem a Willem.
- Jane, kochanie... - zaczęła, ale nie zdołała wydusić z siebie ani słowa więcej. Była o krok od szlochu. Dlatego pałeczkę przejął wujek.
- To, co się stało, z pewnością nie przeminie szybko. Musisz być silna, żeby przetrwać ten smutek, który cię ogarnął.
- Dlatego pomyśleliśmy, że może chciałabyś przez jakiś czas pomieszkać z nami w San Francisco. Co ty na to?
Zapadła cisza. Przez chwilę skakałam wzrokiem z twarzy cioci na twarz wujka i z powrotem. Spojrzałam też na Clarę i Willa, którzy żywili nadzieję na to, że się zgodzę.
- A co z posiadłością tutaj, w Nowym Jorku?
- Z pewnością będzie tu stać, kiedy wrócisz - zauważył wuj James, ale wyglądał, jakby nie był pewny swoich słów. A może to mnie się wydawało i przez żal miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa?
- Taki odpoczynek w San Francisco mógłby być nawet relaksujący - dodał Will.
Znowu wbili we mnie wzrok. Oczekiwali dojrzałej, pewnej decyzji godnej dorosłej, osiemnastoletniej dziewczyny.
- Właściwie... nie widzę przeszkód - odrzekłam w końcu.
Clara zeskoczyła z krzesła i podeszła do mnie. Objęła mnie ramionami i powiedziała:
- Wszystko będzie dobrze, Jane. Już nic się nie martw.
***
W porze obiadowej Amelia podała naleśniki z serem białym i czekoladą, spodziewając się, że poprawi mi to humor. Jednak przez większość czasu jedynie rysowałam widelcem cienkie, czekoladowe wzorki na talerzu. Will przyglądał mi się z żalem i współczuciem. On jeden został przy stole, kiedy jego rodzice i siostra już odeszli po skończonym posiłku.
- Naprawdę powinnaś coś zjeść, Jane. Nowojorska Księżniczka nie powinna być chuda jak szkapa, a ty chyba do tego dążysz.
- Po pierwsze, nie mam apetytu. I domyśl się dlaczego, gamoniu. A po drugie, już nie jestem Nowojorską Księżniczką, tylko Sierotą.
- Nawet tak nie mów.
- Ale to prawda.
- Wcale nie. Jane, tylko wmawiasz sobie smutne rzeczy. Nie powinnaś tak robić, inaczej wpadniesz w depresję. I anoreksję, jeśli nie będziesz nic jeść.
- Akurat zawsze o tym marzyłam. - Mój sarkazm mu nie umknął.
- Przestań się zadręczać. Nie jesteś ascetą, żeby się umartwiać.
- Wiesz, co? To wcale nie jest głupia myśl. Zaraz lecę do zakonu i wskakuję w habit. Albo nie, mam dużo lepszy pomysł. Przebiorę się za żebraka i będę prosić o jałmużnę. A obok siebie postawię karton z napisem "Tak kończą bogate dzieci, których rodzice giną w wypadku"...
- Przestań! Jane, doprowadzasz mnie do szału! Powiedz jeszcze jedną głupotę tego rodzaju, a obiecuję, że wyjdę z siebie.
- Zademonstruj.
Will uniósł oczy ku niebu. Jego twarz poczerwieniała. Widziałam, jak wstrzymuje się, aby nie wybuchnąć. Ostatecznie wstał i wyszedł, trzaskając drzwiami. Nic nie powiedział. Może to i lepiej, bo usłyszałabym od niego - nie po raz pierwszy z resztą - że jestem niezrównoważona psychicznie.
Kiedy w końcu wzięłam się za jedzenie - niechętnie, ale z przymusu, ponieważ burczenie w brzuchu nie dawało mi spokoju - do jadalni wrócił wujek James. Jego ponura mina i ściągnięte brwi nie zwiastowały niczego dobrego, zwłaszcza, że wuj był zazwyczaj uśmiechnięty, pogodny i optymistycznie nastawiony do świata, nawet jeśli któryś z jego kontrahentów był nieprzyjemny w obyciu.
Zapytałam, co go sprowadza, bojąc się, że Will powiedział mu o mnie coś, co by go zaniepokoiło. Dostałam jednak inną, zupełnie niespodziewaną odpowiedź.
- Przyszedł niejaki George Mason, prawnik i notariusz. Twierdzi, że koniecznie musi się z tobą spotkać, ponieważ chodzi o majątek twoich rodziców.
- Odziedziczyłam go? - zapytałam z nadzieją.
- Nic mi nie powiedział, poza tym, że chce się z tobą widzieć.
- Gdzie jest?
- Czeka na dole. Podobno to pilne.
- Tak pilne, że pan Mason musi przerywać mój posiłek? Nie może przyjść kiedy indziej?
Wujek James wyglądał na zakłopotanego, ale dalej na poważnego.
- Cóż, moim zdaniem, kiedy prawnik mówi, że to ważne, nie powinno się odmawiać.
- Powiedz panu Masonowi, że zejdę za kilka minut. Nie mogę pokazać się w piżamie na jakimś oficjalnym spotkaniu, prawda?
Wuj przytaknął, a ja wstałam od stołu i udałam się do swojej sypialni.
Przez kilka minut siedziałam na podłodze i patrzyłam w lustro, jedną ręką głaszcząc psa po głowie. Joe położył łeb na moich kolanach, opuścił uszy i nawet nie próbował wyglądać na radosnego. Patrząc na swoje odbicie zastanawiałam się, co dalej. Miałam siedzieć tak jeszcze przez parę minut? Wcale nie spieszyło mi się na spotkanie z panem Masonem. Jak dla mnie, mógłby już sobie pójść. I nie wracać. Ale wiedziałam, że spotkanie z nim jest nieuniknione. Prawnik znalazłby mnie wszędzie.
Westchnęłam i podniosłam się, a Joe poczłapał do swojego posłania. Wyjęłam z szafy czarną koszulkę i dżinsy w równie "przyjemnym" kolorze. Chciałam uczesać włosy w zgrabny kok, aby prezentować się jak należy, ale zrezygnowałam i zeszłam na dół w kucyku. Odpuściłam sobie makijaż, choć zdawałam sobie sprawę, że nadal prezentuję się tragicznie.
Pan Mason oczekiwał mnie w gościnnym salonie. Kiedy weszłam, siedział na kanapie i z uwagą przeglądał stos jakiś papierów leżących na stoliku kawowym.
- Przepraszam za drobne spóźnienie - powiedziałam i usiadłam w fotelu naprzeciwko niego.
- To zrozumiałe. - Pan Mason spojrzał na mnie ze współczuciem. - Jest mi bardzo przykro z powodu straty twoich bliskich. Z pewnością byli równie wspaniałymi rodzicami, co dobrymi inwestorami.
Pokiwałam głową z powagą. Nie chciałam rozpłakać się przy oficjalnym gościu, więc zmieniłam temat:
- Czy mogę wiedzieć, dlaczego poprosił pan o pilne spotkanie?
- Naturalnie. Widzisz, niespodziewana śmierć państwa Dallas spowodowała szereg komplikacji prawnych, o których powinnaś wiedzieć, jako ich spadkobierczyni.
- Jakich komplikacji?
- Pani rodzice mieli długi, przez lata zaciągali kredyty opiewające na miliony, a nawet miliardy dolarów. Kiedy banki upominały się o spłatę zadłużenia, rozpoczynali nową inwestycję, która miała przynieść im ogromne zyski. Wobec tego zastawili swój dom. - Pokazał mi jakiś papier na potwierdzenie, ale nie przyglądałam mu się dłużej niż pięć sekund.
Zszokowana wciągnęłam powietrze. Nigdy nie byłam zbyt bystra, z matematyki miałam przeciętne oceny, a ekonomia nigdy mnie nie lubiła - ale wiedziałam, co pan Mason chciał mi przekazać.
- Chce mi pan powiedzieć, że albo spłacę długi rodziców, albo stracę dach nad głową?
- Przykro mi, ale takie są realia. Banki nie są litościwe, jeśli chodzi o tak wielkie zadłużenia, a odsetki stale rosną. Jedna z instytucji wyznaczyła nawet termin.
- Ile mam czasu? - zapytałam, z trudem przełykając ślinę. Sytuacja robiła się naprawdę nieciekawa, dramatyczna wręcz.
- Tydzień. Inaczej część domu zajmie windykator, a wkrótce pojawi się kolejny.
- To nierealne! Musiałabym sama dokończyć tę ich przeklętą inwestycję, a ja nawet nie wiem, gdzie trzymają całą dokumentację. Co ja mam zrobić?
- Cóż, mógłbym porozmawiać jeszcze z przedstawicielami instytucji, które udzieliły kredytu twoim rodzicom, ale nie nastawiałbym się na duże ulgi.
- Czyli mam się wyprowadzić?
- Proszę wstrzymać się ze wszystkimi decyzjami do jutra. Przed południem skontaktuję się z panią i przekażę, co postanowiono. - Pan Mason szybko wrzucił swoje dokumenty do obszernej teczki. Kiedy wychodził, położył mi na chwilę dłoń na ramieniu i powiedział: - Naprawdę przykro mi, że los postawił na pani drodze takie przeszkody. Ale wierzę, że pokona je pani i wkrótce wszystko się ułoży. I chcę, aby wiedziała pani, że pani rodzice byli moimi dobrymi przyjaciółmi, dlatego będę trzymał pani stronę, niezależnie od decyzji banków.
- Dziękuję - szepnęłam i poklepałam go lekko po dłoni spoczywającej na moim ramieniu.
Wkrótce pan Mason wyszedł, a ja zostałam sama w saloniku, próbując się nie rozpłakać.
Cały mój świat stanął na głowie. Rodzice brali kredyty na potęgę, inwestowali niemałe pieniądze, a kiedy zginęli, wszystkie ich długi stały się moim problemem. I zdałam sobie sprawę, że rzeczywistość, która mnie otaczała przez ostatnie osiemnaście lat wcale nie była tak kolorowa - co z tego, że miałam wspaniały dom, drogi samochód i wszystko czego zapragnęłam, skoro to była tylko iluzja prawdziwego szczęścia? Za tym wszystkim stały kredyty, pożyczki, zadłużenia i nietrafione, utopijne inwestycje, które zrujnują moje życie.
Musiałam się zastanowić, co dalej.
Wiedziałam, że sama nie poradzę sobie, zwłaszcza że mam tylko tydzień na spłatę w jednym banku. A co z pozostałymi? Nie mam bladego pojęcia, w co tym razem inwestowali rodzice, a wszystkie dokumenty są poza moim zasięgiem.
Mogłabym poradzić się wujka Jamesa i cioci Abigail, ale jedyne, co bym od nich uzyskała to jeszcze więcej dołującego współczucia i lęk o to, co nastąpi. Nie chciałam przytłaczać ich jeszcze bardziej, choć oboje lepiej wiedzieli, nad czym pracowali rodzice w Bostonie - w końcu byli wspólnikami.
Potrzebowałam pocieszenia, ale jednocześnie pragnęłam być sama jeszcze przez kilka dni. Jednak gonił mnie czas i musiałam zdecydować, komu powiem. To musiał być ktoś zaufany i zorientowany w sytuacji - a w każdym razie mniej zielony ode mnie.
Na wstępie odrzuciłam Amelię. Wiedziała o rodzicach czasami więcej niż ja, ich pierworodna córka, ale mimo to nie sądziłam, żeby potrafiła mi jakkolwiek pomóc.
Wujek i ciotka zaczęliby się bardziej martwić. A gdyby dowiedzieli się o moich problemach finansowych, które odziedziczyłam po rodzicach, z pewnością przypomnieliby sobie również o swoich, a to mogłoby ich nawet zabić. Dlatego równie szybko odsunęłam od siebie pomysł, aby wygadać się im.
Clara była zdecydowanie za mała i za mało zorientowana w tym, jak działa przedsiębiorstwo i na czym polega ekonomia, żeby mi pomóc.
Z kolei William na pewno miał do mnie żal za to, co powiedziałam dziś przy obiedzie. Mimo że był jedyną osobą, z którą dzieliłam się tajemnicami, nawet kiedy przebywał w San Francisco, tysiące kilometrów dalej ode mnie, nie byłam jednak pewna, czy w tym przypadku Bąbelek nie doniósłby o wszystkim swoim rodzicom. Rozumiałby pewnie moje obawy, ale nie trzymałby języka za zębami dłużej niż dwie doby.
Gdybym miała przyjaciółki, którym mówiłabym wszystko tak jak Willowi, pewnie wybrałabym jedną z nich, aby wyżalić jej się. Problem polegał na tym, że nie miałam przyjaciół, a znajomi, których znałam ze szkoły, raczej śmialiby się z mojego przypadku niż płakali razem ze mną.
Pozostał mi jedynie Krzysztof. I choć zawsze świetnie się dogadywaliśmy, a on uczył mnie polskiego, nie byłam pewna, czy ufam mu na tyle, aby porozmawiać z nim o pieniądzach.
Zatem zostałam sama jak palec, jak to mówią Polacy. Nie miałam w nikim oparcia, musiałam radzić sobie na własną rękę. Wiedziałam też, że próba spłaty zadłużenia i tak zakończy się klęską, bo nie mam doświadczenia.
Pozostanie w Nowym Jorku było bez sensu - w ciągu kilku dni wszyscy dowiedzieliby się o moich problemach. Stałabym się obiektem kpin, szybko zaczęto by nazywać mnie Nowojorską Bankrutką, albo jeszcze gorzej.
Gdybym wyjechała do San Francisco, tak jak proponował mi wujek, byłoby jeszcze gorzej. Banki mogą mnie ścigać na terenie całego kraju, więc i tak przed nimi nie ucieknę. Choć to nie była taka zła opcja, gdyby zabrali mi dom i prawie cały majątek.
I wtedy właśnie podjęłam decyzję o ucieczce. Wybierałam się poza Stany Zjednoczone, poza Amerykę Północną. Moim celem stała się Europa, a konkretniej - Polska. Kraj o bogatej historii, pełen wielowiekowych tradycji, zupełnie odmienny niż USA - i tysiące kilometrów od domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top