▶27◀
Biegnąc na złamanie karku po schodach, dogoniłam go w chwili, gdy zbliżał się do furtki. Nawet nie zwolnił, widząc mnie w oddali – wręcz przeciwnie, przyspieszył. Złapałam go za rękę, żeby zmusić go do zatrzymania.
– Nie odchodź, proszę... – wysapałam. Chwilę zajęło mi, aby złapać oddech, a on w tym czasie jedynie na mnie patrzył, równie zły co spokojny. – Musimy porozmawiać. To nie tak jak myślisz.
Ku mojemu zdziwieniu, zaśmiał się. Był to upiorny śmiech, który ściął krew płynącą w moich żyłach jak powiew mroźnego powietrza.
– Zastałem cię z trzema facetami w domu. Jak myślisz, uwierzę w to, co mi powiesz?
Szarpnął się, żeby wyrwać rękę z mojego uścisku, ale trzymałam go mocno.
– Chociaż mnie wysłuchaj. Daj wytłumaczyć...
– Nie masz się z czego tłumaczyć. Chyba że masz coś na sumieniu.
Mam wiele na sumieniu, chciałam powiedzieć. Ale ugryzłam się w język. Jeszcze odebrałby to inaczej niż zaplanowałam.
– Nie to, o co mnie podejrzewasz.
Mocniej zacisnęłam palce na jego przedramieniu, nieumyślnie sprawiając mu ból.
– Puść moją rękę – zażądał.
Z uporem pokręciłam głową.
– Najpierw mnie wysłuchaj.
Westchnął. Spojrzenie, którym mnie obdarzył, wyrażało rezygnację, może nawet podenerwowanie wymieszane z frustracją, ale przynajmniej nie było zagniewane. Był to jakiś plus.
– Na samym początku wytłumacz mi, co gość, któremu prawie złamałem nos, robi w twoim mieszkaniu. Dlaczego go zaprosiłaś?
Krew powoli zaczynała się we mnie gotować.
– Nie zaprosiłam! – zaoponowałam sfrustrowana. – Sam przyszedł.
– Skąd wiedział, gdzie przyjść? Nie uwierzę, że to przypadek.
– Pracuje jako kurier i kiedyś dostarczał mi paczkę.
Kamil prychnął.
– I pewnie ma jeszcze twój numer.
– Zablokowany długo przed tym, jak cię poznałam. Poza tym... to on pomógł mi załatwić fałszywe dokumenty.
Zostawił to bez komentarza, ale byłam prawie pewna, że na usta cisnęła mu się jakaś niemiła uwaga.
– A ten drugi?
– Mój kuzyn, Will...
– Nie, tego się akurat domyśliłem. Wyglądacie jakbyście byli spokrewnieni. Chodzi mi o tego starszego.
– To... mój fryzjer.
Przełknęłam ślinę. To musiało zabrzmieć dziwnie. I zabrzmiało.
– Nie wierzę ci – oznajmił z mocą.
Pokręcił głową z rezygnacją i złapał za klamkę. Jednym pchnięciem otworzył ją i wyszedł na chodnik. Puściłam jego rękę, ale poszłam za nim. Był pieszo – to dobrze, bo przynajmniej miałam szanse go dogonić.
– Nie sądziłaś chyba, że w to uwierzę. Szkoda, że nie powiedziałaś, że jest hydraulikiem. Przynajmniej potwierdziłaś, że wolisz starszych od siebie – mamrotał. Szedł nie odwracając się za siebie. Mimo to doskonale wiedział, że za nim szłam – i chyba to go drażniło, bo już po chwili zatrzymał się gwałtownie i z powrotem odwrócił. – Przestań za mną łazić. To męczące.
– Ale jeszcze nie skończyliśmy rozmowy!
– Nie widzę tu już nic do wyjaśniania! – wrzasnął, tracąc resztki cierpliwości. – Posłuchaj. Mogę narobić ci kłopotów, z których do końca życia się nie wyplączesz. Chcesz tego?
Spojrzałam mu prosto w oczy po raz ostatni. Mówił całkowicie serio, nie było w nim już ani krzyny spokoju.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że straciłam go już bezpowrotnie.
– Nie. Nie chcę – wyszeptałam, spuszczając wzrok. Czułam pieczenie pod powiekami, zwiastujące potok łez.
– Więc zostaw mnie już w spokoju.
Odwrócił się i poszedł, ale nie podążyłam za nim. Nawet na niego nie spojrzałam. Otoczenie rozmazało się nagle, uszu dobiegał mój własny płacz, a ziemia nagle znalazła się blisko moich kolan, kiedy straciłam równowagę. Leżałam na śniegu, w cienkich ciuchach, czując mróz pod sobą, choć w środku nie czułam zupełnie nic prócz przepełniającego smutku.
***
Jak znalazłam się znowu w mieszkaniu – nie wiadomo. Być może zaniósł mnie tam jakiś przechodzień, a może Will, Krzysztof albo Janek obserwowali całą scenę z okna i przyszli nakłonić mnie do powrotu. Jedno było pewne – nie czułam się sobą.
Wszyscy trzej zostali w mieszkaniu jeszcze przez kilka dni i pomagali mi się spakować. Ktoś z zewnątrz uznałby to za dziwne, ale miałam to szczerze w nosie. Nie miałam wielu rzeczy, które mogłabym zabrać, ale wolałam pozbyć się mebli i sprzętów, żeby nowy lokator wszedł do sterylnie czystego mieszkania o białych ścianach i tylko odrobinę zniszczonej podłodze. Kupca znalazłam dość szybko, a część wyposażenia została sprzedana dzięki pomocy Janka – zadzwonił do paru znajomych, wystawił ogłoszenia w Internecie, a mikser i stolik kawowy wziął do siebie. Krzysztof pomagał mu dźwigać sprzęty – korzystał z każdej okazji, żeby porozmawiać z bratem. Ku zdziwieniu nas wszystkich, rzadko się kłócili.
A William... Cóż, pierwsze co zrobił, kiedy wreszcie podjęłam kilka decyzji dotyczących mojej przyszłości, to poprosił, żebym opowiedziała mu całą historię. Spędziliśmy długi wieczór siedząc na łóżku – kanapę zajmowali Janek z Krzysztofem, więc musiałam udostępnić kuzynowi swoje własne posłanie. Słuchał uważnie, sporadycznie mi przerywając i ocierając pojawiające się z coraz większą częstotliwością łzy. Nie raz przerywałam opowieść na kilka minut, żeby móc swobodnie się wypłakać, ale postanowiłam, że dotrwam do końca, choć wiele mnie to kosztowało. Will okazał mi wiele współczucia, chociaż nie mógł powstrzymać się od komentarza.
– Wcale nie musiałaś uciekać. Mogłaś zostać, porozmawiać z moimi rodzicami... Na pewno byśmy coś wymyślili. Razem. Przysporzyłaś nam wielu kłopotów, wiesz?
– Wiem – przyznałam, pociągając nosem. – Okazałam się strasznym tchórzem.
Pogłaskał mnie po głowie. W tym geście było wiele opiekuńczości.
– Nie. Po prostu się bałaś. Ale teraz wrócisz i wszystko będzie powoli wracać do normy.
Zamrugałam dwa razy, żeby przegonić łzy.
– A co z długami? Przecież wciąż są. I rosną.
Will zmęczonym ruchem podrapał się po karku.
– Właściwie... Rodzicom udało się je spłacić. Przepraszam, miałem powiedzieć ci o tym wcześniej, ale...
Wyprostowałam się nagle jak struna i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Ale?
– Zapomniałem. Zrobiła się taka awantura, a potem zarządziłaś, że jednak się stąd wyprowadzasz, sprzedajesz wszystko i wracasz do Stanów, więc uznałem, że to nie jest takie pilne i...
– Will, czy ty wiesz, co zrobiłeś?!
Przyjrzał mi się uważnie. Ton mojego głosu nieco zbił go z pantałyku.
– To... To najwspanialsza rzecz, jaką usłyszałam w ostatnim czasie! Will! Dziękuję, stokrotnie dziękuję. Ja... Mogę wrócić do domu. Bez obawy, że coś mi grozi i... Dziękuję.
Will zaśmiał się krótko i nerwowo. Kiedy rzuciłam mu się na szyję, pogłaskał mnie po plecach.
– Stara dobra Jane wróciła.
Po raz kolejny tego wieczoru z moich oczu popłynęły łzy – tym razem jednak były to prawdziwe łzy szczęścia. Przez ostatnie dni bałam się tego, co miało nastąpić. Pozbywałam się rzeczy, bo wyjeżdżałam, ale bałam się tego wyjazdu, niepewna tego, co zastanę na miejscu. Teraz było inaczej – cieszyłam się, że mogę wrócić, bez strachu, że dosięgną mnie jakieś konsekwencje. Chciałam się stąd wyrwać, zostawić za sobą to mieszkanie, Łódź, Polskę, Europę, dziwne obyczaje.
Kamila.
Myśl o nim sprawiała mi ból. Rana była zbyt świeża, by o niej zapomnieć, a za każdym razem, gdy ktoś wspominał jego imię, otwierała się na nowo. Jedyne, co mogłam zrobić, to wyjechać. Przynajmniej w ten sposób mogłam spełnić też jego prośbę. Chciał, żeby zostawić go w spokoju, więc tak zrobiłam.
Ostatniego dnia, kiedy razem z Willem czekałam na Krzysztofa, który miał nas zabrać na lotnisko, rozglądałam się po mieszkaniu. Do oczu naszły mi łzy. Przez pół roku mieszkania tutaj zdążyłam się już przyzwyczaić. Puste pokoje wydawały mi się dziwne, zupełnie jakbym tu nigdy nie była. Nowy właściciel miał się wprowadzić lada dzień. Miałam nadzieję, że mieszkanie będzie mu się podobać.
Tommy został przygarnięty przez Krzysztofa. Obiecał dbać o niego najlepiej, jak potrafił, choć żartobliwie napomknął, że jego żona nie będzie zadowolona, kiedy pozna całą historię. Nie dość, że zniknął bez wieści na kilka dni, to jeszcze wrócił do domu z kotem i starszym bratem, który wygląda, jakby właśnie wypuszczono go z zakładu poprawczego.
– Żal ci opuszczać to miejsce, co?
– Trochę tak – przyznałam. Will podszedł i objął mnie ramieniem. Razem patrzyliśmy przez okno na zaśnieżoną ulicę, którą niespiesznie przechadzali się ludzie. Bardzo wiele par obejmowało się nawzajem. Serce ścisnęło mi się na ten widok. – Wiesz, jaki dzisiaj dzień?
Pokiwał głową.
– Nie chciałem cię bardziej dołować. Dopiero przeżyłaś okropne rozstanie.
Wzruszyłam ramionami, zgrywając obojętną.
– Cóż, po Walentynkach zawsze przychodzi Dzień Singla. Przynajmniej będziemy mogli wyskoczyć razem na piwo.
Will posłał mi zdumione spojrzenie.
– Sama proponujesz wyjście na alkohol. Jestem w szoku.
– Zmieniłam się przez ostatnie pół roku.
– Nie wątpię. – Zamilkł na moment. – Wiesz, nie wiem, czy w tym roku będziemy świętować Dzień Singla.
– Co masz na myśli?
Udawał, że nie usłyszał mojego pytania, ale zawsze potrafiłam go przejrzeć. Poddał się pod wpływem mojego spojrzenia.
– Piętro niżej mieszka taka ładna dziewczyna. Tylko nie wiem, jak zagadać. Znasz jakieś dobre teksty na podryw po polsku?
Co taka seksowna lala robi tutaj sama?
Niechciane wspomnienie pojawiło się w moim umyśle. Ciepły październik, stolik przed kawiarnią, skurcz w łydce... Nie, nie chciałam tego rozpamiętywać. To było żałosne. Strata czasu. W ogóle nie powinnam o tym teraz myśleć. Powinnam martwić się tym, którego paszportu użyć na lotnisku, a nie przypominać sobie, jak próbował mnie poderwać kolega chłopaka, którego imię... właściwie wyleciało mi już z głowy.
Pacnęłam Willa w głowę.
– Kiepski żart.
– No co? Chciałem jakoś poprawić ci humor. Myślałem, że ucieszyłabyś się, gdybyś wiedziała, że się zakochałem.
– Owszem. Ale uwierz mi, to zła partia.
– Skąd wiesz? Może Polki są inne niż Polacy, hm?
– Jeśli chcesz mieć gosposię zamiast żony – westchnęłam ciężko. Choć musiałam przyznać, że to byłoby interesujące, zobaczyć Willa podrywającego dziewczynę z Polski. Ciekawe, czym zdołałby jej zaimponować.
Z rozważań wyrwał mnie telefon. Ostry sygnał przychodzącego połączenia przebijał się przez ciszę i wypełniał puste pomieszczenie. Zmarszczyłam brwi, patrząc na numer, ale odebrałam, traktując to jako gest dobrej woli.
– Halo?
– Och, kochana! Nareszcie. Posłuchaj, może z tobą będę mogła w końcu porozmawiać. Od paru dni stary chodzi napuszony, a Kamil jest jakiś taki markotny. – Głos Krystyny ociekał szczerym niepokojem. – Wiesz może, co się stało?
Przełknęłam ślinę. Nadeszła pora szczerej spowiedzi.
– Rozstaliśmy się.
W słuchawce usłyszałam głośny trzask tłuczonego szkła. Will chyba też to słyszał, bo przyglądał mi się z pytaniem w oczach.
– Wszystko w porządku?
– No ale jak to się rozstaliście? Co... Co to, dlaczego tak? Teraz?! Kiedy mieliście jechać razem do Stanów, to miała być wycieczka życia, Kamil tak się starał i... Boże drogi, Alicjo. Dlaczego? Co ci zrobił?
Powieki znów zaczęły mnie piec. Pociągnęłam nosem, nie mogłam się teraz rozpłakać.
– Nie, to raczej... moja wina.
Myślałam, że będzie krzyczeć, stając w obronie własnego syna. Pomyliłam się.
– Mów szczerze, skarbie. Nie musisz go kryć.
– Ale ja...
– Wiesz co? Może wpadnij do mnie dziś na podwieczorek. Pogadamy sobie we dwie przy kawie, upiekę sernik, poobgadujemy facetów... I nie martw się tym, że jestem od ciebie dużo starsza. Nadal mam dużo do powiedzenia.
– Jest pani kochana, Krysiu, ale ja... Naprawdę nie mogę. Przykro mi. Wyjeżdżam i... Chyba się więcej nie zobaczymy.
Zapadło krótkie milczenie.
– Musieliście się srogo pokłócić. Na pewno nie dasz mu drugiej szansy?
Czy byłabym w stanie? Albo raczej – czy on byłby w stanie pogodzić się i ewentualnie zacząć od nowa?
Nie. To nie wchodziło w grę. To temat zamknięty. Znikam stąd i więcej nie zobaczę go na oczy. Koniec i kropka.
– Nie – wyszeptałam ze ściśniętym gardłem. Osunęłam telefon od ucha i rozłączyłam się, nie zważając na to, co mówiła.
Will posłał mi współczujące spojrzenie.
– Nie mów nic. – Uniosłam dłoń, widząc, że otworzył usta. – Krzysztof pewnie zaraz przyjedzie. Mówił, że będzie koło drugiej. Chodźmy już.
Dał się przekonać. Powolnym krokiem opuściłam mieszkanie. Zamknęłam drzwi, rzucając na nie okiem po raz ostatni. Klucze oddałam pani Henryce, która miała przekazać je nowym właścicielom. Nie pytała, dlaczego wyjeżdżam – chyba nie była zadowolona, że Tommy trafił w ręce kogoś innego. Albo znała prawdę, ale nie chciała się do tego przyznać. Dziwne wydało mi się to, że nie zaproponowała mi ciasta, jak to miała w zwyczaju.
Kiedy znaleźliśmy się na podwórku, Krzysztof akurat podjechał. Razem z Willem zapakowali do środka ciężką walizkę i kilka toreb. Miałam tylko jedną torbę więcej niż pół roku wcześniej, gdy w popłochu opuszczałam rodzimą Amerykę.
Zatrzaskując furtkę, po raz ostatni zatrzymałam się i spojrzałam na okna mojego mieszkania. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Tak silne wrażenie, że część serca zostaje oderwana, kiedy opuszcza się miejsce, w którym przeżyło się tyle wspaniałych chwil, nie towarzyszyło mi nawet podczas ucieczki. Wtedy zostawiałam za sobą dom, w którym się urodziłam, uczyłam, bawiłam się z Joe, śmiałam razem z Willem, Clarą i przyjaciółkami – teraz wyjeżdżałam, by nigdy więcej nie zobaczyć miejsca, gdzie przeżyłam swój pierwszy pocałunek z pierwszym oficjalnym chłopakiem, pierwsze picie alkoholu, pierwsze święta, pierwszy raz... Pierwsze rozstanie.
Stałam tak przez chwilę, słysząc za sobą trzaski drzwi i cichą rozmowę Willa z Krzysztofem. Zerwał się chłodny wiatr, który rozwiał moje włosy i przeszył zimnem moje odkryte dłonie. Wsunęłam je do kieszeni zielonego płaszcza. W lewej kieszeni natknęłam się na coś, co przypominało papier. Przypominając sobie po chwili, że schowałam tam bilety, wyjęłam je i podarłam na cztery części, pozwalając, by rozwiał je wiatr.
Przyniosło mi to pewną ulgę. Od początku chciałam to zrobić. Kiedy Kamil podarował mi bilety na święta, powstrzymywałam się resztkami sił, żeby ich nie zniszczyć. I tak nie było realnych szans na to, że pojadę. Nareszcie miałam okazję się wyżyć i zrobiłam to niemal z przyjemnością. Nie obchodziło mnie, czy on wykorzysta swoje, czy stwierdzi, że podroż do Nowego Jorku to jednak za wiele. Miasto było olbrzymie, a szanse, że się tam spotkamy ledwie odbiły się od ziemi. Już nigdy miałam go nie zobaczyć.
Will uchylił drzwi i kazał mi wsiąść. Było późno, a żadne z nas nie chciało spóźnić się na samolot do Frankfurtu. Weszłam do auta i zapięłam pasy. Krzysztof ruszył, koła ślizgały się na mokrej nawierzchni. Wbiłam wzrok w drogę przed sobą, bo wiedziałam, że patrzenie się za siebie może przynieść pecha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top