▶26◀

Nieoświetloną drogą szedł mężczyzna. Znajdował się kilka kroków przede mną. Był przygarbiony, ręce schował w kieszeniach workowatej szarej bluzy, a na głowę nałożył kaptur. Szedł, nie wydając żadnego dźwięku, podczas gdy moje stąpanie pewnie dało się słyszeć w sąsiedniej dzielnicy. Jedynie nikła poświata schowanego za chmurami księżyca pozwoliła mi go obserwować – inaczej można by sądzić, że ulica była pusta. Nawet samochody na niej nie stały.

W pewnym momencie ów człowiek zatrzymał się i spojrzał w niebo, a raczej tę czarną połać spowitą chmurami, na której świecił niepewnie duży jasny punkt. Była pełnia i być może dlatego znalazłam się w środku nocy na tajemniczej drodze, którą z obu stron otaczały jakby umarłe domy. Coś – jakaś wewnętrzna siła – pchnęło mnie do tego, aby podejść do tego człowieka.

Im bliżej się znajdowałam, tym łatwiej było mi go rozpoznać. Jego postura – odrobinę zgięte kolana, kiedy stanął w niedużym rozkroku, rozluźnione ramiona i czarne jak noc włosy, z których zsunął się kaptur, gdy odchylił głowę do tyłu...

Znajoma sylwetka zdawała się mnie wołać, chociaż dookoła panowała grobowa cisza.

– Kamil? – spytałam, stając krok za nim. Spuściłam wzrok, jakby zawstydzona, ale w środku nie czułam nic, nawet strachu przed tym, co mogło czyhać na mnie w ciemności.

Mężczyzna powoli się odwrócił i ukazał swoją twarz. Wyglądał zupełnie inaczej niż Kamil, nawet kiedy patrzył na mnie z wyrzutem. Jednak coś w tym obliczu wydawało mi się dziwnie znajome – długi nos, łagodnie wygięte brwi, delikatnie podkreślone kości policzkowe, ledwie widoczna blizna na policzku. Miałam wrażenie, że patrzę na kolaż innych twarzy, które znałam, lecz nie mogłam rozpoznać.

Tylko głos należał do niego. Mówił przerażająco powoli, a każde jego słowo napawało mnie coraz większym lękiem.

– Zawiodłaś mnie. Rozkochałaś, a potem złamałaś mi serce, na koniec przydeptując je butem. Dlatego zasłużyłaś na ból.

Gdy spojrzałam jeszcze raz w jego twarz, z gardła wyrwał mi się krzyk. Połyskujące czerwienią oczy były ostatnią rzeczą, którą zapamiętałam, zanim zemdlona padłam na ziemię.

***

Ten sam okropny koszmar śnił mi się każdej nocy, nieprzerwanie przez dwa tygodnie. Za każdym razem budziłam się oszołomiona, z dudniącym sercem – i na domiar złego, zawsze o szóstej pięćdziesiąt siedem. Nieodłączny był również płacz, który powracał raz za razem, gdy słowa człowieka ze snu znowu pojawiały się w moim umyśle jak zapętlone.

„Zawiodłaś mnie."

Tak, zawiodłam go. Niewyobrażalnie go zawiodłam.

„Złamałaś mi serce."

Nawet nie musiałam zadawać sobie dużego trudu, by zrozumieć, jak się teraz czuł – sama miałam ochotę przekląć miłość.

„Zasłużyłaś na ból."

Rzeczywiście, czułam ból. Rozrywał mi klatkę piersiową za każdym razem, gdy wyrwał mi się szloch. Cierpienie było tym gorsze, im bardziej uświadamiałam sobie, że to była tylko i wyłącznie moja wina. Niczyja inna. Moja.

Dlaczego nie powiedziałam mu wcześniej? Czego tak bardzo się bałam, do cholery? Przecież to, co stałoby się wtedy, wcale nie mogłoby być gorsze od tego, co przeżywałam teraz. Na pewno oszczędziłabym sobie takiego cierpienia z powodu złamanego serca.

A przy tym nie zakochałabyś się w tak cudownym człowieku, uparcie podpowiadał mi umysł. Próbowałam zdusić tę myśl, zgładzić ją, ale była niezniszczalna. Niezależnie od tego, czy Kamil znałby prawdę kilka miesięcy temu, i tak bym go straciła. Różnica była taka, że wówczas nie poznałabym go tak dobrze i zapewne szybciej by mi przeszło. Ale tak... drugi tydzień minął, a ja dalej czułam się bezużyteczna.

Jak mogłam być taka głupia i liczyć, że Kamil zrozumie i mi wybaczy? Ukrywałam przed nim całe swoje dotychczasowe życie! Swoją nową tożsamość stworzyłam niemal od podstaw, wyhodowałam ją na kłamstwie, a teraz jeszcze oczekiwałam, że to zaakceptuje?

Co się ze mną stało, do diabła?!

W tych ciężkich chwilach jedynym oparciem był dla mnie Tommy. Nie uciekał, kiedy chciałam go pogłaskać. Ba! Raz nawet sam wszedł mi na kolana, kiedy siedziałam na kanapie owinięta pluszowym kocem i tępo wpatrywałam się w przestrzeń. Jego mruczenie miało w sobie coś, co przypominało mi o Joe. Ach, jakże ten pies musiał być nieszczęśliwy, odkąd wyjechałam. Uciekłam od prawdziwego przyjaciela – i nawet nie zostawiłam mu jego ulubionej przekąski. Co ze mnie za suka!

Tamtego dnia, kiedy moje życie zawaliło się jeszcze bardziej niż sądziłam, że to możliwe, wstałam z łóżka chwilę po ósmej, jak tylko udało mi się opanować płacz. Powłócząc nogami, jakoś dotarłam do łazienki. Spędziłam tam ponad pół godziny, próbując się wykąpać i umyć zęby. Jednak nawet ostry zapach pasty do zębów nie wybawił mnie z odrętwienia. Na nogi postawiła mnie dopiero mocna kawa, lecz nic nie było w stanie pomóc mi wrócić do stanu sprzed wyjazdu.

Akurat wsadzałam grzanki do tostera, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zdumiona, że nikt nie użył wcześniej domofonu, poszłam otworzyć. Moje serce zaliczyło mały podskok, kiedy uświadomiłam sobie, że to mógł być Kamil – w końcu jakiś czas temu zdradziłam mu kod otwierający furtkę, żeby nie musiał za każdym razem dzwonić.

Prawda okazała się inna – w równym stopniu zaskakująca co straszna. Myślałam, że lada moment osunę się na ziemię.

Przed drzwiami stał Janek. Uśmiechał się zwycięsko, podczas gdy ja nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Blizna przecinająca jego policzek lśniła delikatnie w nikłym świetle żarówki wiszącej na klatce schodowej.

– Ładnie się urządziłaś – stwierdził, wchodząc do środka jak do siebie. Nie pofatygował się nawet, żeby zrzucić zabłocone buty. Obrzucił spojrzeniem też wieszak, na którym do tej pory wisiała jedna z kurtek Kamila. – A gdzie się podział chłoptaś? Wyszedł na zakupy?

Obdarzyłam go nienawistnym spojrzeniem, zamykając drzwi.

– Mieszkam sama.

– Akurat – prychnął. – Ten frajer ciągle się tu kręcił. Obserwowałem was od pewnego czasu. Przyznam, że nie było łatwo cię znaleźć. Sprytnie się ukryłaś. Na widoku, można by rzec.

– Skąd wiedziałeś, gdzie szukać? – Założyłam ręce przed sobą, grając niedostępną i niewzruszoną, chociaż w środku trzęsłam się jak galareta. Ten człowiek był groźny, to wiedziałam od początku, kiedy się z nim zadałam. Ale żeby posuwać się do śledzenia?

Janek wyszczerzył zęby w zuchwałym uśmiechu.

– Przesyłka dla pani Alicji Nowak.

Wnet wszystko nabrało sensu.

Kurier, który dostarczył mi paczkę przed świętami to on. Dobrze przeczuwałam, że ten głos wydał mi się znajomy. Krzysztof najwyraźniej pomyślał to samo – dlatego tak szybko się ulotnił, nawet nie dopijając kawy.

To wszystko zaczynało wyglądać jak jeden wielki spisek.

Zakręciło mi się w głowie. Półświadomie podeszłam do kanapy i klapnęłam na nią, nadal niedowierzając w to, co się dzieje. A Janek najwyraźniej nadal czuł się jak zwycięzca, skoro przyglądał mi się z tą samą miną przyklejoną do tej zdradzieckiej twarzy.

Tylko co takiego wygrał?

– Czego ode mnie chcesz? – wyszeptałam, dalej w głębokim szoku. Miałam wrażenie, jakby ktoś powoli odcinał mi dopływ tlenu.

– Właściwie... niczego. Przyszedłem tylko powiedzieć, że nie jesteś już poza moim zasięgiem.

– Kłamiesz!

Zaczął powoli obracać się na pięcie jakby chciał już wyjść, ale zatrzymał się w pół kroku. Odwrócił się z powrotem do mnie.

– Prawda. Nie jesteś taka głupią blondynką, na jaką wyglądasz. To chyba prawda, co mówią, że kłamca umie wykryć drugiego kłamcę.

– Czego naprawdę chcesz? Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? – Mój własny głos zaczął się załamywać, choć z całych sił próbowałam nie brzmieć jak płaczliwa dwulatka.

– Jesteś mi winna wyjaśnienia. – Kroczył powoli w moim kierunku, zostawiając na podłodze brudne ślady. Zatrzymał się kilka centymetrów przede mną, zwieszając głowę tak, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Brązowe tęczówki błyszczały jak ślepia węża. – Skąd znasz mojego brata?

Miałam szczerą ochotę splunąć mu w twarz, zdezorientować go trochę, a potem kopnąć w piszczel najmocniej jak umiałam...

Lecz wtem drzwi wejściowe otworzyły się z impetem, a już po chwili na korytarzu dało się słyszeć kroki. Do środka weszły dwie osoby.

Jane?

Zdumiony Janek cofnął się krok do tyłu i odwrócił, wytrzeszczając oczy. Podążyłam za tym spojrzeniem i spostrzegłam Krzysztofa, za którym niepewnie chował się Will. Na jego widok oczy wypełniły mi się łzami.

– Will! Co ty tutaj... Co się... JAK?! – Zerwałam się i ruszyłam w jego kierunku, wskazując na niego palcem, podczas gdy on patrzył na mnie ze zdumieniem, choć widocznie szczęśliwy, że mnie widzi.

Krzysztof odchrząknął, na moment odrywając wzrok od brata, który wciąż wpatrywał się w niego zszokowany.

– On nie mówi po polsku, zapomniałaś?

Stanęłam przed nim, nagle zdając sobie sprawę z tego, co on najlepszego zrobił. Nawet się nie bronił, kiedy wymierzyłam mu policzek. Jego jedyną reakcją było słabe „Auć!".

Z największą przyjemnością obrzuciłabym go jeszcze wyzwiskami, gdyby nie Will, który podszedł bliżej i objął, aż brakło mi tchu. Chociaż jego materiałowa kurtka była zimna i czułam się tak, jakbym przytuliła się do sopla lodu, nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę tutaj był. Żywy. Przebył taki szmat drogi, żeby mnie zobaczyć. Ogromne wyrzuty sumienia, które uderzyły jak grom z jasnego nieba sprawiły, że nie powstrzymywałam dłużej łez, pozwoliłam im płynąć. Kiedy wypłakiwałam się w ramię kuzyna, on delikatnie, z czułością klepał mnie po plecach.

– Już w porządku – szeptał mi do ucha. Brzmienie jego zachodniego akcentu przywołało setki nostalgicznych wspomnień, od których fala łez znów wezbrała. – Jane, już dobrze. Jestem przy tobie. I będę zawsze, gdy będziesz mnie potrzebować. Jane, proszę... Wszyscy za tobą tęsknią. Clara. Wujek James. Ciocia Abi. Ja. Joe chyba najbardziej. Proszę, wróć do domu. Tam jest twoje miejsce.

Pociągnęłam nosem i odsunęłam się od niego na odległość wyciągniętych ramion.

– Nie... mogę. Nie mogę, Will. – Wypowiedzenie tego po angielsku przysporzyło mi takich samych trudności jak wymówienie własnego imienia przed Kamilem. Wydawało się to niewiarygodne – dotychczas sprawnie posługiwałam się na zmianę dwoma językami – a teraz czułam się tak, jakbym zapomniała jak w ogóle się mówi. – Po prostu... nie.

Chciałam odwrócić się od niego, tak jakbym chciała odejść w siną dal i nie wracać (choć będąc w mieszkaniu nie miałam dokąd uciec). I wtedy zobaczyłam wzruszającą scenę, która na chwilę ogrzała moje zziębnięte serce.

Krzysztof objął Janka ramieniem w iście pojednawczym geście. Nie powiedzieli dotychczas nawet słowa, jedynie na siebie patrzyli, mniej lub bardziej zaskoczeni swoim widokiem. Takie spotkanie po latach musiało być wstrząsającym przeżyciem – dostrzegłam łzę na policzku przyjaciela i powoli rodzący się, pogodny uśmiech na ustach jego brata. Na pewno mieli sobie wiele do powiedzenia. Stwierdziłam, że przydałaby im się chwila prywatności, dlatego delikatnie złapałam zdezorientowanego Willa za rękaw i pociągnęłam w kierunku drzwi. Z tej części przedpokoju nie widać było salonu.

– Will, musisz zrozumieć, że... powrót nie będzie dla mnie łatwy. Przyzwyczaiłam się już do nowego miejsca, a kolejna przeprowadzka...

Chciałam oprzeć się o ścianę, odetchnąć trochę, pozbierać myśli. Ale wtedy zdarzyła się kolejna nieprzewidziana sytuacja, po której już nigdy miałam się nie pozbierać.

Krzysztof i Janek wychylili się z salonu w tym samym momencie, gdy drzwi wejściowe otworzyły się po raz kolejny, tym razem powoli i bez najmniejszego skrzypnięcia. Stojący za nimi Kamil połapał się w sytuacji, zanim zdążyłam go zauważyć.

– Tego już za wiele – powiedział głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.

Moje serce wykonało podskok, kiedy odwróciłam głowę w jego stronę. On jednak nie patrzył na mnie.

– To ty! – zawołali Kamil i Janek jednocześnie. Mieli miny jak wściekłe psy, które jedyne, czego pragnęły to rzucić się sobie do gardeł. A jednak stali w bezruchu, obrzucając się jedynie wzrokiem.

– Znacie się? – Krzysztof wydawał się odrobinę zdezorientowany.

Kamil obdarzył go obojętnym spojrzeniem, potem przeniósł wzrok na Willa, a na końcu na mnie.

– Jak mogłaś? – spytał, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Potem obrócił się na pięcie i odszedł, zwieszając ramiona, całkiem załamany.

Moje serce na moment przestało bić.

A zaraz potem zabiło z jeszcze większą siłą niż dotychczas, tłukąc o żebra jakby chciało wyrwać się na zewnątrz, by zobaczyć ten brutalny świat. Oddech przyspieszył, jakby ścigał się z szalejącym sercem. Nie mogłam uwierzyć, że to się działo naprawdę.

Straciłaś go! Straciłaś, straciłaś, straciłaś...

– NIE!

Krzyk wyrwał mi się z piersi, gdy nie oglądając się za siebie, ruszyłam za nim na oślep, ze łzami przesłaniającymi mi widok. Nie mogłam dopuścić do tego, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Nie w tak głupi sposób. O cokolwiek mnie podejrzewał, musiał wiedzieć, że się mylił, choćby miała to być ostatnia rzecz, którą ode mnie usłyszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top