▶19◀
Charakterystyczny rytm pukania do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Zaprzestałam pracy nad nowym obrazkiem i poszłam otworzyć Kamilowi. Nie miałam wątpliwości, że to on.
– Mam dla ciebie niespodziankę – oznajmił, gdy wpuściłam go do środka.
Chodziłam z nim od ponad miesiąca, ale zdołałam się już przekonać, że w jego ustach „niespodzianka" naprawdę oznacza coś, czego kompletnie nie można się spodziewać. Raz kupił mi szklaną kulę ze złotą rybką w ramach prezentu imieninowego (cokolwiek to było za święto). Innym razem, gdy pokazałam mu swoje prace i był świadkiem tego, jak maluję, zafundował mi biurko, bo stwierdził, że brakuje mi miejsca, gdzie mogłabym pracować – po dłuższym zastanowieniu wydzieliłam część salonu na małą pracownię.
– Rety! Co tym razem? Srebrna zastawa?
Zaśmiał się i pociągnął delikatnie za jeden z warkoczy – choć bardzo tego nie lubiłam, zaczęłam je zaplatać, kiedy Kamil skomplementował mnie, że wyglądam w nich jak prawdziwa Słowianka. Image w stylu Avril Lavigne powoli odchodził do przeszłości.
– Nie. – Przyciągnął mnie do siebie, nie zważając na to, że byłam cała umazana farbą i mogłam pobrudzić jego idealnie wyprasowaną koszulę. – Chciałbym, żebyś poznała moich rodziców.
Odsunęłam się od niego, udając zdumioną, a tak naprawdę byłam przerażona. Choć minął miesiąc i zdążyłam mu już zaufać, bałam się tego momentu. Wielokrotnie zapewniał, że jego rodzice są najwspanialszymi ludźmi pod słońcem, a jednak nadal nie chciałam ryzykować tego, że przypadkiem zdradzę to, czego nie mówiłam nawet Kamilowi – prawdę o swojej przeszłości. Poza tym, poznawanie rodziców drugiej połówki samo w sobie od zawsze było stresującym przeżyciem, tym bardziej jeśli byli kolejnymi osobami, którym musiałam wciskać kit.
– A co, jeśli się im nie spodobam?
Kamil znowu parsknął śmiechem i pocałował mnie w czoło.
– Głuptasku, będzie dobrze. Zobaczysz.
– Co dokładnie zaplanowałeś? Nie wiem, jak mam się ubrać. Swobodnie czy raczej elegancko?
Przyjrzał mi się uważnie.
– Nieważne, co założysz. Dla mnie i tak wyglądasz bosko.
Zachichotałam nerwowo i poszłam do kuchni zrobić nam kawę. Nie miałam na nią ochoty, po prostu musiałam napić się czegoś mocnego, najlepiej alkoholu, ale południe to zdecydowanie była zła pora.
***
Godzinę później Kamil otwierał mi już drzwi klatki schodowej w jego bloku. Dotychczas nigdy tu nie byłam – zawsze spotykaliśmy się u mnie albo na mieście – więc zdziwiło mnie, że mieszkał zaledwie pięć ulic dalej, w bloku, który widziałam okien mojego mieszkania. Nigdy nie zapytałam dlaczego. Podejrzewałam, że czekał na odpowiedni moment, ale nie sądziłam, że nadejdzie on tak szybko, a na dodatek będę musiała spotkać się z jego rodzicami.
– Zestresowana? – spytał szeptem, kiedy jechaliśmy windą na dziewiąte piętro.
– Jak diabli.
W odpowiedzi Kamil uścisnął mocniej moją rękę, chcąc dodać mi otuchy. Mój strach nie zelżał, ale przynajmniej się starał. W odróżnieniu ode mnie, on wydawał się całkowicie wyluzowany i spokojny.
Drzwi otworzyła nam kobieta koło pięćdziesiątki. Jej granatowa sukienka podszyta koronką odmładzała ją. Na nasz widok uśmiechnęła się szeroko.
– Och, jesteście już! – Przeniosła wzrok na mnie, widząc, że stoję nieco z tyłu. – Nie wstydź się, kochanie, wejdź do środka. Jestem Krystyna, ale mów mi Krysiu. Nie znoszę pełnego imienia.
– Alicja. – Wymieniłyśmy uścisk dłoni.
Zdjęliśmy buty w przedpokoju, po czym Kamil zaprowadził mnie do pierwszego pomieszczenia po lewej. Pomalowany na niebiesko pokój wyglądał tak, jakbym trafiła w sam środek nieba – intensywny błękit bił od niezasłoniętych połaci i otaczał mnie ze wszystkich stron. Jedną ścianę w całości pokrywały meble w kolorze kawowym, w niektórych miejscach odrywała się okleina. Na jednej półce widniała duża kolekcja płyt CD, a na drugiej stało całe mnóstwo książek, głównie podręczników do chemii i biologii. Pod oknem stało biurko, również zawalone książkami, a obok wąskie łóżko, o którego nogi opierała się gitara akustyczna.
– To mój pokój – oznajmił. – Ciasny, ale własny.
– Jest uroczy. Szczególnie podoba mi się kolor na ścianach.
– Oczywiście. Pierwsze, co dostrzega malarka.
– Skrzywienie zawodowe.
Kamil zaśmiał się krótko.
– Jak nazwałabyś ten odcień?
– Hm... Coś pomiędzy morskim a lazurowym.
Pokiwał głową. Wskazałam na jego gitarę.
– Nie mówiłeś, że grasz. Sądziłam, że to ja jestem artystyczną duszą w tym związku.
– Nie jestem szczególnie dobry. – Machnął ręką, chcąc zakończyć temat, ale nie chciałam pozwolić mu na to tak łatwo.
– Zagraj coś dla mnie – poprosiłam, siadając na łóżku.
Z westchnieniem usiadł obok mnie i wziął gitarę.
– W porządku. Ale nie odpowiadam za wszelkie uszkodzenia słuchu.
Obserwowałam, jak niepewnie jego palce uderzały w struny, kiedy wygrywał pierwsze nuty jakiejś nieznanej mi melodii. Im bardziej się skupiał, tym mniej obecny się wydawał, jakby gra na gitarze go pochłaniała. Nie mnie było oceniać, czy grał jak profesjonalista, czy brzdąkał jak nowicjusz, ale widziałam, jaką przyjemność mu to sprawiało.
– Bardzo ładnie – oznajmiłam, kiedy skończył. – Wydaje mi się, że znasz się na tym.
– Widzisz? Artystka wie, co mówi – dobiegł głos z korytarza.
Siwiejący mężczyzna w swetrze w szaro-niebieskie romby wszedł do pokoju. Uśmiechając się przyjaźnie, podał mi rękę. Miał silny uścisk, choć był stosunkowo krępy, w porównaniu do syna.
– Karol.
– Miło mi, jestem Alicja.
– Urocze imię. – Puścił mi oczko. – Chodźcie, matka mówi, że obiad już gotowy.
Salon znajdował się tuż obok. Był nieduży, ale mieścił okrągły stół dla czterech osób, obszerną kanapę, dwa kredensy i szafkę pod telewizor. Za przeszklonymi gablotami stała kompletna porcelanowa zastawa, kryształowe wazony i miseczki, a także fajansowe figurki zwierzątek. Ściany wyłożone tapetą w paski co rusz ozdabiały oprawione w ramki obrazki – pejzaże namalowane akwarelami, stare rodzinne fotografie i bawiące się kocięta wyhaftowane z niezwykłą starannością. Od tego pokoju aż biła przesada i skłonność do chomikowania różnych nieprzydatnych rzeczy, ale nie odważyłam się tego skomentować w żaden sposób.
Usiadłam przy stole obok Kamila, odrobinę przysuwając krzesło w jego stronę, aby móc przez chwilę potrzymać go za rękę. Krysia z uśmiechem na ustach stawiała na stole kolejne potrawy, a potem usiadła koło męża, który spoglądał to na mnie, to na syna.
– Więc – zaczął Karol, podnosząc się, by nalać każdemu zupy jarzynowej z misternie zdobionej wazy – jak się poznaliście?
Zerknęłam kątem oka na Kamila. Uśmiechał się pod nosem.
– To dość... niecodzienna sytuacja.
Jego rodzice spojrzeli po sobie zdumieni, kiedy zaczął opowiadać im o bójce na stacji. Najwidoczniej nie wiedzieli, że ich syn uczestniczył w takim szmatławym wydarzeniu. Ciekawe, jak wyjaśnił im obitą szczękę, pomyślałam sobie. Niemniej byli dumni z tego, że stanął w mojej obronie, choć tak naprawdę wcale jej nie potrzebowałam, jednak wolałam zachować tę uwagę dla siebie. Jeszcze by się na mnie obraził, jak każdy inny samiec na jego miejscu.
– Postawa godna prawdziwego mężczyzny – stwierdził Karol, patrząc na syna. Jako były policjant na pewno czuł się poruszony i niemniej zadowolony.
– Zasługujesz na podziw – mruknęłam przekornie, kiedy skończył opowiadać. Zmierzwiłam mu włosy, niszcząc jego misternie ułożoną fryzurę.
Krysia pokiwała głową w zamyśleniu i zaraz potem klasnęła w dłonie.
– Jedzmy, kochani, zanim zupa wystygnie.
Półprzeźroczysta breja, w której pływały małe kawałki ziemniaków, fasoli i innych niezidentyfikowanych warzyw wyglądała gorzej niż smakowała. Może to sprawka przypraw, a może tego, że byłam bardzo głodna, ale zupa była naprawdę dobra.
Kiedy ojciec spytał Kamila o to, jak zdołał załatwić sobie dzień wolnego w środku tygodnia, jego matka zaczęła prawić mi komplementy, od których aż poczułam się nieswojo. Biła od niej taka opiekuńczość, matczyna troska, że miałam ochotę się rozpłakać, wspominając swoją własną, wiecznie zapracowaną matkę.
– Piękna sukienka, Alu. Czerwień to zdecydowanie twój kolor. A ta torebka jest wprost cudowna!
– Dziękuję pani...
– I te włosy. Pewnie często chodzisz do fryzjera, skoro są takie zadbane, co?
– Nie, w ostatnim czasie nie byłam u...
– Och, przyznaj się, sama robiłaś makijaż? Bo wygląda skromnie, ale za to bardzo profesjonalnie. – Z grzeczności pokiwałam głową, a wtedy zwróciła się do Kamila. – Nie mówiłeś, że twoja dziewczyna jest taka śliczna.
Przerwał rozmowę z ojcem i spojrzał na matkę z uśmiechem. Objął mnie ramieniem i przyznał, że rzeczywiście, jestem niespotykanie urocza, szczególnie kiedy się rumienię. Jak na zawołanie, na moje policzki wypłynęły plamy równie czerwone jak moja sukienka.
Rozmowa rozkręcała się powoli, a ja stopniowo przyzwyczajałam się do tego, że Karol i Krysia byli dla mnie tacy życzliwi. Unikali tematu mojej przeszłości najbardziej, jak to było możliwe – podejrzewałam, że Kamil uprzedził ich, że wypadek rodziców i przeprowadzka to wciąż dla mnie drażliwy temat i nawet między sobą o tym nie rozmawialiśmy. Miło z jego strony, pomyślałam sobie. Nie mogłam się jednak łudzić, że pozostanie tak zawsze i prędzej czy później, może przy kolejnym spotkaniu o to zapytają.
Po jakimś czasie mama Kamila poszła do kuchni podgrzać drugie danie i poprosiła mnie o pomoc. Jako dobrze wychowana, oczywiście nie odmówiłam, choć moje doświadczenie w kuchni ledwo odbijało się od dna i wykluczone było, że miałabym zrobić coś więcej niż tylko podać obiad.
– Powiedz, jak tam u ciebie z gotowaniem? – spytała Krysia, pochylając się, by wyjąć talerze z szafki obok lodówki. Kuchnia była ciasna, więc jedynie stałam z boku.
Wypuściłam z siebie powietrze.
– Kiepsko. Zaczęłam gotować sama dopiero po wyprowadzce z rodzinnego domu, więc niewiele potrafię.
Kobieta cmoknęła dwa razy ze zdumieniem.
– Biedne dziecko. Pewnie twoja mama całe życie gotowała i nie pozwalała ci wejść do kuchni, co?
– Właściwie, rodzice zatrudniali kucharkę.
Przed oczami stanęła mi zagniewana twarz Amelii, kiedy krótko przed moim wyjazdem zwróciła mi uwagę, że nie mogę pójść na miasto w takim stroju. Cóż, w ostateczności była kimś więcej niż tylko jedną z wielu osób zatrudnionych do dbania o dom. I sposób, w jaki mówiła do mnie „Panienko" – nie, tego nie dało się zapomnieć.
Odwróciła się i spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Kucharkę? – powtórzyła zdumiona. – Naprawdę musiało wam się powodzić.
– Istotnie. – Chciałam jak najszybciej zakończyć ten temat, zanim zapyta o coś więcej. – Jak mogę pani pomóc?
Wcisnęła mi do ręki dwie szklane miski z surówkami i kazała postawić na stole. Gdy wróciłam, poleciła mi pokroić pieczeń, którą właśnie wyjęła z piekarnika. Przynajmniej zjem indyka w Święto Dziękczynienia, pomyślałam, gdy uświadomiłam sobie, że o tej porze powinnam szykować się do uroczystego posiłku z rodzicami – jeden z niewielu dni w roku, gdy byliśmy prawie razem. Prawie, bo pomimo święta, ojciec często coś załatwiał i częściej rozmawiał przez telefon niż ze mną. To wspomnienie zabolało, ale nie dałam tego po sobie poznać.
Zadanie było o tyle trudne, że nigdy nie miałam do czynienia z pieczonym mięsem – przynajmniej jeśli chodzi o własnoręczne obrabianie go. Ledwie wzięłam nóż do ręki, a Krysia natychmiast mi go zabrała.
– Dziecko, ile ty masz lat? Osiemnaście? Trochę rozwagi, ostrożnie z nożem. Daj, ja to zrobię.
Gdybyś tylko wiedziała, chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Wzięłam talerz z elegancko rozłożonymi kulkami ziemniaków posypanych jakimś zielskiem i zaniosłam do salonu. Już miałam siąść przy stole, kiedy Krysia zawołała:
– Weź jeszcze kompot!
Kiedy już wszystko było na stole, a mama Kamila wróciła z pieczenią polaną gęstym sosem, podjęła nowy temat, jej zdaniem konieczny do poruszenia na pierwszym spotkaniu.
– Planujecie już wspólną przyszłość?
Zapadła krótka cisza. Przestałam przeżuwać mięso i spojrzałam na chłopaka.
– Właściwie... – Zabrakło mi słów.
– Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy – wybrnął Kamil.
– Dlaczego nie? To bardzo ważne, jeśli chcecie zbudować dobry związek. No, chyba że to jakaś nowoczesna relacja i nawet nie planujecie ślubu.
Kamil omal nie udławił się kompotem.
– Mamo!
– Wiesz, jaka ona jest – odezwał się Karol. – Boi się, co ludzie powiedzą.
Krysia szturchnęła męża łokciem.
– Nie mów, że ciebie to nie obchodzi.
– Ależ obchodzi. Po prostu nie powinnaś tak od razu narzucać młodym, co mają robić, a czego nie. Wzięłaś pod uwagę ich poglądy? Będąc na służbie, nie raz dostawałem wezwania do awantur, które wynikły tylko z powodu różnicy przekonań...
– Teraz się zaczną wspomnienia – szepnął mi do ucha Kamil. Ton jego głosu sugerował, żeby nie traktować poważnie wszystkiego co mówią.
– ...Oj, niektórzy nieźle się tłukli. I zazwyczaj byli pijani. Ile osób musiałem odwieźć na komisariat za pobicie policjanta, dzisiaj już nie zliczę. Awanturniczy ten nasz naród, ot co. Ale to nieważne. Chodzi o to, że takie postępowanie do niczego nie prowadzi. Dajmy im spokój, niech sami wszystko zaplanują, a potem będziesz prawić te swoje mądrości.
Mama Kamila bynajmniej nie wyglądała na przejętą tym, co mówił jej mąż. Co jakiś czas od niechcenia poprawiała swoją fryzurę.
– Och, skończ już, stary. Obiad ci wystygnie. A teraz przepraszam na moment. – Wstała od stołu i udała się w stronę toalety.
Karol odprowadził ją wzrokiem i powoli pokręcił głową. Spojrzał na nas.
– Naprawdę, nie przejmujcie się nią. To stara dewotka i tyle. Jeszcze poukładam jej w głowie.
– Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat ci się nie udało. Sądzisz, że teraz dasz radę? – mruknął Kamil, biorąc do ust kawałek pieczeni.
W odpowiedzi Karol wzruszył ramionami i posłał mi uśmiech.
***
Pomimo tej odrobinę krępującej dyskusji, reszta popołudnia minęła całkiem spokojnie. Rodzice Kamila z ożywieniem opowiadali o swoich pasjach. Oboje uwielbiali jeździć na Mazury i każdego lata spędzali tam przynajmniej dwa tygodnie; Karol kolekcjonował stare fotografie i aparaty, które chował w dużej skrzyni pod łóżkiem; Kasia zawsze marzyła o otworzeniu własnej restauracji, ale nigdy nie odważyła się przejść do czynu i jedynie gotowała w domowym zaciszu dla swojej rodziny.
– Mogę dać ci kilka przepisów, jeśli chcesz. Są proste i szybkie, a jakie smaczne! Z ogromną chęcią cię nauczę.
– Dziękuję. To bardzo miłe.
– A swoją drogą, robi się już późno – zauważył Kamil, delikatnie trącając mnie w kolano. – Chyba powinienem cię odprowadzić, nie możesz wracać sama.
Choć zegarki wskazywały dopiero piątą, za oknami było już ciemno. Listopad miał to do siebie, że słońce zachodziło wcześniej, co po raz pierwszy w życiu przeszkadzało mi bardziej niż zazwyczaj. Ponadto silny wiatr, który wiał od północy, przeszywał do szpiku kości i zniechęcał do spacerów.
Pożegnałam jego rodziców z życzliwym uśmiechem na ustach, dziękując za ciepłe przyjęcie. Potem przez parę minut szliśmy wzdłuż dziwnie pustej ulicy w zupełnej ciszy, obejmując się nawzajem z powodu chłodu.
– I co sądzisz?
– Twoi rodzice są bardzo otwarci i towarzyscy. Sprawiają wrażenie tradycjonalistów, ale wydają się mili.
– Tak. Tylko ta gadka o ślubie... – westchnął. Skręcaliśmy akurat w moją ulicę.
– Mogliśmy się tego spodziewać.
– Racja. Sądzę tylko, że nie powinno się rozmawiać o tym na spotkaniu zapoznawczym. To trochę krępujące.
– Nie obraziłam się, jeśli o to ci chodzi.
– Większość dziewczyn na twoim miejscu pewnie by się oburzyła.
Zatrzymaliśmy się przed moim blokiem i odwróciłam się w jego kierunku. Oplotłam dłońmi jego szyję, zmuszając go, by się pochylił – w takich momentach różnica wzrostu była okropną niedogodnością.
– Nie jestem taka jak inne – szepnęłam, a potem złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku.
Dzieląc z nim tę jedną, krótką chwilę czułam szybsze bicie naszych serc i myślałam tylko o tym, że dotychczas nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Wystarczył jego dotyk, aby wszystkie moje zmysły zwariowały, a przez moje ciało przebiegł przyjemny dreszcz. Kiedy się całowaliśmy, wszystko odczuwałam ze zdwojoną siłą.
Ta relacja rozwijała się szybko – poznaliśmy się pod koniec września, dzieliliśmy pierwszy pocałunek już po tygodniu znajomości, a półtorej miesiąca później byłam już niemal pewna, że obdarzyłam Kamila bezgranicznym zaufaniem. Był miłością mojego życia. Nie umiałam zweryfikować, czy to dobrze. Prawdopodobieństwo, że byłam jedynie zauroczona jego osobą – a do prawdziwej, wiecznej miłości czekała mnie jeszcze długa droga, mniej kolorowa i pełna cierpień – było bardzo wysokie. Jak na razie nie było minuty, w której nie zaprzątałby on moich myśli.
Czy miałam jakieś zastrzeżenia? Kilka. Jednak nie było osoby, z którą mogłabym o tym porozmawiać – Krzysztof również odpadał. Najbardziej wątpiłam w trwałość tego uczucia – było tak namiętne, a więc tak kruche, że nie miałam pewności, czy nie skończy się szybko. Wcześniej nie byłam w podobnej relacji z żadnym chłopakiem. Nie miałam dużego doświadczenia i czasami nie wiedziałam, czy moje postępowanie było właściwe. Czy należało się tak spieszyć? I przede wszystkim – co zrobię, jeśli nic z tego nie wyjdzie? Czy rozstania były tak bolesne, jak wszyscy mówili i czy zdołam przyjąć na siebie kolejny cios?
Kamil pogłębiał pocałunek, czyniąc go bardziej gorącym. Zatraciłam się w nim i przez chwilę miałam wrażenie, że zdołam dotrzeć do jego myśli. W pewnym momencie odsunął się na chwilę, ale tylko po to, żeby wziąć mnie na ręce, przyciągnąć mnie bliżej i zasypać pocałunkami. Nie miałam nic przeciwko takim czułościom i wcale nie przeszkadzał mi fakt, że połowa moich sąsiadów mogła na nas patrzeć.
– Chodźmy na górę – wyszeptałam.
Wtedy Kamil powiedział coś, co zniszczyło piękną atmosferę.
– Innym razem, przysięgam.
Pocałował mnie ostatni raz i odstawił na ziemię.
– Obiecałem ojcu, że pomogę mu uprzątnąć piwnicę. Wprawdzie sugerowałem, że możemy to zrobić kiedy indziej, ale on uparł się, że trzeba to zrobić dzisiaj, zanim spadnie śnieg albo znowu nas zaleje.
– Rozumiem – odparłam, niezgodnie z prawdą. – To... to nic takiego.
Kamil pogłaskał mój podbródek.
– Uszy do góry. Będzie dobrze.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Zobaczymy. To na razie.
Przeszłam przez furtkę i zrezygnowana poszłam w stronę wejścia do klatki. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Kamila, dopóki nie zniknęłam za drzwiami.
***
Koło dwudziestej, tuż po lekkiej kolacji i długiej, relaksującej kąpieli, zasiadłam za biurkiem i przez chwilę patrzyłam w pustą kartkę. Poprzedni obrazek, widok z mojego okna, leżał na szafce obok – chciałam dopracować szczegóły, ale musiałam poczekać, aż wyschnie warstwa farby, którą nałożyłam rano. Wzięłam więc nowy arkusz papieru, ale nie wiedziałam, co namalować tym razem. Kompletna pustka w głowie.
Powrót do mojej pasji był bolesnym przeżyciem. Odkąd wyjechałam ze Stanów, nie chwytałam pędzla, nawet nie otworzyłam teczki z pracami. Dlatego sięgnąwszy po nie na prośbę Kamila poczułam nagłe ukłucie w sercu. Przeglądałam rysunki razem z nim i ledwie powstrzymywałam łzy. Szkice domu w Nowym Jorku, pełen kolorów obraz Times Square i Central Parku, starannie dopracowany obrazek przedstawiający Avril Lavigne podczas koncertu w Highline Ballroom, kiedy miałam okazję osobiście ją poznać, stary portret Willa, który wyszedł mi całkiem dobrze i postanowiłam go zatrzymać (wmówiłam Kamilowi, że to jakiś drugoplanowy aktor z kiepskiego serialu; bałam się, że zrobiłby się zazdrosny czy coś, gdyby odkrył, że to mój kuzyn) – to wszystko przypominało mi o tym, co straciłam, uciekając. Wiedziałam, że zawsze mogę tam wrócić, zapomnieć o Polsce i odzyskać dawne życie, rodzinę, przyjaciół – albo raczej garstkę znajomych, bo zaledwie trzy osoby zapytały mnie, jak się czuję po stracie rodziców, i byli to ci, których słabo znałam, a nie przyjaciółki, które zawsze zapraszały mnie na imprezy. Jednak nie czułam się na siłach, by to zrobić. Może gdybym nie poznała Kamila...
Moje przemyślenia przerwał dzwonek. Sięgnęłam po komórkę i zobaczyłam zdjęcie chłopaka.
– Cześć, skarbie.
– Hej – powiedziałam. – Już po pracy? Piwnica uprzątnięta?
– Musieliśmy to przełożyć na jutro, bo spaliła się żarówka, a nie ma w domu zapasowej. Z samego rana muszę iść do marketu i kupić nową, a potem tyrać do pracy. Może uda mi się wyrwać wcześniej, żeby potem spędzić z tobą resztę popołudnia.
– Dlaczego dzwonisz?
Moje pytanie najwidoczniej go zdziwiło.
– Nie cieszysz się? Brzmisz, jakbyś była nie w humorze. Stało się coś?
Wciągnął mnie wir wspomnień mojego poprzedniego, szczęśliwego życia i nie mogę wrócić do rzeczywistości, pomyślałam sobie. Zamiast tego skłamałam:
– Głowa mnie boli.
– Tak? Może wpadnę i cię przytulę, co? Poczujesz się lepiej.
Przypomniał mi się wieczór spędzony na obściskiwaniu się na kanapie w salonie, a potem dzisiejszy pocałunek przed blokiem. Cóż, niewątpliwie były to miłe wspomnienia, ale teraz zdecydowanie nie byłam w humorze, żeby je powtórzyć.
– Nie, nie przychodź. Znaczy... – Zakasłałam, aby zabrzmieć wiarygodniej. – Chyba coś mnie rozkłada. Ten wiatr dzisiaj... Chyba się przeziębiłam. Nie chcę, żebyś się zaraził.
Krótka cisza.
– W porządku. W takim razie wpadnę jutro sprawdzić, jak się czujesz. Jeśli będziesz potrzebować leków, daj mi znać. A teraz kładź się spać, to ci dobrze zrobi.
– Dobranoc.
– Śpij dobrze. Kocham cię.
Odsunęłam komórkę od ucha i już miałam się rozłączyć, kiedy...
– Czekaj, co ty właśnie...
– Kocham cię, Alicjo. Chyba najwyższa pora to powiedzieć.
– Och... Jesteś słodki, wiesz? – Cmoknęłam do słuchawki, tłumiąc chichot. – Też cię kocham. Dobrej nocy.
Kamil zaśmiał się krótko i uroczo – w sposób, w który skradł moje serce już na początku naszej znajomości, a potem rozłączył się. Przez dłuższą chwilę tępo wpatrywałam się w ekran telefonu i czułam głupawy uśmieszek, który wykrzywiał moje usta.
„Kocham cię, Alicjo."
Powiedział to. Powiedział to po raz pierwszy. Nie na żywo, ale jednak. A ja odpowiedziałam tak samo. A niech to!, pomyślałam sobie kładąc się do łóżka. Przeszła mi ochota na malowanie i poczułam się znużona mimo wczesnej pory. Zasypiając, w kółko powtarzałam sobie jego słowa, czując się najszczęśliwszą osobą na tej przeklętej planecie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top