▶16◀
Randka.
Na samą myśl przechodziły mnie ciarki. Chociaż zdążyłam się już przekonać do spotykań z Kamilem, to jedno słowo wszystko zmieniało. Było jakby... bardziej oficjalnie, poważniej. Kawa z ciastem, gra w kręgle, duża pizza tylko dla dwóch, bukiet kwiatów... To wszystko wydawało mi się mało znaczące, takie skromne i niewątpliwie romantyczne gesty. Ale kolacja w restauracji, która wyglądała na elegancką i z pewnością miała wygórowane ceny to coś zupełnie innego. Klasyczne rozwiązanie - jak chłopak nie ma pomysłu na randkę, najczęściej zaprasza dziewczynę do jakiegoś wyszukanego lokalu, prawda?
Jeśli mój stres przed wyjściem na kawę w poniedziałek był wielki, w piątek po południu sięgał kosmosu. Przez cały dzień siedziałam jak na szpilkach, a wieczorne spotkanie zaprzątało moje myśli do tego stopnia, że nie byłam w stanie nic zrobić poprawnie, ze spokojem - przypaliłam tosty na śniadanie i omal nie zjadłam ich z kocią karmą, a miskę kota wypełniłam fasolką, nastawiłam pranie nie dodając proszku, stłukłam wazon, w którym trzymałam frezje, chcąc dolać świeżej wody. Czułam się tak samo bezradne jak kilka dni po wprowadzeniu się do nowego mieszkania, kiedy nie umiałam nawet obsłużyć kuchenki.
Kilka razy korciło mnie, żeby zadzwonić do Kamila, wcisnąć mu jakąś wymówkę i spędzić ten dzień w domu. Nie zrobiłam tego jednak. Musiałam poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie - dlaczego. Dlaczego on chce się ze mną spotykać? Dlaczego powiedział, że jestem piękna? Dlaczego on to robi?
Zakochał się we mnie? Ten wzrok, kiedy na mnie patrzył, ta miękkość w jego głosie, czułe szepty. Ale to nie miało najmniejszego sensu. Równie dobrze mógł być oszustem czyhającym na okazję. Albo agentem wysłanym do przez FBI, który miał sprawić, że zechcę wrócić do domu, by tam dopadły mnie kłopoty. I czemu, do diabła, zjawił się właśnie teraz, zanim zdążyłam uporządkować swojego życia do końca? Podobała mu się ta sieć kłamstw, którą stworzyłam, a w którą nieświadomie się zaplątał? Jak by zareagował, gdyby poznał prawdę? Tego na razie wolałam nie wiedzieć.
Inaczej niż kilka dni temu, tym razem wiedziałam, co założę na kolację. W czwartek wybrałam się na zakupy, na które planowałam pójść tydzień wcześniej. I niemal na wejściu do galerii rzuciła mi się w oczy fantastyczna, lejąca się suknia w kolorze śliwek. Nawet ekspedientka stwierdziła, że to krój idealny dla mnie. Cena spowodowała, że zachłysnęłam się powietrzem - obiecałam sobie, że będę oszczędzać, w końcu zapasy zgromadzone jeszcze przez rodziców kiedyś się skończą - ale po dłuższym namyśle zdecydowałam się ją kupić.
Kamil obiecał, że przyjedzie po mnie dwadzieścia minut przed siódmą i zjawił się punktualnie. W momencie, gdy wcisnęłam guzik domofonu, wpuszczając go do środka, Tommy stanął w przedpokoju tuż obok moich butów, wskazując na nie łebkiem. Jego spojrzenie i ściągnięty pyszczek zdawały się mówić „Wkładaj to i wyjdź w końcu!".
Pogłaskałam go po główce, usiadłam na wąskiej ławce i powoli wsunęłam stopy w srebrne sandałki na obcasie. Były to najdroższe buty jakie kiedykolwiek miałam na sobie, wysadzane drobnymi cyrkoniami, przywiezione jeszcze z Ameryki. Dostałam je od rodziców na osiemnaste urodziny i założyłam tylko raz, na przyjęcie Clary. Wahałam się przed wsadzeniem ich do torby, ale ostatecznie stwierdziłam, że im więcej rzeczy wezmę, tym lepiej.
Zapięłam ostatni pasek przy kostce i wstałam, by móc przyjrzeć się sobie w całej okazałości. Suknia sięgała ziemi, z jednej strony miała długie rozcięcie, a srebrne buty stanowiły świetny dodatek. Zrezygnowałam z biżuterii - najzwyczajniej nic nie pasowało. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, nie poznawałam siebie. Może to sprawka makijażu i wymyślnego ubioru, a może byłam tak zestresowana, że powoli traciłam rozum. Trudno powiedzieć.
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Sięgnęłam po kopertówkę i otworzyłam, gotowa wyjść z mieszkania.
Przed drzwiami stała pani Henryka, a za nią chłopiec, najwyżej piętnastoletni. Wyglądał na speszonego, wyraźnie nie chciał tu być. Za to sąsiadka była pełna optymizmu.
- Tak się cieszę, że cię widzę! Nie wpadłaś na kawę, choć nalegałam, żebyś przyszła. Adaś tak bardzo chciał cię poznać, że... - Zlustrowała mnie od góry do dołu i uniosła brwi w wyrazie zdziwienia. - A to ci heca! Wybierasz się dokądś?
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie za plecami pani Henryki pojawił się Kamil, wystrojony w granatowy garnitur. Prezentował się nieprzyzwoicie przystojnie.
- Zabieram ją na kolację, jeśli nie ma pani nic przeciwko - powiedział lekkim tonem, w którym wyczułam sarkazm. Posłałam mu szczery uśmiech.
Sąsiadka popatrzyła to na mnie, to na niego, aż w końcu uniosła ręce w geście rezygnacji.
- Dobrze. Idźcie już sobie, gołąbeczki. Ale jutro koniecznie musicie przyjść na kawę i ciasto. Hanna upiekła jabłecznik, a jej jest najlepszy w całym kraju. Wiem, co mówię. - Złapała chłopca za rękę. - Chodź, Adaś. Porozmawiacie jutro.
W miarę, jak się oddalała, zaczęłam chichotać.
- Kiedy miałaś przyjść na kawę? - spytał Kamil, wyraźnie zaciekawiony.
- W środę.
- Najwyższa pora, żebyś poszła. W końcu Hanka zrobiła ciasto - powiedział, naśladując ton pani Henryki. Oboje parsknęliśmy śmiechem.
Kamil zerknął mi przez ramię na zegarek wiszący na przeciwległej ścianie.
- Powinniśmy iść, zanim skasują nam rezerwację.
Skinęłam głową i zamknęłam drzwi mieszkania. Podał mi rękę w iście staromodnym geście, a ja ujęłam ją delikatnie, czując się podobnie jak przed balem zimowym w liceum, z tą różnicą, że rodzice nie nalegali, żeby zrobić mi zdjęcie. Dzięki obcasom nie czułam się przy nim taka niska. Ostrożnie stawiałam kroki na schodach - jedno potknięcie i wieczór zrujnowany.
- Wiesz - zaczął, gdy wyszliśmy z bloku - gdybym nie zobaczył cię rozmawiającej z sąsiadką, gdybyś otworzyła mi drzwi... w pierwszym momencie nie wiedziałbym, co ci powiedzieć.
- To znaczy?
- Wyglądasz... - Przez chwilę wykonywał pewien gest wolną ręką. - Nawet nie wiem, jakiego słowa użyć.
- Ładnie?
- Przepięknie - odparł, przepuszczając mnie przez furtkę. - Powiedziałbym nawet, że zabójczo doskonale, nieskazitelnie. Kreacja godna prawdziwej gwiazdy filmowej.
- Dziękuję. - Byłam pewna, że pod warstwą różu i pudru na policzkach zakwitły dwa rumieńce.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Otworzył drzwi samochodu i pomógł mi wsiąść, a potem zajął miejsce kierowcy.
Jechaliśmy przez miasto skryte pod ciemnym nocnym niebem, oświetlone milionami świateł. Dopiero teraz dostrzegłam piękno w ich prostocie, choć nie raz już jeździłam po mieście wieczorem. Być może to bliskość Kamila tak wpływała na moje postrzeganie rzeczywistości - albo całkiem straciłam zdrowy rozsądek.
Restauracja znajdowała się w centrum i z zewnątrz wyglądała zwyczajnie. Jednak nawet w snach nie umiałabym wyobrazić sobie tak cudownego wnętrza. Jedna ściana była goła, z czerwonej cegły, podczas gdy na przeciwnej wisiały wielkie lustra. Pod sufitem wisiały same żarówki i jeden wielki żyrandol przypominający rozświetloną pajęczynę, a pomiędzy nimi gdzieniegdzie powieszono małe donice z kwiatami. Punkt centralny stanowiło małe drzewko o listkach tak jasnych, że prawie białych.
- Nie miałam pojęcia, że w Łodzi jest takie miejsce - szepnęłam do Kamila, kiedy kelner prowadził nas do stolika.
- Urocze, prawda?
Kiwnęłam głową. Nie wiedziałam, na co się patrzeć. Wystrój był wprost zniewalający, a fakt, że trafił nam się stolik obok drzewka sprawił, że ucieszyłam się w duchu jak mała dziewczynka.
Kamil odsunął dla mnie czarne krzesło, a kiedy usiadłam, zajął miejsce naprzeciwko i podał mi kartę dań. Choć był zapatrzony w swoje menu, przyłapałam go na tym, jak co jakiś czas zerkał na mnie.
- Co ci zamówić? - spytał odrobinę speszony, kiedy zauważył moje spojrzenie.
W karcie królowały steki, toteż wybrałam jedną z jego licznych wersji. Kamil przywołał kelnera i zamówił dwa razy to samo, a do tego czerwone wino o francusko brzmiącej nazwie, które podano chwilę później. Z niepewnością patrzyłam, jak mężczyzna w nienagannym, czarnym kostiumie z czerwonym fartuchem zawiązanym w pasie nalewał alkohol do naszych kieliszków. W życiu tylko raz piłam trunek mocniejszy niż poncz i miałam złe wspomnienia.
Kamil uniósł kieliszek, wznosząc toast. Niezgrabnie zrobiłam to samo. Nasze kieliszki zetknęły się z cichym brzękiem.
- Na zdrowie!
Wahając się, zbliżyłam kieliszek do ust. Mocna woń alkoholu sprawiła, że nie chciałam go wypić, ale było już za późno, by się wycofać. Pociągnęłam łyk, ale zaraz odstawiłam kieliszek. Zapach nijak miał się do smaku - wino było cierpkie i pozostawiało paskudny posmak. Że też Francuzi się w tym lubują, pomyślałam z goryczą.
- Jak ci minął dzień? - spytał, chcąc nawiązać luźną, niezobowiązującą rozmowę. Przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem.
- Dobrze. Bardzo... spokojnie - odparłam z niezamierzonym zająknięciem. - Jak poszła twoja rozmowa o pracę?
Splótł ze sobą palce. Jego mina nie świadczyła o tym, że odniósł sukces.
- Mieli jeszcze kilku kandydatów. Mają zadzwonić w przyszłym tygodniu.
Pokiwałam głową.
- Cóż. Nadal trzymam kciuki. Będziesz doskonałym aptekarzem.
- Wszyscy pokładają we mnie takie nadzieje, bo byłem najlepszy studentem na roku. Sam tak nie uważam. Czuję, jakby mi... czegoś brakowało. Czegoś, co uczyniłoby mnie pewnym tego, że wybrałem właściwy kierunek, że to właśnie chcę robić w życiu.
- Może potrzebujesz czasu, żeby się do tego przekonać.
- Albo roku przerwy, żeby wszystko jeszcze przemyśleć. Tak jak ty.
- Tylko że ty już skończyłeś studia. Ja ich nawet nie wybrałam.
Uśmiechnął się pod nosem. Delikatnie uniósł kieliszek, sugerując, bym zrobiła to samo.
- Za lepszą przyszłość.
- Za lepszą przyszłość - powtórzyłam za nim. Nasze kieliszki znowu się zetknęły, a zaraz potem ohydne wino spłynęło w dół moim gardłem prosto do żołądka. Na krótką chwilę przykleiłam sobie uśmiech do twarzy, choć z największą chęcią pobiegłabym do toalety.
Kilka minut później kelner przyniósł zamówione przez nas steki. Nie sądziłam, że czerwone mięso mogło być aż takie dobre. Może to kwestia przypraw, może talentu kulinarnego szefa kuchni - w każdym razie to wyśmienite danie stanowiło miłą odmianę po długich tygodniach żywienia się daniami na wynos. Jedliśmy w ciszy, zapatrzeni w swoje talerze.
Kamil skończył jako pierwszy.
- Znakomite.
Delikatnie otarłam usta serwetką i przytaknęłam mu.
- To może teraz jakiś deser? - zaproponował, otwierając kartę dań. - Co powiesz na deser wiśniowy z likierem?
Znowu ten alkohol, pomyślałam sobie z westchnieniem. Polski naród kiedyś się wykończy. Choć z drugiej strony, to brzmiało tak apetycznie...
- Nie, może później.
Pokiwał głową, odkładając kartę na stolik. Po chwili niespodziewanie ujął moją dłoń spoczywającą na stoliku.
- Chciałbym cię o coś spytać...
Jego wypowiedź nagle przerwał głośny alarm. W powietrzu dało się czuć swąd dymu. Po chwili odezwał się głos:
- Prosimy wszystkich klientów i personel o skierowanie się do wyjść awaryjnych i opuszczenie lokalu!
Spanikowana, zerwałam się z krzesła. Chwyciłam torebkę leżącą na stole, przypadkiem strącając swój kieliszek. Czerwone wino rozlało się po blacie i zaczęło kapać na podłogę.
- Ojej!
Kamil złapał mnie za rękę stanowczym uściskiem, kiedy schyliłam się, by je zetrzeć - oczywiście dopiero poniewczasie zdałam sobie sprawę, co ja najlepszego wyprawiałam. Natychmiast rzuciłam serwetkę na stolik i pozwoliłam mu się wyprowadzić z restauracji, którą powoli wypełniał ciemnoszary dym.
Na zewnątrz przed budynkiem tłoczyli się pozostali goście. W oddali było słychać syreny nadjeżdżających wozów strażackich. Zadrżałam z powodu chłodnego wiatru, który nagle się zerwał, a Kamil w iście dżentelmeńskim geście oddał mi swoją marynarkę.
- Dzięki.
Posłał mi ciepły uśmiech, a zaraz potem podszedł w stronę kelnera, który akurat przechodził. Po krótkiej rozmowie wręczył mu dwustuzłotowy banknot i wrócił. Położył dłoń na moich plecach i powiedział:
- Chodźmy. Kolacja... raczej dobiegła końca.
Wsiedliśmy do samochodu zaparkowanego na końcu ulicy i ruszyliśmy w stronę mojej dzielnicy, mijając po drodze dwa wozy strażackie i mały wóz satelitarny - duży szum z powodu niewielkiego pożaru.
Dotarliśmy pod mój blok, a Kamil uparł się, że odprowadzi mnie aż do mieszkania. Skrycie liczyłam na to, że pani Henryka nas nie zauważy. Dopiero zaczęłaby plotkować o tym, że sprowadzam do domu chłopaka!
- Dziękuję. To był wspaniały wieczór - powiedziałam, zatrzymując się przed drzwiami. Odwróciłam się w jego kierunku i zadarłam głowę, by spojrzeć na jego twarz rozpromienioną uśmiechem. - Nawet jeśli skończył się w ten sposób.
- To nic. Grunt, że byliśmy razem. Bez ciebie... cóż, nie byłoby tak cudownie.
- Och, pewnie mówisz to każdej dziewczynie.
- Wcale nie.
Delikatnie złapał moje nadgarstki i przyciągnął do siebie tak, że dzieliło nas tylko parę centymetrów. Jedną dłonią odgarnął mi włosy z czoła. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku.
- Czy to nie zabrzmi dziwnie, gdy powiem, że nigdy nie miałem dziewczyny?
- Niemożliwe. Wieczny singiel, tak jak ja - rzuciłam, chichocząc cicho.
Mrugnął zaskoczony.
- W to nie uwierzę.
- W co?
- W to, że nigdy nie miałaś chłopaka.
- Bo nie miałam.
Nie kłamałam - w Nowym Jorku cierpiałam na nadmiar wielbicieli, ale żaden z nich nie odważył się zrobić pierwszego kroku. Owszem, całowałam się z chłopakami, najczęściej na imprezach u Cecy, podczas których namiętnie graliśmy w butelkę. Jednak z żadnym nie chodziłam na poważnie, nigdy nawet nie byłam na randce.
Kamil zadziornie uniósł do góry jeden kącik ust, a potem pochylił głowę tak, że nasze twarze dzieliło bardzo niewiele.
- Chciałabyś? - spytał szeptem. Owionął mnie jego chłodny oddech. W jego oczach dostrzegłam iskrę nadziei, ale i niepewności. Bał się odrzucenia. Cały drżał, choć trudno było to zauważyć.
Pewna jak jeszcze nigdy kiwnęłam głową, a wtedy Kamil złączył nasze usta w słodkim pocałunku. Zesztywniałam, choć nie było to dla mnie nowe doświadczenie i wiedziałam, że lada moment to nastąpi. Poddałam się chwili, rozkoszowałam się każdą sekundą, jakby miała być tą ostatnią. Kiedy brakło mi tchu, delikatnie odsunęłam się od niego. Czułam rumieńce oblewające moje policzki i ten głupi uśmieszek, który wykrzywiał moje usta.
- Wiem, że może zbyt wcześnie na to, by spytać cię o chodzenie, w końcu znamy się tak krótko, ale...
- Tak - przerwałam mu. - Chcę tego.
Kamil uśmiechnął się szeroko, a potem ponownie złapał moje nadgarstki i złożył delikatny pocałunek na wszystkich moich palcach.
- Dobranoc, Alicjo. Śpij dobrze.
Nawet idąc w stronę schodów bezustannie na mnie patrzył. Widziałam, jak zniknął w spowitym w półmroku korytarzu, a potem niespiesznie schodził w dół stopień po stopniu, aż zniknął. Czym prędzej poszłam do salonu, by odprowadzić go wzrokiem. Gdy dostrzegł mnie w oknie, pomachał mi i odszedł w stronę samochodu.
Tamtego wieczoru myślałam tylko o nim - nie o kolacji, nie o naszych rozmowach - o nim. Kamil był przeuroczy, to nie ulegało wątpliwości, a przy tym szarmancki i pewien siebie. Lecz skąd mogłam mieć pewność, czy nie byłam dla niego zabawką, którą porzuci, gdy tylko się z nią prześpi?
Byłam optymistką; wierzyłam w to, że Kamil był dobrym, godnym zaufania człowiekiem, jednak zupełnie nie wiedziałam, czy postępuję słusznie. Rozum podpowiadał mi, by trochę poczekać, nie angażować się w ten związek tak prędko. I ciągle miałam w głowie słowa Krzysztofa, który twierdził, że nie powinnam mu ufać, że mało wiem o życiu. Jednak serce szeptało mi, że być może on jest kimś wyjątkowym, komu będę mogła zdradzić swój największy sekret, może w przyszłości założyć z nim rodzinę. Czułam się rozdarta, ale jedno wiedziałam na pewno - pomiędzy mną i Kamilem niedawno narodziło się coś, co będzie zaprzątać moje myśli jeszcze przez długi czas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top