▶14◀
Przez dłuższą chwilę Krzysztof przyglądał mi się wnikliwie, powoli sącząc napój. Jego milczenie przyprawiało mnie o niepokój.
– Piłaś? – spytał w końcu.
– Na miłość Boską! Mówiłam ci już, że...
– Dobra, dobra – mruknął bez przekonania. – Załóżmy, że ci wierzę. Co to za koleś? Jak go poznałaś? I nie, nie mów mi, jak ma na imię. Spróbuję zgadnąć.
– Jesteś pewien?
– Znam większość osób z okolicy, w której mieszkasz. To nie powinno być trudne.
Puścił do mnie oczko, a jego diametralna zmiana humoru trochę mnie zaskoczyła. Niemniej jednak, zgodnie z prośbą opowiedziałam mu wszystko o chłopaku, który wciąż chodził mi po głowie, nie wspominając jego imienia. Poza tym nie pominęłam niczego – opisałam jego wygląd, poczucie humoru, wszystko to, co mi o sobie powiedział. Krzysztof nie od razu wiedział, o kogo mi chodzi, ale wzmianka o ojcu policjancie podsunęła mu nazwisko.
– Kamil Dąbrowski – oznajmił zdecydowanym tonem. – Nieźle dziewczyno. Dawno się z nimi nie widziałem. Nie żebym tęsknił, ale ostatni raz widziałem Kamila, kiedy był dzieckiem. Takim rozkosznym i zabawnym.
– Nic dziwnego, skoro wyjechałeś lata temu.
– Prawda. Ale na twoim miejscu trzymałbym się od niego z daleka.
Zmarszczyłam brwi.
– Dlaczego?
– Jesteś bardzo młoda, nie znasz życia. Po prostu mu nie ufaj. – Rozłączył się nagle, pozostawiając mnie zszokowaną, z setką pytań czekających na odpowiedź.
Ze złością zamknęłam laptopa i odłożyłam go na szafkę nocną. Położyłam się i próbowałam zasnąć, ale nic z tego nie wyszło.
Wal się, Krzysztof, pomyślałam sobie, wstając. Poczłapałam do kuchni z zamiarem ugaszenia pragnienia i nalałam sobie soku do szklanki, ale go nie wypiłam. Przez kuchenne okno dostrzegłam szyld niedawno otwartego sklepu monopolowego.
Dlaczego zdecydowałam się tam pójść? Co mnie tam przyciągnęło? Trudno powiedzieć. Może neonowy napis podziałał na mnie jak lampa na ćmę, a może podświadomość kazała mi to zrobić – w każdym razie ubrałam się przyzwoicie i wraz z wybiciem dziesiątej wyszłam na dwór. Szłam opustoszałą ulicą oświetloną żółtawym światłem latarni. Przestało padać, ale na chodniku utworzyły się podłużne kałuże, które z trudem omijałam.
Sklep znajdował się na końcu ulicy, przy skrzyżowaniu z dość często uczęszczaną ulicą. O tej porze jednak jeździły tędy wyłącznie autobusy – cisza w godzinach nocnych była dużą zaletą. Lokal świecił pustkami, choć inne sklepy tego rodzaju zwykle o tej porze odwiedzało wielu klientów, co zdążyłam zauważyć, jeżdżąc wieczorami po mieście.
Za ladą stała młoda dziewczyna. Nie mogła być dużo starsza ode mnie, a tatuaże oplatające jej przedramiona nieco ją odmładzały. Przez brak klientów chyba się nudziła, skoro opierała się o ścianę i przeglądała komórkę. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy weszłam.
Podeszłam do półki i z zaskoczeniem odkryłam, że jeszcze nigdy nie widziałam takiej ilości alkoholu w jednym miejscu. Szklane butelki pełne różnokolorowych płynów były oświetlone białymi i niebieskimi światłami LED, przez co sprawiały wrażenie brylantów na wystawie u jubilera. Wprost nie mogłam oderwać oczu od błyszczących flaszek.
– Co podać? – spytała dziewczyna, wreszcie mnie zauważając.
Niepewnie podeszłam do lady.
– Coś mocnego.
Uniosła brew, zdziwiona.
– Ból po rozstaniu, hę? – Kiwnęłam głową, nie wiedząc, jak na to odpowiedzieć. – Znam idealne lekarstwo.
Obróciła się za siebie. Ściągnęła z półki półlitrową butelkę wódki i potem podała mi ją. Nawet nie spytała mnie o dowód – chyba naprawdę wszyscy myśleli, że wyglądam na starszą niż jestem w rzeczywistości.
– Sądzisz, że to mi pomoże?
– Aż tak źle? Mam dać większą butelkę?
– Eee... Nie, ta w zupełności wystarczy. Tylko...
– Och, oczywiście! Coś do popicia. Już podaję.
Wprawdzie nie do końca o to mi chodziło, ale nie protestowałam, kiedy postawiła przede mną dużą butelkę Pepsi. Najwidoczniej wiedziała, że pije się ją razem z alkoholem – byłam kompletnie zielona w tych sprawach, więc zdałam się na nią.
Zapłaciłam kartą i spakowałam butelki do torebki, a kiedy miałam już wyjść, dziewczyna zapytała:
– Nie szukasz może pracy?
Zastygłam z ręką na klamce.
– Poważnie?
– Szef kazał mi pytać o to każdą laskę, która tu wchodzi. Jak na razie jesteś jedną z pierwszych, a ja jestem jedyną pracownicą, więc sama wiesz. To jak?
Propozycja wydawała się kusząca. Wreszcie mogłabym zacząć zarabiać własne pieniądze zamiast wykorzystywać środki pozostawione przez rodziców, które za jakiś czas się skończą. Poza tym, miałabym szansę podszkolić język, poznać ludzi i kulturę Polaków, na temat której wciąż wiedziałam niewystarczająco dużo. Jednak perspektywa pracy w sklepie z alkoholami odrobinę mnie odpychała. Musiałabym pracować nocą, a w okolicy przecież mieszkał Kamil. Gdyby mnie tu spotkał, co by sobie pomyślał? Chociaż on pewnie w ogóle tu nie zaglądał, bo wyglądał na ułożonego. Mnie z kolei coraz bliżej było do kryminalistki niż panny z dobrego domu, więc dorywcza robota w monopolowym nie mogła znacznie pogorszyć mojej sytuacji. Pozostawało tylko pytanie, czy mogę być zatrudniona legalnie.
– Zgoda – powiedziałam.
– Świetnie! Daj mi swój numer, zadzwonię do ciebie jutro i umówię cię z szefem. A tak na marginesie, jestem Monika. – Wyciągnęła do mnie rękę.
– Alicja. – Uścisnęłam jej dłoń, próbując się uśmiechać. Sama do końca nie wiedziałam, czy podjęłam dobrą decyzję.
***
Pierwszą rzeczą, która silnie dała mi się we znaki zaraz po przebudzeniu, był potworny ból głowy. Obudziłam się w salonie. Całkiem naga, leżałam na kanapie okryta jedynie cienkim kocem. Na stoliku przede mną stał kieliszek, wysoka szklanka i na wpół pusta szklana butelka. Telewizor był włączony, a jaskrawy obraz i biel ścian tylko pogorszyły moje zawroty głowy. Przeciągnęłam się z jękiem i sięgnęłam po pilot, ale przypadkiem chwyciłam ogon kota. Spłoszony Tommy uciekł do innego pokoju.
Próbowałam przypomnieć sobie, co działo się poprzedniego wieczoru i dlaczego byłam goła. Nasłuchiwałam dziwnych odgłosów z głębi mieszkania, które świadczyłyby o tym, że znajdował się tu ktoś jeszcze, ale jedyne, co usłyszałam, to gwiżdżący czajnik u sąsiadów. Odetchnęłam z ulgą – nie sprowadziłam do domu żadnego mężczyzny, jak początkowo podejrzewałam. Mimo to nadal nie umiałam sobie przypomnieć, w którym momencie zdjęłam ubranie i co dokładnie robiłam.
Ociężale zwlekłam się z kanapy i poczłapałam do łazienki, by doprowadzić się do porządku. Wzięłam prysznic i ubrałam się w dres – zamierzałam siedzieć cały dzień w domu. Nie wiedziałam, która była godzina ani czy to nadal była sobota, czy może już wtorek. Było mi wszystko jedno. Leniwie zrobiłam sobie tosty na śniadanie, a w międzyczasie zażyłam dwie tabletki na ból głowy, który wcale nie odpuszczał. Wręcz przeciwnie – odniosłam wrażenie, że ilekroć przemieszczałam się z punktu A do B, ból stawał się silniejszy.
– To jest chyba ten słynny kac – powiedziałam sama do siebie, z powrotem kładąc się na kanapie. Zerknęłam jeszcze raz na stolik. – Jak to możliwe? Przecież tak mało wypiłam.
Usiłowałam się zdrzemnąć, ale przeszkodził mi buczący domofon. Niechętnie podeszłam do okien wychodzących na wewnętrzny dziedziniec i natychmiast cofnęłam się o parę kroków, ale nie z powodu jaskrawego słońca, które w końcu zdecydowało się pokazać ludziom na dłużej. Przed furtką stał Kamil. I patrzył w górę, prosto w okna mojego mieszkania.
Cholera, co teraz?, myślałam gorączkowo. Rozejrzałam się po mieszkaniu. Wszędzie walały się ubrania i różne śmieci, które nie wiadomo skąd się wzięły. Żałowałam, że nie pamiętałam poprzedniej nocy, ale wszystko wskazywało na to, że było „grubo". Posprzątanie tego wszystkiego zajęłoby mi mnóstwo czasu, a nie mogłam przyjąć go do środka, kiedy dookoła panował taki bałagan. Szybko zdecydowałam się na coś innego.
Kiedy dzwonek domofonu zadzwonił po raz drugi, wcisnęłam guzik i wpuściłam go do środka, po czym pobiegłam do sypialni. Błyskawicznie przebrałam się w dżinsy i cienką bluzkę, a kiedy usłyszałam kroki na schodach, szybko poprawiłam włosy – dziękowałam sobie za to, że przezornie wysuszyłam je zaraz po kąpieli, choć zwykle tego nie robiłam. Nie zawracałam sobie głowy make-upem – skoro wczoraj nazwał mnie „piękną", gdy nie miałam na sobie ani odrobiny makijażu, malowanie się teraz nie miało sensu. Zresztą, nie wyglądałam tak koszmarnie jak się czułam.
Gdy Kamil zapukał do drzwi, otworzyłam mu, trzymając w rękach zielony płaszcz z klamerkami, który przywiozłam z Ameryki. Na mój widok chłopak aż zagwizdał.
– Cudownie wyglądasz.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się delikatnie. – Właśnie wybierałam się na spacer. Taka piękna pogoda. Chciałbyś się przyłączyć?
– Z rozkoszą.
Szeroki uśmiech rozświetlił jego twarz, czyniąc ją nieprzyzwoicie przystojną. Po ostatniej bójce z Jankiem zostały jedynie wyblakłe siniaki na szczęce i pod okiem, a rozcięta warga nie rzucała się w oczy tak jak wczoraj.
***
Spacer po Łodzi okazał się całkiem relaksujący, chociaż uliczny gwar potęgował mój ból głowy. Kamil pokazał mi nowe zakamarki i zabytki, których nazwy powinny mi coś mówić. Największe wrażenie wywarła na mnie długa ulica – Piotrkowska, jeśli dobrze odczytałam znaki – otoczona po obu stronach zabytkową zabudową. Nigdy wcześniej nie widziałam tak wspaniale ozdobionych kamieniczek. W Ameryce nie było takich budowli – cały kraj był zabudowany modernistycznymi wieżowcami i jednorodzinnymi bungalowami. W odróżnieniu od Nowego Jorku, to miejsce było ciche i przesiąknięte historią, co podobało mi się coraz bardziej. Próbowałam ukryć zachwyt, udawać, że znam część tych zabytków choćby z podręczników, ale zauważyłam, że od czasu do czasu Kamil przyglądał mi się z ukosa, jakby coś mu nie pasowało.
– Właściwie, czym się zajmujesz? – spytałam, kiedy weszliśmy do lokalu, w którym serwowali gofry, ponoć najlepsze w mieście.
– Nie mówiłem ci? Wczoraj obroniłem magisterkę z farmacji.
– To wyjaśnia, dlaczego byłeś w marynarce.
Kamil zaśmiał się i podał mi placek z bitą śmietaną, który pachniał tak słodko, że nie sposób było mu się oprzeć.
– A ty? Studiujesz coś?
– Nie. Na razie robię sobie przerwę od nauki. Ogólniak dał mi w kość.
Szczególnie imprezy z Cecy i olewanie nauki aż do egzaminów, pomyślałam sobie. Tak, amerykańskie liceum to stan umysłu. Szkoda, że go nie mogłam go ukończyć.
– A gdzie chciałabyś iść na studia?
– Myślałam o kierunku artystycznym. Ale nie wybrałam jeszcze uczelni.
– Może szkoła filmowa? Tu w mieście znajduje się jedna z najlepszych w kraju.
– Wolałabym raczej coś związanego z rysunkiem.
– W takim razie animacja. Tworzyłabyś bajki dla dzieci, a gdybyś była dobra, kto wie, może dostałabyś pracę w samym Hollywood.
– Ta, jasne. – Tam wcale nie jest tak ekscytująco, jak się wydaje, dodałam w myślach.
– Mówię poważnie. Podziwiam artystów i każdemu życzę jak najlepiej. W ogóle, sam fakt, że umawiam się z artystką... WOW.
Zachichotałam.
– No, nie przesadzajmy. Nie jestem szczególnie utalentowana. To tylko lata ćwiczeń, nie prawdziwy talent.
– Pokażesz mi kiedyś swoje prace?
Nerwowo przełknęłam ślinę. Dlaczego wszyscy zawsze muszą pytać, czy pokażę im swoje rysunki? Nie zdają sobie sprawy z tego, jakie to irytujące?
– Pewnie.
Popołudnie spędzone z chłopakiem zdawało się nie mieć końca. Chłodny wiatr też nie stanowił większego problemu. Dopiero gdy przed dziewiętnastą zaszło słońce i nastała chłodna pora, postanowiliśmy wrócić do domu.
Kamil odprowadził mnie do drzwi mieszkania. Nie protestowałam. Poczułam z nim swego rodzaju więź, chociaż znaliśmy się zaledwie dwa dni. Może to za wcześnie, by określić, czy mu ufałam, czy byłam jedynie wdzięczna za to, że stanął w mojej obronie, a już na pewno za wcześnie, żeby stwierdzić, czy byłam w nim zakochana – co też mi strzeliło do głowy, by powiedzieć coś podobnego Krzysztofowi? Ale faktem było, że Kamil pozostawał jedyną osobą, z którą rozmawiałam bez skrupułów i przed którą chciałam w przyszłości otworzyć się jeszcze bardziej, wyznać prawdę.
– Było cudownie. Dzięki za dziś – powiedziałam, obracając się w jego kierunku. Był wyższy, dlatego zadarłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– O nie, to ja dziękuję za twój czas. Wspaniale się bawiłem. Dzięki tobie.
Uśmiechnęłam się do niego, odruchowo spuszczając wzrok i zakładając za ucho pasmo włosów, niczym speszona piętnastolatka.
– Powinniśmy częściej wychodzić – zaproponował po chwili.
– Tak myślisz?
– Pewnie. Jeśli tylko chcesz...
– Możemy iść na kawę. Tu niedaleko jest całkiem fajna kawiarnia.
– Kawa. Kiedy?
– Co powiesz na... poniedziałek?
– Brzmi super. – Posłał mi szeroki, niewymuszony uśmiech. – To do zobaczenia.
Odwrócił się i ruszył w kierunku klatki schodowej. Odprowadziłam go wzrokiem.
– Tym razem zadzwoń, zanim przyjdziesz – zawołałam za nim.
– Lubię robić niespodzianki – odparł i znowu się uśmiechnął. Zszedł kilka stopni w dół i zniknął mi z oczu.
Odpuściłam sobie kolację i usiadłam na kanapie przed telewizorem. Obojętnie skakałam po kanałach, nie mogąc znaleźć nic wartego uwagi.
Nagle poczułam wibracje pod poduszką, o którą się opierałam. Nieco zaskoczona, wyciągnęłam spod niej telefon, którego szukałam przez cały dzień. Jakiś niezapisany numer próbował się do mnie dodzwonić i to od dłuższego czasu – miałam dziewięć nieodebranych. Domyśliłam się, że dzwonili do mnie ze sklepu z propozycją pracy. Poddali się jednak po dziesiątej próbie.
No to tę posadę mam z głowy, pomyślałam sobie, odkładając telefon tam, gdzie leżał.
Butelka wódki nadal stała pod stolikiem. Zerknęłam na nią, ale na wspomnienie ostatniej nocy wyraźnie pokręciłam nosem. Koniec z alkoholem. Spróbowałam go raz i nie zamierzałam więcej. Wzięłam flaszkę i wylałam resztę do zlewu. Kilka godzin fajnego humoru nie było warte tego, by na następny dzień umierać z powodu bólu głowy. Choć zawsze mogło być gorzej, pomyślałam sobie. W kuchni nalałam sobie soku do szklanki i wypiłam go duszkiem. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chciało mi się pić.
Tommy przyglądał mi się ze swojego posłania, jak wypijam szklankę za szklanką, przekrzywiając łebek. W jego żółtych oczach błyszczały się iskierki, które świadczyły tylko o jednym – pora posprzątać kuwetę. To był właśnie powód, dla którego tęskniłam za psem, którego musiałam zostawić w Nowym Jorku. Joe umiał zadbać o siebie i był dla mnie jak przyjaciel, podczas gdy ten leniwy kocur nie pozwalał się głaskać, czasami drapał i miał w zwyczaju wychodzić z pokoju z wysoko uniesionym ogonem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top