▶12◀

– A więc to jest ta słynna „złota polska jesień"? – powiedziałam, patrząc przez okno zaraz po przebudzeniu. Wrzesień chylił się ku końcowi, a na zewnątrz nie było ani śladu jesieni.

No, nie licząc deszczowych chmur, które nadciągnęły z Zachodu i nie chciały odpłynąć. Próżno było szukać słońca, a kiedy pojawiło się na niebie, po chwili znowu znikało i zaczynało padać. I tak przez całe dwa tygodnie.

Tommy odpowiedział mi krótkim, znudzonym „miau". Przeciągnął się leniwie i zamknął oczy. Odkąd go przygarnęłam, ten kot nie robił nic poza wylegiwaniem się na posłaniu. Niemniej jednak jego towarzystwo było dla mnie pewnego rodzaju ulgą – miałam z kim pogadać, nawet jeśli ten ktoś nie mógł wydusić z siebie nic poza miauknięciem. Czasami żałowałam, że Joe został w Nowym Jorku. Brakowało mi tego, że mogłam go pogłaskać w chwilach smutku – Tommy nie lubił, gdy się go dotykało, kilka razy mocno mnie udrapał.

Bez pośpiechu ubrałam się, wypiłam kawę i przejrzałam wiadomości. Zapowiadali koniec deszczy, ocieplenie i spadek wartości dolara. Dobrze, że zdążyłam przewalutować pieniądze, pomyślałam. Kiedy Tommy wszedł do kuchni, kończyłam przygotowanie śniadania – karma z puszki dla niego, a dla mnie jajko na twardo.

Odkąd wprowadziłam się do mieszkania, musiałam nauczyć się gotować. I prać, i prasować, i zmywać naczynia, i myć podłogę, i robić wiele innych rzeczy. Początkowo nie miałam zielonego pojęcia, jak się za to zabrać, ale dzięki poradom z Internetu, w końcu rozpracowałam działanie pralki, żelazka, miksera. I o ile sprzątanie było łatwiejsze niż sądziłam, o tyle gotowanie... to już inna bajka. Za pierwszym razem niemal spowodowałam pożar, próbując ugotować makaron, który chciałam wymieszać z sosem spaghetti – bez mięsa, bo nie wiedziałam, jak je przyrządzić. Potem, krok po kroku, dochodziłam do wprawy. Może nie byłam Master Chefem, ale przynajmniej nie przymierałam głodem.

Podobnie jak z obowiązkami domowymi, z moim nowym życiem też było coraz lepiej.

W ciągu miesiąca zadomowiłam się w Polsce, podszkoliłam język. Teraz szukałam nowych znajomych, może jakiejś pracy. A przy tym bezustannie kłamałam – odnośnie mojego pochodzenia, rodziny i wielu innych rzeczy. Może to za dużo jak na osiemnastolatkę, ale nie miałam wyboru. Było już za późno, żeby się wycofać i wrócić do domu.

Po śniadaniu wyszłam na zewnątrz. Zrezygnowałam z parasolki, bo samochód zaparkowałam tuż obok drzwi. Cel podróży – sklep odzieżowy. Odkąd przyjechałam, nie miałam okazji wybrać się na porządne zakupy, a moja ogromna garderoba wydzielona z części sypialni świeciła pustkami. Musiałam ją jakoś uzupełnić, dlatego wybrałam się na wielki shopping – tym bardziej, że tylko w ten piątek były promocje.

Zatrzymałam się na stacji paliw. Tankując, nieustannie miałam wrażenie, że ktoś mi się przygląda, jednak ilekroć obracałam się do tyłu i rozglądałam dookoła, nikogo nie widziałam – a dziwne uczucie nadal mnie nie opuszczało.

Wszystko rozwiązało się, gdy poszłam zapłacić za paliwo (niestety, w Polsce jeszcze nie mają dystrybutorów na karty płatnicze). Grzecznie stanęłam na końcu kolejki, dyskretnie przyglądając się dwóm mężczyznom stojącym przede mną. Może to któryś z nich tak nachalnie się na mnie patrzył, a kiedy się odwracałam, spuszczał wzrok? Niestety, nic z tych rzeczy. Za to przy kasie, gdy nadeszła moja kolej...

– Alicja?

Z pewnym zaskoczeniem spojrzałam na młodego chłopaka, który mnie obsługiwał i... zamarłam.

Janek.

Przestałam mieć wątpliwości, że to on ciągle się we mnie wpatrywał, jakby nie był pewien, czy to ja. Wyglądał, jakby odetchnął z ulgą. Próbowałam udawać, że mnie to nie rusza – podobnie jak wszystkie jego wiadomości, które pisał i zostawiał na poczcie głosowej, gdy odbijałam jego połączenia. Spuściłam wzrok, wyjęłam z portfela kartę i najspokojniej jak mogłam, powiedziałam:

– Paliwo z jedynki.

Kiedy podał mi terminal, odrzekł:

– Musimy porozmawiać. Proszę.

Gdy tylko odbiłam kartę, odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę wyjścia. To nic, pomyślałam sobie. Nie potrzebny mi paragon, a on przecież nie będzie mnie gonił. Inni ludzie też chcą zapłacić za paliwo. Wyluzuj, dziewczyno.

Myliłam się. Zanim dotarłam do automatycznie rozsuwanych drzwi, ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się do tyłu z westchnieniem i nadzieją, że to jednak nie był on. Kolejna pomyłka.

– Nie unikaj mnie! Tyle dla ciebie zrobiłem, pomogłem zacząć nowe życie, a ty po prostu urwałaś ze mną kontakt. Nie odpisujesz na wiadomości, nie odbierasz telefonu...

– Może twoja dziewczyna ma cię dosyć? – rzucił ktoś stojący w kolejce do kasy, której nikt nie obsługiwał. O dziwo, nikt nie domagał się, by kasjer wrócił na swoje miejsce. Wszyscy byli zainteresowani rozgrywającym się dramatem.

– Proszę, to nie jest najlepszy moment...

– Znasz mojego brata, kontaktujesz się z nim i nie chcesz mi nic powiedzieć. Od tygodni odchodzę od zmysłów!

– Nie chcę z tobą rozmawiać.

Odwróciłam się do tyłu i pewnym krokiem wyszłam przez drzwi. Za sobą słyszałam gwizdy panów z kolejki, a potem ich śmiech. Myślałam, że Janek przestał mnie śledzić i wrócił za kasę z podkulonym ogonem. Znowu się pomyliłam.

– Zaczekaj! – usłyszałam, wsiadając do auta. Jednak zanim odpaliłam silnik, tuż przy mojej szybie pojawił się Janek. Uparcie stał w deszczu i pochylał się ku mnie. – Błagam cię, nie odjeżdżaj. Ja muszę wiedzieć, muszę z tobą pogadać...

– Ale ja nie chcę. Nie rozumiesz? I nie patrz na mnie w ten sposób.

– Niby jak?

– Jak zraniona psina. To boli.

– Więc pozwól mi ze sobą porozmawiać. – Uderzył pięścią o szybę – nie mocno, ale przestraszył mnie ten gest.

– Nie! I lepiej odejdź, jeśli nie chcesz, żebym przejechała ci po palcach.

– Ale...

– Powiedziała "nie".

Donośny, męski głos zabrzmiał gdzieś niedaleko. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam wysokiego, dobrze zbudowanego młodego mężczyznę, który szedł w stronę mojego samochodu. Obszedł go z przodu i stanął centralnie przed Jankiem, który wydawał się przy nim strasznie niski. Deszcz lał się im na głowy, moczył uniform Janka i ciemną marynarkę tajemniczego jegomościa, jednak chyba nie przeszkadzało im to w mierzeniu się wzrokiem.

– A ty co? Książę na białym koniu? Wybawiciel? To nie jest dama w opresji, więc bierz tyłek w troki i wracaj do swojego wypastowanego Audi, lalusiu.

Przeciwnik Janka najwidoczniej miał dużą cierpliwość, skoro nie rzucił się na niego z pięściami. Nie tracąc kontroli nad sobą, powiedział:

– Po pierwsze, to jest Ford. A po drugie, skoro nie chce z tobą rozmawiać, na pewno ma ku temu powód i nie musi ci go zdradzać. Jeśli zrobisz jej krzywdę z tego powodu, będziesz miał ze mną do czynienia.

Janek podszedł do niego bliżej i zadarł głowę do góry. Ręce zwisające po bokach trzymał zaciśnięte jakby chciał zadać pierwszy cios.

– Co mi niby zrobisz, cwaniaku?

– Nie chcesz wiedzieć.

– Tak? No śmiało, uderz mnie.

Choć nie chciałam tego zrobić, wysiadłam z samochodu. Chłodny deszcz przybrał na sile, moja bluza w mgnieniu oka stała się mokra, ale nie przejmowałam się tym.

– Wystarczy! Nawet nie próbujcie się bić.

Stanęłam tak, by w każdej chwili móc ich rozdzielić. Gdyby naprawdę zaczęli się bić, miałam na to małe szanse – w końcu byli starsi, wyżsi i zdecydowanie silniejsi ode mnie – jednak dręczyłyby mnie ogromne wyrzuty sumienia, gdybym nie spróbowała.

– Można wiedzieć, o co się kłóciliście? – spytał mężczyzna. Jego spokojny głos był dociekliwy.

– On chce ze mną rozmawiać.

– A ona nie chce. – Mówiąc to, Janek spojrzał na mnie niemal z wrogością.

– Byliście parą?

– Nie – odparłam. Usłyszałam wstręt we własnym głosie. – Właściwie, nie za dobrze się znamy.

– Więc dlaczego pan ją napastuje?

– Jest mi winna wyjaśnienia.

Poczułam, że krew napływa mi do twarzy. Z trudem powstrzymałam się przed uderzeniem go – Janek wyglądał na takiego, który oddałby nawet dziewczynie.

– Nic ci nie jestem winna! A teraz, jeśli można, chciałabym stąd odjechać i skończyć wreszcie to przedstawienie. Ludzie patrzą.

Wsiadłam do swojego samochodu, przemoknięta do suchej nitki. Czułam nasilający się ból głowy. Znak, że będę chora.

– O, nie! Nic z tego, Ala – oznajmił Janek, przytrzymując drzwi. – Co ty wyprawiasz?

– A co TY wyprawiasz?!

Niska kobieta o stanowczym spojrzeniu pojawiła się nagle przed moim samochodem. Sądząc po reakcji – gwałtownie odskoczył, jakby zobaczył ducha – mogła być jego przełożoną.

– Klienci czekają, a ty wdajesz się w kłótnie z jakąś małolatą i synem policjanta? Jeszcze w taką pogodę, żeby nanieść błota do sklepu? Kto to będzie sprzątał?

– Ja... – Janek chciał się odezwać, jednak nie mógł dojść do słowa.

– Nie przerywaj mi. Jesteś skończony, matole. Skończony! Nie przepracowałeś tu nawet tygodnia. Mam dość powodów, żeby cię zwolnić.

– Poprawię się, przysięgam.

– Wykluczone. Nie chcę cię tu jutro widzieć, chyba że tankującego paliwo i zostawiającego tu kupę szmalu. Inaczej się nie pokazuj.

Kiedy kobieta skończyła swoją tyradę, odwróciła lekko głowę w moim kierunku. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując czerwone ślady szminki na zębach, po czym odeszła.

– Pięknie, kurwa.

– Licz się ze słowami – zwrócił mu uwagę ten drugi.

– Bo co mi zrobisz? Naślesz na mnie psy? Polecisz do tatusia się poskarżyć?

Mężczyzna w marynarce zacisnął szczęki. Wbił swój wzrok w chłopaka, oddychał szybciej niż powinien i co chwila nerwowo zaciskał dłonie.

– Janek! – syknęłam. – Dosyć! Przestań go prowokować.

Chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Nikogo nie prowokuję. Zwykle to ja zaczynam.

Zanim zdążyłam zareagować, Janek rzucił się na mężczyznę w marynarce i przewrócił na mokry bruk. Okładał go pięściami po twarzy, a przygniatając go nogami miał pewność, że mu nie ucieknie. Jednak nie wziął pod uwagę faktu, że syn policjanta mógł mieć pewne przeszkolenie z samoobrony, o czym szybko się przekonał, kiedy leżący na ziemi kopnął go w krocze. Gdy Janek przewrócił się na plecy, tamten zaczął okładać go pięściami. Usłyszałam chrzęst łamanych kości, a chwilę potem jęk bólu – chyba komuś właśnie złamano nos.

Zaaferowany tłum zaczął się gromadzić wokół walczących, deszcz nikomu nie przeszkadzał. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co zrobić. Dołączyć do gapiów? Spróbować ich rozdzielić i narazić się na cios? A może odjechać i udać, że wcale mnie to nie obeszło?

Mój problem rozwiązał się sam. Akurat w chwili, gdy wysiadłam z samochodu, chłopcy przestali okładać się pięściami. Początkowo nie wiedziałam, dlaczego. Dopiero widok dawnej przełożonej Janka rozjaśnił mi w głowie. Łapiąc ich mocno za ramiona, pomogła im wstać, a potem zaprowadziła do budynku, niczym matka swoje niesforne dzieci, krzycząc jednocześnie, żeby wszyscy się rozeszli. Wyglądało to zabawnie – niska, drobna istota pomiędzy dwoma wyrośniętymi mężczyznami, ewidentnie posiadająca nad nimi władzę.

– ...doigrałeś się, młodzieńcze. Poczekaj no tylko! Zaraz zadzwonię na policję, trafisz do paki i już nie będziesz mnie denerwował. – Groźby kobiety docierały do mnie coraz wyraźniej, im bliżej nich się znajdowałam. Biegłam za nimi, ale szli szybko i trudno było ich dogonić – deszcz przybrał na sile.

– Stać! Proszę zaczekać! – zawołałam w końcu. Zatrzymali się na progu i z niezadowoleniem odwrócili w moją stronę. – Oni... nie mogą...

Nie potrafiłam się wysłowić. I to bynajmniej nie dlatego, że byłam zestresowana zaistniałą sytuacją albo woda lała mi się na głowę litrami. Najtrudniej było patrzeć na zakrwawione twarze obu chłopaków – Jankowi leciała krew z nosa, a drugi miał rozciętą wargę i podbite oko. Mało tego, kobieta patrzyła na mnie ze wzbierającą złością.

Gdy wreszcie pokonałam gulę, która nagle pojawiła się w moim gardle, wydukałam:

– Proszę nie wzywać policji. To... To wszystko moja wina. Bili się przeze mnie.

Kobieta uśmiechnęła się, lecz nie był to przyjemny uśmiech.

– Więc to pani ponosi odpowiedzialność za wszystkie straty, które poniosłam w ciągu ostatniego kwadransa?

– Ja... – Nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć. – Po prostu proszę nie robić problemów. Panowie zaraz się pogodzą, mam rację? – Patrzyłam z naciskiem to na jednego, to na drugiego.

Na szczęście, od razu załapali, co miałam na myśli. Podali sobie dłonie, wymamrotali przeprosiny i przybrali zasmucone miny. Kobieta puściła ich rękawy, wyrzuciła ramiona w geście poddania i najzwyczajniej sobie poszła, nie odzywając się ani słowem. Pewnie stwierdziła, że ma za dużo na głowie, pomyślałam.

– Miło z twojej strony, że... – zaczął Janek, ale uciszyłam go gestem dłoni.

– Milcz! Daj mi wreszcie spokój. Co ty sobie w ogóle myślałeś? – Odwróciłam głowę w stronę drugiego z nich. – A ty? Dlaczego w ogóle zacząłeś mnie bronić?

Wydawał się zaskoczony.

– Chciałem tylko być uprzejmy. Wyglądało to tak, jakby ten dupek cię napastował.

– Licz się ze słowami – warknął Janek i zrobił krok w jego kierunku. Kolejna kłótnia wisiała w powietrzu.

– Stop! Dosyć! – zawołałam. – Od teraz ma być spokój, jasne?

Kiwnęli głowami, zaskoczeni moim nagłym wybuchem.

– A z tobą nie chcę mieć więcej do czynienia – oznajmiłam z mocą, celując palcem w Janka. Dostrzegłam niezrozumienie i żal na jego twarzy. Drugi chłopak przyglądał nam się z ukosa.

Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę samochodu.

Przemoknięta jak nigdy dotąd z ulgą wsiadłam do środka. Odpaliłam silnik, włączyłam ogrzewanie i odjechałam w stronę domu. Kichnęłam dwa razy i już zyskałam pewność, że zakupy będę musiała odłożyć na później, jeśli nie chciałam złapać zapalenia płuc. Nie spojrzałam więcej na chłopaków, których zostawiłam przy drzwiach stacji. Tamtego dnia chyba nic równie głupiego nie mogło mnie spotkać. To byłoby za wiele.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top