▶10◀

Noc spędziłam w hotelu na peryferiach miasta, blisko dużego węzła komunikacyjnego – i to był błąd. Ciągły hałas dobiegający z ulicy nie pozwalał mi spać przy otwartym oknie, ale przy zamkniętym było jeszcze gorzej. Zapach unoszący się w powietrzu był prawie nie do zniesienia. Kilka razy otwierałam i zamykałam okno, aż w końcu zdecydowałam, że pozostawię je otwarte i jakoś zniosę huk przejeżdżających niedaleko ciężarówek.

Byłam pewna, że źle zrobiłam, decydując się na nocleg w tym miejscu. Jednak spacerując po centrum Słubic odwiedziłam dwa hotele, które – w odróżnieniu do tego – nie wyglądały, jakby nie były remontowane od lat, ale oba okazały się pełne gości przybyłych na konferencję naukową w Collegium Polonicum czy czymś podobnym.

Nie mogłam zasnąć, choć materac był miękki. Patrzyłam na sufit i liczyłam pęknięcia, które przecinały się i sprawiały wrażenie, że zaraz wszystko się zawali.

Musiałam wymyślić, co dalej.

Byłam pewna, że gdzieś tutaj była dla stacja, na której mogłabym złapać jakiś autobus albo pociąg do... Dokądkolwiek. Nie znałam jeszcze celu podróży.

Życie w Warszawie, stolicy, wydawało mi się obiecujące, ale było zbyt kosztowne i niebezpieczne (choć oczywiście poziom przestępczości był dużo niższy niż w Nowym Jorku). Nigdy uważnie nie studiowałam mapy Polski, ale znałam niektóre miasta – Kraków, Poznań, Gdańsk, Wrocław, Rzeszów, Łódź – jednak żadne z nich nie wydało mi się odpowiednie. Chciałam zamieszkać w mieście, które nie słynęło z turystyki i w którym nikt by mnie nie szukał. Takie niepozorne i spokojne, z niewielką liczbą mieszkańców, gdzie łatwo byłoby mi się wtopić w tłum. I takie, w którym mieszkanie nie kosztowało fortuny. Niestety, mój ideał nie istniał – a nawet jeśli, nie wiedziałam, gdzie go szukać.

Poza nowym stałym lokum potrzebowałam nowej tożsamości. Nie mogłam być dłużej Jane Dallas. Słuchanie tego nazwiska bolało i nieustannie przypominało mi, że byłam jego ostatnią właścicielką. Jednak wyrobienie nowych dokumentów wiązałoby się z komplikacjami. Przede wszystkim, nie miałam wizy, która pozwalałaby mi na podjęcie pracy, więc dostałam się do kraju wręcz nielegalnie. Nie mogłam tak po prostu wparować do urzędu i poprosić o zmianę danych osobowych. W najlepszym przypadku deportowaliby mnie z powrotem do Stanów.

Wszystko jest coraz bardziej skomplikowane, pomyślałam sobie. W końcu zasnęłam, ale przez cały czas niespokojnie obracałam się z boku na bok.

***

Przeraźliwy zgrzyt na zewnątrz i seria huków obudziła mnie nagle o wschodzie słońca. Nie wiedziałam, która była godzina – może trzecia, może piąta. Zerwałam się z łóżka i podeszłam do okna.

Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, na drodze, po której bezustannie śmigały ciężarówki, zdarzył się wypadek. Karambol wyglądał poważnie – dwie ciężarówki zderzyły się ze sobą czołowo, a w tył jednej z nich wjechały trzy samochody. Zbitek potłuczonych aut całkowicie zablokował przejazd, na obu pasach ruchu powoli tworzył się korek. Ludzie masowo wysiadali z samochodów, żeby zobaczyć, co się stało, udzielić pierwszej pomocy. Z jednej ciężarówki wydostał się kierowca, miał rozcięte czoło i najprawdopodobniej złamaną rękę. Pasażerowie innych pojazdów uczestniczących w wypadku utknęli w samochodach – nie byli w stanie samodzielnie się wydostać, być może stracili przytomność.

Słyszałam krzyki, nawet przekleństwa. Ktoś rozpaczliwie wołał pomocy, ale nikt nie był w stanie mu jej udzielić. W pewnym momencie jeden z samochodów, które wjechały w ciężarówkę, stanął w płomieniach. Ludzie biegali dookoła, szukali gaśnic, a jeden mężczyzna nawet rzucił się w stronę płonącego samochodu i wyciągnął z niego nieprzytomną kobietę.

Nie mogłam dłużej patrzeć na cierpienia tych biednych ludzi. Odeszłam od okna i na w pół świadomie zaczęłam przeglądać zawartość walizki. Ubrałam się, uprzątnęłam pokój i wyszłam na korytarz. Chciałam najszybciej znaleźć się w domu, gdziekolwiek on był. Przez myśl przeszło mi nawet, by dać sobie spokój z ucieczką i wrócić do Nowego Jorku – jednak wiązałoby się to ze zbyt dużym stresem i pewnie problemami na lotnisku.

– Dlaczego pani wychodzi, pani Dallas? – spytała recepcjonistka, kiedy oddawałam jej kluczyk. Wyglądała na zdziwioną i urażoną jednocześnie.

– Muszę pilnie coś załatwić – odparłam, ale zabrzmiało to trochę jak bełkot. Miałam świadomość, że mój polski nie był idealny, pobrzmiewał w nim amerykański akcent. Musiałam nad tym popracować.

– Teraz? Nie widzi pani, co się dzieje?

– Właśnie dlatego wyjeżdżam. Do widzenia – rzuciłam szybko i ruszyłam w stronę wyjścia. Kółka walizki głośno toczyły się po wypolerowanej posadzce.

Gdy wyszłam z hotelu, uderzył mnie silny zapach – smród spalenizny unosił się w powietrzu i stawał się coraz intensywniejszy. Chłodny wiatr rozwiał mi włosy, psując i tak ledwie trzymającego się koka. Zadrżałam mimo ciepłej bluzy, którą miałam na sobie.

Nie chciałam patrzeć na wypadek ani zwracać uwagi na tragedię, która się tam rozgrywała. Za każdym razem, gdy widziałam wraki samochodów, miałam przed oczami straszny obraz – roztrzaskana limuzyna i nagłówek gazety z daleka krzyczący "WYPADEK! MAŁŻEŃSTWO MILIONERÓW NIE ŻYJE". Nie widziałam tego na żywo, ale zdjęcie w gazecie wystarczająco dużo razy doprowadziło mnie do płaczu. Dlatego widząc podobną tragedię na własne oczy, musiałam stamtąd uciec.

Kiedy udało mi się dotrzeć do chodnika, na którym nie kłębili się ludzie, liczyłam na to, że oddalę się, nie zwracając na siebie uwagi. Ludzie byli przecież zaaferowani wypadkiem, w tamtej chwili raczej nie interesowała ich dziewczyna ciągnąca walizkę. Próbowałam przemknąć niezauważona i mi się udało.

Prawie.

W pewnym momencie usłyszałam, jak ktoś krzyknął za mną "Hej! Stój!". Przyspieszyłam kroku, mając nadzieję, że te słowa nie były skierowane do mnie. Wówczas drogę zastąpiła mi młoda dziewczyna. Była ubrana w dres, włosy związała w koński ogon, a cienie pod oczami i ściągnięta twarz zdradzały, że nie spała od wielu godzin. I chyba ją wcześniej widziałam.

– Czy coś się stało? – zapytałam niepewnie. Odruchowo obróciłam się do tyłu – może zamek w torbie pękł i gubiłam za sobą ubrania, a ona chciała mnie o tym powiadomić.

– Co ty masz w głowie, żeby w tej chwili, tak spokojnie opuścić miejsce wypadku? – Dziewczyna mówiła szybko i niewyraźnie, ledwie ją rozumiałam. – Zaraz przyjedzie tu policja. Powinnaś zostać i złożyć zeznania, bo jesteś świadkiem.

Przez dłuższą chwilę szybko mrugałam oczami, patrząc na nią z osłupieniem. Chyba to zauważyła.

– Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? – Nie powiedziała tego ze złością, raczej była zdumiona.

– Nie chcę być świadkiem – oznajmiłam. – Nie jestem stąd. W ogóle nie powinno mnie tu być. Idę na stację kolejową, żeby dostać się do jakiegoś dużego miasta.

O dziwo, dziewczyna się uśmiechnęła. Kiedy ponownie się odezwała, mówiła po angielsku, powoli, ale płynnie.

– Wiedziałam, że nie jesteś Polką.

– Naprawdę?

– Tak. Masz zupełnie inny akcent.

Uśmiechnęłam się, słysząc jak zabawnie wypowiada niektóre słowa, choć zdawałam sobie sprawę, że brzmię podobnie, kiedy mówię po polsku.

– Wiesz, gdzie tutaj jest stacja kolejowa? – zapytałam.

Dziewczyna obróciła się i wskazała palcem na mały budynek kilka metrów za sobą. Przyjrzałam się uważnie, ale przez dym nie dostrzegłam żadnych szczegółów.

– Jesteś pewna?

– Tak. Ale nie wiem, jaki pociąg tam złapiesz. A dokąd konkretnie chcesz się dostać?

Westchnęłam. Gdyby to był taki prosty wybór, pomyślałam.

– Nie wiem.

– Możesz zabrać się z nami – zaproponowała nagle.

– Z wami? To znaczy z kim?

Jakby w odpowiedzi z parkingu dobiegł odgłos klaksonu. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam białą autolawetę – tą samą, na którą zwróciłam uwagę, jadąc taksówką. O tej porze większość pojazdów tego typu stało na parkingu, a kierowcy najpewniej spali w hotelu. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, skąd znam tę dziewczynę.

Okno samochodu otworzyło się i wychylił się zza niego mężczyzna, być może jej ojciec. Rozejrzał się dookoła i zawołał:

– Aneta! Chodź, jedziemy już!

Dziewczyna rzuciła mi przepraszające spojrzenie.

Gdzieś w oddali zaczęły wyć syreny obwieszczające wszystkim dookoła, że o trzeciej nad ranem zdarzył się straszliwy wypadek.

Trochę późno, pomyślałam sobie. Być może karetka musiała dojechać z innego miasta.

– Załatwię to. Poczekaj chwilę – poprosiła nagle dziewczyna, przerywając moje przemyślenia.

Pobiegła w stronę samochodu i otworzyła przednie drzwi, lecz nie wsiadła do środka. Przez minutę rozmawiała z kierowcą, który w pewnym momencie podniósł głos. Byłam za daleko, by usłyszeć, co mówili, jednak dziewczyna nie dawała za wygraną i rzucała swoje argumenty, którymi ostatecznie przekonała mężczyznę do swojego zdania. Wróciła do mnie w podskokach.

– Tata zgodził się podwieźć cię aż do Łodzi, pod warunkiem, że dorzucisz się do paliwa.

– Oczywiście, że tak – odparłam. – Dziękuję!

Odpowiedziała mi uśmiechem.

Wycie syren stawało się coraz głośniejsze, w oddali widziałam niebieskie światła.

– Chodź, naprawdę musimy się pospieszyć. Daj walizkę, pomogę ci. A tak na marginesie, jestem Aneta – przedstawiła się, podając mi rękę.

– Jane. – Wymieniłyśmy uścisk dłoni i poszłyśmy pędem w stronę samochodu.

Chwilę po tym, jak wsiadłam do środka, służby pojawiły się na miejscu wypadku.

***

Jazda autostopem była dla mnie całkowitą nowością – nie mówiąc już o jeździe autolawetą, co do niedawna uważałabym za abstrakcję. Nie mogłam narzekać na kiepskie warunki, inaczej wyprosiliby mnie z samochodu w pierwszej lepszej mieścinie. Choć doskwierała mi ciasnota, musiałam przyznać, że wewnątrz kabiny było przytulnie. Siedziałam z tyłu na kanapie, której połowę długości zajmowały grube koce – możliwe, że ci ludzie czasami nocowali w samochodzie. Na kocach położyłam torby, a walizkę postawiłam obok siebie, pomiędzy przednim a tylnym siedzeniem (w ten sposób zablokowałam drzwi, ale najważniejsze, że bagaż się zmieścił).

Aneta i jej tata – Wojciech, jak zdążyłam się zorientować – byli naprawdę świetnymi ludźmi, gotowymi rozmawiać na każdy temat. Śmiali się, często opowiadali dowcipy (część z nich nawet zrozumiałam). Wyglądali, jakby byli naprawdę zgraną rodziną, mieli wiele wspólnych tematów do rozmów. I poniekąd im zazdrościłam – Aneta miała dobre układy z rodzicami, czyli coś, czego ja nigdy nie miałam.

Początkowo jej tata odnosił się do mnie z pewną ostrożnością (nic dziwnego, w końcu byłam obca), ale w końcu przełamał się i rozmowa przychodziła nam z łatwością, chociaż niektóre rzeczy Aneta musiała mi tłumaczyć. Jednak najbardziej byłam im wdzięczna, za to, że nie byli wścibscy i nie chcieli poznawać każdego szczegółu mojej przeszłości – wiedzieli jedynie, że przyjechałam do Polski ze Stanów Zjednoczonych.

W pewnym momencie, kiedy mknęliśmy autostradą, a wschodzące słońce raziło mnie w oczy, kierowana czystą ciekawością, zapytałam:

– Aneta...

– Tak?

– Powiedz mi, dlaczego jeździsz z tatą do Niemiec? Strasznie mnie to ciekawi.

– Bo to lubię – odparła. Nie wydawała się zdziwiona moim pytaniem.

– Sądziłam, że dziewczyny raczej nie interesują się samochodami.

– Racja, to rzadkość – przyznała i spojrzała przez okno. – Ale tu chodzi o coś więcej.

– O co?

Zanim odpowiedziała, zerknęła na tatę, potem znowu na okno, aż w końcu popatrzyła na mnie – nie wprost, lecz za pośrednictwem lusterka.

– Niektórzy twierdzą, że jestem dziwna, bo zamiast wychodzić ze znajomymi albo spędzać dnie na oglądaniu seriali, ja wolę wyjść na zewnątrz, żeby pomóc tacie przy samochodach. I o ile wcale nie znam się na wszystkich tych mechanizmach, nie mogę odróżnić wahacza od resorów, i tak to uwielbiam. A podróżuję z tatą nie tylko z powodu aut. Chodzi o atmosferę. O czas spędzany z tatą, jedyny w swoim rodzaju. O widoki, których nie ma nigdzie indziej. O ludzi poznawanych za granicą. O język, ciągłą możliwość podniesienia swoich umiejętności. To nie same samochody, bo w końcu patrzenie na tę kupę metalu zrobiłoby się nudne. To coś więcej, zawsze coś się dzieje, nieraz coś zabawnego, nieraz podnoszącego ciśnienie, ale za każdym razem coś unikalnego. – Zamilkła na moment. Odwróciła głowę, tym razem patrzyła mi prosto w oczy. – Czy to naprawdę jest takie dziwne?

Choć zrozumiałam tylko część z tego, co do mnie mówiła, bo niektóre wyrazy były dla mnie niezrozumiałe, doskonale pojęłam, co Aneta miała na myśli.

– Nie. Realizowanie swoich pasji wcale nie jest dziwne, a każdy, kto tak uważa, jest szarakiem, kimś przeciętnym. A ty taka nie jesteś.

W odpowiedzi uśmiechnęła się pogodnie.

***

Przez całą drogę do Łodzi słuchaliśmy radia, w którym leciała dość osobliwa muzyka – na swój sposób interesująca, choć czasami nie dało się tego słuchać. Aneta podzielała moje zdanie. Nieraz prosiła tatę, żeby zmienił stację, ale ten uparcie odmawiał.

– Skoro Jane przyjechała do Polski i zamierza tu zamieszkać, niech przyzwyczaja się do polskiej muzyki. Disco polo można usłyszeć wszędzie! – oznajmił i jakby prowokacyjnie zwiększył głośność w radiu.

Potem udawał, że śpiewa, co rozbawiło nas obie, ale Aneta szybko opanowała śmiech i jednym ruchem przekręciła gałkę przy radiu w drugą stronę. Muzyka przycichła, a jej tata wydawał się rozczarowany.

– No dobra, młodzieży. Jest siódma, stajemy coś zjeść?

– Są jeszcze kanapki – podsunęła Aneta i sięgnęła po plecak z termosami i siatką pełną zawiniętych w sreberko bułek. – Zmarnują się.

– Właściwie nie jestem aż tak głodna – powiedziałam. – Zjadłam kolację w barze obok hotelu i wciąż czuję się pełna.

– Ha, znam to. Jeden obiad wystarczyłby na cały dzień! – Dziewczyna zaśmiała się i podała tacie kanapkę. – Ale skoro nie chcesz, nie nalegam.

Kiwnęłam głową i skierowałam wzrok w stronę bocznego okna. Lasy pełne sosen i żółto-zielone pola, które dotychczas ciągnęły się przez całą długość autostrady, powoli ustępowały miejsca zabudowaniom. Najpierw sporadycznie mijaliśmy magazyny, potem jakieś parkingi i obiekty przemysłowe, w końcu pierwsze budynki mieszkalne. Im zabudowa była gęstsza, tym bardziej przybliżaliśmy się do celu.

– Jak daleko jeszcze do miasta? – zapytałam. Jechaliśmy już dobre pięć godzin i zaczynałam odczuwać zmęczenie, ale nie chciałam narzekać.

– Niecałe cztery kilometry – odparł pan Wojciech. – Czas powoli się żegnać. Bardzo miło było cię poznać, Jane Dallas. Rzadko zabieramy autostopowiczów, praktycznie w ogóle, ale chyba moglibyśmy robić to częściej, prawda?

– To ty decydujesz, nie ja – odparła.

– Racja, nie umiesz jeszcze prowadzić.

Wywróciła oczami. W czasie jazdy przekomarzali się w ten sposób kilkanaście razy.

– Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – dodał.

– Również na to liczę. Bardzo dziękuję za wszystko, nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie wy. Pewnie nadal stałabym na peronie, czekając na pociąg.

– Gdybyś kiedyś trafiła w nasze regiony, daj znać – powiedziała Aneta.

– Jasne. Ale... jak?

Zaprosiła mnie do znajomych na Facebooku, a potem rozmawiałyśmy jeszcze przez dłuższą chwilę o tym, że koniecznie musimy się kiedyś spotkać.

W końcu pan Wojciech zjechał z autostrady i skierował się w stronę centrum, choć wcześniej napomknął, że nie powinien tego robić, bo nie wie, jak poruszać się po mieście, a samochód, który prowadził, nie był przecież małą osobówką. Odparłam, że taka fatyga jest już zbędna, ale on stanowczo oświadczył, że nie wybaczy sobie, jeśli po prostu wysadzi mnie na przystanku. Dlatego Aneta szybko znalazła w Internecie adres jakiegoś hotelu i tam właśnie się skierowaliśmy. Po drodze zatrzymaliśmy się przed bankomatem, żebym mogła wypłacić pieniądze – zachowałabym się skandalicznie, gdybym nie zapłaciła za paliwo, tak jak obiecałam. Wyjęłam 500 zł i wręczyłam je im.

Zajechaliśmy pod hotel, który trudno było znaleźć – aby do niego dojechać, należało skręcić w dość ciasną uliczkę. Aneta pomogła mi wyjąć bagaże, a potem niespodziewanie przytuliła mnie na pożegnanie i życzyła wszystkiego dobrego. Odjeżdżając, pomachała mi przez okno.

***

Znalazłszy się wreszcie w hotelowym pokoju, rozpakowałam się spokojnie i położyłam na łóżku z rękoma pod głową. Choć dotychczas wydawało mi się, że nie byłam zmęczona, moje powieki nagle zrobiły się ciężkie jak ołów.

Jednak zanim zasnęłam, naszły mnie pewne refleksje.

Może obcy ludzie nie są tacy źli i nieprzyjaźni jak mówią, pomyślałam. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że zarówno taksówkarz z Berlina, jak i ci przypadkowi ludzie tak po prostu otworzyli się przede mną, byli szczerzy i mieli dobre zamiary. Albo to były tylko pozory i świetnie odegrana rola, albo spotkałam na swej drodze prawdziwych aniołów, którzy chcieli nieść pomoc o każdej porze.

Nie mogłam oczywiście liczyć na to, że wszyscy tacy będą. Pewnie trafiłby mi się ktoś, kto uznałby mnie za naiwną, zagubioną dziewczynę i zaoferowałby mi swoją pomoc, a potem wykorzystał. Albo ktoś taki jak pan Kopf.

– Muszę być ostrożna – szepnęłam do siebie. Chwilę potem sen porwał mnie w swoje czeluści na kilka godzin, choć za zaciągniętymi żaluzjami mocno świeciło słońce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top