Rozdział 48. Słuchasz jakiegoś szamana za dychę?
Layla
Kilka dni później mieliśmy samolot do Kalifornii, dlatego razem z Nataly pakowałyśmy ostatnie rzeczy do walizek.
- Pogodziliście się?
- Można tak powiedzieć.
Od ostatniej ich kłótni, Alex mieszkał u Noah. Nat widziała się z nim tylko raz, wczoraj. Widocznie nie poszło tak jak przewidywała.
- Co to znaczy?
- Rozmawiamy. - ponagliłam ją gestem, żeby kontynuowała. - To tyle. - zmarkotniała.
- Czyli zapowiada się interesująca podróż.
Podałam jej ubrania, które włożyła do walizki.
- Nie mam ochoty jechać do domu. Będę musiała udawać szczęśliwą, w przeciwnym wypadku tata weźmie mnie na pogadankę, a wtedy na pewno mu powiem o dziecku - dłonią pogładziła swój jeszcze płaski brzuch. - i o kłótni z Alexem.
- No dobra. Ustalmy jakiś znak. Jeżeli będę miała odwrócić czyjąś uwagę lub ewakuować Cię z pomieszczenia, może uszczypnij mnie? - parsknęła.
- Chcesz mieć ramię jak po użądleniu pszczoły?
- Zniosę to. - zapewniłam. - Też jestem za to odpowiedzialna.
Nat w jednej chwili pobladła, zasłoniła dłonią usta i pobiegła do łazienki.
Poranne mdłości to była bujda. Mdliło ją cały dzień. Zbliżał się wieczór. Biedactwo.
Po chwili wyszła.
- Sądzę, że musimy zrobić sobie przerwę z Alexem. - popatrzyła na mnie ze łzami w oczach.
Tego się obawiałam.
Szybkim krokiem podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam.
- Jesteś pewna? Kłócicie się co chwilę. Może to tylko jeden z wielu kryzysów. Może to hormony. Przemyśl to.
Głaskałam ją po głowie dopóki się nie uspokoiła. Jednak nie odpowiedziała mi.
- Wypłukałaś usta?
- Nie.
- Czuję.
Tym razem zaśmiała się przez łzy. Jej emocje były pokręcone. Jeżeli tak zachowywała się kobieta w ciąży, to ja raczej podziękuję.
***
Ledwo co weszłam do domu, a od progu uderzył mnie hałas i krzyki bliźniaków.
Boże, trzymaj mnie w swojej opiece.
- Mamo! Tato! Jesteśmy. - krzyknęła Nat, gdy tylko odstawiliśmy walizki na podłodze.
Z kuchni wyszła kobieta z dużym brzuchem, a zaraz za nią mężczyzna.
- Jak dobrze Was widzieć. - powiedziała Lila.
- Moja córcia. - Ares przytulił ją, a zaraz potem Alexa i mnie.
- Laylo, jak zawsze piękna.
- Dziękuję.
- Wejdźcie dzieciaki. Jesteście pierwsi. Dziadek z babcią będą po południu, a Noah wieczorem.
- Jak się czujesz, mamo?
- Jak balon. Marzę tylko o tym, żeby już ze mnie wyszła. - zaśmiała się.
Zapach jedzenia rozchodził się po całym domu. Spojrzałam na Nat. Na razie wyglądała w porządku. Może mdłości ustąpiły.
Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszak.
- Jakie wybraliście imię?
- Alison.
- Myślę, że będzie do niej pasować.
- Może będzie spokojniejsza niż Ty. - mruknął Ares, obejmując córkę.
- Nie robiłabym sobie zbyt wielkich nadziei. To Wasze dziecko.
- Dlatego się obawiam.
Czas zacząć święta w przyjemnej i miłej atmosferze. To będzie z pewnością ciekawe doświadczenie.
Po rozpakowaniu rzeczy i odświeżeniu się, zeszłam na parter. Akurat zadzwonił dzwonek do drzwi, więc otworzyłam.
- Melanio, czy trafiliśmy pod dobry adres? Tej dziewczyny nie znam.
- To Layla, głupolu. Noah pokazywał nam jej zdjęcia. Przepraszam, zdarza mu się zapomnieć.
- Dzień dobry. - przywitałam się i przepuściłam ich w drzwiach.
- Wesołych Świąt, kochanie. - Melania przytuliła mnie, a zaraz po tym Henry.
- Kto wpuścił tutaj tego starucha? - pojawił się Ares.
- Naucz się szacunku do ojca, bachorze. - starszy Pan zdzielił ojca Nat laską po plecach.
- Dobrze Cię widzieć mamo, a tatę trochę mniej.
- Synku, ile wyszło Ci siwych włosów. - spojrzała na niego, dotykając kilku kosmyków.
- Wiecie co? Jednak wróćcie do domu. - zażartował.
Ewakuowałam się z pomieszczenia, gdy wszyscy przyszli się przywitać. Prawie wpadłam na bliźniaków, którzy biegli by zobaczyć się z dziadkami.
Wieczorem przyjechał Noah, który gdy tylko zobaczył mnie w kuchni, odszedł kilka kroków z chamskim uśmiechem. Wiedziałam, że chciał się ze mną podroczyć.
- Jak długo tu jesteś? Jeszcze nic nie wybuchło?
- Zjeżdżaj. - zagroziłam mu nożem, który trzymałam w dłoni.
- Przynajmniej przyznaj, że coś spaliłaś. Tego jestem pewien. - zmrużyłam na niego oczy.
- Ty chamie. - rzuciłam w niego cebulą, którą kroiłam. Trafiłam w ramię, a celowałam w głowę. Kurde.
- Jesteś niebezpieczna.
- Jak cholera. Ciesz się, że jednak nie wybrałam noża. - uśmiechnęłam się słodko. Skierował na mnie palec i zagroził.
- Gdybyś była moją żoną, wsypałbym Ci truciznę do kawy.
Jak zawsze lubił uraczyć mnie starym i oklepanym tekstem.
- Gdybyś był moim mężem, wypiłabym ją.
Kiedyś często tak do siebie mówiliśmy. I czasami naprawdę tak myślałam.
- Jędza. - widziałam, kryjący się uśmiech na jego twarzy.
- Dupek. - odparłam i sama się uśmiechnęłam.
W tym momencie weszła Nataly z Lilą.
- Dobrze, że jesteś. Każda ręka jest potrzebna w kuchni, braciszku. - poklepała go po ramieniu. - Obierz ziemniaki.
Zacisnęłam usta, żeby się nie roześmiać.
- Chyba tata mnie wołał.
- Jaaasneee. - specjalnie przeciągnęła słowo i przewróciła oczami. - Bierz się do roboty.
***
Zaczęłyśmy przygotowywać kolację. Dzieciaki się bawiły, a reszta rodziny rozmawiała lub oglądała telewizję. Przechodziłam między salonem, a kuchnią, kiedy w korytarzu wpadłam na Noah.
- Na ziemię! - mężczyzna ściągnął mnie na podłogę, a tuż nad naszymi głowami przeleciał jakiś pocisk. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam krążek.
No dobra. Odwróciłam głowę, widząc dwóch czarnowłosych brzdąców z kijami hokejowymi. Wyglądali na przerażonych.
- Dzieciaki, ile razy mam powtarzać, żebyście nie grali w domu? - zagrzmiał twardo ich brat. - Komuś może stać się krzywda.
- Przepraszamy.
- Już zamykajcie pomóc mamie.
Mężczyzna wyciągnął dłoń w moim kierunku. Chwyciłam ją, po czym pomógł mi wstać.
- W porządku?
- Tak, dzięki.
- Niedawno dołączyli do drużyny hokeja i footballu. Trzeba na nich uważać.
- Zapamiętam.
Ponownie rozbrzmiał dzwonek. Przez okres świąteczny powinni zamontować drzwi obrotowe. Z pewnością byłoby łatwiej. Kiedy nie pojawiali się kolejni członkowie rodziny, to wpadli znajomi, czy przyjaciele złożyć życzenia i wypić gorącą czekoladę. Podsumowując ruch był spory. Podobno miała się zjawić prawie cała rodzina ze strony ojca Nataly i Noah.
Zobaczyłam Nat pędzącą na piętro, więc poszłam za nią. Jak strzała wbiegła do łazienki. Nie zdążyła zamknąć drzwi, a tuż za mną pojawiła się Jayden.
- Ty musisz być Layla. Miło Cię w końcu poznać. - objęła mnie ramionami i przytuliła. - Widziałaś może Nat?
Właśnie wtedy dotarł do nas dźwięk zwracania zawartości żołądka. Zacisnęłam usta i zamknęłam drzwi od łazienki.
- Jest chora. Troszeczkę. Jakby.
Nie była przekonana. Mówiłam już, że nie potrafiłam kłamać? Zwłaszcza w sytuacjach awaryjnych.
- Jakby?
Drzwi się uchyliły, a przez szczelinę dziewczyna wystawiła głowę.
- Jestem w ciąży. - powiedziała słabo i ponownie wróciła do pomieszczenia.
Spojrzałyśmy na siebie z Jayden. Uśmiechnęłam się niemrawo.
- Poczekam w jej pokoju.
Nie wydawała się zadowolona. Jeszcze wtedy sądziłam, że była zła, iż przyjaciółka nie poinformowała jej wcześniej o tym drobnym szczególe. Jak bardzo się myliłam...
Gdy wszystkie trzy znalazłyśmy się w pokoju Nat, Jayden siedziała z marsową miną na fotelu, patrząc na przyjaciółkę z dezaprobatą.
- Może zostawię Was same? - zapytałam, czując, że szykowała się niezła awantura.
- Nie. - szybko odparła moja przyjaciółka. Prawdopodobnie spodziewała się tego, co ja.
- Po prostu nie wierzę. Myślałam, że ostatni raz czegoś Cię nauczył. - zaczęła krytycznie Jay, co mnie wprawiło w osłupienie.
- Naprawdę muszę słuchać Twoich wyrzutów? Stało się.
- "Stało się"? Nie zdajesz sobie sprawy, ile rzeczy zmieni się w Twoim życiu tylko dlatego, że nie myśleliście o gumkach, a o bzykaniu.
- Przestań. Alex nie wie, że odstawiłam tabletki.
- Co? Zgłupiałaś do reszty?!
- Jayden, proszę. Gniew w niczym nie pomoże. - powiedziałam i położyłam dłoń na jej ramieniu, na co strzepnęła ją jakby mój dotyk parzył.
- Czułam się po nich koszmarnie. - wzruszyła ramionami. - Skoro nie miałam szans na ciążę uznałam, że to bez różnicy.
- Bogowie, dajcie mi cierpliwość. - wyszeptała. - Nadal jesteś młoda. Będziesz musiała zrezygnować ze studiów i kariery dla dziecka, które nie powinno się jeszcze pojawić. - wypuściła powietrze przez usta. - Całe życie przed Tobą, a teraz to. A jeżeli coś się stanie? Nie mówię o tym. - dziewczyna wskazała brzuch Nat. - Mówię o Tobie. To bezpieczne?
Czyli to taki charakterek miała Jayden? Oczywiście rozumiałam jej obawy, ale sądziłam, że będzie wspierać Nataly, a nie jeszcze bardziej ją dobijać.
- Jak na razie nie ma żadnego zagrożenia. Rozwija się prawidłowo. Jestem w stałym kontakcie z moim lekarzem prowadzącym. Gdyby to było niebezpieczne, nie pozwoliłby mi na to. - czarnowłosa nadal nie była przekonana do tego pomysłu. - Jay, ja zawsze chciałam mieć dużą rodzinę.
- W przeciwieństwie do mnie. Wiem, ale to nie znaczy, że możesz narażać siebie.
- Nic mi nie grozi. Rozumiesz?
- Rób jak uważasz. Jednak nie pozwolę, żebyś zdecydowała o tym sama. Idę do Alexa.
- Jay. Nie. Jayden! - uniosła głos, gdy dziewczyna złapała za klamkę. - Powiem mu, kiedy dziecko będzie bezpieczne. Nie chcę żeby jeszcze raz przeżywał taką stratę.
- To może chcesz żeby przeżywał stratę i dziecka, i Ciebie? Sądzisz, że to będzie dla niego lepsze?
- Lekarz jest dobrej myśli.
- Świetnie. Słuchasz jakiegoś szamana za dychę? - zapytała rozżalona, ale nie oczekiwała odpowiedzi.
- Nie. Jest jednym z najlepszych lekarzy w Nowym Jorku.
- Rób jak uważasz, ale potem nie wracaj z podkulonym ogonem. - wyszła przez drzwi, a zaraz za nią Nat.
- Jay.
To było ostatnie co usłyszałam. Zostałam w pokoju. Uznałam, że powinny załatwić to same. Miałam nadzieję, że dogadają się jakoś. Jayden najwyraźniej nie chciała odpuścić.
Wyszłam na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza. Popatrzyłam na ledwo widoczne gwiazdy. Przez światła miasta ich blask został przyćmiony.
Kiedy to wszystko się tak skomplikowało? Nasze życia. Nataly była w ciąży, której pewnie część ludzi by nie poparła, natomiast ja spotykałam się z zabójcą moich prześladowców. Choć nigdy nie sądziłam, że nadal będę go kochać pomimo tej wiedzy.
Przymknęłam oczy.
- Cholera. - usłyszałam z dołu głos Noah.
- Powinieneś jej powiedzieć. Ostatnio przez wasze kłamstwa została postrzelona i prawie wykrwawiła się na śmierć. Jeżeli naprawdę chcesz ją chronić, powiedz jej o wszystkim, nim będzie za późno. - natomiast to był głos Alexa.
- Przez dwa lata było spokojnie. Myślę, że nie mamy czym się martwić.
- Naprawdę jesteś tego taki pewien? Było spokojnie dopóki Anderson siedział za kratami. Powinna wiedzieć, że grozi jej niebezpieczeństwo.
- Tylko dlatego, że walczyła w Podziemiu?
- Nie. Dlatego, że Wam pomogła. A teraz popełniasz ten sam błąd. Nie mówisz jej prawdy, kiedy się dowie. - pokręcił głową. - To nie będzie tak przyjemna walka, którą Ci zafundowała, gdy doszła do siebie.
- Nic mi nie mów. Nieźle mnie wtedy poturbowała. - Noah jęknął jakby naprawdę go coś zabolało.
- Wszystko niepotrzebnie komplikujesz. Jeżeli tego nie zrobisz, ja jej powiem.
- Znowu zaczynasz.
- Nic nie zaczynam. Kurwa, Noah. Wiesz kiedy ostatni raz walczyła? Z Tobą, idioto. Po tym już nawet nie dotknęła rękawic. Nie licząc chuligaństwa i bójek w klubach.
- Wracajmy, zanim dziewczyny zaczną nas szukać.
- Noah...
Po tym nie usłyszałam więcej, musieli wejść do środka. Skoro Anderson uciekł, mógł chcieć się zemścić. Dlaczego Noah to ukrywał?
/Miśki 💜 Tak, powinnam się uczyć... Wiem, nie wychodzi mi to xD Jednak został mi tylko jeden przedmiot i będę wolnym skrzatem na miesiąc. Kto mi da skarpetkę? 😇
/Piosenka: Maneskin - Gossip, Wpada w ucho 🥰
/Data publikacji: 17/01/2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top