Rozdział 42. Przerażasz ją, Nick.

Nicolas

- Może wyskoczymy gdzieś jutro w południe? - Layla spojrzała na mnie z uśmiechem na ustach.

- Nie mogę. Rodzinny obiad. - westchnąłem. Raz na miesiąc musieliśmy pojawiać się w głównym domu, odstawiając teatrzyk. Nie przepadałem za tym, natomiast dziadek uważał, że w ten sposób umacnialiśmy więzy.

Gówno prawda.

- No dobrze. To może dzisiaj wieczorem?

- Zostańmy w łóżku. Zrobię kolację. Wycałuje każdy kawałek Twojego ciała. - pochyliłem się, przygryzając jej szyję. Podążyłem dłonią z talii na jej tyłek. Ścisnąłem jeden pośladek.

- Jesteś napalony.

- Cholernie. - warknąłem. - Po czym poznałaś?

Odkąd wprowadziła mi celibat, gdy pokłóciliśmy się o Caroline, chodziłem nabuzowany, a ona najwyraźniej świetnie się przy tym bawiła. Czułem jakbym był pod jej kontrolą. Nie, kurwa. Oczywiście, że robiła ze mną co chciała.

- Strzelałam.

Wyswobodziła się z mojego dotyku. Podeszła do lodówki i wyjęła butelkę wody.

- Kociaku... - podążyłem za nią. Przytuliłem się do jej pleców, objąłem ją ramionami i mocno przytuliłem. - Wystawiasz mnie na ciężką próbę. - pocałowałem jej ramię, szyję, natomiast jedną ręką podążyłem w górę pod koszulkę, pieszcząc jej pierś, natomiast drugą w dół, wciskając ją pod spodnie dresowe i koronkową bieliznę. Z moich ust prawie wydobył się gardłowy jęk, gdy wyczułem, że była mokra. Sama była napalona, ale wcześniej drwiła ze mnie?

Dyszała ciężko, poruszała biodrami w rytm moich palców. Gdy wsunąłem w nią dwa z nich, oparła się dłońmi o blat. Na chwile zabrakło jej tchu.

- Mocniej. - poprosiła.

Czułem jak się zaciska. Jak przez całe jej ciało przebiega dreszcz przyjemności, ale nie dałem jej skończyć. W odpowiedzi sapnęła wkurzona.

Wysunąłem dłoń, którą ujęła w swoją. Odwróciła się i spojrzała w moje oczy, po czym jak gdyby nigdy nic, włożyła dwa palce, które byłby w niej, w swoje usta. To była iskra. Przepłynęła przez całe moje ciało wprost do pulsującego kutasa.

Kurwa.

Patrzyłem jak powoli wyjmuje je, czułem jak zgrabnie porusza językiem. Jak jej pełne usta zaciskają się na nich.

- Kociaku... - mruknąłem gardłowo. Delikatnie przejechała drugą dłonią przez moje krocze.

- To co będzie na kolację?

Odjęło mi mowę. Dosłownie. Przeszła obok mnie, uciekając przed moim dotykiem.

- Grillowany kot. - zaśmiała się.

- Droczę się, wilczku. - powiedziała słodko.

- Ja Ci się zaraz podroczę. - ruszyłem na nią, ale zwinnie mi się wywinęła, gdy już wyciągałem dłoń. Goniliśmy się wokół wyspy. W końcu ją dorwałem. Przycisnąłem jej plecy do mojego torsu, a tyłek do bioder. Teraz mogła poczuć do jakiego stanu mnie doprowadziła.

- Chyba masz drobny problem w spodniach.

- Drobny? W takim razie dawno nie czułaś go w sobie skoro zapomniałaś jakich jest rozmiarów. - szepnąłem jej na ucho. Zadrżała.

Podobało mi się to. Złożyłem jej całusa zaraz za uchem.

- Na co masz ochotę?

Wróciłem do tematu jedzenia. Wiedziałem, że będę musiał jeszcze poczekać.

- Kurczak curry z ryżem?

- Może być. Chcesz mi pomóc?

- Mogę być testerem smaku. - zaproponowała.

- Pokrój warzywa. - przyłożyłem usta do jej skroni.

- Ewidentnie chcesz się mnie pozbyć. Dajesz mi nóż? - wzięła największy jaki miałem w kuchni i zaczęła obracać w dłoni.

- Co najwyżej zrobisz sobie kuku w palec. Jedyną osobą, która powinna czuć się zagrożona to ja. - zażartowałem.

Przyłożyła palec do ostrza, przesunęła go po długości. Jego końcówkę wbiła w palec wskazujący do pierwszej kropli.

- Ostry. - mruknęła. - Nada się. - zlizała krew, ale nie odłożyła noża. Przyłożyła go do mojej szyi. - Motyw: zdrada.

- Laylo, co Ty...? - zacząłem się cofać. Podążyła za mną, dopóki nie oparłem się o blat.

Nie pierwszy raz mierzono do mnie z broni, jednak nigdy tą osobą nie była moja kobieta. Wiedziałem, że ostatnie wydarzenia mocno dały jej w kość, ale nie sądziłem, że potoczy się to w taki sposób.

Nie wziąłbym tego na poważnie, gdyby nie jej mroczny wzrok. Im więcej ją poznawałem, tym bardziej byłem przekonany, że nie była normalną dziewczyną.

- Ciało: poćwiartowane i spalone. - przekrzywiła głowę w bok.

Choć nie obawiałem się jej, napiąłem mięśnie do obrony. Mogłem ją już w tej chwili obezwładnić, jednak byłem ciekaw, co tym razem wymyśliła.

- Nie dasz rady przeciąć nożem kości. - zmarszczyła brwi.

- Wiem. - wyglądała na zdołowaną.

- Powiesz mi, co tym razem urodziło się w Twojej pięknej główce? - placem odsunąłem od siebie ostrze.

- Mamy opisać morderstwo na zajęcia. Próbowałam wyobrazić sobie tę scenę, którą ostatnio napisałam. Zdradzona kobieta, podejmuje spontaniczną decyzję o zamordowaniu męża. - wymachiwała nożem, kiedy tłumaczyła, więc wyjąłem go z jej dłoni i odłożyłem. Nie chciałem przypadkiem stracić ucha. - Tylko nie mam co zrobić ze zwłokami.

Całe napięcie momentalnie ze mnie zeszło. To była jej praca domowa?!

- Czyli mam rozumieć, że jak w nocy obudzę się, a Ty będziesz nade mną zwisać z bronią w ręku, to nie mam się przejmować i iść spać dalej?

- Dokładnie. - potarła nos i zagryzła wargę. - Jak pozbyć się ciała?

- Myślę, że to nie jedyny problem. Jestem silniejszy, nie sądzisz, że będę się bronił, gdy mnie zaatakujesz?

- Przewaga zaskoczenia. Nie zrobiłeś nic, kiedy przystawiłam Ci nóż do gardła. Ludzie to bezmózgie istoty, którym wzrok przysłaniają uczucia. Mężczyzna naiwnie myśli, że kobieta jest nieświadoma jego zdrady i nadal uważa, że to jego kocha nad życie. - wzruszyła ramionami. - Byłby zaskoczony tak samo jak Ty.

- Nie łatwiej nakarmić jegomościa trucizną?

Wyjąłem składniki potrzebne do dania.

- Większość można wykryć przy oględzinach zwłok. Reszta jest poza zasięgiem zwykłych ludzi.

Wstawiłem wodę na ryż.

- Wystarczyłaby Twoja kuchnia. Jeden kęs, a gościu padłby trupem. - w zemście dźgnęła mnie palcem pod żebra. Skrzywiłem się. Bolało.

- Bezczelny wilk.

- Kociaku, nóż też nie jest dobrym narzędziem. Można nim bardzo nabrudzić.

- Niby tak, ale znam środki, którymi można wyczyścić krew. - usiadła na blat wyspy.

- Nie obijaj się. Pokrój warzywa. - przewróciła oczami. Zeszła z blatu i ponownie wzięła nóż i deskę.

- To co zrobić z ciałem?

- A Ty znowu o tym. Schowaj do szafy.

- Po kilku dniach będzie śmierdzieć. Pojawią się robaki i owady. Wiesz, że tak właśnie w taki sposób nakryli mordercę? W oknie domu pojawiły się owady. Było ich tak dużo, że sąsiedzi zgłosili to na policję. Znaleźli kilka rozkładających się trupów.

- To Ty jesteś specjalistką od takich rzeczy. Na pewno coś wymyślisz.

Nalałem jej lampkę wina i podałem. Upiła łyk. Chwilę się zastanawiała.

- Może zakopię go w lesie.

- A jak go wyniesiesz z mieszkania?

- W walizce.

- Raczej kilku. Weź pod uwagę, że będzie moich rozmiarów. Dodatkowo waga, jakieś sto kilogramów. Nie dasz rady sama go wynieść.

- Wszystko potrafisz mi zepsuć. - zmarszczyła nos.

- Patrzę na to logicznie, w przeciwieństwie do Ciebie.

- To co mam zrobić? Wyrzucić go przez balkon jak choinkę po świętach? - zapytała sfrustrowana.

- Może dopóki sam chodzi o własnych siłach, zabierz go do lasu.

- Wtedy na pewno będzie coś podejrzewał.

- Nie, jeżeli to będzie wynajęty domek na romantyczny weekend.

- Nie pojedzie z żoną... Może kwas?

- Jesteś uparta. - westchnąłem. - Kwas nie rozpuści kości. Musisz dodatkowo je pokruszyć i rozdrobnić.

- Skąd tyle wiesz na ten temat? - spojrzała na mnie jakby szukała drugiego dna, ale na to pytanie również miałem odpowiedź.

- Czytam sporo kryminałów. Pamiętasz książkę, którą ostatnio miałaś w rękach? Leżała na szafce. - przytaknęła głową.

Zagryzła dolną wargę. Myślała nad czymś. Możliwe, że gdybym usłyszał jej myśli, nie spodobałby mi się to. Powinienem się przyjrzeć, do czego mogła dojść sama. Nie była głupia. Wiedziałem to, ale potrzebowałem jeszcze trochę czasu, aby powiedzieć jej o wszystkim. Lepiej, żeby nie odkryła czegoś, zanim zdołam ją poinformować, o tym czym się zajmuje jej chłopak.

- Nie chcesz mnie przedstawić rodzinie? Mam na myśli spotkanie, na które jutro się wybierasz. - urwała poprzedni temat, jakby uznała, że poszła w złą stronę.

W takim razie jak powinienem zareagować? Pewnie jak troskliwy facet.

- Jesteś zła?

- Nie. Chyba nie. Nie wiem właściwie. - zamotała się. Chyba nie oczekiwała takiego pytania. - Nie chcesz żeby Twoja rodzina mnie poznała?

- Nie do końca. Nie chce żebyś Ty poznała ich. - zmarszczyła brwi. Podeszła blisko mnie, przez co musiałem spojrzeć jej w oczy.

- Czemu?

- Moja macocha jest straszną suką. Dziadek i wujkowie mało przyjaźni. Moje rodzeństwo już poznałaś. Nie chcę, żebyś czuła się niekomfortowo w ich towarzystwie.

- Chyba nie może być tak źle, prawda? - zaśmiała się nerwowo.

- Zjedzą Cię żywcem, kociaku. Dlatego chcę Ci tego oszczędzić.

- Jasne. - uśmiechnęła się słabo.

Pocałowałem ją w skroń.

Gdyby dziadek zobaczył ją w domu, prawdopodobnie zastrzeliłby ją na miejscu, a wszelkie tłumaczenia nie miałby sensu. Przedstawienie kobiety rodzinie i bliskim, kiedy miało się z nią romans, a kiedy nie pochodziła z naszego świata było niedopuszczalne. Znałem zakończenie, byłoby tragiczne. Nie chciałem tego. Zaczęła dla mnie znaczyć więcej niż mógłbym przypuszczać.

Byłem świadom, że czeka mnie aranżowane małżeństwo. Na razie odrzucałem wszystkie propozycje, ale wiedziałem, że nie uda mi się tego uniknąć. Dziadek prędzej, czy później zmusi mnie do poślubienia jednej z tych "należycie" wychowanych owiec, które nie mają pojęcia o życiu, które są tylko ozdobą małżonka oraz kartą przetargową. Był to również ostatni warunek ojca, którego jeszcze nie spełniłem. Chciał mieć pewność, że będę miał potomka i nie przerwę linii dziedziczenia. Chociaż już teraz kierowałem całym interesem rodziny Leith, nie miałem pełni władzy. To było popieprzone, jakby małżeństwo miało cokolwiek zmienić.

- Opowiedz mi o swoim rodzeństwie. - przytaknąłem głową.

- Serife uwielbia robić mi na złość. Dla niej nie istnieją zakazy i nakazy. Woli iść własną ścieżką. Jest bardzo odważna.

Co w naszym świecie było niedopuszczalne. Kobieta, która ma własne zdanie.

To było chore. Ich zasady i moje życie.

Kontynuowałem.

- Mikael, nie jest najmądrzejszy, ale dobrze się dogadujemy. Przynajmniej teraz. Wcześniej byliśmy skłóceni.

- Co się stało?

- Zwykłe nieporozumienie. Jego przyjaciel był gnidą. Na szczęście rozum mu wrócił, pogodziliśmy się. Jako dzieciaki chętnie wkręciliśmy mamę Rif. - uśmiechnąłem się, kiedy pomyślałem, o tym jak wlał permanentną czerwoną substancje do jej pomadki. Nie mogła tego zmyć przez tydzień.

- Nie mieliście tej samej mamy?

- Chyba o tym nie wspominałem. Każdy z nas miał inną matkę.

- Jak to? - zawahałem się na moment.

- Widocznie ojciec nie kochał ich tak bardzo jakby chciały. - odpowiedziałem wymijająco. Nie miałem ochoty wracać do tego tematu.

- Mówiłeś, że Twoja mama zmarła. Co było przyczyną?

- Wypadek samochodowy.

Historia, którą wykreowano, aby zamydlić ludziom oczy.

- A pozostałe? - zacisnąłem usta. Dlaczego Layla dzisiaj tak dociekała?

- Choroba i samobójstwo. - cały czas stałem do niej tyłem, krojąc pierś kurczaka. Nie chciałem, żeby jakaś niepotrzebna emocja, zdradziła kłamstwo.

- To musiało być dla Was ciężkie.

- Nie pamiętam za wiele. Byłem dzieckiem.

Bzdura. Kolejne małe kłamstwo w moim życiu. Sporo pamiętałem, jak na brzdąca, którym byłem.

Wrzuciłem mięso na rozgrzany olej i umyłem ręce.

Przytuliła się do mnie, kiedy znów stanęliśmy do siebie twarzą.

- To już przeszłość, kociaku.

- Nie wyobrażam sobie, przez co musiałeś przejść. A ostatnia z kobiet? - zmarszczyłem brwi. - Wymieniłeś trzy przyczyny, a Was jest czterech.

Cholera. Nie pamiętałem, co pisali o matce Elijah. Choć wiedziałem, co tak naprawdę ją spotkało.

- To było bardzo dawno temu. - pokręciłem głową. - Masz już te warzywa? - zmieniłem temat.

Naprawdę, dlaczego tak mnie wypytywała? Sprawdzała moją rodzinę, czy chodziło o to, że chce mnie poznać? Jak twierdziła jeszcze jakiś czas temu.

Nie. To było co innego. Dzisiaj jej postawa i zachowanie były nietypowe. Czegoś szukała.

- Prawie. - odsunęła się, żeby dokończyć. - Nic nie mówiłeś o Elijah. - dodała po chwili.

- Między nami powstał mur, który przekreślił nasze relacje. Niewiele mogę powiedzieć. Nie mamy ze sobą kontaktu.

- To Twój brat. Nie wierzę, że nie macie dobrych wspomnień. - odłożyła deskę z pokrojonymi warzywami na blat obok kuchenki.

- Może kilka by się znalazło. - ponownie podeszła i położyła dłoń na mojej piersi.

- Nick, proszę. - złapałem jej dłoń w swoją i pocałowałem ją w usta.

- Dobrze. - westchnąłem. - Uwielbialiśmy wkręcać służbę w domu. Chowaliśmy się na całe godziny w ogrodzie, tylko po to by nas szukali. Uciekaliśmy z zajęć, żeby pić cydr jabłkowy i jeść słodycze nad rzeką.

- Cydr? Przecież to alkohol.

- Nie wiedzieliśmy o tym. Podkradaliśmy go naszej gosposi. - uśmiechnąłem się. - Wracaliśmy pijani do domu. Któregoś razu dowiedział się o tym ojciec, więc otrzymaliśmy karę. - mój uśmiech znikł. - Eli wziął na siebie całą winę. Potem było coraz gorzej. Nie ważne, co przeskrobaliśmy, ojciec winił tylko Elijah. - zacisnąłem usta.

Nie zliczę, ile razy oberwał za nas dwóch. Ile blizn i ran miał na ciele.

- Był starszy. Ojciec twierdził, że powinien mi dawać dobry przykład. Po kilkunastu takich razach, zacząłem go unikać. Nie chciałem, żeby cierpiał. Ojciec miał ciężką rękę do wychowania. Z czasem byliśmy dla siebie jak nieznajomi. Każdy poszedł w swoją stronę. Oboje się zmieniliśmy. On chciał zyskać w oczach ojca, upodabniając się jak najbardziej do niego, natomiast ja przeciwnie. Nienawidziłem go za to jak traktował swoją rodzinę.

- Przykro mi. - wtuliła się we mnie.

- To przeszłość. - powtórzyłem te słowa jak mantrę. W żaden sposób nie mogłem cofnąć moich decyzji.

Kiedyś, gdy jeszcze ojciec nie wywierał na nas presji zostania dziedzicem, gdy nie musieliśmy walczyć między sobą i pilnować się na każdym kroku, to były dobre czasy. Jednak one już nigdy nie wrócą.

***

- Dzieciaki do biura. Ty zwłaszcza, Nicolas.

- Uuu... Ktoś coś przeskrobał. - powiedziała melodyjnie Serife, klepiąc mnie po ramieniu.

Przewróciłem oczami na jej zaczepkę. Jedyną osobą, która nie stosowała się do zasad była właśnie ona, ale była najmłodszą z rodziny, w dodatku jedyną wnuczką dziadka, to dlatego traktował ją ulgowo.

Zmieliłem przekleństwo w ustach i ruszyłem za rodzeństwem. Wszedłem do pomieszczenia ostatni, zamykając drzwi. Nie przepadałem za tą zbiorową mogiłą. Natomiast dziadek to uwielbiał. Wytykać nam błędy. Przecież każdy z rodu Leith powinien być idealny...

- Zaczniemy od najmłodszej. Rif słoneczko moje, ogranicz te imprezy. - na początek zawsze wybierał najmniejsze zło. Potem piął się w górę.

- Dlaczego?

- Ostatnio wróciłaś tak pijana, że zbudziłaś wszystkich w domu. Mam już swoje lata i chcę się wyspać.

- Ale...

- Żadnych "ale". I popraw oceny. - zacisnęła usta i nic nie dodała, tylko przytaknęła głową.

- Mikael, ostatnio straciłeś całą dostawę naszej broni. Masz ją odzyskać.

- To może być niewykonalne. Zabiłem wszystkich, którzy coś wiedzieli na ten temat. - staruszek zgromił go wzrokiem. - Oj, nie patrz tak dziadku. Poniosło mnie.

- Nie obchodzi mnie to. Jeżeli nie chcesz stracić kończyn, znajdziesz tę broń. Zrozumiano?

- Tak. - odparł zrezygnowany.

Z dziadkiem się nie dyskutowało. Trzeba było robić to, co on chciał. W przeciwnym wypadku, zbierał żniwa z niesubordynacji.

- Elijah. - zacisnął usta. - Powoli brakuje mi słów, żeby opisać Twoje zachowanie.

Dziadek rzucił gazetą w pierś mężczyzny. Eli podniósł ją i spojrzał na stronę tytułową.

- "Studentka filozofii zamordowana i spalona." - przeczytał z udawanym dramatyzmem. - Ładna, ale to nie moja robota. Ja jestem bardziej wyrafinowany.

Spojrzałem na zdjęcie dziewczyny w gazecie. Blondynka o jasnych niebieskich oczach. To nie były pierwszy taki przypadek. Ktoś miał sporo odwagi, żeby tak jawnie działać.

- No to znajdź go i zabij. Przez tego szczura kręci się tu coraz więcej policji. Boli mnie głowa od niebieskiego.

- Jak sobie życzysz, dziadku.

W końcu wzrok staruszka skierował się na mnie i po samym sposobie jaki na mnie patrzył wiedziałem, że to nie mogło być nic dobrego. Choć stając przed nim dzisiaj, miałem już swoje podejrzenia.

- Nicolas. Za miesiąc się żenisz.

- Gratulacje stary. - powiedział Eli, ale mi daleko było do radości.

- Nie ma mowy.

- Ja nie jestem wieczny. Nie będę czekał aż znajdziesz sobie kobietę, a w tym czasie odwalał całą robotę za Ciebie.

Całą robotę? Dobre sobie.

- Co to za szczęściara? - zapytał starszy brat.

- Córka Willa i Rose. Naszych sojuszników.

- Ona ma chyba z piętnaście lat! - powiedziałem z obrzydzeniem. Przecież to było dziecko, do cholery.

- Za miesiąc skończy osiemnaście. W dniu jej urodzin się pobierzecie. - odparł spokojnie jakby przygotowany na moją awersję.

- Jest tylko rok starsza od Serife. Nie tknę jej nawet palcem. Sądzisz, że doczekasz się kolejnego z rodu Leith?

- Jest tylko trzy lata młodsza od Twojej obecnej partnerki. - ostatnie słowo wypowiedział z odrazą, a mnie serce stanęło na moment.

Wiedział o Layli. Oczywiście, że tak. Byłem głupi jeżeli sądziłem, iż mogło być inaczej. Wiedział o wszystkim, co działo się w okolicy, więc jaką było dla niego trudnością sprawdzić, co porabia własny wnuk.

- W tym czasie zakończysz ten nierozważny związek z tą dziewuchą i przygotujesz się do życia małżeńskiego. - zacisnąłem szczęki.

- A jeżeli się nie zgodzę? Mogę zaproponować lepsze warunki Evansowi niż to, co zawarłeś w umowie.

- Wyjdźcie. - zwrócił się do pozostałych. Szybko opuścili jego gabinet. Rif posłała mi smutne spojrzenie i zamknęła drzwi.

- Ciężko spotykać się z trupem. - stwierdził ze stoickim spokojem. - Nieprawdaż?

Czułem jak cała krew odpływa mi z twarzy. Przymknąłem oczy.

Zabiłby ją tylko po to, żeby dopiąć swojego planu. W końcu znalazł sposób. Gdyby to była inna kobieta, ani jeden mięsień nie zadrżałby na mojej twarzy, ale to była Layla. Moja mała, wredna i trochę pokręcona kobieta.

Szantażował mnie. Co za złamas!

- Chyba nie myślałeś, że pozwolę Ci przekreślić dziedzictwo naszej rodziny, żebyś mógł się zabawiać z jakąś nierozsądną kobietą. - wstał z fotela, złapał w rękę swoją drewnianą laskę i podszedł do mnie. - Zawsze uważałem Cię za najmądrzejszego z tego, co pozostawił po sobie Twój ojciec. Nie zawiedź mnie, Nicolasie.

Uderzył mnie w plecy laską. Nie użył zbyt wielkiej siły. Zrobił to po to, by przypomnieć mi, kto tu rządził.

Oblizałem językiem dolna wargę, gdy poczułem suchość w gardle.

- Nie roznieś mojego gabinetu i nie każ nam na siebie zbyt długo czekać. - po tym wyszedł, a ja jeszcze przez chwilę stałem i analizowałem jego słowa.

Chciał mi ją odebrać tylko dlatego, że nie wpisywała się w schemat, że nie miała takiego pochodzenia jakiego by sobie życzył.

- Kurwa. - wziąłem w dłoń najbliższą wazę jaka znajdowała się w zasięgu mojej ręki i rzuciłem nią w okno. Rozsypało się na kawałki, a waza wyleciała na podwórze.

Nie mogłem do tego dopuścić. Gdzieś tutaj musiała znajdować się ta cholerna umowa.

Nie miałem zbyt wiele czasu. Podszedłem do biurka i przeszukałem każdą szufladę. Nic. Może schował ją do sejfu. Odsunąłem dywan, podważyłem jeden z paneli w podłodze, wiedząc gdzie staruszek miał swoją kryjówkę. Wpisałem urodziny babci jako hasło. Sejf otworzył się z głośnym piknięciem. Wyjąłem kilka dokumentów, przejrzałem je. Ostatnim była właśnie ona. Schowałem resztę i zamknąłem sejf. Ułożyłem wszystko tak jak było na początku, a umowę schowałem do wewnętrznej kieszeni marynarki.

Wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się do jadalni. Wszyscy już byli, a nawet i więcej. Zobaczyłem Evansa oraz jego żonę i prawdopodobnie córkę. Usadzili ją zaraz obok mojego miejsca. Rozejrzałem się, nie widząc nigdzie Mikaela. Ciekawe jak udało mu się wywinąć z tego teatrzyku.

- Posprzątajcie na zewnątrz. - dziadek zwrócił się do służby, po czym przeniósł wzrok na mnie. - Nicolasie poznaj Larisę, swoją przyszłą żonę.

Ledwo na nią spojrzałem i już wiedziałem, że zawierała w sobie wszystko to, czego nienawidziłem i przed czym uciekałem. Opuściła głowę na wyraz szacunku. Nie wymówiła nawet słowa. Nie mogła, dopóki mężczyzna jej na to nie pozwolił lub nie zwrócił się do niej bezpośrednio.

Ubrana była schludnie, w czarną, długą sukienkę, zakrywającą każdy kawałek skóry. Była szczupła, a materiał ciasno przylegał do jej ciała. Natomiast jej ogniste włosy były całkowitym przeciwieństwem jej aktualnego zachowania i ubioru.

I pomyśleć, że gdyby Layla wychowała się w rodzinie Velasco byłaby dokładnie taka sama jak ona. Bez wyrazu, tej iskierki w jej zielonych oczach, ciętego języka i zadziornego stylu. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.

Usiadłem.

- Możesz podnieść głowę. - powiedziałem, gdy reszta zgromadzonych zajęła się nakładaniem jedzenia na talerze.

Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami. Były nijakie, podobnie jak jej twarz. Choć na pewno wielu powiedziałoby, że była piękna, ale dla mnie była przeciętna. Była tylko dzieckiem.

Zaczęła skubać sałatkę widelcem. Gwar rozmów wypełnił pomieszczenie. Dziadek wraz z rodzicami Larisy dyskutował o uroczystości, ale między mną, a dziewczyną panowała cisza.

- Nicloasie, oprowadź naszego gościa po ogrodzie. - powiedział dziadek po posiłku. Wstałem od stołu i podałem jej dłoń.

Pokierowałem nas w stronę altanki. To tam mieliśmy się spotkać z Mikaelem.

- Jesteście w martwym punkcie. - poinformował mnie Oliver przez słuchawkę.

- Powiem to teraz. - złapałem ją za nadgarstek i zatrzymałem. Powoli odwróciła się w moją stronę. - Nie dojdzie do tego ślubu. Nie chce Cię za żonę.

- Co? - wyglądała na przerażoną. - A-ale... Jeżeli się nie pobierzemy... Oszalałeś? - zmarszczyłem brwi.

- Sądziłem, że się ucieszysz. Przecież masz już kogoś z kim się spotykasz.

Jej oczy zrobiły się dwa razy większe, a oddech przyspieszył. Cofnęła się dwa kroki w tył jakby obawiała się, że ją uderzę.

- Przestań. Przerażasz ją, Nick. - dobiegł mnie głos Mikaela za moimi plecami.

- To trzeba było ruszyć dupsko wcześniej. Nie moja wina, że patrzy na mnie z miną cielaka, co wkurza mnie jeszcze bardziej.

- Miki? - oczy jej zaszły łzami. Rzuciła się w ramiona mężczyzny. - Dlaczego? Jak? Zaraz... Musisz uciekać, jeżeli Cię zobaczą...

- Nic jej nie wytłumaczyłeś? Ty idioto!

- Nie było czasu. - mruknął zakłopotany. - Skupiliśmy się na innych rzeczach.

- O co chodzi? - przeniosła wzrok na mnie.

- Twój chłoptaś jest moim bratem. - odparłem zmęczony. - Wytłumacz jej. - poleciłem, a sam wczytałem się w umowę, którą podpisał dziadek z Willem.

W dniu, w którym walczyłem na ringu z Mikim, on już wiedział, kogo dziadek wybrał na moją żonę.

Sprawdził ją. Potem czekał przed jej szkołą i zagadał do niej. Choć początkowo chciał tylko przekonać się jaka była to zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu i przepadł, po prostu zakochał się. Dlatego też nalegał na ten ślub. Już wtedy znał swoje uczucia. I tak cała ta maskarada doprowadziła do tego momentu.

Oby to się udało. Nasz obecny plan opierał się na jednym niedokładnym zapisie. Jeżeli to nie zadziała. Będzie trzeba wdrożyć plan B.

"Umowa wiąże ze sobą dwóch dziedziców rodów Leith i Evans węzłem małżeńskim." bla bla bla...

- Nie ma wymienionych naszych imion w umowie. - uśmiechnąłem się.

- Co to oznacza? - zapytała Larisa.

- Mogę wywinąć się z tego małżeństwa, nie zrywając umowy.

- Czyli... - popatrzyła na mojego brata. Szybko kojarzyła fakty. Podobało mi się, że posiadała więcej szarych komórek niż Miki. Przynajmniej nie musiałem jej tego tłumaczyć trzy razy jak mojemu bratu. - Jak chcecie to zrobić? Ceremonia odbędzie się w dniu moich urodzin. Jeżeli pobierzemy się wcześniej unieważnią dokumenty.

- Przesuniemy ślub.

- Właśnie tego chcą uniknąć. Uważają, że spróbuję uciec lub zabić się. Nadzorują mnie cały czas. A Tobie chcieli dać jak najmniej czasu, na wymyślenie jakiegoś rozwiązania. - ponownie popatrzyła na mnie.

- No dobrze. Musimy udawać, że pogodziliśmy się z ich decyzją. Jeżeli zobaczą, że się dogadujemy to poluzują nam smycz.

- Wracajcie. Dziadek zaczyna coś podejrzewać.

Cholera.

- Pożegnaj się ze swoim chłopakiem, musimy iść. Nie mamy już czasu. - szybko pocałowała Mikiego w policzek.

Złapałem ją za dłoń i wyprowadziłem z altanki.

- Przyjedź po mnie w piątek po szkole. - powiedziała, gdy byliśmy już niedaleko domu.

- Dlaczego?

- Jeżeli to będziesz Ty, ojciec nie będzie się upierał przy mojej ochronie. Wtedy możemy porozmawiać i omówić szczegóły.

- W piątek?

- Tak, kończę o czwartej po południu. Gdybyśmy chcieli się spotkać zbyt wcześnie to byłoby podejrzane.

Dobra, w tym momencie wiedziałem, że w tym związku to ona będzie miała głowę na karku. Nie mój brat.

- Dlaczego jesteś z moim bratem? On jest idiotą. W większości sytuacji. - zaśmiała się.

- Miłość nie wybiera.

- Z pewnością.

- Sądziłam, że jesteś inny. Krąży o Tobie dużo plotek.

- Na przykład?

- Jedna z nich dotyczy śmierci Twojego ojca. Mówią, że Ty to zrobiłeś.

- Kłamstwo. Co jeszcze?

- Podobno nie uznajesz narkotyków. Zwłaszcza na Twoim terenie.

- Prawda. Każdy kto się odważył sprzedawać lub rozdawać dragi bez świadomości innych, słono za to zapłacił.

- W jaki sposób?

- Naprawdę muszę Ci to tłumaczyć? - pokręciła głową. - Ostatnie.

- Jest tego znacznie więcej.

- Ostatnie. - powiedziałem z naciskiem. Z niezadowoleniem odburknęła coś czego nie zrozumiałem.

- Pierwszy raz zabiłeś w wieku czternastu lat.

- Prawda. - chyba z wrażenia, bądź strachu zatrzymała się w miejscu. - Miałem powód. - dodałem jakby to miało ją uspokoić.

- Każdy tak mówi. - mruknęła i weszła do środka. Może oceniłem ją zbyt szybko. Może jednak posiadała charakterek.

Gdy już chciałem podążyć za nią rozdzwonił się mój telefon. To był Alexiei.

- Dawno się Cię nie słyszałem.

- Przełożyli wyjazd. Nie miałem czego zgłaszać. Siergiej siedzi cicho i to jest dziwne.

- Mi to pasuje.

- Natomiast mi nie bardzo. Od jakiegoś miesiąca usługuje Sybil. To wredne babsko.

- Są gorsze.

- Jej chodzi tylko o seks!

- To źle?

- Wiesz, że nie o to miałem na myśli. Znasz ją.

- Jasne. Jak chcesz ponarzekać, zadzwoń do Connora. Muszę kończyć. Rodzinne spotkanie.

Rozłączyłem się i wszedłem do środka. Dziadek kazał mi spędzać cały czas z tą dziewczyną, aż do wieczora. W końcu mogłem uciec, gdy zadzwonił do mnie Oliver. Poszedłem się z nim spotkać.

Uśmiechnął się szeroko, gdy przekroczyłem próg jego pokoju. Usiadłem w fotelu.

- Nick, znalazłem Andersona. Wysłałem Ci jego adres. To jakaś opuszczona fabryka. Mamy się tym zająć?

- Obserwujcie go na razie.

- Te zamordowane panny, o których mówił dziadek. To jego robota.

- Szuka Aleki? - przytaknął głową.

- Tak podejrzewam. - prychnąłem.

- Morduje wszystkie kobiety o blond włosach i niebieskich oczach? Przecież... - potarłem palcami nasadę nosa.

- ... wie kim ona jest. - dokończył Oli. - Sądzisz, że to ostrzeżenie?

Pokręciłem głową.

- On nigdy nie dawał ostrzeżeń. - odpowiedziałem zamyślony.

Jaki był jego plan? Skoro uciekł z więzienia, mógł się zaszyć gdzieś, a potem wyjechać. Był wolny.

Wróciłem do dnia, kiedy jeden jedyny raz w swoim życiu go spotkałem. Jego wzrok, jakby był niezrównoważony.

- Prześlij mi wszystkie dokumenty z Podziemia z Miami i Manhattanu.

- Myślisz, że coś tam znajdziesz? Czytaliśmy je po kilkanaście razy. Połowa to brednie, a druga połowa to kłamstwa Andersona.

- Tak. - zgodziłem się. - Jednak sprawozdania, dotyczące zawodników były prawdziwe.

Na telefon Olivera przyszła wiadomość. Mój wzrok automatycznie powędrował na ekran. Słowa "Zobaczymy się dzisiaj?" wyświetliły się w powiadomieniu, od kontaktu Lilia.

- Lilia. To jej imię? Twojej dziewczyny. - wyjaśniłem, gdy nie odpowiadał.

- Nie. To jej ulubiony kwiat. - mruknął niezręcznie.

- Czyli naprawdę z kimś się spotkasz. Mam nadzieję, że kiedyś nam ją przedstawisz. - poklepałem go po ramieniu.

- Jasne.

- No to masz wolny wieczór. Papiery ogarniesz później, a opiekę Serife przekaż Riderowi. - przytaknął głową. - Wracam do mieszkania. Muszę wymyślić sposób na przesunięcie ślubu. Chociaż o jeden dzień. Lecę, trzymaj się.




/Miśki 💜 Dobra mam do Was pytanie przez wzgląd na koniec roku ^^ Mianowicie, wyobraźcie sobie, że Nowy Rok to otwarcie drzwi z napisem "2023" i możecie zabrać tylko jedną rzecz ze sobą. Co to będzie? 

/Skoro to Święta, a już niedługo Nowy Rok to życzę Wam wszystkiego dobrego, spełnienia marzeń i samych sukcesów ❤ 🎄🎉

/Piosenka: Linkin Park - What I've Done (Mój ukochany zespół ❤)

/Data publikacji: 24/12/2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top