Rozdział 35. Dziecinko, teraz jesteś jedną z nas!

Nicolas


Chodziłem po salonie wzdłuż szerokości pomieszczenia, od ściany do okna, co chwilę zerkając na Wilsona i Sherwooda, gdy ich mijałem. Podchodziłem do nich i odpuszczałem, próbując opanować wściekłość. Powinienem się uspokoić, ale za każdym razem, kiedy wyobrażałem sobie przerażoną Laylę, to jak poprosiła, żebym z nią został ostatniej nocy, gdy znaleźliśmy się w apartamencie, złość po prostu kipiała ze mnie. Choć, gdy ułożyłem ją na łóżku, od razu chciałem iść odszukać tego gnoja i złamać każdą kość w jego ciele. Pomimo wszystkich uczuć gniewu jakie przemknęły się przez mój umysł, zostałem z nią.

Z marsową miną stanąłem tuż przed Clydem.

- Spóźniłbyś się o pięć minut, a właśnie w tej chwili zbierałbyś swoje flaki z podłogi. Miałeś ją chronić, a co słyszę?! - w końcu wybuchłem. Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną, jednak tym razem miałem ochotę coś, bądź kogoś rozszarpać.

- Szefie... - zaczął niepewnie.

- Zamknij się! - ryknąłem.

- Szczerze? Sama dałaby radę. Nie jest słaba, złamała gościowi nos.

- To nie jest ważne. Była w niebezpieczeństwie... - zamilkłem. - Serio? - czy to było dziwne, że byłem z niej dumny?

Z nas dwóch, Layla była tą, która przestrzegała reguł, przepisów i trzymała się sprawiedliwości... Gdyby chodziło tylko o pieprzoną moralność, nie miałbym nic przeciwko, jednak Layla wierzyła w organy ścigania i sądy. Dlaczego jakiś goguś w kiecce miał decydować o karze dla oprawcy, skoro w żaden sposób nie poczuł tego, co ofiara? Decydował na podstawie zebranych dowodów, które ani trochę nie odzwierciedlały wyrządzonej krzywdy. Tak, miałem na myśli sędziego, którego tak łatwo było przekonać za pomocą odpowiedniej kwoty. Nie wspominając już o niekompetencji adwokatów, którzy nie potrafili udowodnić winy przestępcy. Natomiast Layla była przekonana, że w takich chwilach, gdy cierpieliśmy, nie działaliśmy racjonalnie, dlatego była potrzebna opinia osoby trzeciej.

Bzdura. Czymś naturalnym była kara adekwatna do przewinienia, a do zasług - nagroda. Kto inny wiedział lepiej jaka kara powinna spotkać przestępcę jak nie ofiara? Właśnie wtedy mogła się w równym stopniu odpłacić.

- Czego się spodziewałeś? Może Ci się wydawać, że jest słaba i potrzebuje Twojej opieki. Prawda jest inna. Layla to twarda babka.

Może i tak. Jednak nadal chciałem ją chronić. Była moją kobietą. Pyskatą, przebiegłą i czasami złośliwą, małą żmiją. Tylko, że uwielbiałem ją taką i nigdy więcej nie miałem zamiaru oglądać jej takiej jak poprzedniego wieczoru.

- Powinna mu jeszcze zmiażdżyć krtań. - mruknąłem tonem niezadowolonego rodzica z dobrych ocen dziecka. Przecież zawsze mogło być lepiej. Mogła go od razu posłać w zaświaty, a znając jej umiejętności była do tego zdolna. Nawet przy najmniejszym wysiłku.

- W samochodzie masz dość małe pole manewru. - odpowiedział niewzruszony.

- Mam ochotę go zabić. - syknąłem.

- Nic nowego.

- Clyde, nie widziałeś jej później. Była cała roztrzęsiona.

- Może dlatego, że była przy Tobie i nie musiała udawać? Może dlatego, że Ci ufa i czuje się bezpieczna w Twoich ramionach? Czasami trzeba odpocząć, nawet od własnej determinacji.

Na to nie potrafiłem odpowiedzieć. Przecież do tego dążyłem, racja? Tylko dlaczego jego słowa wywołały gorzki posmak na języku?

Ponieważ, Ty też chcesz ją wykorzystać. Podsunął mi umysł.

Czułem się jak ostatni palant na ziemi, oszukując ją w ten sposób. Przymknąłem oczy i wyrzuciłem z głowy zbędne myśli.

- Znajdźcie mi tego skurwesyna. Chce wiedzieć, co robi w każdej minucie swojego zasranego życia. - popatrzyłem na zmianę na Wilsona i Sherwooda. - Czy to jasne?

- Jak słońce. - odezwał się do tej pory milczący Connor.

- A na Ciebie nie mam słów. Gdzie, do kurwy, byłeś?

- Clyde sobie poradził. Layla jest cała i zdrowa. O co się wściekasz?

- Nie musiałaby znaleźć się w takiej sytuacji, gdybyś wykonywał swoje pieprzone obowiązki. - nie odpowiedział. Spodziewałem się tego. Connor zawsze wiedział, kiedy powinien odpuścić dalszą dyskusję. - Jeszcze raz dowiem się, że opuściłeś stanowisko, a obiecuję Ci, że nie wyjdziesz stąd na własnych nogach.

- To się więcej nie powtórzy. - nie był zachwycony. Zresztą od rana nie miał humoru.

Ponownie przemierzyłem pomieszczenie. Tym razem podszedłem do barku i nalałem sobie alkoholu.

- Jesteś bardzo wyrozumiały dla naszego szefa. Chciał Cię pozbawić wnętrzności. - usłyszałem prowokujący głos Wilsona. Aż prosił się dzisiaj o porządny łomot.

- Ponieważ mam jakieś uczucia i wiem, co to znaczy kochać. W przeciwieństwie do Ciebie, Connor. - odpowiedział w tym samym tonie. Popatrzyłem na nich na przemian.

Stanęli naprzeciwko siebie jak dwa koguty walczące o terytorium. Clyde był wściekły na Connora, co rzadko się zdarzało. Lubili razem docinać Bonnie, więc nie było okazji, żeby walczyli między sobą.

Powinienem się wtrącić? Czasami rywalizacja była dobra, ale do czasu. Mogli się wygłupiać i stroić sobie żarty, jednak nie chciałem, żeby grupa mi się rozpadła, a oni pozabijali.

Odłożyłem szklankę na blat biurka.

- Co się dzieje? O co Wam poszło? - podszedłem bliżej.

- Może niech Connor Ci powie.

- Co się ciskasz? To nie dotyczy Ciebie, Clyde. Sama wskoczyła mi do łóżka. - Sherwood zamachnął się, ale zdążyłem złapać go za łokieć od wewnętrznej strony. Gdybym tego nie zrobił, blondyn by oberwał. Nawet nie próbował się bronić.

- Chcecie się bić? To wynocha na ring. Nie będę tego tolerował.

Patrzyli na siebie z groźnymi minami. W końcu Connor odpuścił i rozsiadł się na kanapie. Jak sądziłem, wiedział co go czeka, kiedy zmierzy się z Clydem. Co najmniej złamanie z przemieszczeniem.

Natomiast Sherwood nadal na niego patrzył jakby chciał go zabić.

- O co Wam poszło? - powtórzyłem i tym razem chciałem usłyszeć odpowiedź.

- O to, że Connor nie potrafi utrzymać fiuta w spodniach.

Czyli pokłócili się o dziewczynę? Trzymajcie mnie, bo wystawie ich za drzwi. Durnie.

- Do tego już się prawdopodobnie przyzwyczailiśmy. Dlaczego tym razem się wściekasz?

- Nie powinien jej tknąć nawet palcem. - przytaknąłem głową.

- Macie się dogadać. Nie obchodzi mnie w jaki sposób. Możecie sobie nawet podać dłoń jak w przedszkolu. Nie chce słuchać waszych przepychanek. - odparłem zmęczony.

- Nie jesteś ciekawy, kim była ta kobieta?

- Co masz na myśli? - zmrużyłem oczy. Czułem, że to mi się nie spodoba.

- Zamknij się, Clyde. To nie Twoja sprawa. Jest dorosła. Podejmuje własne decyzje.

- Jeżeli przez Ciebie będzie cierpieć. Zabije Cię. - z nietęgą miną podążył do wyjścia.

Gdy drzwi trzasnęły z hukiem, przeniosłem wzrok na Connora.

- To nic takiego. Clyde wyolbrzymia sprawę.

Odchyliłem głowę i przymknąłem oczy, mocno zaciągając się powietrzem. Naprawdę, to nie był dzień na przyjmowanie ekscytujących wiadomości.

- Od dzisiaj pracujecie osobno. Dopóki nie powiem inaczej. - ująłem szkło w dłoń i napiłem się whisky, jeszcze raz odtwarzając ich rozmowę. - Zaraz. Nie jestem zakochany w Layli. - zaprzeczyłem, zaraz po tym jak dotarło do mnie jakich słów użył Clyde.

- Dzisiaj Twoja prędkość łączenia wątków powala, stary.

- Chcesz, żebym na stałe połączył Cię z wózkiem inwalidzkim? - podniósł ręce w górę, jakby się poddawał. - Do roboty.

***

Przeglądałem dokumenty Marcusa Millera. Był zwykłym pieprzonym gnojem, który zarabiał na na klubie Lava. Wielu chciało się tam dostać. Można by powiedzieć, że historie, które przekazywali sobie ludzie wyniosły ten klub do rangi legendy. Z tego, co wiedziałem nie powstał on niedawno, a kilkanaście lat temu, jednak wtedy rządził tam kto inny, a kobiety nie były do niczego zmuszane.

Westchnąłem. Wyglądało na to, że ponownie będą musieli zmienić szefa tego przybytku.

- Jutro wypada dzień naszej tradycji. - Connor spojrzał na mnie poważnie.

Wiedziałem co miał na myśli, jednak tym razem nie miałem na to ochoty. Choć robiliśmy to za każdym razem, gdy dołączyła do nas nowa osoba i co roku w listopadzie.

- To głupie. Nie możemy tego odpuścić? To bezsensowne. Wy ufacie mi, a ja Wam. Prosta sprawa. - odłożyłem papiery na biurko.

- Sam to wymyśliłeś. Tradycję trzeba pielęgnować.

- Wtedy to było co innego. Byliśmy młodzi i uznaliśmy, że to dobry pomysł.

Nie miałem pojęcia, jak w tamtym czasie, tak mało znaczyło dla nas własne życie.

- Nick, czego się boisz?

- Layla mnie zabije. - zaśmiał się. - Prawdopodobnie.

- Nie wiedziałem, że z Ciebie taki pantoflarz.

- Nie drwij.

- Przecież nie musi wiedzieć.

- Ona nienawidzi kłamców.

- Tak, przecież to największa tajemnica jaką przed nią ukrywasz. - powiedział sarkastycznie, po czym uśmiechnął się ukazując swoje białe i proste zęby. Choć istniała możliwość, że niedługo zmienią swoje położenie. - Wiem. Skoczy z nami.

Klasnął w dłonie, po czym rozłożył je na boki jak do modlitwy, ale tak naprawdę chciał, żeby podziwiać go za wspaniałomyślność.

- Masz sieczkę zamiast mózgu? To jest coś całkiem odwrotnego od niemówienia jej.

- O to chodzi. Powiemy jej że robimy to rekreacyjnie, dla rozrywki. Już wie, że jesteśmy popieprzoną ekipą. Nie zdziwi się, kiedy wylecimy ze skokiem z klifu.

- Za dzieciaka musieli upuścić Cię na głowę. Wielokrotnie. - mruknąłem.

- Nawet gdybyś miał pod nosem plan genialny i tak byś go nie wyczuł. - założył ręce za głowę i wygodnie rozsiadł się na kanapie. Widziałem jak intensywnie myślał nad inną propozycją. Przynajmniej teraz miałem chwilę ciszy.

- Możemy zrobić imprezę w środku lasu dla niepoznaki. - wypalił w końcu.

- Jesteś pijany?

- Jeszcze nie, ale niedługo to się zmieni. - puścił mi oczko. - Możesz też powiedzieć, że wyjeżdżasz służbowo, ale jaką masz pewność, że Clyde się nie wygada?

- Musisz prawda? Nie byłbyś sobą, gdybyś nie podważył mojego zdania, szarlatanie.

- Jestem tylko twym pokornym sługą Panie. - gdyby wzrok mógł zabijać, mój przyjaciel właśnie padłby martwy na podłogę.

Finalnie Layla dowiedziała się o skoku do wody, imprezie na plaży i ognisku. Powiedziałem jej, że świętujemy rocznicę otwarcia klubu. Dlatego właśnie zmierzaliśmy przez las, aby dotrzeć na miejsce. Co było zdecydowanie trudniejsze niż się wydawało.

- Na pewno idziemy dobrze? Tu są same krzaki! - krzyknęła niezadowolona Bonnie.

- To las, złotko. Czego oczekiwałaś? Czerwonego dywanu? - odgryzł się Connor.

- Obiecuję Ci, że pewnego dnia, zrobię Ci dodatkową dziurę w dupie. Będziesz srał dwa razy szybciej. - odburknęła zdenerwowana.

- Albo dwa razy więcej. - zauważył Clyde.

- Jesteś wulgarna.

- Bo jesteś kretynem! - dalej się wykłócali.

- Czy oni tak zawsze? - blondynka ściszyła głos, abym tylko ja usłyszał.

- To ich łagodna wersja. Jak Bonnie się wścieknie to lepiej zejść jej z drogi. Natomiast Wilson tego nie robi. Za co dostaje bęcki. - wzruszyłem ramionami.

- Jak dla mnie to on ją podrywa. - uniosła kącik ust.

- Jakoś nie widzę tego, żeby Connor się ustatkował, a Bonnie nie jest osobą, która wybacza zdradę.

- Zobaczymy. - ścisnęła mocniej moją dłoń.

- Skąd to możesz wiedzieć?

- Intuicja?

Pomyślałem o wszystkich razach kiedy się kłócili, a przynajmniej próbowałem. Było ich po prostu za dużo, jednak nie zauważyłem tego, co Layla. Miałem nadzieję, że była w błędzie. Nie dość, że narażali grupę na większe konflikty, to również złamaliby jedną z zasad o zakazie randkowania.

- Kurwa! - krzyknęła Bonnie, gdy kolejny raz zahaczyła o wystający konar, a Connor roześmiał się głośno, za co oberwał pięścią w ramię.

Co roku to samo.

- Chyba zaczyna padać. - stwierdził Connor.

- A nie oplułeś się przypadkiem? - zapytała uradowana Bonnie.

- Ty wredna babo. - usłyszałem szamotaninę, a potem huk ciała o ziemię. Odwróciłem się, żeby sprawdzić, czy się nie pozabijają. Connor leżał na ziemi, a nad nim pochylała się Bonnie z groźną miną.

Westchnąłem.

- Tu powinniśmy skręcić w prawo? - zapytałem niewzruszony. Byłem już przyzwyczajony do ich przepychanek i wyzwisk, dlatego nie reagowałem. To nie miało sensu. Skoro sam z nią zadarł, niech sobie radzi.

- Serio, nikt mi nie pomoże?

- Tak, tu w prawo. - potwierdził Oliver. Clyde skinął głową.

- Wielkie dzięki, kurwa. Bonnie, kochanie możesz że mnie wziąć te urocze kopytko?

- Kopytko?!

- Layla! Ratuj! Przecież ona mnie zabije.

- Widocznie zasłużyłeś. Bonnie może pomóc?

- Nie ma sensu marnować czasu na niego. - niespiesznie zdjęła nogę z jego klatki piersiowej.

Ruszyliśmy w dalszą drogę, ale jak na moje już dawno powinniśmy wyjść na klif.

- Oli jesteś pewny, że dobrze nas prowadzisz? - zapytałem. - Nie kojarzę tej trasy.

- Tak, znam skrót, za jakieś dwieście metrów powinniśmy być na miejscu.

- Skrót? Pamiętasz jak ostatnio skończyliśmy korzystając z Twojego skrótu? - Bonnie spojrzała na niego z wyrzutem.

- O co chodzi? Dotarliśmy na miejsce. - próbował się bronić.

- Tak, ale to że błąkaliśmy się dodatkowe dwie godziny i szliśmy przez jakieś przeklęte chaszcze. O tym już zapomniałeś? Dlaczego to on nas zawsze prowadzi? - ostatnie pytanie wypowiedziała ciszej.

- Podobno ma mapę. - mruknął Clyde.

Kolejnych kilkanaście minut ciągnęło się nieubłaganie. Natomiast celu naszej podróży nie było widać. Dopiero jakieś pół kilometra dalej zacząłem rozpoznawać znajome drzewa i skały.

- Jesteśmy. - popatrzyłem na Olivera. Wyglądało to tak jakby sam odetchnął i ucieszył się, że jednak udało się dotrzeć w to miejsce.

- Już myślałam, że zastanie nas noc. - Bonnie szturchnęła ramieniem mężczyznę.

- Dobra, wyskakiwać z ubrań. Zbieram za trzy minuty! - ryknął Clyde jakby musiał uspokajać co najmniej trzydziestoosobową grupę, a nie pięć osób. Nie licząc jego.

- Co? - Layla popatrzyła na mnie zdezorientowana.

- Łatwiej jest wypłynąć bez zbędnego balastu. Zostaw tylko kostium kąpielowy i buty. Na brzegu są ostre kamienie. A resztę Clyde schowa do wodoodpornego worka, który wyrzuci do wody i zabierze na brzeg.

Przytaknęła głową i powoli pozbyła się białej bluzy. Następnie koszulki i dresowych spodni. Została w samym czarnym jednoczęściowym kostiumie. Ja zrobiłem to samo. Zostawiłem na sobie tylko krótkie spodenki. Podałem dłoń Layi i poprowadziłem na skały obok mnie. Objąłem ją ramieniem w talii i przyciągnąłem bliżej. Delikatnie oparła się plecami o mój tors.

- Piękny widok. - wyszeptała, podziwiając zachód słońca. Pocałowałem ją w czubek głowy.

- Nieporównywalny do Ciebie.

Po tym spojrzała w dół.

- Kurcze. Wysoko tutaj.

- Jeżeli nie chcesz, nie musisz skakać. Jeśli pójdziesz tą ścieżką, po kilku minutach będziesz na dole. - wskazałem wydeptaną drogę na uboczu po prawej.

- Dlaczego szliśmy przez cały ten las skoro można było przyjść prosto z plaży?

- Nie liczy się szybkie dojście na szczyt, a przygoda. - odpowiedział jej Connor.

- Przygoda, w której Bonnie bije Cię co pięć minut. Tak, dla takich chwil warto żyć. - powiedziała sarkastycznie. Wilson pochylił się w stronę blondynki i szepnął.

- To jej gra wstępna. Liczę na upojną noc.

- Nie żartuj. - wzruszył ramionami.

Co ciekawsze, nie wyczułem w tych słowach kłamstwa. Choć powiedział to lekkim tonem, przeczucie mówiło mi, że nie drwił. Dziwne.

- Geronimo! - obok nas przemknął Clyde, skacząc z urwiska. Po chwili było słychać plusk wody. Prawdopodobnie szczęśliwie wylądował, jeżeli nie nadział się na skały. - Kurwa, jaka zimna!

- Jednak przeżył. - powiedziała Bonnie, szykując się jako kolejna. - Connor? Pierdol się! - uśmiechnął się szeroko, kiedy dziewczyna skoczyła. - Death or Life! - doszedł do nas jej głos, zanim zanurzyła się pod wodą.

- Normalnie jestem o krok od tego. - wziął rozpęd. - Hakuna matata! - wykrzyczał i również znalazł się na dole rozbryzgując wodę.

- Oliver, gotowy? - zapytałem.

- Robię się na to za stary. - cofnął się o krok i wyskoczył z krawędzi. - Pamiętajcie o Alamo!

Uśmiechnąłem się. Każdy z moich przyjaciół wykrzykiwał słowa, które wypowiedzieli przy pierwszym skoku i co roku je powtarzali. Nie miały one większego sensu, choć kiedyś były używane w walce jako okrzyki wojenne.

- Jestem pod wrażeniem. Ta woda musi być lodowata, a Wy... To głupota.

- Możliwe. Chcesz to zrobić razem?

- Jasne. - odpowiedziała niepewnie, ale w jej oczach pojawiły się iskierki adrenaliny.

Złapałem ją za dłoń. I skoczyliśmy.

- Banzai!

Szok spowodowany temperaturą wody, zamroczył mnie na chwilę. Jednak, gdy to minęło, od razu wypłynąłem na powierzchnię. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Layli, ale jej nie było. Gdzieś w trakcie spadania puściła moją dłoń.

- Layla! Gdzie jesteś? - zanurzyłem się pod wodę, ale było zbyt ciemno. Nic nie widziałem. Wynurzyłem się i ponownie popatrzyłem na taflę wody. Była spokojna.

Kurwa.

Serce łomotało mi w klatce piersiowej, uderzając o żebra i przyprawiając o ból. Nie potrafiłem się skupić. Nie mogłem jej znaleźć i nie wiedziałem co zrobić. Uderzyłem pięścią w wodę.

- Layla!

Bezmyślnie miotałem się w wodzie, byleby ją ujrzeć. To nie mogło się dziać! Kurwa, nie teraz.

W końcu wypłynęła. Ulga jaką poczułem, była nie do opisania. Mocno zaczerpnęła powietrza i zakaszlała kilka razy. Od razu do niej podpłynąłem. Oplotłem ramionami talię i przyciągnąłem do siebie.

- W porządku?

- Tak. Nie sądziłam, że będzie lodowata. - zaszczękała zębami, ale próbowała się uśmiechnąć.

- Nawet nie wiesz jakiego napędziłaś mi stracha. - potarłem jej policzek dłonią, po czym przesunąłem ją na kark.

- Przepra... - mocno wpiłem się w jej usta, nie dając dokończyć. Do cholery, sądziłem, że nie wypłynie, zwykłe przepraszam mnie nie uspokoiło.

Pierwszy raz w życiu bałem się tak o drugą osobę. To nie było normalne.

Ponownie zadrżała z zimna.

- Dasz radę płynąć? - przytaknęła głową.

- Tak.

Po chwili znaleźliśmy się na brzegu, gdzie Oliver podał nam ręczniki. Od razu owinąłem nimi Laylę.

- Rider uruchomił agregat, woda też powinna być ciepła.

Clyde rozpalał ognisko, ale gdy tylko nas zauważył, zwrócił się do Layli.

- Dziecinko, teraz jesteś jedną z nas!

Miałem ochotę palnąć go w tył głowy. Zły dobór słów, bardzo zły. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco.

- Chodziło mu o to, że... - zaciąłem się. Nie wiedziałem jak z tego wybrnąć. Nadal nie otrząsnąłem się z sytuacji sprzed chwili. Z pomocą przyszedł mi Oli. Przynajmniej tak sądziłem.

- Witamy w klubie pierdolniętych. Skacząc, mogliśmy zginąć. - kiwnął głową w stronę pobliskiego wzniesienia, gdzie jeszcze niedawno staliśmy.

- To tylko woda, Oliver. Chyba naprawdę trzeba być zdolnym, żeby się tam zabić. - zmarszczył brwi i przeniósł wzrok na mnie.

- Nie powiedziałeś jej. - nie zapytał, a stwierdził z diabelnym uśmiechem na ustach. Właśnie wkopał mnie w prawdziwe bagno.

Ponownie spojrzał na Laylę. Tak naprawdę nie musiał nic więcej mówić. Słowa "nie powiedziałeś jej." działały na Laylę jak płachta na byka.

- O czym? - zmrużyła oczy i spoglądała to na jednego to na drugiego, szukając wytłumaczenia. Z satysfakcją wyjaśnił Layli, co miał na myśli.

- W tej wodzie jest masa ostrych skał. Dlatego nikt tego nie robi w tym miejscu. No chyba, że masz jaja ze stali. Nick z Connorem pierwszy raz skoczyli, gdy mieli... coś około czternastu lat. Jeden miał zdarte kolana, a drugi ledwo wypłynął, wcześniej uderzając głową o kamień. - zerknął na mnie.

- Wystarczy. - podniosłem wzrok na przyjaciela. Od razu pojął, że powinien się zamknąć i odejść. Poszedł pomóc Sherwoodowi. - Trzeba Cię ogrzać, kociaku. Twoje usta robią się sine. - położyłem jej dłonie na ramionach i zacząłem kierować we właściwą stronę. Dopiero, gdy weszliśmy do domku, odezwała się.

- Oliver mówił o Tobie? Ten, który ledwo wypłynął.

- Nie rozmawiajmy o tym. - szybko cmoknąłem ją w czoło. - Rider zostawił walizki na piętrze. Weź kąpiel, rozgrzej się. Zaraz do Ciebie dołączę.

- Nicolas...

- Zmykaj. Proszę. - dodałem, gdy nie ruszyła się nawet o milimetr. Patrzyła na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Współczuła mi, czy raczej martwiła się? Jednak nie miałem ochoty rozmyślać nad jej reakcją. Oli przypomniał mi coś, o czym chciałem zapomnieć, choć ten moment zapoczątkował naszą tradycję.

Gdy zniknęła za drzwiami łazienki, usiadłem w fotelu. Czternaście lat. To nie był czas, który miło wspominałem. Wtedy po raz pierwszy zabiłem człowieka. Targały mną różne emocje. Od wściekłości przez smutek, od dumy i rozczarowania do wypalenia emocjonalnego. Finalnie uciekłem z domu, żeby pomyśleć. Znalazł mnie Connor. Często tu przesiadywaliśmy, ale nie mieliśmy odwagi skoczyć. Jednak wtedy było mi wszystko jedno, dlatego nie wiedziałem, dlaczego tak mocno walczyłem z żywiołem i wypłynąłem. Po tym wszystkim, jedyne co wiedziałem to to, że chce to miejsce na wyłączność. I tak się stało. Sześć lat później kupiliśmy tę ziemię. Wzgórze i plaża należały do nas.

Zabrałem białe wino z kieliszkiem i wszedłem na piętro.

- Kociaku? - w pokoju jej nie było, dlatego od razu udałem się do łazienki. Wylegiwała się w wannie. Nie musiałem nawet wchodzić do wody by wiedzieć, że jej temperatura przekraczała przyzwoitą normę.

Nalałem wina i podałem szkło.

- Wskakujesz do mnie? - zapytała z uwodzicielskim uśmiechem. Zacisnąłem usta.

- Dzisiaj odpuszczę sobie poparzenia trzeciego stopnia. - może gdyby nie ta piana na powierzchni, która przysłoniła jej ciało to przekonałaby mnie, nie bacząc na ten wrzątek.

- Nie wiesz, co tracisz.

- Siódmy krąg piekielny? - zapytałem żartem.

- To tam było pole wylane wrzącą smołą? - przytaknąłem głową. - Powieść Dantego. Krąg przewidziany dla morderców, samobójców i bluźnierców.

Czułem jakby sugerowała mi, że powinienem się do tego przyzwyczajać. Tylko, że nie miała pojęcia o moim prawdziwym życiu.

- Odpocznij, a jak skończysz, zejdź do nas. - pocałowałem ją w czoło i wyszedłem.

Ubrałem jakieś cieplejsze rzeczy. Powoli robiło się zimno, a pora roku nie pomagała. Wyszedłem na zewnątrz i nie spodziewałem się, że zastanę tam walczących Sherwooda i Wilsona.

- Clyde, przestań! - krzyknęła Bonnie, ale zanim się odnalazłem w sytuacji, Connor oberwał prawym sierpem, który pozbawił go pozycji pionowej. Od razu podbiegłem do Clyde'a i unieruchomiłem. Złapałem go z tyłu za barki sprowadzając do parteru. Jednak nadal się szarpał i wierzgał.

- Uspokój się! - dopiero, gdy usłyszał mój głos rozluźnił mięśnie. - Co tu się do cholery dzieje? - wstałem, wiedząc, że Clyde nie zaatakuje ponownie. - Zostawiam Was na kilkanaście minut, a Wy skaczecie sobie do gardeł. Od kilku dni chodzicie nabuzowani. Co jest?

- Connor pieprzy Bonnie. - mruknął Clyde wypluwając piasek z ust. - Ten sukinsyn odważył się położyć ręce na mojej siostrze. Nawet teraz zniknęli razem pod prysznicem.

Zamurowało mnie. Kompletnie.

- Sama tego chciałam Clyde.

- Mogłaś wybrać kogokolwiek, więc dlaczego on?! - wskazał na Connora, który powoli zbierał się z ziemi.

- Po prostu. - westchnęła. - Nie wiem. To się stało i już.

- Jesteście siebie warci. - odwrócił się i poszedł w przeciwną stronę. Minął się z Laylą, a potem zniknął gdzieś przy skałach na brzegu.

- Kurwa. - Oliver wprost wyjął mi te słowo z ust.

- Chcieliśmy Wam powiedzieć, tylko przy lepszej okazji. - mruknęła niepewnie Bonnie. - Wiem, że nie możemy ze sobą randkować, ale to nie zmieni tego jak pracujemy. Obiecuję.

- Wracamy, spakujcie się. Ja porozmawiam z Clydem.

- Ja to zrobię. - odezwała się cicho Layla.

- Jest wściekły, nie wiesz co może Ci zrobić w tej chwili.

- Nie martw się. Już wyładował swój gniew. - kiwnęła głową w stronę poszkodowanego. - Po za tym, nikt kto używa słowa "Dziecinko" nie może być groźny.

Akurat z tym stwierdzeniem bym się nie zgodził, jednak pozwoliłem jej na to. Dlaczego? Ponieważ przypomniała mi kogo jeszcze tak nazywał Clyde. Swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, Brook. Zginęła w wypadku samochodowym.

- Piętnaście minut. Po tym zbieramy się do domu. 




/Screen filmiku, z konta na Instagramie williwhey i pamela_rf - wiem, że nie powinnam, ale gdy to zobaczyłam to bardzo przypominało mi scenę, gdzie weszli na klif 🙈

/Misiaczki 💙 Wiem, że rozdział miał być po dwóch tygodniach od poprzedniego, ale niestety miałam tyle obowiązków, że nie dałam rady. W skrócie ślub siostry + przygotowania, a potem wyjazd do Turcji i studia (ostatni rok, oby szybko minął, bo mam już dosyć) Także trzymajcie się ciepło i widzimy się niedługo 

/Data publikacji: 24/10/2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top