Rozdział 13. Wygląda jak rozjechana żaba.

Nicolas

Wyszedłem spod prysznica. Dzisiaj był cholernie męczący dzień. Najpierw jakieś problemy z oświetleniem w klubie, potem wyciekły nagrania z Podziemi, a na koniec spotkanie z Liderami. Miałem dosyć wysłuchiwania ich jęczenia. Przez te cholerne filmiki, zrobili się jeszcze bardziej nieznośni.

Ubrałem szlafrok, a ręcznikiem suszyłem jeszcze włosy i ruszyłem do gabinetu, w którym czekał na mnie Connor. Od kiedy zna kod do drzwi apartamentu, wchodzi tu jak do siebie. Bezczelny typ, ale był taki odkąd pamiętam.

- Masz dla mnie informacje, o które prosiłem? - zapytałem beż żadnych uprzejmości.

- Zły dzień?

- Gorszy. - mruknąłem, nalewając whisky do szklanek.

- No to ucieszysz się, gdy usłyszysz, że znam miejsce pobytu Kostuchy, a raczej Marshalla Freemana. - podałem przyjacielowi jedną, a sam napiłem się z drugiej i usiadłem w fotelu.

- W końcu. Myślałem, że będę czekać wieczność. - przewrócił oczami na moją uwagę. - A miejsce gdzie zabiera te dziewczyny?

- Detroit.

- Pojedziesz tam. Weź naszych ludzi i zajmij się tym.

- Znowu brudna robota spada na mnie.

- Nie męcz mnie. Wystarczająco się dzisiaj nasłuchałem. Ma pójść sprawnie.

- Jak zawsze. - odpowiedział urażony jakbym go nie doceniał. Jednak tu nie chodziło o jego umiejętności. Po prostu będąc w takim humorze, potrafiłem się przyczepić dosłownie do wszystkiego.

- Ja razem z Clydem zajmę się Kostuchą. To ten sam co działał na Manhattanie? - pokręcił głową.

- To jego młodszy brat. Natomiast tamten nie żyje. Podpadł innemu więźniowi. Podobno uderzał jego głową o ścianę tak długo, dopóki mózg nie wypłynął z rozwalonej czaszki. - wzruszył ramionami.

- Nikt nie zareagował? - zdziwiłem się. W takich sytuacjach zazwyczaj włączała się służba więzienna.

- On nie tylko sprzedawał te kobiety do burdeli, ale sam również je wykorzystywał. Niektóre były nieletnie. Wiesz jak to działa. - przytaknąłem głową. - Przez ten czas wielokrotnie został zgwałcony i pobity, ale kiedy jeden z więźniów dowiedział się, że jego córkę spotkał ten sam los. I to on był odpowiedzialny za to piekło przez, które przeszła. Nie wytrzymał.

- Dostał to na co zasłużył. Jednego skurwesyna mniej.

Nie żałowałem go. Pewnie był świadomy tego, co go czeka jeśli zostanie złapany. Nawet trochę się cieszyłem, że załatwili tego gnoja. Ostatnio pojawiło coraz więcej się takich ludzi. Liczyli na łatwą kasę, nie bacząc na życie innych osób zwłaszcza kobiet. Uważali je za słabą płeć, co było kompletną bzdurą. Już nie raz się o tym przekonałem.

Co prawda rodzina Leith też nie była święta. Wiele można było nam zarzucić, ale nie mieszaliśmy się w handel żywym towarem i narkotykami. Od kiedy pradziadek zerwał kontakty z rodziną Accardi, z którymi mieliśmy umowę na takie akcje, żaden Leith nie próbował ich naprawić. Nielegalne walki, produkcja i przerzut broni, czy hazard w zupełności wystarczały.

- Przypadkowo dowiedziałem się też, że Owen Anderson uciekł.

- Jebany skurwiel. - mruknąłem wściekły. - Jak?

- Odwrócili uwagę wszystkich wybuchem bomby w jego sektorze. Kiedy ludzie biegali i próbowali coś z tym zrobić, on spierdolił. Przekupił kilku strażników, a oni wyprowadzili go poza mury.

- Pozbądźcie się go.

- To nie będzie takie proste. Chowa się jak szczur po kanałach. Żadne kamery go nie uchwyciły. - ścisnąłem mocniej szklankę. - Prawdopodobnie to on wypuścił do sieci te nagrania.

Pod wpływem siły szklanka pękła mi w dłoni, a kawałek niej wbił mi się między kciukiem, a palcem wskazującym. Otrzepałem rękę z resztek naczynia i alkoholu.

Chociaż Oliver usunął je w ciągu kilku minut, dotarły do wielu osób. Czułem, że federalni znowu zaczną węszyć.

- Oli już go szuka. - dodał Connor, żeby mnie uspokoić.

- To niech się pospieszy. - warknąłem. Nienawidziłem takich sytuacji. Anderson wiedział za dużo, ale jego czas już się skończył, gdy popełnił błąd i wpuścił w swoje szeregi psa. - Od razu jak go znajdziecie, zastrzelcie. Nie potrzebny mi kolejny psychol.

- Może mieć przydatne informacje. Myślę, że najpierw powinniśmy go przesłuchać. - westchnąłem, miał rację.

- No dobra, ale nic na siłę. Nie narażaj naszych. - przytaknął głową w zrozumieniu.

Wyjąłem szkło i owinąłem ranę ręcznikiem zanim ta zaczęła bardziej krwawić. Cholernie ciężko doczyścić krew z dywanu. Upierdliwe zajęcie.

- Lekarz powinien to zszyć. - nie był zmartwiony, a przynajmniej nie dał po sobie tego poznać, jednak odkąd pamiętam był nadopiekuńczy względem mnie.

- Przeżyłem nie jedną strzelaninę, to z tym też dam sobie radę. - chciał się dalej wykłócać, ale uprzedziłem go zanim coś dodał. - Wiedziałeś, że mój ojciec robił interesy z Danielem Holdenem?

- Skąd taki pomysł?

- Przejrzałem stare dokumenty. Ojciec skrupulatnie zapisywał wszystkie transakcje. Dlatego spotkałem się z nim.

- Co zrobiłeś?! - zmrużył na mnie swoje niebieskie oczy.

- Nic takiego. Tylko rozmawialiśmy.

- Nick? - zapytał z wyrzutem, na co westchnąłem. - Czasami naprawdę się zastanawiam, czy te szalone geny Twojego ojca nie dostały się też Tobie. - prychnąłem.

- Rozmawialiśmy. - powtórzyłem z naciskiem. - Poprosiłem go, żeby skrócił Dylanowi smycz.

- Poprosiłeś? - uniósł jedną brew w górę, niedowierzając. - Już prędzej uwierzyłbym, że znalazłeś Dylana i nafaszerowałeś jego dupę ołowiem.

- Zgodził się. - powiedziałem, na co mój przyjaciel spoważniał.

Co prawda, powiedział, że to tylko przez wzgląd na dobre znajomości z moim starym jest w stanie zgodzić się na nową propozycję. On założy Dylanowi kaganiec, a ja zlecę u niego wybudowanie kilku budynków. I tak za parę miesięcy chciałem szukać jakiejś firmy. Rozważałem nad założeniem nowej sieci hoteli.

- Myślisz, że to na długo go zatrzyma? Jest jak wściekły pies. W końcu wyrwie się spod władzy ojca.

- Możliwe. Nie obchodzi mnie to. Tyle czasu wystarczy, żeby się we mnie zakochała.

- Musisz się posuwać tak daleko? Możemy ją...

- Nie. Torturować będę ją w łóżku.

- Tylko dlatego, że Ci się podoba, to jej odpuszczasz. - stwierdził wkurzony. - Udajesz grzecznego chłopca? - prychnął.

- Nawet nie wiesz jak bardzo. Layla sądzi, że jestem normalny.

- Wystarczy, że wpisze Twoje nazwisko w wyszukiwarkę i dowie się, co ukrywasz. - zauważył oczywistość, ale ja byłem na to przygotowany.

- To niemożliwe. Oliver zablokował wszystkie niewygodne dla mnie artykuły. Aktualnie jestem czysty. - uśmiechnąłem się chytrze.

- A Twoja reputacja zniknie z dnia na dzień?

- Ta, która nie dociera do zwykłych ludzi? - byłem pewny, że ma więcej argumentów, ale odpuścił.

- Zresztą, rób co chcesz. Ja spadam. Ktoś na mnie dzisiaj czeka. - wstał i skierował się do wyjścia, ale zanim wyszedł, zatrzymałem go.

- Ostatnio byłeś jej bardziej przychylny, co się zmieniło? - obrócił się w moją stronę i zacisnął usta w wąską linię.

- Tak jak powiedziałeś, to zwykła dziewczyna. Nie należy do Twojego świata. Jesteś tego pewny? Nie będziesz żałował, jeśli przez Ciebie umrze?

To się nigdy nie stanie. Jednak zastanowiło mnie jedno.

- Dlaczego sądzisz, że ta kobieta będzie dla mnie cokolwiek znaczyć? - uśmiechnął się łagodnie.

- Bo już robisz dla niej więcej niż kiedykolwiek dla innej. To kwestia czasu, zanim sobie uświadomisz Nick. - po wypowiedzeniu tych słów, zostawił mnie samego.

Oparłem się wygodnie o fotel i myślałem nad tym, co zasugerował. Prawdą było, że spodobała mi się. Jej wygląd, śmiech, czy szczerość. Pierwszy raz usłyszałem od kobiety, że jestem aroganckim dupkiem, a ona zrobiła to szczególnie uroczo i seksownie. Jednak to była tylko i wyłącznie ciekawość, którą zaspokoję, kiedy już się z nią prześpię. Jak również uzyskam informacje, którymi tylko ona dysponuje.

***

Zbliżał się wieczór, kiedy porządkowałem ostatnie dokumenty. Pierwszy raz od kilku miesięcy, kończyłem wcześniej pracę i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Może pojadę skontrolować magazyn. Za parę dni wypchniemy prawie całą broń. Chociaż Clyde był tam rano z Bonnie i wszystko było w porządku. Kasyno... sprawdził Oliver, kiedy nie musiał pilnować mojej siostry. Zostały Podziemia. Od kiedy upadło to na Manhattanie, Liderzy byli pod ciągłą kontrolą, ale z czasem stało się to nużące. Zacząłem się zastanawiać, czy czasem potrafili samodzielnie myśleć. Ostatnio przychodzili do mnie z każdą pierdołą.

Zamknąłem oczy. Imperium ojca, które stworzył było jak cierń w moim palcu. Żadne inne Podziemie nie przynosiło takich dochodów jak te, które prowadził Anderson, dlatego zastanawiałem się, czy po prostu nie zrobić czystek w tym obszarze i pozbyć się problemu.

Dobra. Jeden dzień ich nie zbawi. Odpaliłem plan Layli, żeby sprawdzić, co akurat porabia. W końcu nie rozmawialiśmy od niedzieli. Nawet nie odpisała na filmik, który jej przesłałem z tego dnia w klubie. Uparta kobieta.

Od godziny siedemnastej do zamknięcia będzie w kawiarni. Przecież możemy się przypadkowo spotkać. Zgarnąłem marynarkę z wieszaka i wyszedłem z biura.

Kiedy zaparkowałem przed budynkiem rozdzwonił się mój telefon. Clyde. Cholera, ten to ma wyczucie czasu.

- Szefie, mamy go. - powiedział, gdy odebrałem.

- Gdzie jesteście? - spojrzałem przez okno i odszukałem wzrokiem blondynki. Właśnie podawała zamówienie klientowi. Uśmiechnęła się słodko i wróciła za ladę.

- Tam gdzie zawsze. - na obrzeżach miasta mieliśmy starą drewnianą chatkę, w której przeprowadziliśmy takie przesłuchania. Przynajmniej mieliśmy pewność, że nikt nie usłyszy żadnych krzyków i nie sprawdzi jej. Teoretycznie należała do Susan Parker, a w praktyce żadna taka osoba nie istniała. Na nasze potrzeby, Oliver stworzył jakieś dwadzieścia profili różnych osób. W rzeczywistości nigdy się nie urodzili, ale w papierach prowadzili przykładne życie obywateli. To na ich konta bankowe spływały zyski, które dalej szły w obieg. Akcje, obligacje, czy inwestycje, a gdy wracały, federalni nie mieli się do czego przyczepić.

- Będę za dwadzieścia minut. W tym czasie pobaw się z nim. - rozłączyłem się i ostatni raz spojrzałem na Layle. Właśnie rozmawiała z rudą dziewczyną, gdzieś w jej wieku. Energicznie o czymś dyskutowały i śmiały się. Chciałbym ją usłyszeć niż tylko widzieć, ale nie miałem tyle czasu. Jeżeli niedługo nie dotrę na miejsce, Clyde może go wykończyć.

Ponownie włączyłem się do ruchu drogowego. Trasę znałem na tyle dobrze, że trafiłbym tam z zamkniętymi oczami. Kiedy zmarł ojciec, to właśnie w tym domku, wykonałem więcej wyroków za niesubordynację niż kiedykolwiek wcześniej. Wielu nie okazało mi należnego szacunku, ze względu na moją matkę. Była kochanką, a ja bękartem.

W dodatku byłem tym drugim.

Nie każdy mnie poparł jako następcę. Tak naprawdę nigdy nie powinien nim zostać, a stało się tak tylko dlatego, że ojciec zapisał to jako swoją ostatnią wolę. Znalazł lukę w niepisanym prawie. W naszym świecie to zawsze pierworodny przejmował władzę. Nie było żadnych ustępstw. Chyba, że pierwszy syn by zginął, jednak to się nie wydarzyło, a staruszek i tak dopiął swego. Był upartym gnojem. Zawsze musiał postawić na swoim.

Zjechałem z drogi stanowej na leśną. Po kilku kilometrach dotarłem do celu. Wysiadłem z auta. Przed wejściem minąłem dwóch naszych ludzi. Raczej nie byli potrzebni, jednak zawsze staraliśmy się mieć obstawę, gdyby coś nie poszło po naszej myśli. Kiedy wszedłem do pomieszczenia, Clyde właśnie przywalił mu pięścią w twarz. Jak się okazało w szpitalu, nie miał złamanej ręki, a tylko nadwyrężony mięsień, ale i tak uderzał drugą. Według zaleceń lekarza miał się oszczędzać.

Podszedłem bliżej i poklepałem go w ramię.

- Co tak szybko? - wysapał. - Dopiero się rozkręcałem. - uśmiechnął się szeroko. Lubił takie zabawy.

- Na razie wystarczy. - przegarnął ręką włosy, które opadły mu na czoło i odsunął się pod ścianę.

Kostucha nie najlepiej wyglądał. Był przywiązany za ręce do sufitu, przez co ledwo dotykał podłogi stopami. Krew spływała mu ze skroni, pokrywając część twarzy i ciała. Prawe oko miał tak spuchnięte, że ledwo cokolwiek nim widział i chyba brakowało mu kilku zębów, choć nie byłem pewien, czy te leżące na ziemi należały do niego, czy jego poprzedników. Ubrania miał poszarpane. Podejrzewam, że nie bardzo chciał iść po dobroci.

- Kogo my tu mamy? Marshall Freeman, prawda? - zapytałem spokojnie.

- Skąd Ty? Nieważne. Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - warknął zmęczony.

- Nicolas Leith i cholernie mnie ostatnio wkurzyłeś. Wystarczy taka szczerość?

- Leith. - sądząc po sposobie wypowiedzi mojego nazwiska nie był zadowolony. Na pewno słyszał je wcześniej i nie było owiane pozytywnymi historiami. - Nie wchodzę Ci w drogę.

- Mylisz się. Twój człowiek wybrał nieodpowiednią kobietę i mój klub. Jak myślisz, co się z nim stało? - uśmiechnąłem się złowrogo.

- To przez Ciebie mój kontakt się urwał. To Ty go zabiłeś! - odparł wściekły, na co zaśmiałem się. Nie dziwiłem się jego reakcji. Ktoś mieszał w jego interesach, a jeżeli to był któryś z Leithów, nigdy nie wróżyło nic dobrego.

- Od razu zabiłem. Załatwiłem mu przednią zabawę, bez używek, z których tak chętnie korzystacie.

- Zabawę? Pociąłeś go na osiemnaście kawałków. - wysyczał, patrząc na mnie z pogardą w oczach.

- Tak, było dużo krwi. - skrzywiłem się. - Wiesz jak trudno to zmyć?

- Dlaczego wysłałeś mi jego głowę? - zapytał, choć doskonale wiedział, co to oznaczało.

- To była przestroga. "Spierdalaj, zanim Cię dopadnę." Nie zrozumiałeś? Sądziłem, że jesteś bardziej kumaty. - zwiesił głowę w geście zrezygnowania. Przez chwilę myślał nad swoją sytuacją, ale nie miał zbyt wiele opcji.

- Możemy się dogadać. Czego chcesz?

- To nie wchodzi w grę. - przekrzywiłem głowę, obserwując jego reakcje. - Chociaż... Powiedz wszystko, począwszy od tego z kim pracujesz do miejsc gdzie zabieracie te kobiety.

- Co będę z tego miał?

- Może przeżyjesz. Co prawda, nie wiem w jakim stanie, ale istnieje szansa, że będziesz oddychać.

- Chujowa ta umowa. - uśmiechnął się żałośnie, czując, że jest na przegranej pozycji.

- Twój wybór.

Gówno prawda. Jeżeli choć przez chwilę pomyślał, że pójdę mu na rękę. Był większym idiotą niż wyglądał.

- Mogę mu pomóc podjąć decyzję. - wyrwał się Clyde.

- Lepiej mnie zastrzelcie teraz.

- Nic w życiu nie jest takie proste. - poklepałem go po policzku i usiadłem na krześle. Odpaliłem papierosa, zaciągnąłem się dymem, po czym dałem znak przyjacielowi, że może działać. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w głuche uderzenia o ciało. Później był dźwięk łamanej kości. Uchyliłem powieki. Otwarte złamanie.

Nie lubiłem czekać, byłem dość niecierpliwy, dlatego kiedy Clyde powiedział, że Freeman stracił przytomność, wkurzyłem się jeszcze bardziej.

- Kurwa. Nie mam całej nocy, młody.

- Negocjacje czasami trwają kilka godzin.

- Oby nie dni.

- Zaraz się obudzi. Nie oberwał mocno. - popatrzyłem na niego niezbyt przekonany. Zawsze to mówił, a później okazywało się, że delikwent był już jedną nogą w grobie.

- Nie mam tyle czasu. Odwiąż go. - wstałem i podszedłem do regału. Odszukałem wzrokiem wódki.

W międzyczasie Clyde zrobił to, o co prosiłem i usłyszałem jak ciało spada na ziemię.

- Co chcesz zrobić?

- Zdezynfekować ranę. - przykucnąłem nad mężczyzną. Odkręciłem butelkę i wylałem alkohol na złamanie. Obudził się z krzykiem. - Witaj, śpiąca królewno. To jak? - uderzyłem butelką w wystającą kość. Kolejny krzyk. - Widzisz. Normalnie jestem pobłażliwy. - Clyde zaśmiał się cicho. No, dobra może i nie. Kontynuowałem. - Jednak dzisiaj przez Ciebie musiałem zmienić plany. Raczej mnie to nie ucieszyło. 

Puk. Puk. Puk. Chyba bolało, bo naprawdę głośno się darł.

- Dobra, powiem. Tylko kurwa przestań. - wysapał zmęczony.

- Trzeba tak było od początku.

Podał nam trzy nazwiska swoich sługusów, jednego wspólnika i dwa adresy. Detroit nie było jedynym miejscem. Cholera. Connor nie pojedzie w dwa miejsca, w jednym czasie. Będę musiał zorganizować drugą grupę.

Kiedy wyśpiewał wszystko, co było nam potrzebne, zabraliśmy go w jedno ciekawe miejsce. Nad autostradę. Może los będzie dla niego łaskawy.

- Obiecałem, że będziesz mógł przeżyć. Jak uda Ci się przejść na drugą stronę, wygrasz życie. Zakryj mu oczy. - Clyde wykonał polecenie. Poklepałem Kostuche po ramieniu, na co ten wzdrygnął się pod moim dotykiem. - To moja propozycja. Zadowolony?

- Pojebało Cię? Nigdy tego nie zrobię.

- To od razu dostaniesz kulkę w głowę. To Twoja jedyna szansa. Rezygnujesz?

- Sukinsyn. - pochyliłem się i wyszeptałam mu do ucha.

- Słyszałem przyjemniejsze określenia. - ostatnio bardzo spodobał mi się tytuł "niesfornego wilczka". Uśmiechnąłem się na wspomnienie słów Layli. Dlaczego o tym pomyślałem? Zacisnąłem szczęki, niezadowolony. - Zaczynaj. Nie mamy całej nocy. - klepnąłem go w plecy, zachęcając do dalszej współpracy.

Nadal stał w miejscu. Przez kilka chwil zastanawiał się, ale wiedział, że lepszej oferty nie dostanie.

Ruszył niepewnie. Przez zranioną nogę poruszał się niezgrabnie i wolno. Idealnie przed nim przejechała osobówka. Zatrzymał się, czując powiew wiatru. Usłyszałem jakieś mamrotanie z jego ust, ale nie potrafiłem odróżnić słów.

- Zaczął się modlić. Szefie, chyba nawróciliśmy grzesznika. - zarechotał Clyde.

- Niewiele mu to pomoże.

W końcu wbił się na pierwszy pas. Miał szczęście. Nic nie jechało. Na drugim zahaczyło go inne auto. Upadł i próbował się szybko pozbierać, ale miał zbyt dużo ran, żeby zrobić to sprawnie. W dodatku trząsł się jak osika, jednak wstał i zaczął iść dalej.

- Tak blisko. - warknął Sherwood, jak zawsze niecierpliwy.

- Tym razem mu się nie uda. - spojrzałem na niego z uśmiechem, a potem przeniosłem wzrok na trzeci pas, gdzie zbliżała się ciężarówka. - Zbieramy się.

Najpierw był huk uderzenia, a później pisk opon.

- Cudnie. Wygląda jak rozjechana żaba. - zaśmiał się.

- Wracamy. Zanim psy się zjadą.

Ruszyliśmy w drogę powrotną, a ja zastanawiałem się jak przydzielić nowe zadania.

- Trzy pierwsze nazwiska należą do Ciebie. - zwróciłem się do przyjaciela. - Myślę, że nie będziesz miał większych problemów.

- To tylko pionki. Upadną zanim dowiedzą się, kto ich dopadł. - odparł pewnie.

- Wspólnika załatwi Bonnie, Connor weźmie Detroit, a ja Allentown. Niech Oliver znajdzie plany budynków, personelu i co tam jeszcze jest potrzebne. Będzie wiedział, co robić. Przekaż reszcie.

- Szefie, może zabierzesz ze sobą mnie albo Bonnie. Będzie bezpieczniej. - znowu to robi. On i reszta. Uważają, że nie powinienem być sam podczas takich akcji, że zawsze powinienem mieć wsparcie kogoś zaufanego.

- Wezwę Mikaela. Wisi mi przysługę. - rozłożyłem się bardziej na fotelu, rozmyślając nad schematem działań i ilością zapotrzebowania.

- Twój brat...

- Mikael musi wykonywać moje polecenia. Nie zmienię przeszłości, a on musi się w końcu ogarnąć.

W dzieciństwie mieliśmy o wiele lepsze relacje niż teraz. Zawsze chroniłem go przed ojcem, na tyle ile mogłem, ale to wszystko diabli wzięli, kiedy musiałem zastrzelić jego przyjaciela. Tego zakłamanego gnoja, który sprzedawał informacje o nas, naszym wrogom. Młody mi nie uwierzył i nie wybaczył aż do teraz, chociaż nie miałem innego wyboru. Gdyby ojciec się dowiedział, prawdopodobnie Mikael by oberwał, a do tego też nie mogłem dopuścić.



/Hejka Miśki moje! <3 A co zrobiła wczoraj Nekyuko? Tak, opublikowała pusty rozdział, bo 14 xD Wiem, zdolna jestem 😁 Ogólnie rozdział miał się pojawić wczoraj, ale właśnie przez tę akcję, uznałam, że przeczytam go jeszcze raz. Ostatnio chodzę z głową w chmurach, to chyba przez tę pogodę. Hmm... to widzimy się za dwa tygodnie 😊

/I powodzenia jutro w szkole <3 Miłej nocki 😘

/Piosenka: Bohnes - Raging On A Sunday

/Data publikacji: 31/08/2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top