Rozdział 15. Wszyscy mają wrócić żywi.
Nicolas
Nie byłem pewny czy dobrym rozwiązaniem było pozostawienie Kręgu w rękach Connora i Clyde'a. Dzisiejszego wieczoru odbywały się walki, ale miałem inne plany, więc nie było wyboru.
Jeszcze raz spojrzałem na bilet, sprawdzając, czy byłem w odpowiednim miejscu. Tytuł spektaklu brzmiał "Tango umarłych". Mało zachęcające. Rano dostałem go wraz z krótką notatką "Jestem w okolicy.". Nie potrzebowałem więcej, żeby domyślić się, o kogo chodzi. Tylko on mógł wpaść na pomysł spotkania się w teatrze.
Po okazaniu biletu, obsługa zaprowadziła mnie w odpowiednie miejsce. Wszedłem do loży VIP. Dobrze nie zrobiłem kroku, a od razu podeszło dwóch ochroniarzy i wyciągnęli łapy, żeby mnie obszukać.
- Ace, możesz odwołać swoje szczeniaki? - odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się szeroko.
- Leith. - wstał z miejsca i wystawił ramiona jak do przytulasa. Uścisnąłem go i poklepałem po plecach. - Dobrze Cię widzieć, stary. - machnął ręką na swoich osiłków. - Poszukajcie mojej żony. Pewnie będzie przy barze.
- Zabrałeś ze sobą Ariel? - zapytałem, kiedy wyszli.
- Spróbowałbym nie. Widziałeś ją kiedyś wściekłą? Ta kobieta trzyma mnie za jaja.
- Boisz się jej? Tej kruszynki? - zaśmiał się i wskazał dłonią fotel.
- Nie. - usiedliśmy. - Jednak nie mam zamiaru przechodzić miesięcznego celibatu. Znowu.
- Nie jest jedyna na świecie. - zasugerowałem.
- Straci obie dłonie w chwili, gdy dotknie innej. - zerknąłem za siebie, skąd dochodził głos. Do loży weszła elegancka i seksowna brunetka z lampką wina w ręku.
- Ariel. - wstałem i pocałowałem ją w policzek. - Pięknie wyglądasz.
- Wiem. Ty też niczego sobie. - uśmiechnęła się lekko, po czym usiadła obok męża. - Myślałam, że zabierzesz ze sobą jakąś pannę. Miałabym chociaż z kim porozmawiać.
- Z nami też możesz porozmawiać, kochanie.
- To nie to samo. Zaraz zaczniecie temat o silnikach samochodowych, a ja nadal wolę rozmawiać o kieckach. Po za tym nie mogę Was obgadywać z Wami. - wzruszyła ramionami.
- Widzisz, jak to się kończy? Zostawiasz swoją kobietę z przyjaciółką, a tyłek masz obrąbany od góry do dołu.
- Wymieniamy doświadczenia, kochany. Następnym razem zabierz swoją dziewczynę Nick. - dopiła resztę alkoholu. - Skoczę po kolejny. - pokazała nam puste szkło i ruszyła do wyjścia.
- Po prostu zabierz całą butelkę.
- Taki miałam zamiar, ale Twoi goryle zgarnęli mnie za szybko. - uśmiechnął się i odprowadził wzrokiem kobietę.
- Wpadłeś po uszy. - przytaknął głową. Byli małżeństwem od trzech lat i nigdy nie widziałem, żeby mieli siebie dosyć.
- Tak. Warto było postawić się ojcu. Chociaż wtedy przestrzelił mi dłoń, za to, że ją porwałem. Nadal nie jest w pełni sprawna. - pokazał mi lewą rękę, na której znajdowała się okrągła blizna. Poruszył palcami, trzy z nich zgięły się bez problemu, ale dwa tylko lekko drgnęły. Uśmiechnął się szeroko.
- Nie każdy chce się narazić rodzinie Campbell, a Ty to zrobiłeś.
- Czego się nie robi dla miłości. - wzruszył ramionami.
- Przez Twój egoizm, mnie też w to wplątałeś. - przypomniałem.
Kiedy Ace porwał Ariel, jej ojciec, Evan Campbell postawił na nogi cały stan Arizony. Był wściekły, bo obiecał córkę komuś innemu. Jako, że byliśmy ich sojusznikami, mieliśmy pomóc mu ją odnaleźć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem komu miała być "oddana" i dlaczego ojciec bez zawahania wysłał Mikaela i mnie do pomocy. Przez dwa tygodnie podążaliśmy ich śladem, aż w końcu dotarliśmy do Teksasu. Sądzili, że nie wejdziemy za nimi na teren Salazara. Byli w błędzie. Dopadliśmy ich w hotelu przy granicy z Meksykiem. Kolejnego dnia zabraliśmy ich z powrotem do domu. Na miejscu okazało się, że miała trafić pod moje skrzydła. Nie chciałem tego, ona zresztą też nie. Nasi ojcowie nawiązali umowę za naszymi plecami, dlatego, gdy tylko się o tym dowiedziałem, musiałem negocjować jej warunki. Straciłem wtedy pół miliona, żeby przekonać Campbella. Co było łatwiejsze niż wytłumaczenie mojemu ojcu, że jeszcze poczeka na synową. Finalnie wszystko skończyło się dobrze, ale każdy z nas poniósł karę za niesubordynację.
- Oddałem Ci przysługę. - cóż, to była prawda. Daleko mi było do małżeństwa. Rozejrzał się po pomieszczeniu. - A Ty jak zawsze bez obstawy. Jak przestrzelą Ci cztery litery to nauczysz się brać przynajmniej jednego człowieka ze sobą.
- Matkujesz mi jak Connor. - przewróciłem oczami. - To nie tak, że na każdym kroku ktoś czeka, żeby mnie zabić.
- Zalazłeś za skórę wielu osobom. Nigdy nie wiesz, kiedy nadejdzie koniec.
- Ja o tym zadecyduje, a jak na razie, nie spieszy mi się do grobu. - odsłoniłem lekko marynarkę pokazując mu dwa pistolety w kaburach przytwierdzone na szelkach. - Jednak mogą próbować. - pokręcił głową z uśmiechem na ustach.
- Szalony sukinsyn.
- Powiedz mi lepiej, jak długo zamierzasz zostać?
- Tydzień, może dwa. Muszę coś sprawdzić. - spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, które przypominały mi Layle. Choć jej były ładniejsze. Ostatnio wciąż o niej myślałem, a mój umysł sam podsuwał mi wspomnienia. Powinienem skończyć z tą chorą obsesją.
- Zawsze mogę pomóc. - zaoferowałem się. Wiedziałem, że gdybym ja był w trudnej sytuacji, nie zostawiłby mnie samego.
- To sprawa rodzinna.
- Rodzinna? - zmarszczyłem brwi. Nie kojarzyłem, żeby w mieście miał kogoś bliskiego.
- Ojciec miał kochankę, kiedy był już po ślubie. Podobno tutaj ją znajdę.
- I to jest ten powód? To raczej żadna nowość. Pokaż mi przynajmniej jednego mężczyznę, który jej nie ma, gdy chodzi o zaaranżowane małżeństwo.
- Miał też z nią dziecko. - zawahałem się. Pod tym względem Leon Velasco uważał, żeby nie spłodzić potomstwa z nieprawego łoża. Powodowało to masę problemów, jak w przypadku naszej rodziny. - Pomyślałeś o tym samym. Skurczybyk pilnował się, a jednak wpadł.
- Chcesz znaleźć tego dzieciaka? To bez sensu. - pokręciłem głową. Kolejny raz pakował się w kłopoty. - Wiesz, co Twój ojciec zrobi jak się dowie? Przestrzeli Ci drugą dłoń.
- Ma połowę naszej krwi. Zresztą to żaden dzieciak. Może mieć jakieś dwadzieścia lat.
- Tym bardziej. Pewnie ma już ułożone życie, bez tatusia mafiozy. Powiedz mi jak wpadłeś na ten popaprany pomysł po tylu latach?
- Nie wiedziałem. Nikt nie wiedział, oprócz mojej matki. Ujawniła prawdę dopiero kilka tygodni temu jak kłóciła się z ojcem. Emocje wzięły górę i przyznała się, że odesłała tę kobietę, gdy ta przyszła prosić ojca po pomoc.
- Co on na to?
- Nie uwierzył jej, ale mi to nie dawało spokoju. Przeszukałem jego komputer, popytałem służbę, która pracowała w tym czasie. Cudem udało mi się zdobyć jej zdjęcie i nazwisko.
- Zrozumiałbym, gdyby to Twoja matka została odprawiona z kwitkiem, ale z tą kobietą nic Cię nie łączy. Bzyknęli się. Mieli dzieciaka. Koniec historii. Po co drążyć temat?
- Chce poznać moją jedyną siostrę. Chce wiedzieć, czy wszystko u niej w porządku. - widziałem determinację na jego twarzy. Jednak takim egoistycznym zachowaniem wpędzi ją tylko w kłopoty.
- A pomyślałeś, czy ona tego chce? - po czasie dotarło do mnie co, on powiedział. - Chwila. To kobieta? - westchnąłem na jego głupotę. - Znasz ten świat od urodzenia. Wiesz, co się stanie, jeśli spróbujesz ją zabrać do domu. Sam byłeś świadkiem jak oddali Ariel za kilka dostaw broni. Myślisz, że Velasco nie zrobi tego samego, skoro to jego córka?
- Nie powiem mu, że ją znalazłem.
- Obyś wiedział, co robisz. - nie przekonywałem go do zmiany zdania. To ani trochę mnie nie dotyczyło. Jednak z pewnością weźmie pod uwagę moje argumenty i jeszcze raz to przemyśli. Przecież w ten sposób mógł zniszczyć jej życie.
Urwaliśmy temat, gdy dołączyła do nas Ariel. Wkroczyła zadowolona do loży z butelką wina i kieliszkiem.
- Co macie takie ponure miny? - zmrużyła na nas oczy, ale po chwili machnęła ręką i opadła na fotel. Po alkoholu miała jeszcze lepszy humor niż normalnie. - Zaraz się zacznie. - powiedziała uradowana.
Poprawiła materiał długiej, obcisłej, bordowej sukni z dwoma rozcięciami po bokach, zaczynającymi się już od bioder. Założyła jedną nogę na drugą, odsłaniając kawałek nagiej skóry na udach. Była piękną kobietą, ale bardzo szaloną i ekscentryczną. Czułem, że gdybym wtedy musiał się z nią ożenić, rwałbym włosy z głowy. Ona potrafiła skoczyć z mostu byleby tylko dostać to czego chce. To był jeden z jej argumentów, kiedy przekonywała swojego ojca, że chce być z Acem. Wariatka.
Nie bardzo zwracałem uwagę na występ. Chociaż pewnie można było go uznać za zapierający dech w piersiach. Taniec i muzyka się ze sobą komponowały, co było przyjemne. Jednak aż do końca nie wiedziałem jaką historię opowiadają aktorzy. Co już samo w sobie było irytujące.
- Dlaczego zawsze wybierasz teatr? - zapytałem, gdy spektakl się skończył. - Nawet nie wiem, o czym to było.
- Ariel to lubi. - pochylił się w moją stronę i ściszył głos. - No i nic nie mówi przez jakieś trzy godziny. Powinieneś tego czasem spróbować. - pokręciłem głową i uśmiechnąłem się.
- Mam na to lepsze sposoby.
***
Oderwałem wzrok od raportu i spojrzałem na godzinę. Dochodziło południe. Cztery godziny w jednej pozycji, wpatrzony w monitor komputera. Normalnie praca marzeń... Rozciągnąłem ramiona i wstałem, żeby choć trochę się rozruszać. Włączyłem ekspres, ustawiając podwójne espresso. Przerwa nie zaszkodzi.
Włączyłem telewizor wiszący na ścianie. Rzadko z niego korzystałem, ale Clyde nie widział innej możliwości, żeby go tam nie było. Dlatego którejś nocy, razem z Oliverem zamontowali mi to ustrojstwo i za każdym razem gdy tutaj przesiadywali, Clyde oglądał kreskówki, a Oliver programy naukowe. Nie wiem, co było gorsze. Chyba tylko to, kiedy znaleźli się w tym pomieszczeniu razem. Tak jak Bonnie gryzła się z Connorem, podobny rozmach miał Oliver z Clydem. Chociaż przynajmniej do siebie nie strzelali. Wyrządzali sobie mniej inwazyjne szkody, aczkolwiek ich pomysły nadal były durne.
Ostatnio Oliver w mieszkaniu Clyde'a, podłączył prysznic pod prąd. Co prawda, nie miało dużego kopa, ale i tak go popieściło. Był wkurzony jak byczek Fernando, kiedy przed nosem człowiek machał mu czerwoną płachtą.
Może powinienem otworzyć zakład psychiatryczny, a nie klub. Pacjentów już mam. Tylko kto chciałby ich leczyć?
Usiadłem na kanapie i wysłuchałem się w wiadomości.
- Dzisiaj rano na dnie rzeki znaleziono ciało dwudziestoletniej kobiety, która zaginęła trzy dni temu.
Wyświetlili również jej zdjęcie. To była drobna blondynka o niebieskich oczach. Była ładna, uśmiechnięta.
Bez wcześniejszego uprzedzenia, do biura wszedł Mikael. Dlatego z ekranu skierowałem wzrok na niego.
- Bracie. - kiwnął głową w przywitaniu.
- Dawno się nie widzieliśmy. - upiłem łyk kawy i wskazałem kubkiem na transmisję wiadomości. Odwrócił głowę, spoglądając. - Powiedz mi, kto jeszcze ukrywa ciało w rzece?
- Nikt z naszych jeżeli to masz na myśli. Znaczy znalazłby się jeden, ale aktualnie siedzi w więzieniu. - wzruszył ramionami.
- Właśnie. - wyłączyłem urządzenie.
- Mniejsza. Podobno masz dla mnie robotę. - Mikael rozsiadł się w fotelu naprzeciwko mnie. Widziałem jego niezadowolenie, ale mimo to ignorowałem.
- Napijesz się czegoś?
- Przestań. Nie odzywałeś się tyle czasu, a teraz wyskakujesz z misją ratunkową. Dlaczego?
- A jak myślisz? Potrzebuję kogoś ogarniętego. Najlepiej dobrego strzelca. Jak pójdę sam, Connor pozbawi mnie flaków. - skrzywiłem się na to wyobrażenie. - Prawdopodobnie.
- Nie o tym mówię. Dobrze wiesz, co mam na myśli.
- Wszedł na mój teren, zignorował zasady, więc za to zapłacił. Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał.
- Pierdolenie. Connor mówił, że masz nową dupę i mamy mieć na nią oko, gdy będzie w zasięgu. To o nią chodzi? To ona miała być kolejną ofiarą? - choć pytał, to i tak znał już prawdę.
Czy przed tymi kretynami, nie można już niczego ukryć?
- Tak, ale ona nie ma z tym nic wspólnego. To sprawa osobista.
- Pogrążasz się Nick.
- Zabije Connora. - mruknąłem do siebie.
- Czasami się zastanawiam, kto tu rządzi, Ty, czy on. - uśmiechnąłem się.
- Nasza hierarchia się nie zmieniła. Jest moją prawą ręką, dlatego dba o bezpieczeństwo.
- Nie rozumiem. Dlaczego jakiś przygarnięty kundel jest ważniejszy od własnej rodziny? - uderzyłem pięścią o blat. Nie byłem na niego zły, wiedziałem jakie mniemanie ma o Conorze, ale nie powinien tak mówić.
- Uważaj na słowa, młody. Ten przygarnięty kundel nie raz nadstawiał za mnie karku. Connor jest dla mnie jak brat. Ufam mu, tak samo jak Tobie.
- Myślałem, że... - zmarszczył brwi.
Wyglądało to tak jakby próbował coś rozwiązać. Był typem osoby, która miała problem ze stwierdzeniem oczywistych rzeczy, dlatego był strasznie naiwny. Łatwo było go zmanipulować. Jednak, gdy już doszedł do odpowiednich wniosków, osoba, która go okłamała, miała przejebane. Byłem ciekaw, o co tym razem chodziło.
- Muszę coś załatwić. - podniósł na mnie swoje niebieskie tęczówki. - Wieczorem będę na czas.
Wyszedł z biura, zostawiając mnie samego.
Mikael Leith. Mój młodszy brat i swego czasu najlepszy przyjaciel. Dzieliły nas cztery lata różnicy, ale łączyło znacznie więcej. Mieliśmy podobne zainteresowania i spojrzenie na świat. Jednak to powoli zaczęło się zmieniać, gdy ojciec wprowadził go w interesy rodziny Leith. Był tylko trzynastoletnim chłopakiem. Chociaż już wcześniej uczono go strzelać, wtedy traktował to jako zabawę, a nie coś prawdziwego.
Natomiast ja dobiłem naszą relację trzy lata później, zabijając jego przyjaciela i zdrajcę. Pamiętam jego wyraz twarzy, gdy dowiedział się co zrobiłem. Niedowierzanie pomieszane z zawodem i rozpaczą. Może powinienem był to inaczej rozwiązać. Jednak ten gówniarz i jego niewyparzony ryj, nie pozostawił mi większego wyboru. Wygadywał takie bzdury o Mikim... Gdy tylko przypomniałem sobie jego słowa, miałem ochotę wrócić do tego momentu i zastrzelić go jeszcze raz.
Wyszedłem na balkon zapalić i wybrałem numer do Connora.
- Wszystko przygotowane?
- Prawie. Pakujemy ostatnie rzeczy do waszego auta. Bonnie jest już na miejscu, Clyde podobnie. Pewnie skończą wcześniej.
- Zasada ta sama. Wszyscy mają wrócić żywi.
- Dotyczy to szczególnie Ciebie. - zaciągnąłem się dymem, po czym powoli wypuściłem przez usta.
- Dobrze, mamo.
- Ty mały... - zaśmiałem się, wiedząc, że chce mnie przekląć na wiele sposobów.
- Widzimy się jutro.
- Nick. - rozłączyłem się. Miałem już dość słuchania wyrzutów jaki to jestem nieodpowiedzialny. Może i byłem trochę zbyt pewny siebie, ale gdybym nie postępował według własnych przekonań i racjonalnego myślenia już dawno wąchałbym kwiatki od spodu.
- Panie Leith, można? Przygotowałam aranżacje klubu na Halloween i comiesięczną imprezę tematyczną. - usłyszałem głos Eleny z wnętrza.
Zgasiłem papierosa w popielniczce i wróciłem do pokoju.
- Dobrze Cię widzieć, Eleno. Jak córka? - uśmiechnęła się szeroko.
- Dobrze. Zaczęła stawiać pierwsze kroki.
Elena była młodą, samotna matką, która popełniła błąd po pijaku, a przynajmniej tak uważała kiedyś. Zazwyczaj organizowała wesela, ale pracowała dla mnie dorywczo i wymyślała nowe eventy.
- Widzę, że interes się kręci.
- Nie narzekam.
Wyjęła szkice i koncept na kolejne wydarzenia. Najwyraźniej moja przerwa dobiegła końca.
Resztę dnia spędziłem w biurze, omawiając z Eleną ostatnie poprawki i przygotowując klub na wieczorne otwarcie.
Do apartamentu wpadłem tylko po to, żeby się przebrać. Natomiast resztę rzeczy takie jak broń czy kamizelki kuloodporne miały być przygotowane w samochodzie.
O umówionej godzinie spotkałem się z grupą w magazynie, skąd mieliśmy wyruszyć.
Spojrzałem na dziewięć osób przede mną. Nie mieli, co liczyć na pokrzepiającą mowę z mojej strony. Chociaż domyślałem się, że takiej nie oczekiwali. Pracowali ze mną od kilku lat, jeszcze zanim staruszek zwinął się w zaświaty, więc wiedzieli jak to wygląda.
- Rider, idziesz ze mną i Mikaelem. Reszta obstawia wejścia, ewentualnie pilnuje kobiet, które tam będą. Nawet szczur nie ma prawa się prześlizgnąć. Zrozumiano? - popatrzyli po sobie niepewnie.
- Connor mówił co innego. - wyjaśnił Rider. Był szefem ochrony, z którym już nie raz robiliśmy podobne akcje, więc nie zdziwiły go różne wersje. - Po jednej osobie na wejście, reszta ma ubezpieczać wasze tyły.
- Dlatego nie powinienem zostawiać mu takiej roboty. - mruknąłem do siebie niezadowolony. - Nie ma mowy. Na miejscu będzie chaos, kiedy tylko tam wejdziemy. Wszystkich będziemy odsyłać na parter, a Waszym zadaniem będzie utrzymać w ryzach tych ludzi. Jakieś pytania?
- Nie. Znają się na swojej robocie. Nowicjuszy wziął Connor. - Rider uśmiechnął się złośliwie. Wiedział jak wygląda praca z nowymi osobami, dlatego on sam cieszył się, że nie był za nich odpowiedzialny.
- Jeszcze jedno. - dodałem. - Niech tylko zobaczę, że któregoś świerzbi kutas, to odetnie go i wsadzę go Wam do gardeł. Czy to jasne?
- Tak, szefie. - odpowiedzieli chórem, na co uśmiechnąłem się.
- Zbieramy się.
Mężczyźni rozdzielili się na dwa samochody. Wszystko jak na razie szło sprawnie, oby tak pozostało do końca.
Po jakiejś godzinie byliśmy na miejscu. W międzyczasie omówiliśmy z Riderem i Mikaelem szczegóły. Włożyłem do ucha słuchawkę. Dzięki niej mieliśmy kontakt z Oliverem i resztą grupy.
- Oliver słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie.
Został ostatni element mojego stroju. Ubrałem na twarz maskę Myszki Miki.
- Brakuje mi tylko białych rękawiczek. - westchnąłem.
- Mogę załatwić. - odpowiedział radośnie Rider. Natomiast on ukrył swoją tożsamość za postacią Goofy'ego. To było popaprane. Nie mogli wpaść na nic lepszego?
- Przecież to fajne. - za to Mikael miał dziób kaczora Donalda. - Teraz nikt nie pomyśli, że to nasza działka. - nie mogłem zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale wiedziałem, że się uśmiecha. Kiedyś to była jego ulubiona bajka. Pozostałej dwójce przypadła postać Pluto i Czarnego Piotrusia. Ciekawe co mieli pozostali.
- Nie ważne. Wchodzimy, załatwiamy tych popaprańców i spadamy. Policja posprząta za nas.
Wysiedliśmy z auta. Część osób poszła od razu na tył budynku, natomiast my weszliśmy głównymi drzwiami jak do siebie.
- Tylko spokojnie słoneczko, a nikomu nie stanie się krzywda. - odezwał się Mikael do chyba recepcjonistki lub kobiety o podobnym fachu. Wymierzył do niej z broni i kazał przejść z dala od lady. Często w takich miejscach były przyciski wzywające ochronę, ale w tym momencie nie byli nam oni potrzebni.
Wydawała się bardzo spokojna jak na zaistniałą sytuację.
- Miejcie ją na oku. Może coś kombinować. - rozkazał do mężczyzn, którzy mieli zostać na parterze.
- Wszyscy są na swoich miejscach. Możemy działać. - powiedział Rider.
- Pierwsze piętro, pokój 109. - odezwał się Oli.
Ruszyliśmy w wyznaczonym kierunku. Za to miejsce odpowiadało trzech kretynów, którzy dogadali się z Freemanem. Właśnie w tej chwili zmierzaliśmy do jednego z nich.
Otworzyłem drzwi. Wydawało się jakby pokój był pusty, ale mężczyzna schował się za zasłoną. Wystawały mu buty spod materiału. Podszedłem i odsłoniłem go, żeby się upewnić.
- Akuku! - krzyknąłem, na co pisnął jak panienka.
- Nie zabijecie mnie. Dam Wam wszystko czego chcecie. - skulił się pod ścianą i błagał o życie.
- Wystarczy to, że się nie bronisz. - strzeliłem mu w głowę. Jego krew rozprysła na ścianę i okno. Może się cieszyć, że szybko poszło i nie cierpiał za bardzo. - Rider? - podał mi plik kartek, które odłożyłem na biurko. Dowody wystarczające na pogrążenie całego tego przybytku i ludzi, którzy tutaj pracowali. Policji pewnie przyda się mała podpowiedź.
- Kolejnego macie w 120.
- Dzięki Oliver, ułatwiasz nam pracę.
- Zawsze do usług.
Ostatni wystrzał z broni zaniepokoił kilka osób, przez co wyszły z innych pomieszczeń. Widząc nas, kobiety zaczynały krzyczeć, natomiast mężczyźni chowali się z powrotem do pokoi.
- Drogie Panie, zapraszamy na parter. - uspokajał je Rider, a przynajmniej próbował. - Nic Wam nie grozi, dopóki nas nie zaatakujecie.
Z jeszcze większym krzykiem uciekły w stronę schodów. Miki odprowadził je wzrokiem. Najwidoczniej spodobał mu się widok półnagich kobiet. Większość była ubrana w jedwabne szlafroki, ale niektóre były tylko w bieliźnie.
- Skup się. - traciłem go lekko w ramię łokciem.
- Sprawdzałem tylko, czy idą w dobrym kierunku.
- Już wiedzą, że jesteście w budynku. Bądźcie ostrożni.
- Jak radzi sobie Connor?
- Trafili na jakiegoś gościa z karabinem maszynowym. Są pod ostrzałem i czekają aż skończy mu się amunicja.
- Informuj mnie na bieżąco. - odpowiedziałem zdecydowanie. Nie podobało mi się to, ale w aktualnej sytuacji, nie mogłem im pomóc.
Mikael otworzył kolejne drzwi. Znowu pozornie puste pomieszczenie. Oprócz jednej przywiązanej i nagiej dziewczyny do łóżka. Niedawno tutaj był i raczej nie odszedł za daleko.
- Nick. On ją pociął. - spojrzałem na brata. Przyglądał się ciału kobiety. Dopiero, gdy on zwrócił na to uwagę, zacząłem dostrzegać więcej szczegółów. To była prawda. Na rękach i nogach miała świeże ślady cięcia nożem.
- Chory psychol. Sprawdź, czy żyje.
- Oddycha. - przykrył ją jakimś materiałem i pochylił się nad nią, gdy ta zaczęła ruszać ustami, jakby chciała mu coś powiedzieć. Gdy jej wysłuchał zerwał się z miejsca i podszedł do innych drzwi po prawej. Otworzył je z rozmachem, zapominając o najwyższej zasadzie.
To mogła być pułapka.
- Miki, nie wchodź tam. Cholera. - odepchnąłem go, zanim broń wystrzeliła, w skutek czego ja oberwałem. Bolało, ale nie było najgorzej. Musiał mnie tylko drasnąć i ominąć kamizelkę kuloodporną. Ja to mam szczęście.
Mężczyzna po prostu siedział na toalecie i czekał na nas z dubeltówką.
Rider domyślił się, co kombinował i posłał kulkę prosto w jego głowę. Gdyby spóźnił kilka sekund, z pewnością ten koleś nie spudłowałby kolejny raz.
- Nick? Nick!
- Nie umieram. - podniosłem się z podłogi, trzymając za bok. - Skup się, został ostatni. Minąłem go i tym razem ja poszedłem przodem.
- Trzeba to opatrzyć.
- Na to też przyjdzie czas. Idziemy.
- Mamy rannego. Jeden z klientów miał broń. Unieszkodliwiliśmy go, ale oberwał jeden z naszych. - usłyszałem w słuchawce.
- Przechodzimy do ostatniej części planu. Zabierzcie go stąd.
- Pokój 204. - powiedział Oliver. - Mocno dostałeś?
Szybko pokonaliśmy schody na drugie piętro. Robiło się coraz goręcej. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu.
- To nie jest teraz ważne. Co z Connorem?
- Kończą, ale mają trzech rannych.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem kopnięciem. Ten podły szczur, próbował wyjść przez okno. Mikael strzelił do niego w nogę, co skutecznie ściągnęło go na podłogę.
- Zwiążcie go i... - dźwięk syren policyjnych niósł się po okolicy. - Spadamy.
- Kto Was przysłał? - wycharczał poszkodowany.
- Kostucha. Widocznie, chciał się Was pozbyć. - odparłem zadowolony.
Złapałem go za głowę i mocno uderzyłem o ścianę. Stracił przytomność.
- Zostawimy go żywego? - zapytał mnie brat.
- Niech głosi nowinę o nowym gangu Myszki Miki.
Zeszliśmy na parter i skierowaliśmy się do tylnego wyjścia, gdzie miał być przygotowany dla nas samochód. Jedyna przeszkodą jaka na nas czekała był drewniany płot. Niby nic takiego, ale miał dwa metry wysokości i pół metra szerokości. Niezłe zabezpieczenia jak na zwykły burdel.
- Młody skaczesz pierwszy, kolejny Rider.
Przyklęknąłem na jedno kolano, ustawiając się pod ścianą i wystawiłem dłonie przed siebie. Mikael wspiął się bez problemu, Rider podobnie. Natomiast ja musiałem wziąć rozbieg. Cofnąłem się kilka metrów i usłyszałem krzyki policjantów. Byli coraz bliżej.
Rozpędziłem się skoczyłem na ściankę. Złapałem dłoń Mikaela. Pomógł mi się podciągnąć i wciągnął mnie na szczyt. Zeskoczyliśmy z niego i pognaliśmy do samochodu.
/Misiaczki przybywam! 💛 Teraz to dopiero poszalałam z terminem rozdziału... Jednak mógł być jeszcze później. Na szczęście zmobilizowałam się dzięki Lilboi1769 Dziękuję ❤️ Ta osoba przypomniała mi, że niektórzy ludzie jednak czekają na dalsze części 🐇
/Ubierajcie się ciepło w taką pogodę i nie dajcie się przeziębieniu jak ja! Od środy miałam wolne, a leżałam w łóżku i się kurowałam... Rozumiecie, w wolne?! To powinno być zakazane 😤
/Piosenka: PALAYE ROYALE - Paranoid (kocham, uwielbiam, potrzebuję i grają koncert w Polsce w marcu 2022 😍)
/Data publikacji: 14/11/2021
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top