Rozdział 9

Tak, już widziałam zachwycone spojrzenie Jane i jej brata, że znowu mogę mieć kłopoty. Nie wiedziałam co w tej sytuacji pomyśli Aro, ale w sumie to było dla mnie najmniej ważne. Liczyła się wolność. Może chwilowa, ale choć na chwilę chciałam odetchnąć od tego śledzenia, pilnowania i rozkazów.
-Wiesz, że jesteś szalony?-zapytałam wciąż wtulona w jego plecy. Mogłam biec sama, ale jakoś nie miałam zamiaru oderwać się od jego ciepłego ciała. Dyskretnymi ruchami dotykałam jego miękkich i niezwykle aksamitnych włosów w kolorze kruczej czerni. Były takie piękne i lśniące.

Sama nie wiedziałam co mam o nim myśleć. Byliśmy w pewnym sensie podobni do siebie. Każde z nas straciło bliską osobę przez Aro. Z tym, że dla niego mój ojciec był obcą osobą, a dla mnie... nie mam pojęcia kim jest? Czy jest ważny? Gdyby nie był pewnie już dawno bym go zabiła, a tak... Czułam się zagubiona w tym wszystkim.

-Czemu tak uważasz?-zapytał mnie wreszcie po dłuższej chwili, jednocześnie wyrywając z zamyślenia.
-No nie wiem, może dlatego, że porywasz mnie z Volterry jak księżniczkę z wieży strzeżonej przez smoka i gnasz sama nie wiem dokąd?-odparłam udając poważną
-Nazywanie Jane i Aleca smokiem to raczej nazbyt delikatne stwierdzenie- odparł, a ja zaśmiałam się cicho.
-No możliwe...ale ta parka piekielnych bliźniaków zaczyna mnie irytować i to bardzo jak już o nich mówimy
- Myślałem, że Jane zmieniła co do ciebie stosunek po ostatnim...- odparł zwalniając.
Ostrożnie postawił mnie na miekkiej trawie nieco wysuszonej od słońca. Uśmiechnęłam się na sam widok tej ogromnej pustej przestrzeni przed nami.
-Bo tak było, ale teraz, kiedy ponownie zniknęłam... Nie chcę tak żyć. Ciagle kontrolowana i uwięziona w komnacie jak Sulpicja. Wiesz co jest najgorsze? Że patrzę na żonę Aro i widzę mamę. Tak samo jak ją sobie zapamiętałam- odparłam i pochylając się starałam ukryć swoje łzy.

Wampiry nie mają łez, czy więc nie jestem wampirem? Co jest ze mną nie tak, że nawet w tym świecie muszę być dziwadłem i to jeszcze żyjącym wiecznie. Carlos podszedł do mnie blisko i uniósł palcem wskazującym mój podbródek ku górze.
- Powinienem Cię nienawidzić, chciałem Cię zabić na samym początku, ale to jak próbowałaś mnie bronić... Czemu tak na mnie działasz? Czemu, kiedy patrzę na Ciebie teraz, taką bezradną i przybitą to nie chcę niczego innego jak pocałować Cię i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze- mówił patrząc tymi niezwykłymi oczami w moje oczy.
-Czemu tyle pytasz zamiast przejść do czynów?- zapytałam sama nie wierząc w to co właśnie wypowiedziałam na głos. Carlos cofnął się na moment, a potem mocno przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Cały strach i smutek na ułamek sekundy odmienił się. Wreszcie czułam spokój. Spokój i próżnię.

Nie wiedziałam, co z tego wszystkiego wyniknie, ale nie chciałam zostać w Volterze, a uciekając z Carlosem musiałabym się z nim do końca wieczności ukrywać . Na tym akurat nie zależało mi za bardzo. Słońce połaskotało naszą skórę sprawiając, że zaczęła migotać.
-Ymmm...Słońce...tak za nim tęsknię...- odparłam chyba sama do siebie
-Wiesz, że nie musisz tam być...-odparł spokojnie, ale czułam na sobie jego spojrzenie.
- Nie mam wyjścia, nie chcę przez całe wieki ukrywać się ze strachem, że ojciec w końcu mnie dopadnie, to nie ma sensu-odparłam teraz spoglądając w jego purpurowe oczy.
- Musi być jakiś sposób, by Cię od niego uwolnić-odparł podchodząc krok bliżej i dotykając czule mojego policzka.
Czemu właściwie tak to uwielbiałam. Nie wiedziałam o nim za wiele, a czułam się tak, jakbyśmy żyli ze sobą od wieków. Słońce głaskało jego policzki promieniami nadając wygląd anioła.
-Jak go znajdziesz to mi powiedz...-odparłam wciąż przyglądając mu się z zachwytem.

Delikatnie musnął palcami moje włosy i uśmiechnął się.
-Nie wiem dlaczego ty mi tak ufasz- odparł niby z rozbawieniem. To jednak zastanowiło mnie na moment. Cofnęłam się o krok.
-Muszę wracać-odparłam i ruszyłam biegiem w stronę Volterry.
-Saja!!!? Co ja takiego powiedziałem?- zapytał, ale nie ruszył za mną. Znowu zostawił mnie samą z kłopotami, które będą mnie czekały jak wrócę do swojej ,, wieży".
Straż na szczęście nie była tak sprytna jak sądziłam i dość powoli, lecz dyskretnie zakradłam się do swojego pokoju. Nikogo w nim nie było, więc usiadłam na łóżku i patrząc w ścianę zastanawiałam się co teraz? Nagle do mojego pokoju weszła Sulpicja. Trzymając w dłoni przepiękną suknię uśmiechnęła się z czułością.
- W tej sukni będzie ci prześlicznie- odparła i wieszając niezwykłą kreację na drzwiach mojej szafy podeszła do mnie i pocałowała w czoło.
- Martwisz się przez tego Carlosa, tak?- zapytała. Skinęłam głową. Może nie w takim sensie jak myślała, ale jednak byłam z jego powodu zaniepokojona.
- Nie masz czym się przejmować, Jane pilnuje Cię jak prawdziwa strażniczka- odparła, a ja poczułam dreszcze na plecach.
-O tak- odparła Jane wchodząc nagle do mojego pokoju. Sulpicja posłała jej tak samo czuły uśmiech i wyszła.
- Widziałam Cię z tym...-odparła zaciskając zęby
-Nie mów tacie, nie chcę, żeby się martwił-odparłam podchodząc do okna.
- Masz z nim romans?-zapytała, a ja spojrzałam na nią z szokiem
- Chyba oszalałaś, to wariat i nie potrafiłę się przed nim obronić-odparłam siadając na łóżku i ukrywając twarz w dłoniach.
- Czemu nie krzyczałaś? -zapytała, a ja przy swoim uchu usłyszałam głos Carlosa ,,skłam". Aż drgnęłam przerażona.
- Jak to? Przecież krzyczałam, nie słyszałaś mnie?!-zapytałam nagle czując łzy napływające mi do oczu. Skoro on tu jest postanowiłam poprzez własne kłamstwa przekazać mu własne myśli.
-Iluzja...- Jane była na siebie wściekła, a tak na prawdę nie było żadnej iluzji. Położyłam się na łóżku podkulając nogi.
-Boję się Jane. Po raz pierwszy się boję. Carlos jest świetny w tym co robi i był moment, kiedy mu zaufałam, ale teraz...- urwałam na chwilę siadając i patrząc na nią oraz na samego Carlosa stojącego za dziewczyną.- Co jeśli on chce mnie skrzywdzić? Że się mną bawi? Mną i moimi uczuciami? Co jeśli mną manipuluje? Nie ufam mu, już sama nie wiem, czy komukolwiek mogę tutaj ufać, jestem zmęczona, przepraszam Cię, ale wolę zostać sama- odparłam. Carlos rozpłynął się w powietrzu, a Jane skinęła głową, przytuliła mnie niezdarnie i wyszła za drzwi.

Chwilę po tym na moim łóżku wylądowała kartka.

,, Ty naprawdę mi nie ufasz? Nie wierzę..

Carlos "

Sama w to nie wierzyłam. Uderzyłam pięścią w poduszkę.
- Jak mam ci ufać skoro nic o sobie nie mówisz!- warknęłam nieco przyciszonym głosem, by nie usłyszała mnie Jane. Byłam zagubiona i wściekła. Skrzypce. Tylko one teraz mogły oddać mi trochę wolności. Kiedy popłynęła  z nich melodia z moich oczu po policzkach zaczęły spływać łzy. Dlaczego wszystko musi być dla mnie takie trudne?

#Od Autorki

Kolejny rozdział. Chyba się trochę rozkręcam. Mam nadzieję, że jeszcze to czytacie.

Czekam na Wasze opinie, podpowiedzi, może sami macie jakieś ciekawe pomysły co do tego co tu się może wydarzyć?

Dawajcie gwiazdki, jeśli rozdział wam się podoba

Pozdrawiam

Roxi


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top