Rozdział 6

                         Nigdy nie sądziłam, że moje życie aż tak się zmieni. Na dodatek odkąd Carlos wykiwał mojego ojca wszędzie krążyły straże. Nie wolno nam było oddalać się od siedziby. Czułam się jak w klatce. Kiedy zrobiło się całkiem ciemno poszłam na wieżę. O tak późnej porze z trudem udało mi się znaleźć tam niepostrzeżenie. Wszędzie stali ludzie Kajusza. To on najwięcej panikował. Dla mnie Carlos nie sprawiał wrażenia groźnego. Raczej... Ciekawego. Tajemniczego. Stanęłam w półokrągłej luce i spojrzałam w dół. Wysoko.

                                         Bałam się, ale przecież byłam nieśmiertelna tak? Zamknęłam oczy i zrobiłam krok do przodu. Czułam pęd powietrza, a potem uderzyłam w bruk na chodniku. Ludzie na szczęście byli już w domach i nikt mnie nie widział. Wstałam. Otrzepałam suknię z kurzu i rzuciłam się biegiem za bramę miasta. Musiałam się przejść, daleko. Odpocząć od tego całego zgiełku i kontrolowania. Wychowała mnie ulica, nie mogę być zamknięta. Gdy tylko znalazłam się w lesie poczułam spokój. Nie byłam głodna. Pożywienia miałam dosyć w gmachu. Jednak potrzebowałam czegoś czego nie potrafiłam wyjaśnić. - No proszę, cała siedziba Voltery jest zamknięta jak forteca, a ty uciekasz, czyżbyś się mnie nie bała? - zapytał nagle nie kto inny jak Carlos. Spojrzałam na niego. Włosy opadające na jego ramiona, te piękne oczy. Ta sylwetka jak wyrzeźbiona z marmuru. W jasnym świetle  księżyca lśnił delikatnie. Inaczej niż w słońcu. Był piękny. - Ja ciebie? Nie rozśmieszaj mnie - odparłam i splotłam dłonie na piersi.

                             Ten nagle znalazł się  za moimi plecami z ustami wręcz przy moich ustach , a ja aż podskoczyłam z zaskoczenia, kiedy musnął moje wargi swoimi- Nienawidzę jak to robisz! - odparłam, kiedy się odsunął, a on się zaśmiał. - Wydaje mi się, że ci się podoba - stwierdził. Był taki pewny siebie. - Nie mogę uwierzyć, że tak się mnie uczepił taki gość jak ty - odparłam - A ja nie mogę uwierzyć, że jesteś córką Aro- stwierdził odchodząc ode mnie i siadając na jednym z przewróconych drzew. - Aro jest moim ojcem, ale mnie nie wychował! - odparłam ze złością - Zostawił mnie i mamę zaraz po moim urodzeniu. Miałam może dwa tygodnie. Kiedy skończyłam osiem lat zmarła , a ja zostałam sama, na ulicy. Musiałam sobie radzić i teraz nie ma już dla mnie znaczenia czy mam ojca czy nie, działam sama- odparłam patrząc na niego dumnie. Jego drwiące spojrzenie zniknęło. Ujrzałam w nich coś innego, jakiś błysk. - Odnoszę wrażenie, że nie pałasz miłością do swojego ojczulka - zauważył, a ja podeszłam do niego i odparłam stojąc tak blisko jego ust jak wcześniej on stał przy moich - Ja nie wiem co to miłość, nikt mi jej nie pokazał - po tych słowach odwróciłam się i zaczęłam oddalać  z powrotem do Voltery. Zawiał lekki wiatr, a ja usłyszałam jego szept To się zmieni. Nie wiem czemu, ale uśmiech od razu pojawił się na moich ustach.

# Od Autorki

I jak?

Mam nadzieję, że Wam się podoba. Nie wiem czemu, ale strasznie lubię to pisać. Taka moja historyjka, którą pisze się łatwo, bo zawsze jest wena. Wiem, że powinnam pisać częściej, ale no sami wiecie jaka jestem niezorganizowana.

Tak więc dawajcie gwiazdki i komentarze

Pozdrawiam

Roxi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top