♤6♤

Nowa siedziba Volturie - Volterra, Włochy

–Panie, wzywałeś– Ephraim, główny śledczy Volturie wkroczył do głównej sali tronowej. Aro zmierzył go morderczym wzrokiem i uśmiechnął się w sposób od którego cierpła skóra. Odkąd stracił córkę stał się dużo bardziej okrutny i przede wszystkim żądał zemsty. Zemsty na tym, który skrzywdził jego dziecko. Na synu Rana.

Aro doskonale znał ich historię. Od początku poczynania Rena nie odpowiadały zasadom panującym i ustalonym przez członków Volturie.

–Znalazłeś go ?– pytanie wydawało się proste i pozornie wypowiedziane łagodnie. Jednak nic bardziej mylnego. Aro był w takim stanie, że każdy źle postawiony przez jego ludzi krok mógł być ich ostatnim. Sulpicja nie wpuszczała go do swojej komnaty. Nie czekała wieczorami w ich małżeńskim łożu. Jane nie odezwała się słowem od tamtej tragedii, całkowicie zdana na Aleca, który przyjął z godnością formę jej obrońcy i próbował wspierać.

Każdy z bliskiego otoczenia wampirzej rodziny królewskiej w jakiś sposób odczuł brak Saji. Aro odczuł ją najboleśniej, gdyż stracił swoje jedyne dziecko po raz drugi. Taki ból był niemożliwy do wymazania. Strata i cierpienie jakie w nim się gotowały zamienił na złość i gniew. Dlatego od jakiegoś czasu Marek i Kajusz przewodzili prawem, starając się być wciąż obiektywni i sprawiedliwi. Natomiast Arowi pozwolili zająć się tą najważniejszą dla niego sprawą. Rewanżem na Carlosie. W takim stanie był zdolny do wszystkiego.

–Nadal szukamy, ale nie pozostawił po sobie za wiele śladów. Tropiciele zgubili trop sześćdziesiąt kilometrów dalej w środku lasu– odparł.

–Jak to zgubili trop?!!! Wysłałeś najlepszych tropicieli?!!! Do czego jesteście mi potrzebni, skoro nie umiecie znaleźć jednego wampira?!!–krzyk Aro poniósł się przez całą komnatę.

–Robimy co możemy –Ephraim odpowiedział prawie szeptem.

–To róbcie więcej!–warknął. –Chcę mieć go tu żywego. Karę wyznaczę mu sam i będzie żałował, że kiedykolwiek się urodził. Pożałuje tego, co zrobił mojej córce!–wykrzyczał, a potem spojrzał na Ephraima. –Wyjdź! Nie mogę na ciebie patrzeć– odparł i opadł zrezygnowany na swój tron.

***

Jane siedziała w swojej komnacie. Patrząc tempo w okno, wciąż czuła ogromne poczucie winy, że nie ustrzegła Saji. Mimo,że często się nie dogadywały to jej zadaniem było ją chronić. Nie mogła uwierzyć, że mając w posiadaniu tak potężny dar, tak niebezpieczne narzędzie, a wręcz destrukcyjne nie umiała pokonać zwykłego iluzjonisty. Jego dar był jak wpuszczenie niewidomego na poligon. Na każdym kroku spotykało się pułapki.

–Jane – wyrwana z zamyślenia dopiero teraz dostrzegła jednego ze strażników stojącego w drzwiach. Alain spoglądał na nią bez cienia strachu. To było bardzo nierozsądne z jego strony. Zwłaszcza, że nawet nie miała ochoty na odrobinę uprzejmości.

Poderwała się na równe nogi i spojrzała na niego pozornie łagodnie, mimo że od środka aż się gotowała.

–Jakim prawem wchodzisz tutaj nieproszony?–warknęła –Nikt nie nauczył cię manier?!– jej podniesiony głos o dziwo nie zrobił na nim wrażenia. Czyżby zbyt długo zdała się na ochronę swojego brata, że zaczęła tracić  szacunek innych, a strach zaczął budzić jedynie jej bliźniaczy brat?

–Chyba nie zamierzasz teraz robić mi wykładu?–zapytał z wyraźną kpiną. Nie zamierzała. Spojrzała na niego z uśmiechem i urzyła swojego daru. Krzyk strażnika był dla niej niczym nagroda. Pomyślała, że da mu taką nauczkę, aby na przyszłość jej nie drażnił. Jak widać nawet na moment nie mogła okazywać słabości.

–Ach Alainie, oczywiście, że nie zamierzam prawić ci wykładów, ale mogę Cię zabić, prawda? Naprawdę sądzisz, że nie należy się mnie obawiać?–pastwiłam się nad nim wywołując kolejne fale bólu. Wtedy do pokoju wpadł Alec.

–Jane?–pytania były wypisane na jego twarzy.

–Alain i ja ustalamy właśnie kilka podstawowych zasad. Pierwsza z nich to nie wchodzić do mnie bez pukania –warknęła, a Alain zawodził z bólu coraz głośniej.

–Jane zostaw go siostro– Alec był spokojny i przyzwyczajony do jej reakcji, gdy była złaDlatego bez cienia współczucia dla strażnika rozsiadł się wygodnie na jej łóżku i zakładając mogę na nogę czekał, aż siostra się namyśli.–Nie warto zawracać sobie głowy byle kim–dodał niby znudzony. Znała ten gest. Musiał wiedzieć o czymś ważnym, co nie mogło czekać.

Zostawiła Alaina i spojrzała na brata.

–Co jest?–zapytała.

–Aro chce Cię widzieć –wyjęczał Alain podnosząc się z podłogi. Jedno jej wściekłe spojrzenie i już go nie było.

–Ach ta dzisiejsza straż. Taka nierozważna, prawda siostro?–Alec był zbyt spokojny. Jane wiedziała, że ma w tajemnicy coś bardzo ciekawego i pewnie ma to związek z wezwaniem Aro. Ruszyła tam więc pośpieszcie. Nie mogła się jeszcze przyzwyczaić do tych ilości korytarzy i dlatego właśnie najczęściej przemieszczała się wszędzie z bratem. Wiedziała, że idzie za nią.

–W lewo – odparł, kiedy już miała skręcić w drugą stronę.

–Jak to możliwe, że tak szybko się nauczyłeś tej drogi?–mruknęła rozdrażniona.

–Przejrzałem plan tuneli i nauczyłem się go na pamięć– odparł. Jane zatrzymała się natychmiast i spojrzała na niego ze zdziwioną miną.

–To jest jakiś plan?

–Nie było, ale tropiciele mają też inne zdolności. Jeden wisiał mi przysługę i narysował dokładną mapę– przyznał się, wyprzedzając ją i skręcając w wąską uliczkę zatrzymał się przy miejscu w którym trzeba wykonać skok w dół.

Jane szła za nim lekko obrażona. Alec wiedział, że siostra nie znosi, gdy ma przed nią tajemnice, więc nim wskoczył do dziury westchnął i uśmiechnął do niej.

–Przyniosę ci tą mapę dziś wieczorem –obiecał, a ona spojrzała na niego łagodniej i uśmiechnęła się najczulej jak umiała.

–Kocham Cię braciszku –odparła, a on zaśmiał się tylko i skoczył. Ruszyła za nim robiąc krok w pustkę, by chwilę później znaleźć się w jego ramionach.

–Jak wyżej siostro –odparł i pocałował ją w czoło, stawiając bezpiecznie na posadzce. Alec nie lubił okazywać uczuć, ale Jane była dla niego wyjątkiem. Z bliskich mu osób, tylko ona wciąż jeszcze żyła. Był od niej kilka minut starszy, to też zawsze robił wszystko, by ją chronić. Dlatego Jane umiała odczytać jego miłość nawet poprzez proste gesty czy zwyczajną ciszę.

–Oczywiście nie powiesz mi, o co chodzi?– zapytała doskonale wiedząc, że każe jej czekać aż to Aro ją oświeci.

–Oczywiście, że nie –odparł i uśmiechnął się wymownie. Jak on lubił ją denerwować. Chociaż miała tak potężny dar nigdy nie urzyła swojej mocy przeciwko niemu. Nawet samo wyobrażenie tego, że mogłaby mu sprawić ból wywoływało u niej ciarki na całym ciele.

Wkroczyła na salę i gdy zobaczyła w jakim stanie jest Aro zrobiło jej się to trochę żal. Śmierć córki musiała mocno wyryć się w jego sercu. Widać było, że jest zmęczony i jakby w mgnieniu oka postażał się o wiele wiele lat. Podeszła do niego żwawym krokiem i posłała nieco przygaszony uśmiech.

–Ach Jane, jak dobrze Cię widzieć –odparł i podchodząc do niej ujął jej dłoń. Przez moment skupiał się na jej wspomnieniach, a kiedy natrafił na te mniej przyjemne, odsunął się jak oparzony. Zrozumiała, że musiał zobaczyć śmierć Saji.

–Wzywałeś mnie–odparła nieco zbyt cicho jak na nią. Aro skinął głową.

–Ponieważ ci ufam, jak nikomu tutaj to właśnie tobie powierzam odnalezienie zabójcy mojej córki –odparł i położył jej dłonie na ramionach. Jane patrzyła na niego zszokowana. Od początku chciała to dorwać, ale zabroniono jej opuszczać siedzibę Voltery. Coś musiało iść nie tak, skoro Aro zdecydował się na mnie–pomyślała. 

–Z wielką ochotą –odparła po chwili. To dlatego Alec był tak zadowolony. Już wiedział, że będziemy mogli dorwać tego Carlosa i urządzić mu jego własne piekło –myślała intensywnie mając na twarzy coraz szerszy uśmiech.

Kiedy skłoniła się Aro i ruszyła do wyjścia ten zatrzymał ją, łapiąc w łokciu. Spojrzała na niego zaskoczona, a on spojrzał na nią z ogromnym smutkiem.

–Tylko uważajcie na siebie Jane– poprosił, a ona skinęła głową. To był pierwszy raz odkąd znów widać było w nim troskę o nich. Wcześniej zdarzyło się to jeszcze zanim stali się wampirami. Aro ocalił ich, kiedy zostali skazani na śmierć poprzez spalenie na stosie. Wymordował przy tym całą wieś. Tego Jane nie zapomni do końca swych wiecznych dni.

Mimo, że nie był ich rodziną, czasem okazywał im więcej troski niż ich własna rodzina. Pragnął, by byli szczęśliwi,potężni i niepokonani i od samego początku tacy właśnie byli. Teraz te umiejętności i ta zawziętość będą ich wielkim atutem w poszukiwaniu śladów po iluzjoniście.

___________________________________

Kolejny rozdział

Wiecie, pierwszy raz pisze coś od początku w trzeciej osobie. Jak pewnie widzieliście w pierwszej części pisałam głównie w pierwszej.

Trudno mi się przyzwyczaić,  ale dokładnie sprawdzam czy nie piszę jako ,,ja" gdy coś opisuję. W trzeciej osobie mogę więcej pokazać z kilku perspektyw, to dlatego właśnie się na ten rodzaj narracji zdecydowałam. No zobaczymy jak wyjdzie

Czekam na wasze komentarze i gwiazdki

Pozdrawiam

Roxi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top