Untitled part
Rześki podmuch wiatru uderzył go w twarz. Rozkoszował się tą chwilą i wdychał świeże powietrze, nadciągające z każdej strony. Uśmiechnął się, gdy poczuł ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Momentalnie odchylił się do tyłu i pociągnął drugiego, żeby poleciał do przodu. Od razu usłyszał krzyk, przez który wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Trzymał nadgarstek tamtego i nie pozwolił spaść ze stromej góry.
– Jesteś poważny?! – zaczął wrzeszczeć na niego Taehyung. – Nie widzisz, jak tu stromo?! – za późno ugryzł się w język, jednak ciesząc się na reakcję mężczyzny. Tamten przyciągnął go do siebie, samemu wstając i ustępując kamień.
– Tae, czy ten widok jest ładny? – wskazał ręką w kierunku doliny usłanej różnobarwnymi kwiatami. Krajobraz był mało spotykany, ale niestety w całości stworzony przez człowieka i to całkiem dosyć dobitnie, ponieważ wcześniejszy las został ścięty.
Chłopak odsunął się trochę, dając fragment głazu do dyspozycji Jungkookowi. Złapał go za nadgarstek i przyciągnął, by usiadł.
- Jest tam bardzo dużo kwiatów – zaczął. – Ułożone kolorystycznie w różnych pasmach. Stąd wygląda to jak dywan – spojrzał na skupionego przyjaciela, któremu czarne okulary przysłaniały oczy. – Bywaliśmy w piękniejszych miejscach – stwierdził na koniec, podnosząc się. – Wracamy? – odpowiedzią było kiwnięcie głową czarnowłosego, który wstając złapał za rozkładaną laskę.
– Wysoko tu?
– Dosyć – odparł blondyn. – Jakbym wtedy spadł, umarłbym – zaśmiał się.
– Więc po co ja cię trzymałem – wypuścił teatralny wydech. – Dużo tu ludzi?
– Wcześniej było ich trochę, ale teraz nie ma nikogo.
– Spać mi się chcę – stwierdził Jeon, podchodząc do Kima. Złapał za jego ramię, składając laskę.
– Nie dziwię się. Już późno – odparł, chwytają kumpla, nim się wywrócił o wystający kamień. Usłyszał ciche podziękowanie i zerknął na swój zegarek. – Powinniśmy zejść za jakąś godzinę – przeliczył w myślach. – Około jedenastej będziemy w domu, jeśli po drodze nie będzie korków.
– Liczysz na korki o dziewiątej? – uśmiechnął się Jeon.
– Dziesiątej. Musimy jeszcze zejść – poprawił go drugi i obaj równocześnie zeskoczyli z niskiego spadu. Przez pewien czas jedynymi odgłosami były ostrzeżenia o wystających przeszkodach na drodze, aż wreszcie Tae oprócz poinformowania o dużym korzeniu zagaił rozmowę. – Chciałbym opisać ci wygląd kolorów – powiedział poważnie, spoglądając na przyjaciela. Wiedział, iż tamten czuł na sobie jego wzrok. – Prościej byłoby ci przedstawić różne rzeczy. A w ogóle jak ty "widzisz" kolory? – spytał zmieniając trochę ton głosu, przy nie do końca poprawnym słowie.
– Tak jak ty nie potrafisz mi opisywać twoich kolorów, tak ja nie opiszę ci moich. Widzę je, tak specyficznie, ale są. Mogę to chyba nazwać kolorami. Nie mam żadnego punktu odniesienia, do którego byłbym w stanie to porównać – odpowiedział, nie zatrzymując się. Po co stawać, jak mogą rozmawiać w drodze, przynajmniej szybciej wracając do samochodu.
Jungkook poczuł mocne ciągnięcie w stronę ziemi, a zaraz po tym usłyszał jęk przygniecionego Tae.
– Przepraszam – powiedział, próbując wstać, ale Jeon na plecach nie ułatwiał. – Zejdź – rozkazał, słysząc jedynie chichot tamtego. Oboje byli słabeuszami, więc niezależnie, kto byłby gnieciony, tak czy tak by nie wstał.
– Nie chcę mi się – bardziej rozłożył się na jego ciele, przyprawiając go o złość, jednak pogłębił ją, gdy zaproponował pewien układ. – Wiem. Zejdę, ale ty przez pół godziny bierzesz mnie na barana – chwila zastanowienia ze strony Taehyunga, później tylko odpowiedź i zczołganie się Jeona na glebę obok. – Czekam – odparł wstając i stając przed drugim. Mężczyzna odwrócił się do niego tyłem i podchodząc jak najbliżej, uchylił się.
– Skacz – polecił, czując za moment ciężar na plecach. Usatysfakcjonowany Kook siedział i odczuwał ciężar, sprawiany przyjacielowi. Po pewnym czasie zrobiło mu się go żal i sam zeskoczył, uwalniając się z uścisku rąk Kima na jego udach, co było proste, ponieważ tamten nie trzymał mocno.
– Poniósłbym cię, ale łatwo byśmy spadli z każdej napotkanej górki – zaśmiał się.
– Jest tak ciemno, że zapewne widzę tyle, co i ty – stwierdził żartobliwie, co Jeon na szczęście zrozumiał i zaśmiał się – powiem ci, że ostatni ludzie zeszli z jakieś dwie godziny temu. I tak teraz przypomniało mi się, że w tych górach jest dużo zwierząt.
– Jezu, Tae, ja naprawdę zapomniałem o zwierzętach – zrobił delikatnie przerażoną minę. – A co jak coś tu przyjdzie i nas zabije?
– Jedynym, co cię zabije, to ja, jak nie ruszysz dupy i nie zaczniesz iść – syknął w stronę wystraszonego Jeona, który łapiąc go za ramię i podchodząc bliżej zaczął stawiać małe kroki. W jego głowie powstawały różne teorie na temat potwornych zwierząt. Przypominał sobie ich odgłosy, które dudniły mu w czaszce, a niespodziewanie dosłyszał... Szczekanie. Głośne i groźne szczekanie, które, o zgrozo, było coraz bliżej.
– Tae, jakiś pies, tu biegnie – odparł cały blady do rozpoczynającego bieg przyjaciela. Jedno pytanie kłębiło się w głowach obu mężczyzn; co tu do cholery robi jakikolwiek pies, o tej godzinie? Godzina godziną, byli na wysokości trzystu metrów nad poziomem morza, w dodatku na kompletnym bezludzi, bo kto byłby tutaj przed dziesiąta w nocy.
Jungkook parę razy potknął się o wystające przeszkody, ale podtrzymywany przez Taehyunga nie wywrócił się. Oboje biegli bardzo szybko i Jeon poczuł nagle, że leci do przodu. Usłyszał krzyk Tae i po chwili oboje sturlali się z wzniesienia. Głośny jęk towarzyszył czarnowłosemu podczas zderzenia z drzewem, ale otrząsnął się bardzo szybko, ze względu na odgłos uderzenia Tae, lecz bez słowa przyjaciela. Jungkook nerwowo zaczął macać liście na glebie, trafiając po chwili na głowę Kima. Potrząsnął nim, nie doczekując się odpowiedzi i bez zastanowienia spróbował go podnieść. Adrenalina, spowodowana tymi zdarzeniami dodała mu siły i w tamtym momencie ciągnął za sobą powoli przytomniejącego mężczyznę. Wolną rękę wyciągał przed siebie w celu wybadania drzew, co jakiś czas uderzając ramieniem w korę. Całe szczęście po pewnym momencie szczekanie ucichło, a Jeon mógł zdyszany usiąść na ziemię i ułożyć przed sobą ledwo świadomego Tae. Blondyn spojrzał na zmęczonego kumpla i ledwo wyostrzając wzrok w oddali ujrzał światła domów, co znaczyło, że jeszcze chwila i znajdą się w samochodzie.
– Kook – odezwał się słabym głosem. – Dzięki – Powiedział, spoglądając na rozdartą bluzę Jungkooka na jego ramieniu i krew sączącą się z rany widocznej nawet w tej ciemności. – Zaraz będziemy. W aucie mam apteczkę – dodał. Jako odpowiedź usłyszał jedynie pomruk przyjaciela i pytanie o dalszą drogę.
Zmęczeni dotarli wreszcie do ukochanego niebieskiego Audi Taehyunga i oboje momentalnie rzucili się do drzwi, by bezpiecznie znaleźć się w środku. Posiedzieli tak chwilę, aż właściciel auta nie udał się do bagażnika po apteczkę, z którą za chwilę wrócił. Zamknął drzwi samochodu i nakazał młodszemu ściągnąć bluzę, co tamten od razu uczynił. Wyciągając z apteczki wodę utlenioną, polał nią, na całe szczęście nie głęboką, lecz dużą ranę kumpla i odczekując chwilę, zawinął bandażem.
– No i gotowe – uśmiechnął się do siebie. – Jak chcesz, to idź do tyłu, to sobie pośpisz, aż wrócimy.
– Nie. Jak ty nie śpisz, ja też nie będę – odpowiedział stanowczo czarnowłosy. Starszy Zaśmiał się jedynie i powiedział, że to jego wybór, po czym odpalił auto. Spoglądał kątem oka na walczącego z opadaniem głowy młodszego i z ledwością powstrzymał śmiech, gdy usłyszał ciche pochrapywanie ze strony pasażera. Przyciszył muzykę wydobywającą się z głośników, po czym trochę przyspieszył, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Cichutkie pochrapywanie ze strony Jungkooka powodowało samoistny uśmiech na jego twarzy, jednak zaczął powoli odczuwać skutki późnej godziny i westchnął uświadamiając sobie ile czasu będzie musiał jeszcze jechać.
Stojąc na światłach wpatrywał się w śpiącego przyjaciela. Dostrzegł pojawienie się delikatnego uśmiechu na jego twarzy, na który nieświadomie zareagował tym samym. Kochał widzieć szczęście tamtego. Nieważne kiedy, ważne, że mógł często oglądać wesołego Jeona, co było dla niego najważniejsze. Zawsze dbał o dobre samopoczucie kumpla po tym jak dwa lata temu jego rodzice stwierdzili, że nie chcą opiekować się już kaleką. Tae od razu zaproponował zdruzgotanemu Jungkookowi pomoc, tym bardziej, że przyjaźnili się już siedem lat.
Przycisnął pedał gazu, ruszając z miejsca. Przypadkiem zrobił to zbyt szybko, momentalnie budząc dwudziestolatka.
– Przepraszam Kook – powiedział do kumpla, który tylko zbył go machnięciem ręki i zaczął swój monolog.
– Tae, nie uwierzysz – mówił rozradowany. – To drugi raz w tym roku – uśmiechnął się, na co Kim zwolnił nieco i szeroko otworzył oczy.
– Co widziałeś? – spytał natychmiastowo.
– Wyobraziłem sobie ciebie – odpowiedział spokojnie. – Wiele razy mówiłeś mi o swoim kwadratowym uśmiechu, a ja lubiłem dotykać w tamtych momentach twoje usta. Wtedy też się śmiałeś. W moim śnie również. Wyobraziłem sobie twoje uszy, które trochę odstają. Nos, inny niż ten mój. Nie umiem ci tego opisać, dlatego zwyczajnie myśl, że widziałem ciebie takiego, jaki jesteś. Ja też chcę tak myśleć.
– Mam nadzieję, że nie byłem jakimś mutantem – zaśmiał się starszy, czując, że opowieść o śnie tamtego delikatnie zaburzył atmosferę.
– Wydaje mi się, że wyglądałeś całkiem ludzko. No, a przynajmniej tak wyobrażam sobie ludzi – oznajmił, po czym ponownie zaczął opisywać mu swój sen. Mówił o tym, że Taehyung biegł w jego stronę. On stał z wyciągniętymi rękami, bez twarzy i zwyczajnie czekał na przyjaciela. A potem się obudził.
– Będę musiał go zapisać jak wrócimy – uśmiechnął się Tae. Przyjaciel wyczuł jego gest i uczynił to samo.
Kim wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi otwieranych po stronie Jungkooka. Poczekał, aż tamten wstał i zatrząsnął auto, po czym sam je zamknął. Zignorował rzeczy pozostałe w bagażniku i zwyczajnie wszedł na klatkę schodową, kierując się do domu. Poszedł przodem, pozwalając przyjacielowi pokonać doskonale znaną trasę samodzielnie, a sam już otworzył drzwi. Zapalił światło w przedpokoju i zdjął pobrudzone trapery, wykorzystywane przez niego na każdym wypadzie z Kookiem. Wychylił głowę zza futryn, wypatrując wolno wchodzącego czarnowłosego, na szczęście będącego już na ostatnim schodku. Tae poczekał, aż tamten postawi nogi w mieszkaniu, następnie zamykając je na wszystkie spusty.
Starszy skierował się w stronę toalety nie czekając na kumpla. Od razu zamknął się i powoli rozebrał. Wszedł pod prysznic, delikatnie krzywiąc się, gdy na początku uderzyła w niego lodowata ciecz. Dodatkowo syknął w momencie zetknięcia się wody z raną na plecach, którą dopiero teraz dostrzegł.
Niesamowite, co dzisiaj przeżył. Do tego z niewidomym przyjacielem. Czuł się jednocześnie przemęczony, jak i szczęśliwy, co było spowodowane przygodą. Taehyung miał do siebie lekki żal, że zemdlał i przez niego Jungkook nieźle się pokiereszował, ale przecież on też może co jakiś czas być poszkodowany, tak?
Uśmiechnął się wychodząc z łazienki, z jedynie przepasanym na biodrach ręcznikiem. Równie dobrze mógłby chodzić nago, ale gdzieś w jego świadomości zawsze pojawiała się idiotyczna myśl, że kumpel odzyska wzrok. Nawet jeśli, to pewnie nawet nie zwróciłby uwagi na przyrodzenie Taehyunga i po prostu rozpłakałby się ze szczęścia. Tylko czy faktycznie by się ucieszył? Dostrzegłby rzeczy, które zawsze go ciekawiły. Nie potrzebowałby opisów przyjaciela, ale jednak byłyby też rzeczy, jakie niekoniecznie napawałyby go radością. Chociaż Taehyung wiedział, że przecież Jungkook widzi to wszystko – każde smutki, zniszczone osiedla i biedne dzieci mieszkające w walących się domach i wiele, wiele innych gorszych rzeczy – lecz na swój własny sposób, to i tak byłoby mu żal widzieć kumpla rozczarowanego chociażby twarzą Kima, którą wyobrażał sobie pewnie zupełnie inaczej. Cóż, mógł chociaż o tym myśleć, ale nigdy nie stałoby się to prawdą. Jungkook od urodzenia jest i będzie niewidomy.
– Łazienka wolna, Kook – zawiadomił go wchodząc do własnego pokoju.
– Tae, chodź na chwilę – usłyszał prośbę młodszego i skierował się w jego stronę.
Będzie chyba musiał porządnie wytrzeć włosy, bo krople skapujące na jego barki były nadzwyczaj irytujące.
Zerknął na zamknięte powieki przyjaciela. Wolał, gdy były otwarte, bo mimo, że tamten nie widział miał piękne oczy. Taehyung często przyłapywał się na patrzeniu w nie tak głęboko, że miał wrażenie, jakby Jungkook patrzył na niego. Myślał, iż byłby w stanie obdarować przyjaciela wzrokiem, jak tylko dłużej popatrzy w jego tęczówki. Ale Jeon zamykał oczy, a Taehyung nie był w stanie prosić o ich otwarcie. Bał się, że Jungkook słysząc to pomyśli niewiadomo co. W sumie, chyba miałby wtedy rację.
– Coś się stało? – zapytał, stając przed nim.
– Kleszcze – oznajmił jedynie brunet, a Taehyung od razu załapał o co chodzi. Cholera, sam zapomniał sprawdzić czy jakieś nie wszczepiły się w jego skórę.
– To może najpierw idź się wymyj, potem zerknę – zaproponował, na co drugi kiwnął głową.
Poszedł powolnym krokiem do łazienki, a Kim wrócił do pokoju. Z szafy wyciągnął szary T-shirt, po czym wycierając zamoczone ramiona, ubrał ją. Na dół założył czarne dresy i wyszedł z pomieszczenia. Słyszał szum wody puszczanej przez kumpla.
Taehyung udał się do salonu, w którym miał zamiar obadać ciało Jungkooka od potencjalnych zagrożeń, spowodowanych kleszczami. Często zdarzało się tak, że te małe, wredne stworzonka chwyciły się skóry tamtego i Tae martwił się, że jakaś choroba już zdążyła zainfekować kolegę.
Dźwięk zamykanych drzwi Kim dosłyszał aż na swoim miejscu.
– Tae, gdzie jesteś? – zapytał Jeon. Odpowiedziała mu informacja o pobycie przyjaciela i momentalnie się tam skierował. Usiadł na swoim ulubionym fotelu i czekał do momentu, w którym kumpel do niego nie podejdzie i nie sprawdzi go całego. Jungkook na sobie miał same bokserki, żeby starszy dokładnie mógł odgonić go od tych parszywców. Taehyung uklęknął na przeciw i zaczął od obserwacji nóg. Łydki bruneta wydały mu się nad wyraz ciekawe, dlatego podział na nich wzrok dłuższy czas. Dobrze, że to zrobił, ponieważ już po chwili ujrzał małego czarnego robaczka, uczepionego lewej łydki drugiego.
– Jest jeden – oznajmił mu, wstając i kierując się po pęsetę, zakupioną na takie okazje. Wrócił z przedmiotem w ręku i ponownie ukucnął na przeciw. Chwycił w narzędzie te małe ścierwo i delikatnie pociągnął, by nawet odnóża nie pozostały w ciele Kooka. Udało mu się to bez problemu, jednak obawy po pierwszym takim wyciąganiu zostały.
Kiedyś, kiedy to robił, odnóża zostały, a oni musieli iść do lekarza, aby się ich pozbyć. Jungkook stwierdził, że doktor miał głęboko w poważaniu jego zdrowie i nie zamierzał już nigdy w życiu go odwiedzać. Przynajmniej, póki nie będzie to potrzebne.
Starszy złapał w palce robaczka i ścisnął paznokciami. Wytrzymały był, to trzeba przyznać, bo trochę minęło, zanim poczuł pęknięcie czarnego pajączka. Strzepał go na ziemię, potem poodkurza, po czym wrócił do studiowania ciała Jungkooka.
Skupił się na klatce piersiowej i plecach przyjaciela, które okazały się bezpieczne, więc zagłębił się w patrzeniu na ręce. Dokładnie przejrzał go całego, znajdując na końcu kolejnego – na karku.
– Jeszcze tylko ten – uspokoił młodszego. Ten nigdy nie przepadał za pozbywaniem się kleszczy. Uważał, że razem z nimi Taehyung pozbywa się jego delikatnej skóry. Znalazł się, kurde, delikatny.
Kim syknął głośno, gdy okazało się, że tym razem szczęście im nie sprzyjało i w ciele Kooka pozostały malutkie, czarne odnóża. Jungkook chyba go zabije.
– Kookie – zaczął cicho. – Ubierz się.
Mina bruneta mówiła wszystko. Gniewnie zmarszczone, zaciśnięte usta i malutka zmarszczka na czole. Niby miało wyjść przerażająco, a wyszło słodko oraz zabawnie. Mimo, iż sytuacja według obojga nie była zabawna. Choroba któregoś z nich nie pomogłaby, a oni mieli już wystarczająco problemów.
– No, idź, idź. Jeszcze sprawdzę siebie – uśmiechnął się, chociaż wiedział, że tamten nie ujrzy jego kwadratowego uśmiechu, miał pewność, iż wie, co tamten robi.
Po odejściu Jungkooka zaczął zdejmować swoje dresy i koszulkę. Poczuł minimalne zimno, ale nie miał czasu się tym zamartwiać. Musiał się śpieszyć, bo zdawał sobie sprawę, że oboje chcą już się położyć.
A może by tak udać się do lekarza jutro? – pomyślał Taehyung, jednak szybko odsunął od siebie tą myśl. Jungkook i tak nalegałby na wizytę tej nocy, bo w obawie nawet by nie zasnął. Zawsze, gdy na coś czekał, albo się bał, nie potrafił spać całą noc i cały dzień, póki tego nie załatwił, bądź strach nie przepadł. A nic nie było gorsze od jęczącego jak kobieta z okresem Jungkooka, który jedyne, o czym mówił, to jaki to on biedny oraz użalał się nad tym, że nie sypia, a Taehyung chce zabić go brakiem snu. Irytacja budząca się w Kimie rosła i przybierała siły, aż wreszcie gotowy przyjaciel, potulny jak baranek legał u siebie w łóżku i zasypiał. Cały kolejny dzień musiał dobijać się do pokoju starszego oraz prosić o przebaczenie wcześniejszych zeznań i obelg. Mimo to blondyn musiał przyznać, bez tego byłoby nudno.
Nim się obejrzał, pomiędzy paznokciami trzymał tą małą zmorę i ściskał ją. Było to jedyne stworzonko, odnalezione na jego ciele, więc w spokoju mógł ubrać coś godniejszego wyjścia i wraz z młodszym opuścić mieszkanie.
Będąc za kierownicą parę razy przyłapał się na dłuższym mruganiu, co mogło już wiele razy spowodować tragiczne skutki. Postanowił nie martwić swoim stanem kumpla i wciąż jadąc nie odezwał się nawet. Widać było jednak, że ta cisza była nie często spotykana w takich sytuacjach i Jungkook szybko połapał, o co chodzi.
– Naprawdę mogliśmy jechać jutro – przerwał milczenie, przykładając dłoń do miejsca pozostałości kleszcza. – Teraz możesz przysnąć, a ja nie mam jak na ciebie patrzeć.
– To mów do mnie – zarządził szybko. – Po prostu rozmawiaj ze mną, abym musiał odpowiadać.
– Zapisałeś mój sen? – Spytał Jungkook, a starszy odpowiedział coś w stylu "Nie miałem czasu". Jak zawsze mają aż zanadto tematów do rozmowy, to aktualnie mieli całkowitą pustkę w głowie. No bo o czym tu pomówić?
– Wiesz co? – rozbawiony głos Taehyunga rozbrzmiał w samochodzie. Przez chwilę wydawało się, że młodszy podziela jego entuzjazm, póki tamten nie dokończył swojej mowy. Od razu spochmurniał i uderzył z pięści, jak myślał ramię. – Auu, kurde, czemu w twarz?
– Dobrze ci tak – oznajmił naburmuszony. Usłyszał jeszcze głośniejszy śmiech i mała zmarszczka ponownie wstąpiła na jego twarz. Irytujący Taehyung był jego najmniej ulubioną rzeczą. Czasami wydawało mu się nawet, że zawsze Taehyung jest irytujący, lecz nigdy nie wyobrażał sobie nawet życia bez tego blondynka.
– Bucu jeden, co się wściekasz? – uśmiechnął się dumny z siebie.
Istotny był fakt, że jednak Jungkook miał powody do złości. Kim, który go straszy zasługuje na porządnego kopa w dupe, ale że siedzą, cios z pięści wystarczy.
– Potrzymam cię za rękę – zapewnił starszy z miną rasowego pedofila z Radomia i kątem oka obserwował rozwścieczoną twarz kumpla.
– Wsadź se tą swoją rękę w dupe – odparł Jeon, zakładając ręce na piersi.
– Aha, riposty z gimnazjum, skończ.
– Aha, nie.
Delikatny uśmiech wstąpił na twarz młodszego, który uświadomił sobie, że zajęli ten długi czas i dojechali do szpitala. Przychodnia już dawno była zamknięta, a im zależało na jak najszybszym załatwieniu tej drobnostki. Mimo takiego gadania, nie był to jakiś błahy powód, bo nawet te małe odnóża mogły sprowadzić śmiertelną chorobę na Jungkooka. Ile to już nasłyszeli się o takich przypadkach. W internecie rzecz jasna, a tam zawsze piszą prawdę.
Kim otworzył przed brunetem szklane drzwi i wszedł za nim do środka. W poczekalni siedziało paru ludzi, na których nawet dłużej nie spojrzał. Jedyne co zrobił, to skierował się od razu do czarnowłosej kobiety, stojącej przy miejscu do rejestracji. Nakazał młodszemu poczekać na niego w tym miejscu, w którym aktualnie stał. Że też zapomnieli laski dla niewidomych, wtedy mógłby chociaż się przejść.
Po odebraniu od recepcjonistki papierów podszedł do Jungkooka i za łokieć pociągnął w stronę siedzeń. Pociągnął go delikatnie w dół, aby usiadł, robiąc to samo. Na kolanie położył dokument, który miał wypełnić zamiast niewidomego. Uzupełnił wszystkie potrzebne pola i oddał pielęgniarce, która szybko przewertowała wzrokiem kartki. Nakazała poczekać na lekarza, obecnie zajmującego się innym pacjentem.
– Mówiłeś poważnie? – zadał pytanie Taehyungowi, dopiero po chwili ogarniającemu, o co tamtemu chodzi. Zaprzeczył i uśmiechnął się, mimo, iż tamten nawet tego nie wiedział. Zapewnił Jeona, że nic mu nie grozi, a choroba nie zdąży zainfekować go tak szybko oraz, że doktor nie będzie musiał rozcinać mu karku. Chociaż tego drugiego pewien nie był.
– Jeon Jungkook – zawołała kobieta, mająca na oko trzydzieści lat.
– Tutaj – podniósł rękę brunet i wstał idąc za ciągnącym go przyjacielem.
Cała trójka zniknęła za drzwiami do sali segregacji. Lekarka nakazała zająć miejsce na łóżku szpitalnym i udała się na chwilę do gabinetu. Jungkook posłusznie wykonał polecenie, przy małej pomocy Kima i nerwowo zaczął bawić się palcami u dłoni.
– Ej, nie denerwuj się tak – poklepał go po ramieniu starszy.
– Wiesz, że boję się lekarzy – odpowiedział mu cichy i nerwowy głos. Blondyn pokiwał zrezygnowany głową i przezwał go od debili i bachorów. Musi w końcu uporać się z lękiem.
– Odprowadzi go pani potem do wyjścia? – spytał Taehyung, gdy doktorka wróciła. Pokiwała mu głową, a on zniknął za drzwiami i usiadł na fotelu w poczekalni.
Zdawał sobie sprawę z obaw młodszego, ale przecież całe życie nie będzie unikał lekarzy. Oboje muszą coś z tym zrobić, a przede wszystkim Jungkook, który musi zwalczyć lęk. Gdyby miał unikać wszystkiego, czego się boi, siedziałby w domu, w swoim ulubionym fotelu i nie ruszał się o krok. Bo przecież tu drzewo, może przyczynić się do spłaszczenia nosa Jeona, tam pies, który zagryzie za podeptany ogon, zmierzła pani Krysia spod ósemki, gotowa na zabójstwo za podeptanie trawnika i wiele innych strasznych rzeczy.
Taehyung wyciągnął komórkę i zaspany wlepił wzrok w ekran. Włączył sobie jakąś beznadziejną, ale wciągającą gierkę, na której skupił całą swoją uwagę, próbując powstrzymać senność. Nie było to jednak takie proste, ponieważ cały, zabiegany i pełen wrażeń dzień dawał o sobie znać. Do tego dochodziła późna godzina oraz świadomość długiego powrotu do ukochanego łóżka, w którym zamierzał spędzić całe przyszłe popołudnie i raczej żadna rzecz nie powstrzyma go od tych planów. Chyba, że ta rzecz będzie nazywała się Jeon Jungkook i będzie męczyć go o jakiekolwiek śniadanie, bo nie potrafi zalać głupich płatków mlekiem. Leń jeden, jeszcze to on będzie budzony w najgorszych momentach i zobaczy.
Dopiero wtedy Kim uświadomił sobie, jak monotonne życie prowadzą. Niemalże codzienne wyjazdy, mające urozmaicić dzień, stały się rutyną i nie spełniały wcześniejszej funkcji. Oprócz odmiennych miejsc, kompletnie nic nie różniło się od pozostałych dni, tygodni i miesięcy. Tyle, że siedzenie w domu jest nie zdrowe, a im wystarczyła ślepota Jungkooka, niżeli kolejna dolegliwość. Urozmaiceniem tego wszystkiego może okazać się miejsce, które było przez nich nieodwiedzane z różnych powodów.
Wstał, kiedy zobaczył kobietę wychodzącą z sali, z ręką na ramieniu Jungkooka. Uśmiechnął się i podszedł do nich.
– I co, przeżyłeś? – zaśmiał się, a Jeon zrobił minę, mającą chyba imitować złość. Nic nie odpowiedział, a przynajmniej nie przyjacielowi, bo lekarce z uśmiechem podziękował i stanął obok kolegi. – Jeszcze raz dziękujemy, dowidzenia.
– pożegnał się za obydwu Taehyung.
Wsiedli do samochodu, a starszy oparł zmęczony głowę o siedzenie. Poleżał tak chwilę, zanim stwierdził, że jeszcze moment i zaśnie. Włożył więc kluczyk do stacyjki i ruszył z parkingu. Znajdując się na prostej, asfaltowej drodze sięgnął po pas, o którym zapomniał i zapiął go. Cisza po raz kolejny towarzyszyła im podczas tej jazdy. Przerwał ją jednak cichutki głos Kima, mającego zamiar zatrzymać się.
– Kookie, wiem, że za jakąś godzinę będziemy w domu, ale już nie umiem – zaczął blondyn. – Możemy się zatrzymać, żebym się przespał? Ty pójdziesz do tyłu i też pośpisz, a mi wystarczy ten fotel, byleby odpocząć – wytłumaczył z nadzieją w głosie. Chociaż zdawał sobie sprawę, że i tak zrobi to, co zaproponował, wolał jednak upewnić się, że zazwyczaj pobłażliwy kumpel się zgodzi.
– Jasne, zjedź gdzieś, jak znajdziesz dobre miejsce – na twarz Taehyunga wstąpił uśmiech po usłyszeniu tych słów. Podziękował tylko i rozglądając się na boki przez około pięć minut udało mu się znaleźć jakiś zjazd. Zjechał tam od razu.
– Otworzysz sobie, prawda? – upewnił się, jednak po zobaczeniu Jungkooka, który nie miał zamiaru się ruszyć, wstał zrezygnowany i podszedł do jego drzwi, swoje uprzednio zamykając, by komary nie zaatakowały ich w środku.
– Ty idź do tyłu – zażądał młodszy, powodując lekkie niezrozumienie u drugiego. – Ty jedziesz, więc lepiej, żebyś bardziej odpoczął.
Zmęczenie sprawiło, iż blondyn nie miał nawet siły na wykłócanie się z tamtym, że to on powinien iść, więc powędrował do tylnych drzwi i najpierw usiadł na najbliższym siedzeniu. Zamknął drzwi i nachylił się po kluczyk, zamykając ich przedtem.
– Jak będę za długo spał, to mnie obudź – polecił i położył się na całej długości. – Albo jak ty wstaniesz wcześniej – wstał jeszcze na chwilę, aby wyłączyć światełko z przodu i ponownie usiadł. – Dobranoc, Kookie.
– Dobranoc.
Jungkook oparł się głową o siedzenie, tak jak wcześniej zrobił to jego przyjaciel. Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął z niej swoją MP3. Włożył słuchawki do uszu i nacisnął przycisk odtwarzania, który wyszukał palcem. W słuchawkach rozbrzmiały słowa, powodujące lekki dreszcz na całym ciele.
Cut me like those words you throw
Console me when you want control
Roll me in those lies you've told
But I won't play these games no more and
I'm feeling like just letting go
It's taking everything I know
The wheels keep burning
I'm about ready to blow!
When I get angry
I feel weak
And hear these voices in my head
Telling me to fall beneath
'Cause they'll make everything ok
How did I get here
Everything's unclear
I never meant to cause you pain
Give me a reason
I can believe in
I need it all this time
Send me a lifeline
Brunet usłyszał cichutkie chrapanie, dobiegające z tyłu samochodu. Odwrócił się i z delikatnym uśmiechem wyciągnął swoją dłoń w stronę Taehyunga. Opuszkami palców przejechał po odkrytym ramieniu starszego i zatrzymał się przy szyji. Wolno odsunął swoją rękę samowolnie zmieniając mimikę twarzy. Kim może się obudzić, a on niekoniecznie miał ochotę tłumaczyć mu się ze swojego zachowania.
Uczucia skrywane przez młodszego nigdy nie mogły wyjść na światło dzienne, a już tym bardziej jego obiekt westchnień. Sam nie wiedział, czy może to być zakochanie, ale myślał, że to właśnie było to. Taehyung był jedyną osobą, towarzyszącą mu od ostatnich lat. Bez niego zwyczajnie by sobie nie poradził. Po czasie zaczął dostrzegać, iż czuje się trochę inaczej w jego towarzystwie. Reagował inaczej na głos i dotyk. To wszystko uspokajało go i powodowało radość. Był też znienawidzony przez niego okres, kiedy był tak bardzo skołowany jego towarzystwem, że jąkał się, a serce biło niemiłosiernie mocno. To śmieszne, bo mimo, iż to Jungkook jest niewidomy, to Taehyung niczego nie dostrzegał i jeszcze chciał iść z przyjacielem do lekarza, ponieważ obawiał się o jego stan. Wtedy młodszy zaszył się we własnym pokoju i wmawiał, że wszystko jest idealnie. Przez parę dni unikał dłuższych kontaktów z kumplem, aż tamten nie postanowił wybrać się z nim w góry. Było to jakoś rok temu. Od tamtego czasu jeździli na różne wycieczki, a Jeon wciąż krył się z uczuciami. One nigdy nie zostaną ujawnione. Taehyung musi związać się z normalną osobą, a nim nie może się wiecznie zajmować.
Muzyka przestała na chwilę grać, by za moment powrócić z inną melodią.
Cover my eyes
Cover my ears
Tell me these words are a lie
It can't be true
That I'm losing you
The sun cannot fall from the sky.
Podśpiewywał cichutko, orientując się, że łzy zaczęły kapać z jego twarzy. Przyłożył dłonie so oczu i głośno odetchnął. Wymacał ręką ciemne okulary i założył je. Upewnił się, że jest w stanie normalnie odetchnąć i potrząsnął ciałem kumpla.
– Tae, chcę już do domu – powiedział cicho do mruczącego coś przyjaciela. Czuł żal budząc go, ale wiedział, że jeszcze chwila w tym samochodzie a zemdleje. Przynajmniej jeszcze chwila z samotnym słuchaniem tej muzyki.
– Jezu, która to – otworzył minimalnie oczy, jedynie by zerknąć na wyświetlacz telefonu. – Już pierwsza, jedziemy.
To aż tyle siedział bezczynnie, nim włączył MP3?
Młodszy usłyszał otwieranie i zamykanie drzwi, a później te same dźwięki, lecz bliżej. Niespodziewanie poczuł dłoń na swojej głowie, na co od razu wstrzymał oddech.
– Miałeś spać – zaczął Taehyung rozbawionym głosem. – Zbuntowany tak, że ja nie mogę – parsknął śmiechem, a brunet zrobił obrażoną minę.
– Rebel jak ty – odparował, unosząc kąciki ust w górę. – Jedź, bo muszę do kibla – uświadomił sobie Jungkook. O zgrozo, naprawdę pilnie musiał udać się do toalety. – Tae – zmieszany rozpoczął swą prośbę.
Taehyung zerknął na jego wyraz twarzy i pokręcił głową.
– Boże, Kook, nie wyjdę do tego lasu w środku nocy – odpowiedział mu szczerze, nawet nie podejrzewając, że drugi zwyczajnie otworzy drzwi i wyjdzie.
Jungkook wyciągał delikatnie ręce przed siebie, aby wybadać teren, a nogi stawiał ostrożnie. Usłyszał zamykanie drzwi z auta i szybkie kroki.
– Debilu, aż tak? – podszedł do niego przyjaciel. Złapał do za łokieć i zaprowadził do jakiegoś drzewa. – I tak nikt nie jeździ. No już, odwracam się – mówi, a tamten lekko zszokowany odpina pasek.
Oboje czują się dziwnie nieswojo, mimo, że Taehyung wiele razy był zmuszany do patrzenia na przyrodzenie kumpla, chociażby ze względu, iż musiał czasem pomóc mu się umyć. Teraz było to dziwne.
Po załatwieniu sprawy oboje wrócili do samochodu i odjechali w ciszy. Znowu. Mimo oczekiwań była to irytująca cisza, powodująca rozdrażnienie.
Jungkook mógł przysiąc, że słyszy ich milczenie. Może nie byłoby to dziwne, ale nawet grający ciężki metal w głośnikach nie pomagał.
– Weź coś z tą muzyką – burknął brunet, a Taehyung tylko przewrócił oczami i przełączył stację, słysząc od razu znienawidzoną przez niego Selene Gomez, którą Jungkook po prostu uwielbiał.
"Głupia gwiazdeczka Disneya, przecież ona nawet nie śpiewa wyjątkowo" – powiedział kiedyś, od razu tego żałując, ponieważ przyjaciel nie odzywał się do niego przez tydzień. Jego duma została urażone, zupełnie jakby to Kim obrażał jego, a nie idolkę. Wprawdzie można było to porównać do obrazy obojga, ponieważ urażał jego gust. Jeon odpłacił mu się za to, gdy to stwierdził, że Bieber wygląda jakby mu pies na włosy napluł. Biedny Taehyung nie potrafił po tym spojrzeć na własną fryzurę, którą przez pewien czas miał identyczną jak piosenkarz. Sytuacja stawała się śmieszniejsza, kiedy równo w tym samym czasie dwójka wyszła ze swoich pokoi i wykrzykując przeprosiny pognała do drugiego. Albo to miało tak wyjść, bo stało się tak, że zderzyli się czołami na środku korytarza i omal nie stracili słuchu przez wzajemne, zapłakane przeprosiny. Ta dwójka była naprawdę przekomiczna.
Kątem oka starszy spojrzał na kumpla. Patrzył na jego skupiony wyraz twarzy i mimowolnie otwierające się usta, niemo wyśpiewujące piosenkę. Taehyung uśmiechnął się pod nosem. Taki widok był dla niego częsty, a czasami udało mu się jeszcze dosłyszeć ciche podśpiewywanie.
Śpiewa. Jego głos jest czymś, co zostawia masę blizn w sercu. To dobre blizny, przypominające o tym cudownym śpiewie. Przypominają każdą okazję, wychwytującą ten głos, każdą sytuację z możliwością dosłyszenia. Ponieważ on się kryje. Ukrywa swój cudowny talent, nigdy nie pozwalając mu ujrzeć wyjścia. Każde takie wyjście z ukrycia oznaczałoby dla niego obawę przez tym, jak świat zareaguje. Ludzie są różni i inaczej będą postrzegać pewne rzeczy, zawsze. Nie ma identycznych poglądów, nawet, jeśli czasem takie się wydają. Na zawsze pozostanie ta jedna głęboka rana, krzywdząca człowieka, pozostawiona przez innego. Krytyka może zranić, a każde słowo zniszczyć. Marzenia pozostawione, serce zranione. Ciąg dalszych wydarzeń łączy się w pewien schemat. Pierwsze przychodzi załamanie, a później może dojść nawet do chorób. Dlatego on stara się przed tym ocalić. Pragnie pozostać niezauważony, nieskrytykowany. Ukrywa siebie, w obawie, że ktoś postrzeże go niewłaściwie, w sposób raniący i tym samym zabije go, używając do tego tylko słów. One bolą najmocniej.
Krytyka pozostawia po sobie te bolesne blizny. Nie tak jak jego głos. Jego głos koi. Przynosi ulgę i gdyby mógł, leczyłby. Robiłby to wolno, ale skutecznie, bo nawet najlepsze lekarstwo nie załatwi wszystkiego od razu. A tak się składa, że jego wokal byłby wyjątkowym lekiem, przywracającym do życia, jakby tylko potrafił. Uratowałby niejedno zranione serce, zaatakowane mową, ocaliłby tyle zagubionych istnień — przynajmniej tak zawsze uważał Tae.
– Kookie, lubisz mnie?
– Oczywiście, że nie. Nie zakłócaj mojej nuty? – oburzony Jeon przestał podśpiewywać.
– Ale jak to? Lubisz mnie?
– Jeśli odpowiem, dasz mi spokój? – był pewien, że Taehyung się uśmiecha i mimo poważnego tonu, próbuje tylko zdenerwować kumpla.
– Być może.
– Oczywiście, kocham cię, pragnę mieć z tobą szóstkę dzieci i rybki. A teraz wyłącz ten dyktafon.
– Wybacz – zaśmiał się Kim, chowając komórkę do kieszeni. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy obserwował zawiedzionego przyjaciela, wsłuchującego się, już nie w ulubioną gwiazdę.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, lecz w końcu dotarli na miejsce. Ostatkiem sił Taehyung powlekł się do domu, zaraz po zamknięciu samochodu. Droga po schodach była dla niego torturą, ale gdy wreszcie zatrzymał się przed drzwiami czuł się wykończony. Otworzył je i nie czekając na przyjaciela, udał się do swojego pokoju. Słysząc wchodzenie tamtego krzyknął jeszcze w jego stronę o zamknięciu drzwi i położył się na łóżku. Pozbył się jedynie spodni i butów, po czym zamknął oczy, momentalnie zasypiając.
Jungkook licząc kroki doszedł do swojego pokoju, zamykając drzwi. Usiadł na łożu i odgarnął włosy z twarzy. Zdjął swoje okulary i dotknął powiek. Miał nawroty, które oboje myśleli, że zażegnali. Lepiej, niech nic nie mówi Taehyungowi, bo nie chce go martwić. Tym razem przejdzie samo. Otworzył oczy i pomrugał parę razy intensywnie. Nie pomagało. Nigdy nie pomagało, ale on wierzył, że kiedyś się uda. Delikatnie zbliżył palce do oczu i ostrożnie dotknął śliskiej gałki. Przecież one tam są, więc dlaczego nie funkcjonują? Plecami uderzył w miękki materac i położył się na brzuchu. Ogarnął go niewyobrażalny smutek i wbrew sobie zaczął cicho łkać. Był tak wykończony, że nawet nie zorientował się, kiedy w końcu zasnął w tej samej pozycji.
Widzi ten uśmiech. Jest pewien, że tak wygląda naprawdę. Taki cudowny i unikalny, niepasujący do opisów innych uśmiechów. Tylko ten jeden mógł bezkarnie dotykać, nie spotykając się przy tym z zażenowaniem drugiej strony. Tylko ten jeden był dla niego osiągalny. Tylko ten jeden był dla niego widoczny. Tyle razy go dotykał, słyszał przeróżne opisy i idealnie go wizualizował.
Twarz była pusta, oprócz ust nie było na niej nic. Jedynie one, niepowtarzalne.
Ale stopniowo jak podchodził, dostrzegał inne ważne rzeczy. Duży nos, który uwielbiał drażnić, gdy tylko nadarzyła się okazja. Oczy... No właśnie nie.
Puste oczodoły były brudne od krwi. Lecz on się uśmiechał. Poruszył ustami, ale były to bezgłośne próby. Poruszył jeszcze raz. Znowu nic. Podniósł ręce wyżej i wykonał gest. "Wreszcie widzisz."
Rozumiał. Widział, ale on nie miał oczu. Dodatkowo był głuchy. To oznaczało, że przez całe życie miał być kaleką? Jeżeli urodziłby się widzący, byłby chory? Nie słyszałby? Byłby kaleką?
Chciał krzyczeć, a może krzyczał. Nawet tego nie słyszał.
Gwałtownie wstał. Wciągnął powietrze głęboko w płuca. Oddychał płytko i podsunął swoje nogi pod brodę. Objął je ramionami i pociągnął nosem.
— Coś się stało? Krzyczałeś coś — do pokoju wszedł Taehyung.
Spojrzał na skulonego na łóżku, zapłakanego bruneta i podszedł do niego. Usiadł obok niego i od razu objął go szczelnie.
— Cśśś, już dobrze — nie chciał wiedzieć co się stało. Nie chciał, ale podejrzewał, że doskonale wie. Jungkook też nie chciał o tym mówić. Wtulił się za to w starszego i zachlipał głośno.
Taehyung wiedział, że być może znów będą przeżywali ten koszmar. Tak bardzo chciał oszczędzić tego temu maluchowi, chciał dać mu chwilę wytchnienia w jego ciężkim życiu. Wyszeptał mu więc wprost do ucha te parę słów, które spowodowały osłabnięcie emocji u Jungkooka.
— Jedziemy nad morze.
•••
– Masz ubrania?
– Tak.
– Wziąłeś kąpielówki?
– Tak.
– O kurde, a kosmetyczkę?
– Tak.
– Masz wszystko?
– Tak.
– Wysiliłbyś się z odpowiedzią – wydymał policzki Jungkook i zmarszczył brwi.
Taehyung zaśmiał się dźwięcznie i skręcił na skrzyżowaniu.
Wdzielił w życie swój plan i wziął młodszego na kompletnie inną wycieczkę. Przez cały czas unikali jakiejkolwiek wodnej atrakcji, bo Jeon nie ufał wodzie bardziej niż lekarzom, ale blondyn wiedział, że może wyjść mu to na dobre.
Jungkook udawał, że obojętna jest mu ta wycieczka, lecz w duchu cieszył się jak małe dziecko i nie potrafił zrozumieć, czemu ktoś taki jak Taehyung tak bardzo chce jego dobra. Podziwiał i uwielbiał go za jego wieczną cierpliwość oraz rozumienie wszystkiego. Większość ludzi miałaby go dość po paru miesiącach, ponieważ ciągłe użalanie się nad sobą było jedną z wielu uciążliwych rzeczy Jeona, a było ich naprawdę sporo i często mówił za dużo w niewłaściwym momencie. Taehyung to wytrzymywał. Tolerował taką osobowość, nie potrafiąc postępować inaczej. Sam miał problemy, wiele przeróżnych, poważnych zmartwień, lecz w jego głowie nie były nawet porównywalne do męk niewidomego przyjaciela. Wiedział też, że nie może mu pozwalać patrzeć na świat przez pryzmat choroby oraz powinien spostrzegać go jak każdego innego człowieka, ale było to trudne i często przeczył samemu sobie.
Taehyung pamiętał jeden z ataków histerii młodszego, podczas której tamten zranił go nie tylko psychicznie, ale też skrzywdził go fizycznie. I Kim zastanawiał się, czy rana, pozostawiająca do tej pory sporą bliznę na brzuchu bolała bardziej, czy świadomość, że zadał ją jego najlepszy przyjaciel. W tamtym momencie Jungkook wpadł w kompletny szał. Atakował Taehyunga wszystkim, co wpadło mu w ręce i nawet nie miał czasu obadać przedmiotu. Szklana butelka, której zawartość została opróżniona przez Jeona, sprowadzając do jego krwi parę procentów, w furii uderzyła w brzuch Taehyunga, rozbijając się i zostawiając kawałki szkła w ciele. Jungkook na początku nie zareagował, uderzał dalej, w końcu nie widział szkód. Krzyczał, mówił okropne rzeczy, nie słyszał cichego płaczu Taehyunga, który po pewnym czasie zemdlał. Wtedy Jeon się otrząsnął i udało mu się poznać stan kumpla. Zadzwonił po pogotowie. Zabrali Kima, a Jungkook nawet nie chciał jechać do szpitala i został w domu. Po wyjściu ratowników usiadł na zakrwawionej, pełnej szkła i innych przedmiotów podłodze i płakał. Płakał bardzo, bardzo długo, a Taehyung wiedział to wszystko, bo Jungkook kolejnego dnia trafił do szpitala dzięki pomocy sąsiadki, która parę tygodni później się wyprowadziła, znalazł leżącego na łóżku szpitalnym Kima i ponownie wylewając łzy opowiedział mu co zrobił, co myślał i błagał o przebaczenie oraz przepraszał. Taehyung nie mógł postąpić inaczej niż wybaczyć. Możliwe, że nikt inny by tego nie zrobił, ale on wybaczył, bo nie potrafił zwalić wszystkiego na Jeona i wolał wziąć to na siebie i dodatkowo zbesztać się we własnej głowie. Kolejnego dnia oboje poszli na komisariat, ale za prośbą Taehyunga funkcjonariusze nie zareagowali.
– Daleko jeszcze? – zapytał po raz setny Jungkook, który z każdą sekundą coraz bardziej wiercił się we własnym fotelu.
– Właściwie, to podobno będziemy na miejscu za około dziesięć minut – odpowiedział młodszemu.
Tamten słysząc wypowiedź momentalnie się rozpromienił i wrócił do własnych myśli, nie nękając już Taehyunga swoim zawodzeniem.
Uradowany Jeon wyszedł pośpiesznie z auta i po omacku trafił do bagażnika, z którego wyciągnął wcześniej wymacaną walizkę ze swoimi rzeczami.
– Daj mi coś jeszcze i chodź do tego domu – Jungkook w tamtej chwili skakał, jakby był małą piłką, która nie ma zamiaru się zatrzymywać.
Kim podszedł do przyjaciela i do ręki wręczył mu jeszcze dwie mocne siatki ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Oparł rękę o samochód, bo zawroty głowy po raz kolejny dały o sobie znać, tym razem na tyle intensywnie, że Taehyung dopiero za moment zorientował się, że całą klatką piersiową napiera na samochód. Zdarzało się to coraz częściej, ale kiedyś już tak było i samo przeszło, więc po co miałby ingerować.
Wyciągnął ostrożnie resztę bagaży i uprzednio zamykając samochód udał się w stronę małego domku, wołając za sobą Jungkooka.
Wybrał dla nich dosyć mały domek, nie żaden hotel, żaden duży apartament, aby Jeon miał spokój, bo Taehyung wiedział, że tego właśnie potrzebował. Wyjazdu na tydzień do innego miejsca, bez ludzi, w miłej atmosferze. Kim postarał się bardzo mocno, dzięki czemu odnalazł ten właśnie budynek z prywatną plażą. Byli jedynymi ludźmi w okolicy trzystu metrów i starszy wiedział, że chce uczynić ten wyjazd najlepszym.
We własnym mieszkaniu spędził dwie noce na myśleniu o własnym uczuciu. Do jego głowy napływało tysiące scenariuszy odnośnie tego, co by się stało, gdyby Jungkook się o nich dowiedział. Taehyung po tylu godzinach rozmyślań stwierdził, że pragnie powiedzieć mu o swoim pociągu i planował zrobić to w ostatnią noc, kiedy będą leżeć na leżaku na plaży i wsłuchiwać się w kojący szum morza. Kim będzie obserwować gwiazdy, naprzemiennie ze zrelaksowaną twarzą Jungkooka, popijającego wino, wybrane poprzedniego dnia przez Taehyunga. On sam również będzie się delektował smakiem słodkiego napoju i wreszcie, kiedy minie odpowiedni czas ciszy, przerwie ją tymi dwoma słowami. W jego głowie scena ta wyglądała zbyt nierzeczywiście, lecz Kim wierzył, że jego marzenie się ziści. Miał tendencje do wymyślania wielu rzeczy i nigdy, kiedy zaplanował sobie coś dokładnie, to nie wychodziło, zupełnie, jakby los chciał zepsuć mu marzenie.
Taehyung wziął ze sobą swoje najlepsze perfumy, bo skoro nie oczaruje Jungkooka wyglądem, może chociaż zapach z cudownej fiolki pozwoli mu zbliżyć się jeszcze bardziej do kumpla. Kompletnie ignorował wszystkie negatywne myśli o możliwości rozpadu przyjaźni, o pozostawionym samotnie Jungkooku, o cierpiącym w samotności Jungkooku, o zrozpaczonym Jungkooku, o okaleczającym się Jungkooku, o martwym Jungkooku. Zwyczajnie nie pozwolił takim scenariusza wejść do własnej głowy, chociaż scena odrzucenia wydawała się tak wiarygodna.
– Chcę na plażę! – wrzasnął Jeon.
– Gacie masz w swojej torbie na wierzchu, wyciągnąć ci je?
– Poradzę sobie – odparł młodszy. Taehyung usłyszał zamek i wiedział, że tamten otwiera swój bagaż.
Kim przebrał się w kąpielówki i spojrzał w lustro. W sumie mógłby iść nawet bez nich. Jungkook nie widzi, a w pobliżu nie ma żadnego człowieka. Nawet właściciel był nieobecny i nawet nie musiał wracać, bo wszystko było zapłacone z góry. Jednak tak jakoś Taehyung czułby się niekomfortowo.
– Chodź, chodź, chodź! – krzyknął uradowany Jungkook, ciągnąc Kima za sobą.
– Uważaj, sto – nie dane było skończyć, gdyż wyrżnął jak długi za sprawą leżącego pod nim Jungkooka. – Stopień – wysyczał, jęcząc z bólu, gdy zszedł z młodszego. – Żyjesz?
– Boli mnie łokieć – zażalił się Jeon, pokazując obdartą część ciała.
– Będziesz żyć – zapewnił go Taehyung, który łapiąc go za nadgarstek znów zmierzał w stronę plaży.
– Taehyungieeee – zaskomlał Jungkook.
– Co chcesz pijawko?
Przezwisko Jungkooka powstało przy milionowym razie, gdy Jeon przyssał się do skóry Taehyunga i trzymał tak do momentu, aż tamten zechciał go wysłuchać, lub gdy się na coś zgodził. Tak było też i tym razem i Jungkook chciał, by starszy zajął się jego zranionym łokciem.
– Opatrz mnie – polecił, nie zważając na zdenerwowanego Kima, pragnącego jedynie znaleźć się w wodzie.
– Nic tam nie masz.
– Zupełnie jak ty w innych miejscach – wydął wargi Jungkook.
Starszy czerwony ze złości i zażenowania odwrócił głowę od tej Jungkooka.
– Nie możesz stwierdzić czegoś, czego nie widziałeś – wypalił blondyn nim zdążył chociażby to przemyśleć.
– Widzieć, nie widziałem, ale kto wie, czy nie sprawdzałem – uśmiechnął się słodko Jeon, a Kim zamienił się już w soczystego pomidora.
– Chodź, zrobię ci coś z tym łokciem.
Uderzę, potne, wyrwę rękę – dopowiedział sobie w głowie Taehyung.
Pokonując dystans pomiędzy korytarzem, a salonem Kim ponownie miał zawroty głowy, lecz na tyle delikatne, że lekko podtrzymując się ramienia Jungkooka zaszedł na miejsce bez problemu, a młodszy nawet nie zorientował się, że ta dłoń na ramieniu ciążyła mu tylko ze względu na stan Taehyunga.
Kim obmył obdarcie i nakleił na nie plaster, chociaż nie wiedział po co, skoro i tak zaraz się odklei, bo Jeon wejdzie do wody.
•••
– Dziękuję ci, wiesz?
Jungkook bardzo szczęśliwy leżał na białym leżaku, zaraz obok tego od Taehyunga i nasłuchiwał uderzających o brzeg fal.
– Nie ma za co. To było również dla mnie – odpowiedział Kim.
Oboje milczeli przez dłuższy czas, uświadamiając sobie, że został im tylko jutrzejszy dzień i wieczór, a już kolejnego ranka wyjadą.
Te pięć dni spędzili w cudownej atmosferze, zwyczajnie się relaksując. Znajdowali się naprzemiennie w wodzie i na lądzie, by położyć się na wygodnym leżaku i pozwolić sobie na dodatkowy komfort. Bardzo przyjemnie czuli się w swoim towarzystwie i Taehyung był coraz pewniejszy swojej decyzji o wyznaniu uczuć.
Nie opuszczali swojego miejsca pobytu, ponieważ nawet jedzenie zabrali ze sobą i nie musieli jeździć do sklepów. Oszczędzili tym sposobem czas.
Czas w ich sytuacji był cenny. Ich sielanka powoli musiała dobiegać końca, co liczy się też ze wszystkimi wyjazdami, bo pieniędzy na koncie Taehyunga było coraz mniej, a przez ten rok udało mu się utrzymywać tylko z części spadku po dosyć zamożnym wujku i czasami udało mu się zawitać do pracy na dłuższy czas. Teraz będą musieli uszczuplić wydatki, by jakoś przeżyć. Musieli wykorzystać każdą sekundę w tym miejscu.
– Jungkook, chcę ci coś powiedzieć.
Nie był w stanie czekać do kolejnego wieczoru, musiał powiedzieć mu to teraz. Wyczuł, że była to idealna okazja, pomimo braku romantycznego wina i nie do końca idealnej pogody.
Odwrócił głowę w stronę twarzy Jeona. Lekko rozchylone wargi i głowa odchylona delikatnie w bok utwierdziły w przekonaniu Taehyunga, że czarnowłosy zasnął.
– W porządku, to może poczekać – Odparł i również przymknął powieki.
Myślał o wszystkim, przeplatając między tym bardziej istotne fakty o życiu. To zajęcie tak go wciągnęło, że prędko zasnął i po otwarciu oczu dojrzał, iż jest rano.
Przetarł zaspane oczy i zerknął na Jeona, który już nie spał, tylko siedział z odchyloną do tyłu głową i o dziwo miał otwarte oczy.
Taehyung postanowił chwilę popatrzeć na jego twarz w takim stanie. Uważał ją za perfekcyjną, a podziwianie jej bez ciemnych okularów było rzadkością, zważając na to, że bez nich oczy Jungkooka zawsze były zamknięte.
Kim poczuł się trochę źle, uświadamiając sobie, że może naruszać prywatność tamtego i w skutku czego ziewnął, by zwrócić tym uwagę młodszego.
– O, cześć, Taeś.
– Hej, jak się spało?
– Ten leżak jest potwornie twardy – zaśmiał się Jungkook, ale miał stuprocentową rację. Co nie zmieniało faktu, że nie będą mieli okazji powtórzyć takiej nocy u siebie w domu.
– Idziemy do wody? W końcu to nasz ostatni dzień tutaj, a jeszcze nie wypłynęliśmy szczególnie daleko.
– Jasne! – wykrzyknął uradowany czarnowłosy. Woda go przerażała i napawała lękiem, ale nie chciał marnować okazji, która będzie niepowtarzalna.
Przebrani w kąpielówki stanęli przed wodą. Jungkook wchodził do morza w średniej wielkości dmuchanym kole. Taehyung szedł tuż za nim, uśmiechając się, gdy obserwował pokraczny, ostrożny chód przyjaciela.
– Jezu, jesteś pewien, że umiesz pływać? – zapytał po raz kolejny Jeon. Taehyung za każdym razem powtarzał mu, że potrafi, a tamten nie musi się martwić.
Kim płynął za Jungkookiem i popychał go delikatnie, by odpływał jak najdalej brzegu, aby mógł poczuć odrobinę adrenaliny, lub czegoś w tym rodzaju.
Starszy odwrócił się po pewnym czasie za siebie i zobaczył, że ich domek i plaża skurczyła się do miniaturowych rozmiarów. Powiedział o tym Jungkookowi, który na tą wiadomość uśmiechnął się jedynie.
– No i co? Chcesz spróbować pływać bez koła? – spytał Taehyung.
– Za głęboko tu jest, boję się – odparł, a starszy się uśmiechnął.
– Kiedyś i tak cię nauczę.
Taehyung odpłynął kawałek od kumpla i postanowił popływać sobie chwilę
Jungkook był zwyczajnie szczęśliwy. Cały tydzień spędził wyjątkowo i dziękował za wszystko Taehyungowi, ale we własnej głowie, żeby tamten nie poczuł się aż zanadto chwalony swoim dobrym pomysłem na wyjazd. Oczywiście dziękował też samemu blondynowi, ale rzadziej. Wiedział tylko, że Kim z każdą chwilą stara się zrobić dla niego więcej i więcej.
– Słabo mi – ledwo dosłyszał Jungkook. Przez chwilę nie wiedział o co chodzi, ale usłyszał jeszcze ciche "gul" w wodzie i dopiero dotarło do niego, co się dzieje.
– Tae! – krzyknął bez namysłu odrzucając koło za siebie. Pomknął przed siebie, skąd dobiegły dźwięki, na ile tylko pozwoliły mu umiejętności pływackie, czyli dotarł tam, płynąc pieskiem. Nie zważając na nic Jungkook zanurkował pod wodę i zmuszając się do dopłynięcia na same dno udało mu się. Nerwowo macał rękami dno, walcząc z wypychaniem na wierzch. Przegrał walkę i wynurzając się zaczerpnął porządnie powietrza i ponownie zanurkował. Udało mu się dotknąć dłoni Taehyunga, która była delikatnie uniesiona i miał za złe wszystkim bóstwom, że go wypycha, a nieprzytomny Kim leży na samym dnie. Mocno chwycił go za nadgarstek i walcząc z pragnieniem oddechu wypłynął w porę. Na próżno szukał koła, które odpłynęło już pewnie daleko. Starał się utrzymywać głowę Taehyunga u góry i wciąż go nawoływał. Nie wiedział, gdzie brzeg, w pobliżu nie było nikogo, a on leżał na plecach, cudem utrzymując nieprzytomnego przyjaciela. – Taehyungie, błagam – zapłakał. Czy to faktycznie ich koniec? Jeśli Kim umrze, Jungkook też będzie na to skazany. Tak fatalna i żenująca śmierć przerażała go. – Błagam cię, żyj.
Płakał bardzo intensywnie, ale starał się powstrzymywać, by utrzymać się jak najdłużej.
– Kocham cię Taehyungie – wyszeptał.
Taehyung błądził między jawą, a rzeczywistością. Czuł coś, dotyk i słyszał cichy głos. Echo w głowie było bardzo mocne i nie pozwalało rozróżnić słów, które zlewały się w jeden wielki szum. Jego umysł pracował coraz spokojniej i nie dopuszczał do siebie żadnych poważnych myśli. Próbował zatrzymać wszystkie uczucia i kompletnie powstrzymać myślenie. Kocham cię Jungkookie – tylko tyle udało mu się pomyśleć, nim pustka ogarnęła jego głowę, pozostawiając najgłośniejszą ciszę, jaka towarzyszyła mu w życiu.
Jungkook w tym czasie srogo przepraszając puścił Taehyunga i sam zanurkował, otworzył usta i oczy, pozwalając wodzie wejść do jego ciała.
W ostatniej chwili zobaczył błękitny prześwit i parę unoszących się baniek powietrza. Tylko, że mózg zignorował fakt, iż zobaczył. Odczytał tylko tyle, że umarł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top